Felieton: Kombatanci, obchody i Dworzec Centralny

opublikowano: 2008-08-02 16:09
wolna licencja
poleć artykuł:
Nie da się nie zauważyć powstania warszawskiego. Informacje na jego temat (i związane z nimi przemyślenia) zaskoczyć mogą w nawet najbardziej niespodziewanych miejscach.
REKLAMA

Jednym z takich miejsc jest Dworzec Centralny w Warszawie. W zamontowanych na peronach telewizorach oglądać można TVN24, gdzie rocznicowych materiałów rzecz jasna nie brakowało. Oczekując w piątek na pociąg mogłem więc oddać się refleksjom nad bohaterskim zrywem sprzed 64 lat, do czego zachęcali w rozmaity sposób dziennikarze stacji. Wczucie się w atmosferę tamtych dni ułatwiał zresztą kwaśny zapach moczu, przywodzący na myśl warszawskie kanały, którymi przemieszczali się powstańcy – kto wie, czy nie lepsze to od suchej i przewietrzonej (choć ciasnej i ciemnej) atrapy kanałów z Muzeum Powstania Warszawskiego.

Warszawa Centralna (fot. Janusz Jurzyk, licencja: GNU FDL )

W telewizji mamy więc wywiad. Pomnik na Mokotowie w tle, przed kamerą kombatant – w czasie powstania szesnastolatek, zawiszak. Zapytany, czy nie miał chwili wahania: „bić się, czy nie bić?” odpowiada, że jest rzymskim katolikiem („nie chrześcijaninem, lecz rzymskim katolikiem” podkreśla), więc oczywiście nie zastanawiał się nad tym patriotycznym obowiązkiem. Dopiero potem dodaje, że jego ojciec był oficerem. Kombatant ów cieszy się, że dożył 64. rocznicy, ale nie uważa, by on sam i pamięć o powstaniu znajdowały się obecnie w należytym poważaniu. Jak to bowiem możliwe, że w wolnej już Polsce jakaś premier Suchocka (kim ona w ogóle jest, ta Suchocka?!) zmniejsza mu emeryturę o połowę? A marszałek Komorowski? Jak on może takie rzeczy wygadywać? Dopiero później dowiedziałem się, że polityk odważył się ponoć w delikatny sposób stwierdzić, iż nad sensownością powstania można się zastanawiać.

Mit kombatanta

Powracający w tej wypowiedzi mit Polaka katolika nie jest tu wcale najciekawszy. Wywiad ten jest przede wszystkim odbiciem swego rodzaju mitu kombatanckiego, w który wierzy nie tylko sam weteran, ale też zapewne rozmawiająca z nim dziennikarka i znaczna część widzów. Szacunek do przeżyć i doświadczeń kombatanta, podziw dla jego, z góry założonego heroizmu, paraliżuje w pewnym stopniu słuchacza, zaś żołnierzowi bohaterowi daje niemal wyłączne prawo do oceny wydarzeń, w których brał udział. Kto opinię ma inną, zaraz skarcony być może z wysokości piedestału, na który wyniosła kombatanta jego moralna przewaga.

Czy jednak szesnastoletni człowiek rozumiał zachodzące dookoła niego zdarzenia lepiej niż jesteśmy to w stanie zrobić dzisiaj? Czy my, żyjący obecnie, możemy ocenić konsekwencje np. drugiej wojny w Zatoce Perskiej lepiej niż będą to mogły zrobić nasze dzieci i wnuki? Raczej niewielu jest ludzi, którzy to potrafią. Tymczasem pamiętać też należy, że nie każdy kombatant jest bystrym, inteligentnym obserwatorem, nie każdy odebrał należyte wykształcenie, każdy za to jest niezwykle silnie zaangażowany emocjonalnie w to, o czym opowiada.

Meandry (nie)pamięci

Niewielu (bądź zgoła nikt) jest w stanie oddzielić po 64 latach rzeczywiste myśli, odczucia i stan wiedzy z danego momentu w przeszłości, od wszystkiego czego dowiedzieli się i przeżyli już później. Fascynujące mechanizmy rządzące naszą pamięcią sprawiają, że chowany przez nas obraz przeszłości jest po ponad pół wieku przedziwną mieszanką prawdziwych doświadczeń, wyznawanych mitów, zasłyszanych historii, cudzych (nie zawsze prawdziwych) przeżyć przyjętych za własne. Nie trzeba chyba dodawać, że o tym i owym się zapomina, pewne rzeczy z pamięci wypiera, w zmyślone niegdyś opowieści zaczyna się wierzyć.

REKLAMA

„To elementarne, Watsonie”, powie wielu historyków na powyższe stwierdzenia, przypominając sobie własne doświadczenia z badanymi pamiętnikami czy źródłami oral history. Jakżesz często i oni ulegają jednak swoistemu urokowi weterana, dają się przytłoczyć jego doświadczeniami, szczególnie w publicznej nienaukowej debacie. Przed większym jeszcze wyzwaniem i moralnymi wątpliwościami dotyczącymi możliwości oceny cudzych doświadczeń i przeżytych przez kogoś wydarzeń stoją badacze holocaustu. Tutaj jednak wchodzi się już w temat, który nie tylko w krótkim felietonie, ale i długiej książce trudno byłoby omówić.

***

Ale wywiad nie trwa krótko. Dziennikarze co chwila informują o nowych sposobach upamiętnienia powstania. Mamy więc piosenki (w tym hip-hopowe), fotomontaże (całkiem nawet udane), wspólne śpiewanie pieśni powstańczych, spektakle, komiksy, które — jak się wydaje — weszły już do kanonu, nikogo nie dziwią i już tak nie interesują, jak jeszcze 2 — 3 lata temu. Wszyscy próbują dotrzeć do młodszego pokolenia, mówić o powstaniu w sposób ciekawy i nowoczesny. Tak jak Muzeum Powstania Warszawskiego wyznaczyło nowe trendy w polskim muzealnictwie, tak obchody 1 sierpnia kształtują nasze podejście do rozmaitych rocznic.

Popularyzacja. Tylko jaka?

Historyk powinien się cieszyć. Rzadko kiedy (jeśli w ogóle) mówi się o historii tak wiele. Jak nigdy stara się naszą dziedzinę promować, uczynić ją ciekawą. Tylko samo słowo „historia” pojawia się nieczęsto, zastępowane jest przez „heroizm”, „tragedię”, „zryw” itp. Historycy proszeni są o wypowiedź rzadko – zastępują ich muzycy, rysownicy, graficy, harcerze, kombatanci, politycy itd. Bo tak naprawdę nie chodzi w tym wszystkim o historię, zrozumienie przeszłości i jej ocenę. Zadawania trudnych pytań unika się tak jak w Muzeum Powstania, wszyscy za to zgadzają się, że trzeba upamiętniać, przypominać, uczyć patriotyzmu. Patriotyzmu nowoczesnego dodają niektórzy, odcinając się od tradycyjnego czy cierpiętniczego – cokolwiek by te wszystkie słowa miały znaczyć i jak by te wszystkie odmiany patriotyzmu miały wyglądać.

Czy polegli cieszą się z takiego hołdu? Napis na murze tuż obok warszawskiego Arsenału (fot. R.S.)

Zatrzymać się na ulicy, gdy zawyją syreny, zaśpiewać wraz z tłumem piosenkę, pochylić głowę nad losem nastoletniego powstańca, po którym została tylko szpitalna koszula, zadumać nad bohaterstwem, poczuć się małym wobec tamtych dylematów i problemów jest dość łatwo. Płytka w istocie zaduma poprawia samopoczucie i samoocenę, zaspokaja patriotyczne uczucia. Taka jest zasadnicza rola wszelkich rocznicowych uroczystości, przynajmniej w ich masowym wymiarze. Bo czy ktoś jeszcze wierzy, że naprawdę mogą nas czegoś nauczyć?

Zobacz też:

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

Tekst zredagował: Kamil Janicki

Korekta: Małgorzata Misiurek

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Roman Sidorski
Historyk, redaktor, popularyzator historii. Absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat związany z „Histmagiem” jako jego współzałożyciel i członek redakcji. Jest współautorem książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009). Współpracował jako redaktor i recenzent z oficynami takimi jak Bellona, Replika, Wydawnictwo Poznańskie oraz Wydawnictwo Znak. Poza „Histmagiem”, publikował między innymi w „Uważam Rze Historia”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone