Grunwaldzki koszmar

opublikowano: 2010-07-21, 16:03
wolna licencja
Piątek, 16 lipca 2010 r., godzina 21:00. Dojeżdżamy do pól grunwaldzkich po przedarciu się przez półtoragodzinny korek ciągnący się od Stębarku do Grunwaldu. Zator na drodze był do przewidzenia, ale obraz, jaki ujrzeliśmy obok rycerskich obozów, wywołał w nas nagły wzrost ciśnienia i ból głowy.
reklama

Kilkadziesiąt metrów od obozów i pola namiotowego, na którym się ulokowaliśmy, stanęły: wesołe miasteczko, bar z karaoke, gdzie przeważały hity Maryli Rodowicz, dmuchana zjeżdżalnia dla dzieci oraz kilka sklepów z hałaśliwą budą sprzedawcy świecących dziwadeł na czele. Dodatkowo śpiewy biesiadników i muzyka puszczana przez grillujących na polu namiotowym. Wszystko to razem zagłuszało całkowicie średniowieczne melodie dobiegające z obozów rycerskich. Po szybkim rozejrzeniu się po najbliższej okolicy nastała chwila konsternacji, zrezygnowania i chęci powrotu. Niestety, był to dopiero początek grunwaldzkiego koszmaru.

600-letnia rocznica bitwy pod Grunwaldem, z racji swojej rangi, rozgłosu i ogólnie pojętego dobrego smaku, powinna być bodźcem do lepszej niż w latach ubiegłych organizacji zarówno zarówno samej inscenizacji, jak i zaplecza turystycznego. Mała ilość toalet dla zapowiadanych tłumów turystów, słaby dostęp do wody i całkowity jej brak po awarii tuż po bitwie.

Oglądanie zarówno bitwy, jak i krajobrazu zaśmieconego przez turystów, było najzwyczajniej przykre dla każdego obdarzonego odrobiną empatii i wiary w kulturę naszego społeczeństwa. Wzajemne wyzywanie się, rzucanie butelkami i krzyki towarzyszyły tłumom już od chwili zajmowania miejsc na stoku wzgórza, u podnóża którego odbyło się starcie. Nie wszyscy zgodzili się na dyktowanie warunków i uparcie stali, zasłaniając innym widok. Problemem były też sterty pustych butelek i puszek. Można powiedzieć, że brakowało śmietników, ale gdyby każdy zgniótł swoją butelkę lub puszkę, śmieci zapewne zmieściłyby się w koszach i nie przeszkadzały wysypując się na ścieżki. Myślenie nie jest domeną każdego.

Całość sobotniej udręki dopełnił żar lejący się z nieba i suche powietrze, które spowodowały, że na całym terenie pól grunwaldzkich ciągle unosiła się kurzawa klejąca się do wilgotnej skóry, osiadająca na samochodach i utrudniająca oddychanie.

reklama

Jedynym pocieszeniem były wieczorne imprezy: festiwal fireshow „Flames of the night”, koncert Armii i pokaz sztucznych ogni. Pogoda jednak nie dała odetchnąć, budząc wszystkich w niedzielę rano dosłownym oberwaniem chmury. Tonące lub porwane namioty, pakowanie się w pospiechu i korki spowodowane ucieczką do domów to niedzielny poranek na grunwaldzkich polach. Kilka godzin potrzebnych na wyschnięcie, by dało się wsiąść do samochodu i można było ruszyć w drogę. Na szczęście powrót do domu przebiegł spokojnie, ale takiej rocznicy bitwy na pewno nie zapomnę!

Bitwa pod Grunwaldem na portalu Histmag.org:

Redakcja: Roman Sidorski

reklama
Komentarze
2010-07-30 21:26
Gość: Ala Młyńska
oj tak, kwas jest pyszny, działa ożywczo:) a na wieczór, kiedy można już sobie pozwolić na większy luz w kwestii napojów polecam miód pitny, mam ustaloną jedną zasadę - cały rok czekania na grunwaldzki miód, gdzie indziej nie smakuje tak dobrze :)
Odpowiedz
2010-07-29 19:44
Gość: Z N Mazowsza
A ja rok myślałem o tym wyjeździe. Ładna pogoda,zabieram namiot i sprzęt turystyczny Zaszyłem się na Warmii w miejscowości Bałdy,myślę- trochę daleko od Grunwaldu. Ale nadchodzi upragniony dzień jadę raniutko,jestem ok 8 oo.Widzę tłumy ludzi ,samochód zostawiam / przezornie ok 8 km od widowiska / Zaczynam buszować po obozach,nie widzę żadnych napojów temp ok +37 stopni,pełno piwa a H2o brak.W pewnym obozie spotykam Rycerzy z Rusi,widzą ,ze jestem słaby ,przynoszą napój, myślę sobie pewnie ognista woda a ja samochodem / z pragnienia prawie padam / Piję i czuję jakiś cudowny napój to kwas chlebowy-który uratował mi życie.
Odpowiedz
2010-07-22 11:40
Gość: Arczi
Oj tak, podczas tegorocznej imprezy organizatorzy się nie popisali... Zacznę od narzekania na PKS - podróż z Łodzi do Ostródy była gehenną, cztery godziny spóźnienia. Z kolei pomiędzy Ostródą a Stębarkiem kursowały bodaj jedynie dwa lub trzy autobusy (mimo czekającej na nie rzeszy ludzi), więc na ich powrót spod Grunwaldu na dworzec trzeba było czekać nawet półtorej godziny, a te z Olsztyna w Ostródzie się nie zatrzymywały. Zresztą, i tak były wypełnione po brzegi. Na miejscu: woda - koszmar. Było piwo, były lody, a wodę można było nabyć słowem w jednym punkcie. Dodam, że jak już była, to jej cena po prostu wołała o pomstę do nieba - 5 zł za półlitrową buteleczkę! I jeszcze nieporadność policji po bitwie, gdy zablokowali całkowicie ruch na sześć godzin, tłumacząc się później \"dużymi grupami pieszych opuszczających pola grunwaldzkie\". A ludzie opuszczali Stębark właśnie dlatego, że policjanci wstrzymali ruch a autokary stały w miejscu! Cóż... Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej. :)
Odpowiedz
o autorze
Alicja Młyńska
Magister historii oraz absolwentka studiów kulturoznawczych I stopnia. Interesuje się historią lokalną, lotnictwem, sztuką sepulkralną i symboliką nagrobną.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone