Historia dzieciństwa według Lloyda deMause’a

opublikowano: 2019-07-20 15:50
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W jaki sposób amerykański psycholog periodyzuje historię dzieciństwa? Czym jest psychohistoria forsowana przez Lloyda deMause’a?
REKLAMA

Przekonanie Lloyda deMause’a, że historia dzieciństwa to koszmar, który nie musi jednak trwać wiecznie, jest kontrowersyjne, podobnie zresztą jak inne tezy wygłaszane przez tego psychohistoryka i jego kolegów po fachu. Kontrowersje wzbudza bowiem już sama uprawiana przez nich dziedzina nauki — psychohistoria — której reprezentanci wykorzystują w badaniach historycznych różne odłamy myśli psychoanalitycznej (nie tylko freudowskiej) i odkrycia współczesnej psychologii, przede wszystkim rozwojowej. Jak pisze Tomasz Pawelec, nadal nie rozstrzygnięto, czy „psychohistoria jest odrębną dyscypliną naukową, orientacją w ramach jakiejś już istniejącej, od dawna ustabilizowanej dyscypliny (powiedzmy: historiografii, albowiem właśnie to sugeruje niedwuznacznie obecność słowa »historia« w jej nazwie) czy też może rodzajem przedsięwzięcia interdyscyplinarnego, które nie daje się »zaszufladkować« w tradycyjnej, jeszcze z XIX wieku się wywodzącej, systematyce nauki”.

Wiek niewinności, obraz z lat 80. XVIII w. (mal. Joshua Reynolds)

Psychohistoria dzieli się na dwa odrębne odłamy — związany z akademickim dziejopisarstwem, uprawiany głównie przez „zawodowych” historyków, oraz „radykalny”, reprezentowany przez deMause’a i związanych z nim badaczy (nie tylko historyków), skupionych wokół jego czasopisma „The Journal of Psychohistory” wydawanego od 1973 r.. Według samego deMause’a psychohistoria stanowi odrębną, niezależną naukę o motywacji w dziejach, zajmującą się „ustalaniem praw naukowych oraz odkrywaniem przyczyn dokładnie w sensie hemplowskim. Relacja między historią i psychohistorią jest zatem analogiczna do tej, jaka występuje pomiędzy astrologią i astronomią, albo, jeśli powyższe porównanie wyda się komuś nazbyt pejoratywne, pomiędzy geologią i fizyką. Astrologia i geologia to dyscypliny poszukujące porządku opartego na kolejności występowania zjawisk na niebie i na ziemi, podczas gdy astronomia i fizyka, absolutnie nie posiadając charakteru narracyjnego, są naukami starającymi się ustalić prawa naukowe w obrębie właściwych im obszarów zainteresowań”.

REKLAMA

Psychohistorycy ustalają zatem nie tylko, co wydarzyło się w przeszłości, ale przede wszystkim dlaczego tak się stało, jakie były motywy i przyczyny działań ludzi w dawnych czasach i jaki wpływ na postępowanie naszych przodków miały ich doświadczenia z dzieciństwa. Korzystają w tym celu z kategorii psychoanalitycznych, jednak nie tyle z klasycznej freudowskiej psychoanalizy (według której ludzka psychika to arena walki sił popędowych z mechanizmami obronnymi), ile z krytycznej względem niej teorii powtórnego przeżywania traumy (w tym zwłaszcza urazów dzieciństwa) oraz z innych związanych z psychoanalizą koncepcji psychologicznych. Na przykład wspomniany w rozdziale 1., „W powijakach”, Erik Erikson wykorzystywał w badaniach nad przeszłością rozwijaną przez siebie wersję psychologii ego (teorię rozwoju psychospołecznego). To właśnie on wprowadził zresztą do obiegu naukowego termin „psychohistoria” i jako autor jednego z pierwszych studiów psychohistorycznych (Young Man Luther, wyd. 1958) bywa uznawany za jej „ojca”.

Psychohistoria, zwłaszcza w radykalnej deMause’owskiej wersji, od początku swojego istnienia wzbudzała kontrowersje. Jej przedstawicielom zarzucano m.in. brak wykształcenia historycznego, a co za tym idzie, brak kompetencji do badania przeszłości, podważano też sensowność prowadzenia takich badań przy użyciu psychoanalizy. Jednak według samych psychohistoryków krytyka metod badawczych i ustaleń teoretycznych psychohistorii jest najczęściej skutkiem psychologicznej reakcji obronnej. Jak twierdził Henry Lawton: „Dla wielu tezy deMause’a są po prostu zbyt nieprzyjemne do zniesienia. […] Nazbyt dużo wiedzy wywołuje lęk”.

[…]

Wróćmy jednak do przeszłości w naszym kręgu kulturowym. W wydanej w 1974 r. książce The History of Childhood deMause postawił tezę, że stosunek dorosłych do dzieci ewoluuje od okrucieństwa do empatii i że ewolucja ta stanowi najważniejsze, czy wręcz jedyne, niezależne i istotniejsze od innych czynników (np. społecznych czy technologicznych) źródło wszelkich zmian historycznych, niejako „motor dziejów”. Według niego dzieje dzieciństwa można podzielić na sześć okresów, a stosunek rodziców do dzieci — na sześć modeli/trybów rodzicielstwa. Psychohistoryk ten periodyzuje historię dzieciństwa (i szerzej — ludzkości) w następujący sposób:

REKLAMA

• rodzicielstwo dzieciobójcze (antyk do IV w.),

• rodzicielstwo porzucające (do XIII w.),

• rodzicielstwo ambiwalentne (XIV – XVII w.),

• rodzicielstwo natrętne, intruzywne (XVIII w.),

• rodzicielstwo socjalizujące (XIX w. i pierwsza połowa XX w.),

• rodzicielstwo pomocne, wspierające (od drugiej połowy XX w.).

Lloyd deMause (fot. nieznanego autorstwa, CC BY-SA 3.0)

Rodzicielstwo dzieciobójcze (antyk do IV w.)

W okresie tym powszechne było nie tylko dzieciobójstwo, ale również kazirodztwo i wykorzystywanie seksualne dzieci. Według deMause’a dzieciobójstwo stanowiło sposób na rozwiązanie rodzicielskich niepokojów związanych z opieką nad dziećmi i wynikających z faktu, że dorośli przerzucali na nie (na zasadzie psychoanalitycznej reakcji projekcyjnej) własne nieuświadamiane żądze i potrzeby. W odróżnieniu od innych badaczy psychohistoryk ten nie znajduje dla takich praktyk żadnego usprawiedliwienia i traktuje je wyłącznie jako akty przemocy, mające zresztą negatywny wpływ również na dzieci, które pozostawiano przy życiu (świadome tragicznego losu rodzeństwa).

Dopiero w 365 r. zniesiono przysługujące ojcu w starożytnym Rzymie prawo decydowania o życiu i śmierci dzieci (łac. ius vitae et necis), ale nadal mógł on porzucić dziecko chore i słabowite, sprzedać je albo oddać w niewolę. Jak pisze Joanna Brzezińska: „Porzucanie noworodków stanowiło jedną z plag ówczesnej epoki, choć warto podkreślić, że dzieciobójstwo przez opuszczenie (pozostawienie dziecka bez opieki) było postrzegane zwykle jako akt mniej nikczemny, aniżeli czynne zabicie noworodka, gdyż wierzono, że pozbawione opieki dziecko nadal miało jeszcze szansę na odnalezienie i przygarnięcie (choć w Rzymie rzadko dochodziło do takich sytuacji i niemowlę umierało najczęściej w wyniku oddziaływania warunków atmosferycznych lub padało łupem dzikich zwierząt)”.

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Golus „Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”:

Anna Golus
„Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Editio
Rok wydania:
2019
Okładka:
oprawa miękka
Liczba stron:
256
ISBN:
9788328336803
EAN:
9788328336803

Rodzicielstwo dzieciobójcze (antyk do IV w.)

W okresie tym powszechne było nie tylko dzieciobójstwo, ale również kazirodztwo i wykorzystywanie seksualne dzieci. Według deMause’a dzieciobójstwo stanowiło sposób na rozwiązanie rodzicielskich niepokojów związanych z opieką nad dziećmi i wynikających z faktu, że dorośli przerzucali na nie (na zasadzie psychoanalitycznej reakcji projekcyjnej) własne nieuświadamiane żądze i potrzeby. W odróżnieniu od innych badaczy psychohistoryk ten nie znajduje dla takich praktyk żadnego usprawiedliwienia i traktuje je wyłącznie jako akty przemocy, mające zresztą negatywny wpływ również na dzieci, które pozostawiano przy życiu (świadome tragicznego losu rodzeństwa).

REKLAMA

Dopiero w 365 r. zniesiono przysługujące ojcu w starożytnym Rzymie prawo decydowania o życiu i śmierci dzieci (łac. ius vitae et necis), ale nadal mógł on porzucić dziecko chore i słabowite, sprzedać je albo oddać w niewolę. Jak pisze Joanna Brzezińska: „Porzucanie noworodków stanowiło jedną z plag ówczesnej epoki, choć warto podkreślić, że dzieciobójstwo przez opuszczenie (pozostawienie dziecka bez opieki) było postrzegane zwykle jako akt mniej nikczemny, aniżeli czynne zabicie noworodka, gdyż wierzono, że pozbawione opieki dziecko nadal miało jeszcze szansę na odnalezienie i przygarnięcie (choć w Rzymie rzadko dochodziło do takich sytuacji i niemowlę umierało najczęściej w wyniku oddziaływania warunków atmosferycznych lub padało łupem dzikich zwierząt)”.

Jeśli chodzi o kazirodztwo i wykorzystywanie seksualne dzieci, to w opinii deMause’a za proceder tego rodzaju można uznać nie tylko powszechną w starożytnej Grecji pederastię (związki dorosłych mężczyzn z chłopcami, według deMause’a już siedmioletnimi), ale również praktykowane niemal na całym świecie obrzezanie dzieci obu płci. Według niego: „Jeśli za kazirodztwo uznać gwałcenie córki przez ojca, to kazirodztwem musi być również seksualna napaść rodziców na dziecko poprzez odcinanie, nacinanie, szycie, przypalanie czy zdzieranie skóry z jego genitaliów. We wszystkich tych przypadkach dziecko jest używane dla dewiacyjnej, sadystycznej przyjemności rodziców. Ceremoniom obrzezania często towarzyszą pijane obrzędy kończące się orgią seksualną, gdyż akt okaleczania dziecka działa na sadystów podniecająco. W niektórych regionach spotykane są licznie wędrowne obrzeźniczki, za którymi podążają prostytutki, wiedząc, że po obrzezaniu dziecka cała wioska będzie silnie pobudzona seksualnie. Dlatego praktyka genitalnego okaleczania dzieci — jeden z najszerzej rozpowszechnionych rytuałów na świecie — sama przez się czyni kazirodztwo niemal uniwersalną cechą gatunku ludzkiego”.

To jedna z najbardziej kontrowersyjnych tez deMause’a. Bez wątpienia jednak obrzezanie dzieci — zarówno chłopców, jak i dziewczynek — wykonywane zawsze bez znieczulenia, nierzadko w niehigienicznych warunkach (co zwiększa ryzyko zakażenia i dodatkowych cierpień) i oczywiście bez zgody okaleczanych stanowi wyjątkowo brutalną ingerencję w ich cielesność i może zostać uznane za formę przemocy — jeśli nie seksualnej, to na pewno fizycznej. Niestety, praktyka ta nadal trwa w najlepsze w wielu krajach świata. Na przykład w Somalii obrzezanych jest 98% kobiet w wieku 15 – 49 lat, w Sierra Leone — 90%, w Egipcie i Sudanie — 87,9%.

REKLAMA
Ralph Hedley, Turniej, obraz z 1898

Rodzicielstwo porzucające (do XIII w.)

Kiedy pod wpływem chrześcijaństwa uznano, że nowo narodzone dzieci mają dusze, rodzice przestali zabijać je tak powszechnie. Zamiast tego rozpoczął się proceder porzucania potomków (wciąż będący zresztą często zamaskowaną formą dzieciobójstwa, bo pozostawiony sam sobie noworodek miał nikłe szanse na przeżycie) i oddawania ich pod opiekę mamek, do klasztorów, przytułków i domów zamożnych ludzi na służbę. (Proceder ten we Francji, o czym była już mowa, trwał znacznie dłużej niż gdzie indziej). Kazirodztwo i wykorzystywanie seksualne nieco się zmniejszyły, ale spotęgowaniu uległa przemoc fizyczna wobec dzieci, uznano bowiem (również pod wpływem chrześcijaństwa), że dziecko jest pełne zła, które można z niego wybić wyłącznie za pomocą rózgi.

DeMause pisze: „W erze chrześcijaństwa erotyczne bicie dzieci, jeśli się zmieniło, to na gorsze, będąc wynikiem lęku opiekunów przed życiem obok małej, bezbronnej istoty tak bardzo napełnionej ich odszczepionymi projekcjami. Jak zawsze, dziecko uważano za podatne na zły urok, które z łatwością stawało się »odmieńcem« — czyli kimś, jak pisał św. Augustyn, »kto cierpi na demona« […]. Tego, że dzieci »musiały« być bite, ponieważ miały w sobie »diabła«, nie trzeba tłumaczyć. Istniał w tym celu cały arsenał instrumentów, od trzcin, witek, kijów, pasów i biczy, przez pogrzebacze, dyscypliny (bicze składające się z małych łańcuchów), ościenie (w kształcie szewskiego noża, do bicia po głowie i dłoniach), aż po specjalne przybory szkolne, jak packa czy bijak o gruszkowatym zakończeniu z otworem zostawiającym bąble i pęcherze. Bicie opisywane w źródłach historycznych jest niemal zawsze ciężkie, tnące skórę i skrwawiające ciało. Zaczynało się już w niemowlęctwie i było zabarwione erotycznie poprzez to, że aplikowano je na gołe ciało i w okolice genitalne. Stanowiło część codziennego życia niemal każdego dziecka. W ten sposób stulecie po stuleciu kolejne pokolenia maltretowanych dzieci maltretowały swoje potomstwo. Publiczne protesty należały do rzadkości. Nawet humaniści i nauczyciele zaliczani do ludzi łagodnych aprobowali ciężkie bicie dzieci. Prawne reformy wprowadzano jedynie po to, by zapobiec śmierci. Trzynastowieczne prawo mówiło: »Gdy ktoś bije dziecko do krwi, popamięta ono, lecz gdy bije je do śmierci, popamięta prawo«”.

REKLAMA
Zabawy dziecięce, obraz Pietera Bruegela Starszego z 1560 r.

W naszym kraju natomiast zakatowanie dziecka na śmierć pozostawało bezkarne aż do XVI w. Wcześniej zaś nie tylko rodzice, ale też właściwie wszyscy dorośli mieli prawo bić dzieci i „niechcący” je przy tym zabijać. Jak pisze Małgorzata Delimata: „Zgodnie z prawem miejskim skarcić dziecko mogła oprócz rodziców także osoba obca. Jeżeli złożyła przysięgę, iż dokonała tego czynu sprowokowana złym zachowaniem nieletniego, nie podlegała karze, nawet jeśli dziecko zostało mocno pobite. […] Zwłaszcza w prawie chełmińskim śmierć dziecka lub uszkodzenie ciała w takich okolicznościach było bezkarne. Ograniczenia w tym względzie przyniosła pod koniec XVI wieku rewizja toruńska”.

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Golus „Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”:

Anna Golus
„Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Editio
Rok wydania:
2019
Okładka:
oprawa miękka
Liczba stron:
256
ISBN:
9788328336803
EAN:
9788328336803

Rodzicielstwo ambiwalentne (XIV – XVII w.)

Na początku tego okresu pojawiły się pierwsze głosy sprzeciwu wobec pedofilii, a przekonanie, że dziecko rodzi się złe, zaczęło słabnąć. Uznano natomiast, że dzieci należy kształtować, formować niczym miękki wosk do uzyskania pożądanego kształtu, nadal głównie za pomocą kar cielesnych. Charakterystyczna dla tego przedziału czasowego była ambiwalencja uczuć rodziców w stosunku do dzieci.

DeMause: „Z końcem trzynastego wieku na Zachodzie zanikło porzucanie poprzez oblację, czyli oddawanie małych dzieci do klasztorów na użytek seksualny i inne typy wykorzystywania. Pojawiły się pierwsze oznaki dezaprobaty dla pedofilii i pierwsze traktaty o wychowaniu dzieci, mówiące, że dziecko nie rodzi się całkowicie złe. Jednak wciąż obarczano je wystarczająco groźnymi projekcjami, więc rodzice, by sprostać zadaniu »kształtowania« go, »obrabiali« je jak garncarz glinę. Kościelni moraliści po raz pierwszy zaczęli przestrzegać przed seksualnym molestowaniem dzieci przez rodziców, niańki i sąsiadów. Okres krępowania dziecka w powijakach skrócił się z ponad roku do kilku pierwszych miesięcy. Narodziły się pediatria i filozofia nauczania. Zamożniejsi rodzice zaczynali rozważać, czy nie lepiej, aby matki same pielęgnowały swe niemowlęta, zamiast wysyłać je na zapadłą wieś — co prowadziło do około pięćdziesięcioprocentowej śmiertelności. Te z matek, które próbowały, mówiły, że dziecko reaguje na opiekę, a nawet zwraca miłość troszczącej się matce, głaszcząc jej piersi i twarz oraz gaworząc”.

REKLAMA
Młody Cyceron podczas lektury, obraz Vincenzo Foppy z 1464 r.

Francuski historyk Philippe Ariès uważa, że w tym właśnie okresie zaczęto powoli zauważać specyfikę dzieciństwa i obdarzać dzieci pozytywnymi uczuciami. W swojej książce pt. Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach postawił on tezę, że w średniowieczu nie zdawano sobie sprawy z odrębności dzieciństwa i specyfiki tego okresu ludzkiego życia, a dziecko było traktowane jak miniaturowy dorosły. Dopiero pod koniec XVI i w XVII w., najpierw w wyższych warstwach społecznych, sytuacja ta zaczęła się zmieniać — pojawił się odrębny strój dla dziecka, odróżniający je od dorosłych, i zaczęły upowszechniać się szkoły, które odseparowały dzieci od dorosłych. Tym samym następowało uznanie specyfiki dzieciństwa, przede wszystkim jednak rodzicielska obojętność została zastąpiona uczuciem przypominającym rozczulenie (fr. mignotage). Dzieci zaczęły wzruszać i śmieszyć dorosłych swoim wdziękiem i naiwnością, a według ówczesnych moralistów „wydawać by się mogło, że biedne dzieci służą tylko do tego, by bawić dorosłych, jak pieski czy małpki”. Zaczęto też widzieć w nich „stwory Boga, które należy zarazem chronić i okiełznać” — dostrzeżono, że muszą być otoczone szczególną opieką, ale nadal trzymano je w ryzach, co według deMause’a dowodzi uczuciowej ambiwalencji ówczesnych rodziców.

Rodzicielstwo natrętne, intruzywne (XVIII w.)

W tym wieku pojawiła się więź emocjonalna rodziców i dzieci, które przestały być traktowane jako „pojemniki na truciznę”, tj. zbiorniki niebezpiecznych projekcji rodziców. Zaczęto odchodzić od krępowania niemowląt powijakami, katowania dzieci i masturbowania ich (w czym wcześniej nie widziano niczego zdrożnego). Wprawdzie nadal powszechnie je bito, ale już nie tak okrutnie, a do kar fizycznych dołączyły inne sposoby natrętnego, stałego nacisku na dziecko, by je dyscyplinować, łamać jego wolę i wypleniać zeń grzech.

REKLAMA

DeMause: „Dzieci zaczęto postrzegać jako mniej obarczone niebezpiecznymi projekcjami, więc można je było wyjąć z powijaków wkrótce po urodzeniu, nie aplikować im regularnych lewatyw (które dawniej, od przyjścia na świat, robiono codziennie, by usunąć z niemowlęcia domniemane »złe zawartości«), trening czystości można było zaczynać raczej wcześnie niż późno, bić dzieci, ale nie katować ich, oraz karać za masturbację zamiast je masturbować. Wreszcie przestano u mężczyzn akceptować prowadzanie się pod jedną rękę z kochanką, a pod drugą ze skrytym kochankiem, choć potajemne uwodzenie nieletnich trwało nadal. Psychologiczny nacisk na nadużycia fizyczne zaczęło zastępować intruzywne wychowanie, tak iż zamiast chłostać dziecko, by wyplenić z niego grzech, było ono zamykane w ciemnej komórce, bez jedzenia, na długie godziny, a nawet dni. Niejedna matka trzymała swoje dzieci w szafie. Jakaś kobieta opisywała swój dom jako »małą Bastylię, gdzie w każdej celi pokutował mały winowajca; jedne dzieci łkały i powtarzały słówka, inne jadły swój chleb z wodą«. Pewien pięciolatek, Francuz, oglądając z matką nowe mieszkanie, powiedział do niej: »Och nie, mamo, to niemożliwe; nie ma tu żadnej ciemnej komórki! Gdzie mnie zamkniesz, jak będę niegrzeczny?«”.

Nieco łagodniejsza forma tej kary przetrwała do dzisiaj jako time out — czasowe odosobnienie, przymusowa izolacja pod postacią stania w kącie albo siedzenia na „karnym jeżyku”.

Rodzicielstwo socjalizujące (XIX w. i pierwsza połowa XX w.)

Wychowanie dzieci w tym trybie, nadal zresztą dominującym w krajach Zachodu, nie jest już „łamaniem” dziecka, lecz polega bardziej na świadomym szkoleniu go i wdrażaniu do pełnienia ról społecznych (socjalizowaniu). Maltretowanie i molestowanie seksualne ulegają znacznemu zmniejszeniu, choć nie znikają zupełnie, a rola ojca w procesie wychowawczym i jego zainteresowanie dziećmi zwiększają się.

DeMause: „Z nastaniem socjalizującego trybu w dziewiętnastym wieku niektórzy rodzice przestali mieć przymus terroryzowania, bicia i molestowania seksualnego swoich dzieci, a w celu socjalizacji zaczęli używać łagodniejszych metod psychologicznych. W krajach Zachodu nadal głównym modelem wychowawczym jest tryb socjalizujący, który ustawia matkę w roli trenera, ojca w roli ochroniarza i zaopatrzeniowca, a dziecko jako istotę wdrażaną powoli do dopasowania się do rodzicielskich wzorów dobroci. Chociaż wiele nadużyciowych praktyk zanika w wielu domach, ale utrzymują się one gdzie indziej w społeczeństwie. […]

Dzieci na jednej z ulic Toronto, lata 20. XX w. (fot. John Boyd, Biblioteka i archiwum Kanady, domena publiczna)

Reformatorzy dziewiętnastego wieku starali się wprowadzić socjalizujący tryb wychowania poprzez zmiany prawne mające chronić przed brutalnym maltretowaniem i gwałceniem dzieci, które jednak niewiele zmieniały, gdyż nadużycia te były dalej tak samo praktykowane w większości rodzin. A ci, którzy sprzeciwiali się biciu i sodomii dzieci w szkołach, natrafiali na zaprzeczanie rodziców: »Mnie to nie wyrządziło żadnej szkody«. Jeszcze innym, walczącym o wprowadzenie prawa ograniczającego zatrudnianie dzieci do ciężkiej pracy w strasznych warunkach, naklejano etykietkę komunistów. A każdy, kto wyobrażał sobie łagodny sposób wychowawczego prowadzenia dzieci, uważany był za niepraktycznego wizjonera”.

Wynikające z wyparcia własnych (dziecięcych) uczuć przekonanie, że bicie nie szkodzi, bo „ja byłem bity i wyrosłem na porządnego człowieka”, nadal jest bardzo często spotykane. Przeciwnicy bicia i wykorzystywania dzieci bywają dziś określani mianem „lewaków”, choć są wśród nich — na całe szczęście — osoby o różnych poglądach politycznych.

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Golus „Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”:

Anna Golus
„Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Editio
Rok wydania:
2019
Okładka:
oprawa miękka
Liczba stron:
256
ISBN:
9788328336803
EAN:
9788328336803
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Anna Golus
Urodzona w 1984 r. Jest inicjatorką kampanii „Kocham. Nie daję klapsów”. Autorka książki „Już bez bicia? Spór o klapsa”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone