Hunwejbinizm w imię moralności
Nie chcę w tym felietonie zastanawiać się nad duchowym wymiarem wczorajszego palenia książek w jednej z gdańskich parafii, o którym mogliśmy dowiedzieć się ze zdjęć opublikowanych na profilu fundacji SMS Z NIEBA. Portale i media katolickie z pewnością dogłębnie zajmą się kulturą happeningu, jaki stał się nieodłączną częścią nurtu Nowej Ewangelizacji i zastanowią się nad jej sensownością. Podejmą być może także temat stosowności tego typu akcji w czasie liturgii.
Dla portalu historycznego ciekawe wydają się przede wszystkim skojarzenia, które temu wydarzeniu towarzyszą. Duża część komentatorów widząc zdjęcie stosu z płonącym „Harrym Potterem”, parasolką Hello Kitty, sagą „Zmierzch”, czy toną słoników z podniesioną trąbą, prezentować zaczęła archiwalne fotografie palenia książek przez nazistów, jakie w 1933 roku zapoczątkowały samorządy studenckie skupione wokół Niemieckiego Związku Studentów.
Wydarzenia z lat 30. mają kilka wymiarów. Deklaracja „Przeciw nieniemieckiemu duchowi” towarzysząca akcjom była skrajnym przykładem antysemityzmu i nacjonalizmu wyniesionego do religijnego wręcz wymiaru. W tym sensie akcja palenia książek była wstępem do późniejszej polityki eksterminacyjnej III Rzeszy. Była jej etapem, dążeniem do wyeliminowania w pierwszej kolejności z życia społecznego kultury niepasującej do wyimagowanej przez nazistów niemieckości idealnej. Symboliczny był przy tym fakt, że źródło zbrodni na wolności myśli wytrysnęło w środowiskach akademickich. Seansom całopaleń przyglądali się profesorowie wyższych uczelni i ludzie nauki wychowani w duchu poszanowania naukowej debaty i swobody badań ograniczonych li tylko rzetelnością. Palenie książek było negacją tych wartości, odwróceniem do góry nogami tego na czym ten obszar życia społecznego miał się opierać.
Nie były to jednakże w historii ani pierwsze, ani ostatnie masowe palenia książek. Wspomnieć można chociażby masowe palenie ksiąg w starożytnych Chinach na początku rządów dynastii Qin połączone z eksterminacją konfucjańskich uczonych, palenie przez konkwistadorów azteckich kodeksów, czy spalenie przez Brytyjczyków biblioteki Kongresu w 1814 roku. Nazistowskie palenia książek i komunistyczne mielenie wrogiej literatury w ZSRR nie zakończyło bynajmniej walki z książką.
Od palenia książek swoją dyktatorską władzę zaczynał Pinochet, literatura była ulubionym celem chińskich hunwejbinów w czasie rewolucji kulturalnej, w okresie wojny na Bałkanach w latach 90. w Chorwacji płonęła serbska literatura pisana cyrylicą. Dobra kultury stały się też ofiarą islamistycznej rewolty na terenach opanowanych przez ISIS. Niszczenie książek nie było zresztą wyłącznie domeną totalitaryzmów lub zakusów autorytarnej władzy. W latach 70. XIX wieku w USA szalała moralna rewolucja prowadzona przez Anthony’ego Comstocka, który w imię konserwatywnej odnowy doprowadzić miał nie tylko do aresztowania kilku tysięcy ludzi, ale także zniszczenia kilku ton (!) książek, które zwykł nazywać karmikami dla burdeli. Przykłady historyczne można mnożyć sięgając także do historii Kościoła katolickiego, który księgi niejednokrotnie uważał za największego wroga.
Niechęć do słowa pisanego jest zatem głęboko zakorzeniona w dziejach ludzkiej cywilizacji. U jej podstaw leży magiczne rozumienie słowa, jako czegoś co tworzy rzeczywistość i ją kształtuje. Dla kultur starożytnych słowo utrwalone było symbolem dominacji, kontroli woli i umysłów ludzkich. Dlatego w przypadku upadku jednej władzy i zamianie na inną wszystko, co było jej totemem – w tym spisane kodeksy prawne, święte księgi, wytwory kultury – palono, niszczono lub w ostateczności przejmowano rozwadniając we własnej kulturze. Wrogość do książek ma jeszcze jedno uzasadnienie. W czasach, w których słowa spisanego było mało, płonące stosy uciszać miały poglądy groźne, szkodliwe lub niewygodne. Książka jako jeden z nośników idei miała ulegać unicestwieniu, a wraz z nią myśl w niej zapisana. Jeśli przetrwała to tylko dzięki ludzkiej pamięci i ustnym przekazom, które okiełznać było trudniej.
Jest mi bardzo smutno, kiedy to, co dla mnie najistotniejsze - moją wiarę, ośmieszamy - my sami - chrześcijanie. https://t.co/46xE6FueHy
— Grzegorz Kramer (@ojcieckramer) 1 kwietnia 2019
Z tych dwóch powodów paleniu słowa spisanego często towarzyszyła eksterminacja ludności. Zmiana władzy wymagała wszak eliminacji elit ancien regime, a pragnienie wyciszenia idei grobowej ciszy jej wyznawców. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę niemiecki poeta Heinrich Heine, który jeszcze 100 lat przed paleniem książek w nazistowskich Niemczech mówił „Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi". Jego słowa okazały się prorocze. Dlatego nawet jeśli celem fundacji powstałej wokół księdza Jarosiewicza nie jest przyszłe palenie czarownic, wróżbitów Maciejów, twórców bajek dla dzieci czy literatury fantasy, to już historyczne konotacje takich aktów i skojarzenia budzić powinny sprzeciw wobec tego typu happeningów.
W ostateczności, gdyby jednak wrażliwość kapłana nie pozwoliła zrozumieć tej banalnej konstatacji, to może warto przypomnieć, że wiele wytworów kultury, które niegdyś płonęły na stosach, tkwiły na indeksach lub za obrazoburczość uważane były za wcielenie zła – tłumaczeń Biblii, dzieł Arystotelesa, wierszy Mickiewicza i Słowackiego, dzieł naukowych – uznawanych jest dziś za element dziedzictwa cywilizacyjnego ludzkości. Wiele z nich przetrwało dzięki ludzkiej przewrotności i odwadze, strach jednak pomyśleć, ile ludzkość straciła przez moralny hunwejbinizm, którym popisali się kapłani w czasie niedzielnej Mszy świętej.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.