Jak zginął Osama bin Laden?

opublikowano: 2013-02-05 09:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Śmierć najbardziej znanego terrorysty początków XXI wieku jest osnuta mgłą tajemnicy. O brawurowej akcji amerykańskich komandosów pisze jej uczestnik…
REKLAMA
Żołnierz Seal Team Six podczas treningu

Całe moje ciało było spięte, a mięśnie brzucha krzyczały z bólu, kiedy przyciągnąłem kolana do piersi.

Jedyne co widziałem to ziemię zbliżającą się do mnie przez otwarte drzwi. Śmigłowce to nie samoloty i nie szybują przed kraksą — kiedy taka maszyna przestaje działać, spada jak kamień, a gdy uderza o podłoże, łopaty wirnika pękają, posyłając na wszystkie strony odłamki i gruz. Siedząc w wielkich, otwartych drzwiach, obawiałem się, że podczas koziołkowania kadłub po prostu mnie zgniecie.

Czułem, jak Walt szarpie za moją kamizelkę, by wciągnąć mnie głębiej do kabiny, ale bez względu na to, jak bardzo podkurczałem nogi, one ciągle wystawały na zewnątrz. Snajper siedzący obok mnie utknął z jedną nogą na zewnątrz, a drugą w środku.

Trudno opisać, co się dzieje w głowie człowieka, który spada w śmigłowcu. Chyba do końca nie rozumiałem sytuacji. Nagle naszła mnie taka dziwaczna myśl, że wystarczy zostać w drzwiach, jak postać z kreskówki — dom wali się wokół niej, ale ona przeżywa, bo w ostatniej chwili otworzyła drzwi. Przez ułamek sekundy myślałem, że gdy maszyna uderzy w ziemię i zacznie się toczyć, wyląduję szczęśliwie w drzwiach bez jednego zadrapania.

Przemknął obok nas mur otaczający rezydencję bin Ladena.

Gdy śmigłowiec obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, wirnik ogonowy niemal dotknął ściany. Poczułem, jak strach ściska mnie w piersi; nad niczym nie panowałem i chyba to przerażało mnie najbardziej. Zawsze zakładałem, że zginę w strzelaninie, a nie w katastrofie lotniczej. Wszyscy byliśmy przyzwyczajeni, że przed akcją staramy się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Znaliśmy zagrożenia tej pracy; dokonywaliśmy na chłodno kalkulacji i ufaliśmy swojemu wyszkoleniu, a teraz, uchwyceni czego popadnie, nie mogliśmy zrobić nic.

Na parę sekund przed uderzeniem poczułem, że dziób nurkuje. Wstrzymałem oddech. Black Hawk zadrżał, a dziób wbił się w ziemię miękko jak rzutka do tarczy. W jednej chwili świat pędził w moją stronę, a w następnej po prostu się zatrzymał — tak szybko, że nawet nie poczułem wstrząsu.

Łopaty wirnika nie popękały; młóciły błotniste podwórze, wzbijając w powietrze rozszalałą chmurę pyłu i kamieni.

Wypuściłem powietrze z płuc i zamrugałem gwałtownie, by pozbyć się z oczu kurzu. Mrużąc powieki przed nawałnicą kamyków, zdałem sobie sprawę, że zawisnęliśmy prawie dwa metry nad ziemią pod dość stromym kątem.

— Wypierdalaj! — wrzasnął Walt, wypychając mnie na zewnątrz.

Wyskoczyłem z kabiny i wylądowałem w półprzysiadzie na podwórzu. Mimo że miałem na sobie trzydzieści kilogramów sprzętu, nie poczułem obciążenia ani wstrząsu. Nie patrząc za siebie, odbiegłem od śmigłowca niczym olimpijski sprinter. Dopiero w odległości jakichś trzydziestu metrów odwróciłem się i po raz pierwszy zobaczyłem wrak.

REKLAMA

Spadając, maszyna zahaczyła o wysoki na trzy i pół metra mur i wsparła się o niego ogonem, co uchroniło wirniki przed połamaniem. Gdyby to inny element Black Hawka uderzył w ścianę albo gdybyśmy się przechylili i łopaty wirnika jako pierwsze dotknęły ziemi, żaden z nas prawdopodobnie nie wyszedłby z kraksy bez szwanku. Teddy i drugi pilot w jakiś sposób dokonali niemożliwego.

Patrzyłem, jak moi koledzy z zespołu wyskakują z Black Hawka i przebiegają pod pochyloną maszyną.

Podobnie jak oni z czasem nabrałem wprawy w dystansowaniu się wobec stresujących sytuacji, a teraz musiałem szybko zapomnieć o kraksie. Dwie minuty temu byłem wściekły, że wylądujemy poza murami rezydencji, ale teraz cieszyłem się, że żyjemy i mimo wszystko dostaliśmy się na podwórze. Choć ledwo uniknęliśmy katastrofy, nasze zadanie się nie zmieniło.

Moi kumple biegli już w stronę bramy prowadzącej do głównej części rezydencji. Musiałem wziąć się w garść. Gdyby Charlie i Walt zobaczyli, jak stoję bezczynnie, podczas gdy oni przesuwają się na pozycje, nie daliby mi później żyć.

Bazując na zużyciu paliwa przez śmigłowce i przewidywanym czasie reakcji sił pakistańskich, wyznaczyliśmy sobie trzydzieści minut na przeprowadzenie akcji. W zapasie mieliśmy jednak dodatkowe dziesięć minut, tak na wszelki wypadek. Gdy biegłem w stronę wraku, doszedłem do wniosku, że te dziesięć minut bardzo się nam przyda.

Śmigłowiec wsparł się o mur w taki sposób, że nie miałem miejsca, by przejść przed dziobem. Było ciemno i nawet w goglach noktowizyjnych nie widziałem, jak wysoko kręci się wirnik. Żeby dostać się do rezydencji, musiałem przebiec pod maszyną.

— Wysadzam bramę — usłyszałem w sieci radiowej oddziału. Widziałem, jak Charlie zakłada ładunek na bramę głównej części rezydencji.

Pochyliwszy głowę, pognałem w stronę wraku i przebiegłem pod ogonem blisko ściany. Na moment owiało mnie gorące powietrze z silników, jak z gigantycznej suszarki.

Wokół Charliego stali goście z bronią, którzy zapewniali mu bezpieczeństwo.

Ruszyłem do domku modlitewnego przy bramie, by upewnić się, że jest czysty. Sporą otwartą przestrzeń zajmowały grube dywany i poduszki ułożone wzdłuż ścian. Nasi analitycy wywiadu twierdzili, że pomieszczenie prawdopodobnie służyło do przyjmowania gości, choć zdarzało się to rzadko. Wyjąłem podczerwone światło chemiczne i rzuciłem je pod drzwi, by kumple z zespołu wiedzieli, że pokój został zabezpieczony.

Na zewnątrz Charlie wciąż sprawdzał ładunek. Chciał być pewien, że wybuch nie rani odłamkami jednego z naszych. Zobaczyłem krótki błysk, gdy wcisnął detonator i odtoczył się zręcznie na bok, tak jak robił to tysiące razy.

REKLAMA

Pochyliliśmy głowy, by chronić oczy. Nikt nie panikował, nikt nie był zdenerwowany. Znaleźliśmy się na ziemi i teraz tylko od nas zależało, czy misja zakończy się powodzeniem.

Fala uderzeniowa wyrwała w stalowej bramie dziurę. Charlie jako pierwszy przeszedł na drugą stronę. Kopnął i odciągnął uszkodzone skrzydło bramy, żeby wpuścić nas do środka. Kolejni goście przeciskali się do środka i rozbiegali do wyznaczonych celów. Pomimo kilku początkowych przeszkód, powróciliśmy do pierwotnego planu.

Powyższy tekst pochodzi z książki Marka Owena i Kevina Maurera pt „Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”

Mark Oven, Kevin Maurer
„Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
No Easy Day
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Łukasz Małecki
Okładka:
broszurowa ze skrzydełkami
Liczba stron:
344
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
styczeń 2013
Format:
145x205 mm
ISBN:
978-83-08-05042-2

Gdy tylko zabezpieczyliśmy bramę, kątem oka zobaczyłem drugiego Black Hawka. Po sposobie, w jaki śmigłowiec zawisł w powietrzu, wiedziałem już, że zespół zabezpieczający teren wylądował. Po niekończących się treningach na makiecie rezydencji byłem przyzwyczajony do strumienia powietrza z wirników wiejącego mi prosto w twarz, gdy śmigłowiec unosił się nad budynkiem, a członkowie zespołu zjeżdżali po linie na dach.

Zamiast jednak zawisnąć nad domem, Chalk Two zniknął za murem. Najwyraźniej piloci widzieli naszą kraksę i zdecydowali się wylądować na zewnątrz.

— Nie martwcie się złą pozycją podczas desantu, po prostu wysadźcie tych chłopaków na ziemię — radził admirał McRaven podczas jednej z ostatnich odpraw. — Nie ma znaczenia, gdzie wylądujecie, najważniejsze, żeby zrobić to bezpiecznie.

Transport z Chalk Two nie chciał ryzykować zjazdu po linie po tym, co stało się z naszą maszyną. Moim zdaniem podjęli dobrą decyzję.

Usłyszałem przez radio pierwsze komunikaty. Plan awaryjny zakładał, że jeśli zespół z Chalk Two nie będzie w stanie zjechać po linie, przeprowadzi szturm od północnej bramy.

Ruszyłem w kierunku C1. Will szedł obok mnie, kiedy zbliżałem się do drzwi domku dla gości. Jedynym dźwiękiem, który mógł nas zdradzić, było szuranie butów o żwir.

Ahmed al-Kuwaiti — jeden z najbardziej zaufanych kurierów bin Ladena — mieszkał w domku ze swoją rodziną. Spodziewaliśmy się w środku przynajmniej jednej żony i kilkorga dzieci. Z uwagi na te ostatnie sądziliśmy, że budynek nie jest zaminowany.

Zgodnie z tym, co przedstawiały zdjęcia i makieta rezydencji, natrafiliśmy na dwie pary podwójnych metalowych drzwi z okienkami. Okno po prawej stronie drzwi było zabezpieczone kratą. Nie widziałem w środku światła. We wszystkich oknach wisiały prześcieradła, więc nie mieliśmy pojęcia, czego oczekiwać.

Will zajął pozycję po lewej. Nacisnąłem klamkę dwa razy, ale drzwi nie ustępowały.

REKLAMA

Will odczepił młot od kamizelki i rozłożył teleskopowy uchwyt. Kryłem jego prawą.

Żołnierz Seal Team Six w Afganistanie

Odsunął się i uderzył w zamek z głośnym trzaskiem. Obuch trafił w klamkę, ale tylko ją pokiereszował i zostawił w drzwiach pęknięcie. Dwa kolejne zamachy nic nie dały — drzwi były w całości wykonane z metalu i już wiedzieliśmy, że młotem ich nie sforsujemy.

Odwrócił się do okna, żeby rozbić szybę i zerwać prześcieradło — wówczas moglibyśmy zajrzeć do środka. Przecisnął młot przez kraty, ale za każdym razem, gdy chciał wziąć zamach, obuch klinował się między prętami. Krata była po prostu zbyt ciasna.

— Trzeba wysadzić — wyszeptał i ściągnął z pleców mojej kamizelki ładunek tnący.

Zdawaliśmy sobie sprawę, że czas odgrywa ważną rolę, a przewagę zaskoczenia straciliśmy w momencie, gdy rozbił się nasz śmigłowiec. Will odstawił młot na bok i wycelował w drzwi z karabinu.

Zza rezydencji doleciał nas huk. Zespół z Chalk Two wysadził północną bramę.

— Wejście nieudane — usłyszałem w radiu. — Przesuwamy się do bramy Delta.

Po wysadzeniu bramy moi koledzy odkryli za nią ceglaną ścianę. Według planu mieli już szturmować drugie piętro, a nawet nie dostali się na teren rezydencji.

— Przyjąłem. Spotkam się z wami i otworzę od środka — zameldował Mike.

Brama Delta zamykała od północy podjazd, który oddzielał miejsce kraksy od reszty rezydencji. Mike znajdował się na południowym końcu, blisko domku dla gości.

Akcja szybko nabierała tempa. Prawdopodobnie minęło jakieś pięć minut, odkąd rozbiliśmy się o ziemię, a teraz dwudziestu czterech facetów szturmowało cel. Odpaliliśmy przynajmniej dwa ładunki, a biorąc pod uwagę hałas Black Hawków, byliśmy pewni, że mieszkańcy domu już nas usłyszeli. Sądziliśmy też, że zdążyli się uzbroić i przygotować do obrony.

Przyklęknąwszy z prawej strony drzwi, zdarłem taśmę zabezpieczającą z klejącej strony ładunku. Zawsze kucałem, gdy zakładałem ładunek, bo w Iraku wielokrotnie strzelano do mnie przez drzwi. Bojownicy lubili celować w środek, sądząc, że właśnie tam stoi człowiek.

Trzeci chłopak z mojego zespołu wbiegł na podwórze. Był jednym z ostatnich, którzy opuścili rozbity śmigłowiec, i właśnie do nas dołączył. Jego zadanie polegało na zabezpieczeniu schodów prowadzących na dach domku dla gości, które znajdowały się naprzeciw drzwi. W chwili gdy zaczął się po nich wspinać, ktoś otworzył ogień z kbk AK, rozbijając okienko. Pociski minęły go o włos.

Odtoczyłem się, gdy kolejne kule zaświszczały centymetry nad moją głową. Pierwsze strzały potrafią człowieka kurewsko przerazić. Czułem, jak szkło posypało mi się na ramiona.

Karabin bez tłumika, pomyślałem.

REKLAMA

Zwykle łatwo było się zorientować, kto strzela, bo my używaliśmy tłumików. Strzały z niewyciszonej broni oznaczały ogień nieprzyjaciela. Ktoś w środku miał karabin i celując na wysokości piersi, puścił na oślep serię. Musiał się czuć jak zwierzę w klatce; nie miał dokąd uciec i wiedział, że po niego idziemy.

Will, który krył drzwi z lewej, natychmiast odpowiedział ogniem. Kiedy się odwróciłem, żeby go wspomóc, poczułem palący ból lewego ramienia, zranionego szkłem lub odłamkiem. Nasze kule podziurawiły metalowe drzwi.

Po odtoczeniu się z pola ostrzału wstałem i podszedłem do okna kilka kroków dalej na tej samej ścianie.

— Ahmedzie al-Kuwaiti! — krzyknął Will. — Ahmedzie al-Kuwaiti, wyjdź na zewnątrz!

Roztrzaskałem lufą szybę i strzeliłem w stronę prawdopodobnej pozycji przeciwnika.

Will wywoływał al-Kuwaitiego, ale bez skutku. Ponieważ nie mieliśmy czasu do stracenia, wróciłem do ładunku, który wciąż wisiał na drzwiach. Żeby wejść do środka, musieliśmy go odpalić — nie było innego wyjścia. Uważałem, by się za bardzo nie wychylać.

Planowaliśmy, że po wysadzeniu drzwi wrzucę do środka granat. Ahmed al-Kuwaiti udowodnił już, że nie podda się bez walki, a ja nie miałem zamiaru ryzykować.

Właśnie przyczepiałem detonator do ładunku, gdy ktoś zaczął odsuwać zamek w drzwiach. Will też to usłyszał i obaj natychmiast zaczęliśmy się cofać. Nie mieliśmy pojęcia, kto się czai po drugiej stronie ani co zamierza. Czy napastnik uchyli tylko drzwi, żeby rzucić granat? A może wystawi lufę kałasznikowa i zacznie strzelać na oślep?

Rozejrzałem się szybko — żadnej kryjówki. Podwórze było zagracone śmieciami i narzędziami ogrodniczymi. Musieliśmy dalej się cofać, unikając drzwi i okien.

Powyższy tekst pochodzi z książki Marka Owena i Kevina Maurera pt „Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”

Mark Oven, Kevin Maurer
„Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
No Easy Day
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Łukasz Małecki
Okładka:
broszurowa ze skrzydełkami
Liczba stron:
344
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
styczeń 2013
Format:
145x205 mm
ISBN:
978-83-08-05042-2

Drzwi domku dla gości otworzyły się powoli, a ja usłyszałem kobiecy głos. To jeszcze nie oznaczało, że jesteśmy bezpieczni. Jeśli nieznajoma miała na sobie samobójczą kamizelkę z ładunkiem wybuchowym, byliśmy trupami. Szturmowaliśmy rezydencję, w której mieszkali poplecznicy bin Ladena. Pierwsze strzały już padły, co oznaczało, że są gotowi bronić przywódcy.

Przez pot spływający mi po twarzy i podmuch wirnika sypiący w oczy żwirem zobaczyłem postać kobiety w zielonym blasku noktowizora. Kiedy zauważyłem, że trzyma coś w rękach, mój palec automatycznie wywarł nacisk na spust. Na jej głowie tańczyły kropki laserów. Zginęłaby w ułamku sekundy, gdyby się okazało, że trzyma bombę.

Dopiero kiedy szerzej otworzyła drzwi, zorientowałem się, że zawiniątko było tak naprawdę dzieckiem. Żona al-Kuwaitiego, Mariam, wyszła przed domek z niemowlęciem przyciśniętym do piersi. Obok jej nóg przemknęło po chwili troje starszych dzieci.

REKLAMA

— Chodź tutaj! — zawołał do niej Will po arabsku.

Nie spuszczałem ich z celownika, kiedy zbliżali się w naszą stronę.

— Nie żyje — wołała Mariam po arabsku. — Zastrzeliliście go, nie żyje. Zabiliście go.

Will przeszukał ją szybko.

— Słuchaj, ona twierdzi, że jej mąż nie żyje — przetłumaczył mi jej słowa.

Kucnąłem po prawej stronie drzwi i pchnąłem je mocno.

W drzwiach sypialni leżały stopy. W żaden sposób nie mogliśmy sprawdzić, czy facet jeszcze oddycha, a ja nie chciałem ryzykować. Will ścisnął mnie za ramię, by dać mi do zrozumienia, że jest gotów, i razem weszliśmy do korytarza. Przytknąłem kolbę karabinu do ramienia i strzeliłem kilka razy do ciała, na wszelki wypadek.

Dom śmierdział olejem opałowym. Przestępując nad ciałem al-Kuwaitiego, zobaczyłem pistolet i karabinek AK na podłodze tuż przy drzwiach. Odkopnąwszy je na bok, skupiłem się na czyszczeniu pomieszczenia. Pośrodku stało duże łóżko, a mniejsze, pewnie dla dzieci, wzdłuż ścian. Cała rodzina spała w tym samym pokoju.

Żołnierze Seal Team Six podczas szkolenia

Na końcu korytarza znajdowała się kuchnia. Nasz ogień zamienił ją w pobojowisko, dziurawiąc naczynia i rozsypując suche produkty. Z blatu ściekała woda, w piecyku widniało kilka dziur, a tanie kafelki były potrzaskane. Wszędzie walały się odłamki.

Podłoga w korytarzu była śliska od wody i krwi al-Kuwaitiego, która pobrudziła nam buty. Pośpiesznie wyczyściliśmy oba pomieszczenia i wyszliśmy na zewnątrz.

— Strzały w C1, budynek zabezpieczony — zakomunikowałem przez sieć oddziału, po czym rzuciłem światło chemiczne przed wejście. Ruszyliśmy w kierunku głównego budynku, by wesprzeć pozostałe zespoły.

Nie minęło nawet dziesięć minut, odkąd rozbił się Chalk One. Popędziliśmy z Willem w stronę otwartej bramy między domkiem dla gości a głównym budynkiem.

Kierowaliśmy się do północnego wejścia.

— Ładunek założony na północne drzwi A1 — zakomunikował Charlie w sieci oddziału.

Wszystko było gotowe i Charlie czekał na rozkaz odpalenia ładunku. Razem z Waltem potrzebowali tylko sygnału od Toma, że mogą wchodzić.

Jen i jej analitycy jak dotąd mieli rację. Podejrzewali także, że dom jest podzielony na dwie części, a rodzina bin Ladena mieszka na pierwszym i drugim piętrze, gdzie prowadziło osobne wejście. Przemawiał za tym fakt, że Spacerowicz zawsze wychodził na podwórze północnymi drzwiami, a bracia al-Kuwaiti południowymi.

Nie mieliśmy pewności, czy północne i południowe wejście łączy korytarz, ale też nie chcieliśmy ryzykować dwóch wybuchów jednocześnie. Z tego powodu Tom wymyślił, że on i jego zespół najpierw wyczyszczą południową stronę, a Charlie zaczeka na sygnał, zanim odpali swój ładunek.

REKLAMA

Trzyosobowy zespół Toma znajdował się właśnie na parterze. W budynku było ciemno, niemal czarno, ale w blasku noktowizorów bez trudu widzieli korytarz i cztery pary drzwi, po dwie z każdej strony. Nie zdążyli zrobić nawet paru kroków, gdy nagle zwiadowca zauważył głowę wystawioną z pokoju po lewej. Chłopcy Toma musieli usłyszeć charakterystyczny dźwięk strzałów z AK, który dolatywał z domku dla gości, i woleli nie ryzykować. Ludzie przebywający w A1 mieli aż za dużo czasu, by przygotować się do walki.

Gość na szpicy pociągnął za spust, a trafiony mężczyzna — później potwierdziliśmy, że był to Abrar al-Kuwaiti — zniknął w pomieszczeniu. Ostrożnie przesunąwszy się dalej, zespół Toma stanął przy drzwiach. Ranny Abrar al-Kuwaiti wił się na podłodze. W momencie gdy nasi chłopcy po raz drugi otwierali ogień, żona Abrara, Bushra, wyskoczyła, żeby osłonić męża własnym ciałem. Druga seria zabiła ich oboje.

Zespół Toma spostrzegł w kącie inną kobietę i kilkoro dzieci. W pokoju leżał kolejny AK. Tom rozładował karabin, a jego partnerzy przeszukali pozostałe pomieszczenia.

Na końcu korytarza, dokładnie na linii północnego wejścia do budynku, znajdowały się zamknięte drzwi. Ponieważ południowa strona A1 była czysta, Tom wyszedł na zewnątrz.

W innej sytuacji zostawilibyśmy kogoś, by przypilnował kobiety i dzieci, ale nie mieliśmy czasu ani wystarczającej liczby operatorów, więc po prostu zostawiliśmy ich w pokoju.

— Charlie, odpalaj — powiedział Tom przez radio.

Kiedy wychodzili przez południowe drzwi, jeden z SEALsów rzucił na podwórze kałasznikowa al-Kuwaitiego. Było ciemno i nie sądziliśmy, by ktokolwiek go tam szukał.

Parę sekund po meldunku Toma usłyszałem eksplozję. Charlie odpalił ładunek na północnych drzwiach. Obiegliśmy z Willem zachodnią ścianę rezydencji i dołączyliśmy do chłopaków ustawionych przed wejściem, teraz już sforsowanym.

SEALsi z Chalk Two w końcu przedostali się do budynku. Po nieudanej próbie wyważenia przemieścili się do głównej bramy, którą otworzył Mike, a teraz stali przed celem.

Powyższy tekst pochodzi z książki Marka Owena i Kevina Maurera pt „Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”

Mark Oven, Kevin Maurer
„Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
No Easy Day
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Łukasz Małecki
Okładka:
broszurowa ze skrzydełkami
Liczba stron:
344
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
styczeń 2013
Format:
145x205 mm
ISBN:
978-83-08-05042-2

Charlie znajdował się w środku; reszta z nas w luźnym szeregu czekała na swoją kolej. Widziałem w noktowizorze plamki laserów przeczesujące okna i balkony. Gdy sam uniosłem broń w stronę pierwszego i drugiego piętra, nie zauważyłem żadnego ruchu. Nieprzeźroczyste szyby nie pozwalały spojrzeć do środka ani wyjrzeć na zewnątrz.

Akcja chwilowo zwolniła, ale — pomijając kraksę śmigłowca — przebiegała gładko. Chcieliśmy szturmować dom schodami, Charlie zameldował jednak przez radio, że drogę na piętro blokuje kolejna metalowa furtka i musiał założyć trzeci ładunek tej nocy.

REKLAMA

Jedyne co teraz mogliśmy zrobić to czekać i zabezpieczyć kierunki. Zdawałem sobie sprawę, że Charlie i pozostali ludzie działają najszybciej, jak się da. Nagle zrozumiałem, jak bardzo surrealistyczna jest ta sytuacja. Miałem wrażenie, że znów zaczynam szkolenie CQB pierwszego dnia w Green Teamie.

Z zamyślenia wyrwało mnie gdakanie wkurzonych kurczaków. Aby dostać się do północnych drzwi, musieliśmy przejść przez niewielki obszar otoczony kratownicami i klatkami dla drobiu. Nasze kamizelki kuloodporne i sprzęt bojowy z trudem mieściły się w wąskim przejściu, niszcząc niektóre klatki.

Bezczynne czekanie doprowadzało mnie do szału.

Goście przede mną rozmawiali:

— Cholera, nie wierzę, że naprawdę się rozbiliśmy — rzucił Walt.

— Rozbiliście? Co ty pierdolisz?

— No, nasza maszyna spadła.

Obok stał Jay, dowódca misji, który leciał w Chalk Two. Gdy dosłyszał słowa Walta, natychmiast włączył się do rozmowy:

— Co powiedziałeś?

— Że nasza maszyna się rozbiła — powtórzył Walt i skinął w kierunku wraku. — Zerknij sobie na podwórze.

Zabawnie było patrzeć, jak zmienia się wyraz twarzy Jaya, gdy przetrawiał te rewelacje. Odwrócił się i pognał wzdłuż szeregu operatorów ustawionych pod budynkiem. Wyglądało na to, że transport z Chalk Two nic nie wiedział o kraksie — bo rzeczywiście do tej pory nie wspominaliśmy o tym przez radio. Kiedy piloci Chalk Two zobaczyli Chalk One rozbity na podwórzu, porzucili plan szybkiego zjazdu po linie na dach i wylądowali za murem.

Tymczasem w śmigłowcu Teddy wyłączał silniki i upewniał się z załogą, że wszystkie instrumenty zostaną zniszczone. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie spróbować podnieść maszyny, bo, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie odniosła ona żadnych większych uszkodzeń, ale koniec końców zwyciężyła przezorność.

Odznaka żołnierzy Seal Team Six

Po dobiegnięciu na miejsce kraksy Jay bezzwłocznie wyciągnął radio satelitarne i połączył się z siłami szybkiego reagowania.

Siły szybkiego reagowania, które czekały wraz z drugim CH-47 niedaleko na północ od celu, wystartowały ze swojej pozycji w naszą stronę. Chcąc zaoszczędzić na czasie, wybrali najprostszą drogę, tuż nad pakistańską akademią wojskową. Po paru minutach Jay połączył się z nimi jednak po raz drugi. Mimo że Chalk One spadł, nie mieliśmy zabitych ani nawet rannych, a wszyscy szturmowcy czekali przy A1.

— Zostańcie na pozycji — zdecydował w końcu Jay.

W A1 Charlie przygotowywał się do wysadzenia kolejnego zamka, pamiętając o podmuchu eksplozji, której siła po wybuchu w zamkniętych przestrzeniach jest dużo większa i może wyrzucić na zewnątrz drzwi i okna. Z Charliem znajdowali się w środku dwaj inni SEALsi. Żeby osłonić się przed eksplozją, jeden z gości schował się za drzwiami prowadzącymi do następnego pomieszczenia.

REKLAMA

— Na twoim miejscu uważałbym na te drzwi — rzucił do niego Charlie.

Szturmowiec odsunął się od nich w momencie, gdy Charlie odpalił ładunek. Ze swojego miejsca przy klatkach dla drobiu usłyszałem głośny huk. Podmuch eksplozji wyrwał drzwi z zawiasów i posłał je z impetem na przeciwległą ścianę. Chłopak, który chciał się za nimi schować, gapił się na nie w zdumieniu. Zaledwie kilka sekund wcześniej znajdował się na linii ich lotu i pewnie odniósłby poważną kontuzję, gdyby się nie przesunął.

— Dzięki — rzucił do Charliego, kiedy razem otwierali pokiereszowaną furtkę.

Zaczęliśmy czyścić schody. Musiałem chwilę odczekać, zanim przyszła moja kolej, by ruszyć na górę. Gdy mijałem metalową furtkę, większość SEALsów była już przede mną.

Wykafelkowane stopnie skręcające pod kątem dziewięćdziesięciu stopni tworzyły coś w rodzaju spiralnej klatki schodowej poprzedzielanej półpiętrami. Nie mieliśmy pojęcia, czego się spodziewać. Bin Laden i wszystkie inne osoby, które przebywały w domu, miały mnóstwo czasu, żeby się uzbroić i zorganizować obronę. A ponieważ na górę prowadziły tylko te spiralne schody, istniało ryzyko, że utkniemy w wąskim gardle.

Wokół panowała ciemność, a my staraliśmy się robić jak najmniej hałasu. Każdy krok był świadomy i wymierzony.

Żadnego gadania.

Żadnych okrzyków.

Żadnego biegania.

Gdybyśmy wciąż korzystali z dawnych metod pracy, wzięlibyśmy rezydencję szturmem za pomocą granatów hukowo-błyskowych. Teraz działaliśmy najciszej jak to możliwe. Noktowizory dawały nam przewagę, na której nic byśmy nie zyskali, biegając od pokoju do pokoju. Cała sztuka polegała na kontroli tempa. Po co wybiegać śmierci na spotkanie?

Kiedy dotarłem na podest pierwszego piętra, większość chłopaków już się rozdzieliła. Klatka schodowa otwierała się na korytarz prowadzący do tarasu, który biegł wzdłuż południowej ściany domu. Widziałem cztery pary drzwi: dwie tuż przy klatce schodowej i dwie nieco dalej, koło wyjścia na taras. Moi kumple przesuwali się ostrożnie korytarzem i ustawiali przy każdych drzwiach, by po cichu wyczyścić pomieszczenia.

Dostrzegłem kolejnego operatora trzy czy cztery stopnie nade mną, który trzymał straż między pierwszym a drugim piętrem. Na podeście leżało ciało, a na marmurową posadzkę kapała krew.

Chwilę wcześniej nasz człowiek zauważył mężczyznę, który wyjrzał zza załomu klatki schodowej. Według raportów wywiadu w budynku mogło się znajdować nawet czterech mężczyzn. Chaled, syn bin Ladena, prawdopodobnie mieszkał na pierwszym piętrze, a Osama bin Laden — na drugim.

REKLAMA

Mężczyzna na klatce schodowej nie miał zarostu, więc musiał być synem bin Ladena.

— Chaled — szeptał operator. — Chaled.

Mieszkańcy rezydencji na pewno usłyszeli silniki śmigłowców, a także strzały, które padły w domku dla gości i eksplozje ładunków do wysadzania drzwi.

Zaraz potem jednak ponownie zapadła cisza, w której rozchodziło się tylko echo naszych kroków. Mężczyzna na schodach usłyszał, jak ktoś wypowiada jego imię.

Skąd znają moje imię? — musiał się zastanawiać.

Ciekawość wzięła nad nim górę i wychylił głowę. W tej samej chwili nasz człowiek strzelił mu w twarz. Chaled stoczył się ze schodów, a jego ciało zaległo na półpiętrze.

Zerknąłem do tyłu i zobaczyłem, że ustawiają się za mną kolejni SEALsi. W korytarzu pierwszego piętra już się od nich roiło i nie potrzebowali naszej pomocy.

Mogliśmy iść tylko w górę.

Ścisnąłem za ramię gościa na szpicy, chcąc dać mu do zrozumienia, że jestem gotowy.

— Ruszaj.

Powyższy tekst pochodzi z książki Marka Owena i Kevina Maurera pt „Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”

Mark Oven, Kevin Maurer
„Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
No Easy Day
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Łukasz Małecki
Okładka:
broszurowa ze skrzydełkami
Liczba stron:
344
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
styczeń 2013
Format:
145x205 mm
ISBN:
978-83-08-05042-2

Ominęliśmy ostrożnie leżące na plecach ciało Chaleda.

Śliskie stopnie już sprawiały nam kłopot, a jego krew tylko pogarszała sprawę. Każdy krok był ryzykowny. Nieco wyżej stał oparty o schody kałasznikow.

Całe szczęście, że Chaled nie miał jaj, żeby go użyć, pomyślałem.

Gdyby idący jako jedynka nie wywołał imienia Chaleda, możliwe, że utknęlibyśmy na klatce. Chaled musiałby tylko zasadzić się na półpiętrze i posyłać w dół kilka kul za każdym razem, gdy próbowalibyśmy zbliżyć się do jego pozycji. To byłby prawdziwy koszmar, z pewnością ponieślibyśmy straty.

Spodziewaliśmy się większego oporu. Pomimo wszystkich gadek o zamachach samobójczych i przelewaniu krwi za Allacha na razie tylko jeden z braci al-Kuwaiti strzelał w naszą stronę. Chaled przynajmniej myślał o obronie. Gdy później sprawdzaliśmy jego karabin, okazało się, że nabój czekał załadowany w komorze. Chaled przygotowywał się do walki, ale koniec końców nawet nie miał okazji, by nam zagrozić.

W noktowizorach ciemną klatkę schodową spowijał zielonkawy blask. Szturmowiec, który trzymał straż, szedł teraz na szpicy, a my tuż za nim. Zwalnialiśmy, nie chcąc się zbytnio śpieszyć. Facet na przedzie stanowił oczy i serce grupy, to on dyktował tempo.

Do przodu, stop. Do przodu, stop.

Na razie wszystko się zgadzało. Zakładaliśmy, że natrafimy w rezydencji na minimum czterech mężczyzn i w tej chwili brakowało nam tylko ostatniego — Osamy bin Ladena. Starałem się jednak zagłuszyć te myśli. Nie miało znaczenia, kogo znajdziemy na drugim piętrze. Bardzo możliwe, że czekała nas wymiana ognia, a na krótkim dystansie strzelanina zwykle trwa kilka sekund. Nie ma miejsca na błędy.

Skup się, upominałem sam siebie w myślach.

Seal Team Six przeszukujący bazę Talibów w Zwahar Kili

Ponieważ jedynka szedł bezpośrednio przede mną, nie miałem zbyt dużo roboty. Byłem tam tylko po to, by go wspierać. Minął jakiś kwadrans i bin Laden miał mnóstwo czasu, żeby obwiesić się ładunkami wybuchowymi albo po prostu chwycić za karabin.

Wpatrywałem się w podest na górze. Wszystkie moje zmysły działały na podwyższonych obrotach. Wytężałem słuch, by usłyszeć, jak ktoś ładuje broń albo podkrada się w naszą stronę. Nie robiliśmy niczego nowego, zaliczyliśmy setki podobnych działań. Na najbardziej podstawowym poziomie czyściliśmy pomieszczenia dokładnie tak, jak na kursie w Green Teamie. Tylko dwie rzeczy sprawiały, że ta operacja była wyjątkowa: nasz cel oraz fakt, że znajdowaliśmy się na terenie Pakistanu.

Podest u szczytu schodów przechodził w wąski korytarz zakończony drzwiami balkonowymi. Mniej więcej w odległości półtora metra od klatki schodowej znajdowało się dwoje drzwi — jedne po lewej, drugie po prawej.

Przejście było dość ciasne, szczególnie dla gości w pełnym sprzęcie operacyjnym. Nic nie widziałem za naszym zwiadowcą, bo wyżej schody zwężały się jeszcze bardziej.

Byliśmy nie dalej niż pięć kroków od ich szczytu, kiedy usłyszałem wyciszone strzały:

Pach. Pach.

Jedynka ujrzał mężczyznę, który wyglądał zza drzwi jakieś trzy metry dalej. Ze swojej pozycji nie widziałem, czy trafił, ale nieznajomy zniknął w ciemnym pokoju.

Wspiąwszy się na podest, ostrożnie podeszliśmy do drzwi. Nasza akcja nie przypominała scen rodem z filmów akcji; nie wparowaliśmy do środka, strzelając gdzie popadnie.

Byliśmy cierpliwi.

Gość na szpicy trzymał karabin w górze, gdy zbliżaliśmy się do otwartych drzwi. Nadal nie wykonywaliśmy żadnych gwałtownych ruchów. Zamiast tego zatrzymaliśmy się przy progu i zerknęliśmy do środka. Dwie kobiety stały nad ciałem u stóp łóżka. Obie były ubrane w długie suknie i miały zmierzwione włosy, jakby przed chwilą się obudziły. Płakały i zawodziły w języku arabskim. Gdy młodsza odwróciła wzrok, ujrzała nas w drzwiach.

Krzyknęła coś po arabsku i rzuciła się na jedynkę. Dzieliła nas odległość zaledwie półtora metra. Mój kolega odsunął broń na bok, po czym złapał obie kobiety i pociągnął w stronę kąta. Gdyby którakolwiek z nich miała na sobie kamizelkę z bombą, prawdopodobnie uratowałby nam życie, poświęcając własne. W ułamku sekundy podjął bezinteresowną decyzję.

Gdy tylko nasz kolega usunął je z drogi, weszliśmy do środka z trzecim SEALsem i zobaczyliśmy ciało mężczyzny u stóp łóżka. Miał na sobie biały podkoszulek bez rękawów, luźne jasnobrązowe spodnie i jasnobrązową tunikę. Kule trafiły go w prawy bok głowy, a z otworów trysnęła krew i fragmenty mózgu. Mężczyzna trząsł się w pośmiertnych konwulsjach. Razem z drugim operatorem wycelowaliśmy w jego pierś i pociągnęliśmy za spust. Dopiero kilka kolejnych pocisków sprawiło, że przestał się ruszać.

Rozejrzałem się szybko i naliczyłem troje dzieci w kącie przy przesuwanych drzwiach balkonowych. Cała trójka — nie potrafiłem ocenić, czy byli to chłopcy, czy dziewczęta — siedziała w oniemieniu, gdy czyściłem pokój.

Ponieważ mężczyzna na podłodze nie ruszał się, a my nie widzieliśmy innych zagrożeń, zabezpieczyliśmy dwa mniejsze pomieszczenia przy sypialni. Pchnąwszy pierwsze drzwi, zobaczyłem ciasne, zagracone biuro. Na niewielkim biurku leżały stosy papierów. Za drugimi drzwiami znajdowały się toaleta i prysznic.

Wszystko robiliśmy odruchowo i w głowie odhaczaliśmy kolejne punkty. Człowiek, który był największym zagrożeniem, leżał martwy przy łóżku. Jedynka pilnował kobiet i dzieci. Razem z kumplem z zespołu wyczyściliśmy biuro i łazienkę, podczas gdy reszta SEALsów zajmowała się pokojami po drugiej stronie korytarza.

Wychodząc z sypialni, minąłem Walta.

— Z tamtej strony czysto — poinformował mnie.

— Z tej też.

Jedynka wyprowadził kobiety i dzieci z sypialni na balkon, żeby nie panikowały, a gdy dołączył do nas Tom, nasza praca była zakończona.

— Drugie piętro zabezpieczone — usłyszałem jego głos w sieci radiowej oddziału.

Na łóżku w sypialni bin Ladena wciąż leżała najmłodsza kobieta. Krzyczała histerycznie, trzymając się za łydkę.

Walt stał obok ciała. Było ciemno — w dzielnicy nie usunięto jeszcze awarii prądu — i nie widzieliśmy dokładnie twarzy mężczyzny. Podniosłem rękę, by włączyć latarkę przymocowaną do bocznych szyn na hełmie. Zabezpieczyliśmy nasz cel, a ponieważ wszystkie okna były zasłonięte, nikt nie widział nas z zewnątrz i nie musieliśmy się martwić światłem.

Przynajmniej jeden pocisk zmasakrował mężczyźnie twarz, zalewając ją krwią. Strzał w głowę roztrzaskał prawą stronę czaszki, a kilka kolejnych rozszarpało pierś. Leżał w rozrastającej się kałuży krwi. Gdy kucnąłem, by lepiej mu się przyjrzeć, dołączył do mnie Tom.

— To chyba nasz chłoptaś — stwierdził.

Nie chciał wymawiać przez radio nazwiska bin Ladena, bo wieści w mgnieniu oka dotarłyby do stolicy. Wiedzieliśmy, że prezydent Obama słucha, i woleliśmy się nie pomylić.

Powyższy tekst pochodzi z książki Marka Owena i Kevina Maurera pt „Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”

Mark Oven, Kevin Maurer
„Niełatwy dzień. Autobiografia komandosa Navy Seal”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
No Easy Day
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Łukasz Małecki
Okładka:
broszurowa ze skrzydełkami
Liczba stron:
344
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
styczeń 2013
Format:
145x205 mm
ISBN:
978-83-08-05042-2
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Mark Owen
Pseudonim byłego żołnierza amerykańskiego tzw. SEAL Team Six, który brał udział w akcji zabicia Osamy bin Ladena.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone