Jaka jest najważniejsza zasada kamuflażu?

opublikowano: 2024-09-12 16:50
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Zagrożenie różni się od bezpiecznej reszty. Jak trawa rośnie pionowo, to na tobie też musi rosnąć pionowo, a nie pochylać się na boki. Jak zmieniłeś otoczenie, to znaczy, że zmieniła się roślinność. Też musisz się zmienić – mówi Piotr Mitkiewicz, ochotnik walczący na Ukrainie.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Wiktora Świetlika i Piotra Mitkiewicza „Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie”.

Żołnierze ukraińskich wojsk lądowych ćwiczą obsługę brytyjskich NLAW-ów, styczeń 2022 roku (fot. Ukrainian Ground Forces)

Mówiłeś, że kiedy myślałeś o tym wyjeździe, czułeś się dobrze. Tak było cały czas?

Miałem wyrzut endorfin. Jak po narkotykach. Gdy myślałem o rzeczach, które będę robił na wojnie, ciało dawało mi energię, szczęście. Potem spotkałem się z moim przyszłym dowódcą i mówię: „Duch, mnie coś tutaj popchnęło. Tylko nie wiem, co jest moim celem: ratowanie życia czy zabijanie”. A on się zaczął śmiać i mówi: „Ty to jesteś prawdziwy morderca”.

Mordercy wyglądają na morderców?

Zdziwiłbyś się. Często to przeciwieństwa Rambo. To nie rzadko chłopaki po sześćdziesiąt kilo. Twarze dziecięce. A są w tym wszystkim najlepsi.

Masa mięśniowa nie pomaga?

Na polu walki raczej przeszkadza. Poza tym tacy mięśniacy z siłowni są przyzwyczajeni do dbania o siebie, regularnych posiłków, diety. Tu tego nie ma. Czasem nie jesz wcale. Ważne, byś przetrwał.

Jest taka teoria, głównie oparta na badaniach prowadzonych w czasie drugiej wojny światowej, że tylko dwadzieścia pro cent żołnierzy jest gotowych zabijać. Reszta tego unika.

Moim zdaniem mniej. Z dwustutysięcznej armii może kilka, kilkanaście tysięcy jest gotowych na zabijanie. Zresztą przecież ja też mam takie dni, że chcę walczyć, i takie, że na walkę nie mam ochoty. Nie chce mi się. Ale jak już jestem w boju, to zawsze się nakręcam. Tak samo było w boksie. Jak już zobaczyłem krew przeciwnika, to się dopiero nakręcałem, żeby pójść do przodu. Całkiem jak w haśle naszej rozwidki – „Znaleźć i zniszczyć”. Naszym symbolem była sowa, bo to jedyny ptak, który zjada nietoperze w locie. Nietoperz jest symbolem rosyjskiego Specnazu.

Użyłeś słowa „rozwidka”. Ono mi się źle kojarzy, bo po woj nie, jeszcze w czasach stalinowskich, na NKWD mówiono „razwiedka”.

Więc wyjaśnijmy. Chodzi mi o zwiad wojskowy.

Ukraiński wywiad wojskowy?

Nie! Rozpoznanie wojskowe. Zwiad. Każda brygada ma swoich zwiadowców.

Uspokoiłeś mnie. Wróćmy do tego namiotu i faceta od wolontariatu, który chciał cię zniechęcić. Z twojej opowieści wynika, że wszyscy, których spotykałeś na swojej drodze, chcieli cię zniechęcić.

Wszyscy zniechęcali!

Ale dlaczego facet, który miał zapisywać ochotników na wojnę, ich zniechęcał? Jakaś prowokacja, test?

REKLAMA

Myślę, że po prostu był naprawdę pacyfistą. Uważał, że ma obowiązek zniechęcać ludzi do wojny. Czuł, że ma taki nakaz moralny i musi to robić. Jesteś zdziwiony, ale tak to jest. Na wojnie, szczególnie na jej początku, nic nie było poukładane i pacyfista mógł zapisywać do oddziałów. Tak się jakoś złożyło, że tam trafił.

Nie przekonał cię. Co dalej?

Przyjechał po nas busik. Ze mną wsiadł do niego jeszcze saper z Australii, który potem stał się moim kumplem, bratem. Fajny gość. Uwielbiał spać na siedząco. Umiał siedzieć na łóżku i zasnąć! Kiedy to zobaczyłem, spytałem: „Dlaczego nie położyłeś się, tylko śpisz na siedząco?”. A on na to, że tak lubi. Okropnie chrapał. Miał dużo dzieci, piątkę czy szóstkę. Potem wrócił do Australii. Bardzo dużo się od niego nauczyłem: kamuflażu, pracy z minami, wykrywania wybuchających pułapek.

Żołnierze ukraińskich wojsk lądowych ćwiczą obsługę brytyjskich NLAW-ów tuż przed rosyjskim atakiem, 15 lutego 2022 roku (fot. Joint Forces Task Force)

To jaka jest najważniejsza zasada kamuflażu?

Wszystko ma wyglądać tak samo jak natura. Jak leżysz w polu i widzisz, że dookoła rosną czerwone kwiatki, to weź sobie taki kwiatek i przypnij. Mimo że on przyciąga wzrok, to nie budzi podejrzeń, bo w tym miejscu czerwone kwiatki nie wydają się niczym nienaturalnym. Facet, który idzie cię zabić, wygląda inaczej niż otoczenie i ty szukasz wzrokiem czegoś innego. Zagrożenie różni się od bezpiecznej reszty. Jak trawa rośnie pionowo, to na tobie też musi rosnąć pionowo, a nie pochylać się na boki. Jak zmieniłeś otoczenie, to znaczy, że zmieniła się roślinność. Też musisz się zmienić. Musisz odwzorowywać to, co jest naprawdę, a nie na zdjęciu, na mapie. Bo kolor trawy mógł się zmienić, mogła się zmienić wysokość krzaków albo liście mogły spaść z drzew. Unikaj koloru czarnego. Przyciąga uwagę, bo w czystej postaci rzadko występuje w naturze. Czarny jest cień i czarne są podeszwy butów. Czarny może być jakiś fragment ubioru wroga. Czarny kolor to coś, do czego strzelasz.

On mnie nauczył patrzeć na naturę i rozumieć, co nie jest naturalne. Na przykład obłe, okrągłe kształty też widzisz rzadko. Hełm jest okrągły, dlatego trzeba zakłócić jego kontury. Samochód ma swoje kontury, dlatego jak robimy kamuflaż, to nie zarzucamy na niego po prostu siatki, tylko musimy zmienić jego kształt. Musimy jakieś gałęzie powtykać w ten kamuflaż, żeby on nie wyglądał jak kamuflaż, tylko by go w ogóle nie było widać. Duże powierzchnie jednolitej barwy również nie są naturalne. Trzeba je przełamywać.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wiktora Świetlika i Piotra Mitkiewicza „Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Wiktor Świetlik, Piotr Mitkiewicz
„Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie”
cena:
54,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Rebis
Rok wydania:
2024
Okładka:
broszura klejona ze skrzydełkami
Liczba stron:
304
Seria:
X-Varia
Premiera:
27.08.2024 r.
Format:
132x202 mm
ISBN:
978-83-8338-259-3
EAN:
9788383382593
REKLAMA

A jak to się potem realizowało?

To jest przede wszystkim bardzo przydatne dla snajpera. W tych naszych późniejszych misjach wykorzystywałem to, ale nie aż tak szczegółowo. Nie potrzebowałem tak drobiazgowego kamuflażu, bo na „top of the top”, idealnie, szkolisz się tak, byś był niewidzialny na dziesięć metrów, a my mieliśmy być niewidzialni na sto metrów. Na taką odległość podejść do wroga, a potem wykonać szybki manewr, by go zaatakować i z takiego dystansu strzelać.

/ Z Zapisków Piotra / Sztuki kamuflażu i rozstawiania pułapek z użyciem granatu F-1 uczyłem się od Australijczyka. Przez osiem lat był saperem w australijskim wojsku. Najważniejsze to zlać się z otoczeniem. Na początku przygotowywaliśmy hełmy, plecaki i combat shirty do dołączenia naturalnych elementów. Używaliśmy do tego sznurków, drobno pociętych szmatek. Istotne było, żeby materiał miał naturalny kolor zieleni, beżu. Rodzaj materiału też nie może być przypadkowy. Nie może zmienić właściwości pod wpływem wody, bo niektóre materiały pod jej wpływem zaczynają nienaturalnie odbijać pro mienie słoneczne. Jak już mamy odpowiedni materiał w odpowiednim kolorze, musimy sprawić, żeby był jeszcze bardziej naturalny. Taki materiał zanurzamy w błocie, a potem w ziemi. Powtarzamy to pięć razy. Później wcieramy w niego ściółkę. Na koniec zostawia my do wyschnięcia. Jeśli po wysuszeniu efekt nam odpowiada, to możemy przymocować materiał do naszego ubrania. Nie wiążemy tego na kokardkę, bo to nienaturalnie wygląda. Robimy pętelkę i przepuszczamy przez nią dwa końce skrawka materiału. Ważne jest, żeby nie mieć na sobie nic czarnego. Czarne podeszwy też są problemem. Kolor czarny prawie nie występuje w przyrodzie i jest dobrze widoczny na tle naturalnego otoczenia. Gdy położysz się, by strzelić, stopy mogą wydać twoją pozycję. Wszystko, co czarne, przemalowujemy. Używamy kilku kolorów farb. Malując powierzchnię, przykładamy do niej liście, źdźbła trawy, patyczki, żeby namalowane kształty przypominały otoczenie. Kolejnym problemem w kamuflażu jest ukrycie wszystkich okrągłych kształtów, bo one również nie występują w naturze. Należy zwłaszcza zamaskować hełm. Odpowiednie przytroczenie sznurków i elementów natury zmienia jego kształt. Kamuflaż na skraju lasu będzie inny niż w jego wnętrzu, czasem trzeba się dostosować do otoczenia co kilkaset metrów. Do naszych sznureczków mocujemy trawę, gałęzie, liście, tak by zlać się z otoczeniem. Broń i magazynki również malujemy.
REKLAMA

Gdzie pojechaliście z mistrzem kamuflażu?

Do bazy wojskowej w X na zachodzie Ukrainy. Najpierw były formalności: jakieś tam CV trzeba było oddać, badali puls, pytali, jakie mam doświadczenie, po co jadę, gdzie służyłem. Był prosty test sprawnościowy: podciąganie na drążku, krótki bieg, zmierzyli ciśnienie. Przeszedłem, uznali, że jestem dostatecznie zmotywowany i sprawny. Przyjęli mnie.

Inna baza, w której byli ochotnicy, w Jaworowie, została wcześniej zbombardowana przez Rosjan. Zginęło wielu Ukraińców, trochę ochotników, doszło do wierutnej wojny dezinformacyjnej na ten temat w rosyjskich i ukraińskich mediach. Nie zniechęcało cię to?

To było kilka tygodni wcześniej. W marcu. Nie bałem się śmierci, ale martwiło mnie trochę to, że mogę zginąć, nie zabiwszy kilku wrogów. Zanim zdążę się przydać. To była ważna sprawa, żeby się przydać.

Ukraińscy żołnierze w obwodzie chersońskim, wrzesień 2022 roku (fot. Ministry of Defense of Ukraine)
/ Z Zapisków Piotra / Moja pierwsza baza. Kilka budynków, w których mieszkali żołnierze. Dla pierwszego i trzeciego batalionu Międzynarodowego Legionu był osobny budynek. Mieliśmy łóżka, ale szpitalne. Był prąd. W łazience było dużo umywalek i otwarty prysznic. W pomieszczeniu obok kible. Toaleta turecka, czyli taka, w której się sra w pozycji na Małysza. Takie kible często są na Ukrainie, również w restauracjach przydrożnych. Na początku do treningu dostaliśmy kałasznikowy, ale później groty. W pewnym momencie miałem trzy rodzaje broni: grota, amerykański karabin M14 i pistolet CZ. W zależności od misji brałem konkretną broń. Grota do czyszczenia budynków i misji zwiadowczych. M14, gdy pracowałem w nocy, bo miałem do niego optykę termowizyjną. Pistolet raczej dla lansu, do chodzenia po mieście. Pistolety w wojsku mają tylko osoby wyższe rangą. Więc jak na polu bitwy widzisz patrol i któryś ma pistolet, to on jest pierwszym celem.

Dużo ludzi zbierało się w tej bazie w X?

W bazie były setki żołnierzy ukraińskich. Nas nie było dużo. Trzydzieści osób może na początku. Garstka. Czasem więcej, czasem kilku ludzi, czasem nikt. Różnie. Baza to była taka długa hala. Po lewej stronie umywalki i kible, dalej zbrojownia, po lewej pokój oficerski, jedno pomieszczenie żołnierskie, wszędzie porozstawiane łóżka, dalej kolejne pomieszczenie z łóżkami, kuchnia. W tej bazie uformował się pierwszy batalion Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy, czyli piechota, a potem powstawał trzeci batalion. Jak przyjechałem, byłem pierwszą osobą, która podpisała z nim kontrakt. W tym dniu w sumie podpisało go nas piętnastu. Trafiliśmy do pierwszego plutonu, dowodzonego przez Ducha/Ghosta, o którym już wspominałem.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wiktora Świetlika i Piotra Mitkiewicza „Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Wiktor Świetlik, Piotr Mitkiewicz
„Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie”
cena:
54,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Rebis
Rok wydania:
2024
Okładka:
broszura klejona ze skrzydełkami
Liczba stron:
304
Seria:
X-Varia
Premiera:
27.08.2024 r.
Format:
132x202 mm
ISBN:
978-83-8338-259-3
EAN:
9788383382593
REKLAMA

Michała Żurka, twojego dowódcę, o którym będziemy dużo w tej książce mówić, i bodajże najbardziej znanego polskie go ochotnika, który zginął na wojnie.

Właściwie Duch trafił do nas z pięć dni po tym, jak przyjechałem. Wybierał najlepszych. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem.

Jakie wrażenie na tobie zrobił?

Charyzmatyczny, o dużej wiedzy, zmotywowany ideowo. Tak samo motywujący innych. Facet, za którym się szło.

A dlaczego wzięli cię do batalionu „specjalnego”, skoro nie byłeś wojskowym i nie miałeś doświadczenia wojennego?

Byłem silny, dobrze zbudowany, bardzo sprawny. Odpowiednio zmotywowany. Szybko okazało się, że jestem jedną ze sprawniejszych osób wśród kandydatów, pokazałem to w trakcie treningów. Mimo że byli tam przecież ludzie po Iraku, pracy w armiach i tacy, którzy zwiedzali kolejne wojny. Nie bez znaczenia było i to, że byłem Polakiem. Ukraińcy byli w stanie się ze mną dogadać.

Obsługa broni?

Szybko się nauczyłem. Była z tym zabawna sytuacja. Szkolić miał nas na początku policjant z Kanady, facet, który potrzebo wał pigułki, by zasnąć, miał z tą bronią małe doświadczenie i nie miał żadnej historii bojowej. Prędko się zorientowałem, że to nie ma sensu, i wkrótce umiałem więcej niż on. Też tak było, że nie wiedziałeś, na kogo trafisz. Wszystko było improwizowane.

Charków po rosyjskim nalocie, marzec 2022 roku (fot. Kharkivian (Serhii Petrov)

A Duch czemu cię wziął?

Bo ja się niczego nie bałem. Miałem spokój w oczach. Myślę, że uznał, iż moja osobowość się nadaje. W X spędziliśmy miesiąc, może półtora. Mieliśmy szkolenie. Duch wybrał mnie jako jednego z pierwszych, którzy pojadą do Charkowa. Wcześniej jeszcze pojechaliśmy do innej bazy, gdzie Duch kiedyś był, bo on już przedtem zbierał ekipę, tylko że do pierwszego batalionu. I tam miał grupę chłopaków, chyba z dwunastu. Miał Brazylijczyka, trzech Francuzów, Amerykanina, dwóch Żydów z Izraela, Brytyjczyka. Byli też jacyś goście, którzy dalej nie pojechali. Zrezygnowali. I byli dwaj Polacy, którzy mieli dość czekania, narzekali na jakość treningów i nim przyjechaliśmy, ruszyli na front.

REKLAMA

Jakie były ich losy?

Oni potem zginęli. Tomek zginął jako pierwszy Polak na froncie.

Chodzi o Tomasza Walentka, byłego zawodnika MMA, który zginął w lipcu 2022 roku. Marcin Wyrwał z Onetu opublikował rozmowę z żołnierzem batalionu Sicz Zakarpacka, z której wynika, że w czasie walki z rosyjską grupą dywersyjną w obwodzie charkowskim zabił go pocisk wystrzelony przez czołg.

Gdyby poczekał na nas, gdyby wytrzymał jeszcze ten tydzień i pojechał z nami, toby żył dłużej. Drugi z nich to Sebastian. Po śmierci Tomka wrócił do Polski, a potem znowu dołączył do Ducha. Razem zmarli po tym, jak zostali trafieni pod Bachmutem.

Będziemy jeszcze mówić o ich śmierci. A wracając do bazy X, z twoich słów wynika, że nie wszyscy byli zadowoleni. Ludzie narzekali?

Na wszystko. Pamiętam kłopot tych dwóch Żydów z jedzeniem. Jadali koszernie, a tam było tak – na śniadanie kasza i parówka z wieprzowiny, na obiad kasza z kawałkiem wieprzowiny, a na kolację kasza z sosem po wieprzowinie.

Nie trzeba być Żydem, żeby mieć dosyć…

Tyle że oni nie jedli nic! Jeden był religijny, ale drugi nie. Mówił, że to element tradycji. A my mówiliśmy mu, że zdechnie z głodu. Gość obsługiwał i nosił karabin maszynowy, czyli musiał być silny! Zawzięty był. Ciągle mam w uszach jego głos, kiedy powtarzał błagalnie „I need protein, I need protein”.

Pojawiały się inne dylematy religijne?

Jak to na wojnie. Byliśmy z Duchem na modlitwie z popem. Piliśmy wino z kielicha. Ten pop wygłosił bardzo fajną przemowę, trochę kazanie, trochę mowę motywującą. Mówił, że to jest taka sytuacja, kiedy my jesteśmy po stronie Boga i jesteśmy jego żołnierzami. I że nie wszystkie przekazania nas tutaj dotyczą. Bo to, co robimy, jest w dobrej wierze i w obronie.

Mówiłeś, że byli tacy, którzy rezygnowali…

Cały czas. Był taki Brytyjczyk, który też boksował. Duch po wiedział, że ja boksowałem, a on „Chodź, sprawdzimy się”. Biliśmy się na liście, otwarte dłonie. Strasznie go poobijałem. Oberwał parę razy porządnie, raz w wątrobę, tak że prawie płakał. Potem, jak mieliśmy za trzy dni jechać do Charkowa, powiedział, że się wycofuje. „Wojna nie jest dla mnie”, stwierdził.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wiktora Świetlika i Piotra Mitkiewicza „Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Wiktor Świetlik, Piotr Mitkiewicz
„Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie”
cena:
54,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Rebis
Rok wydania:
2024
Okładka:
broszura klejona ze skrzydełkami
Liczba stron:
304
Seria:
X-Varia
Premiera:
27.08.2024 r.
Format:
132x202 mm
ISBN:
978-83-8338-259-3
EAN:
9788383382593
REKLAMA

Jak wyglądała wasza struktura?

Tylko zanim powiem, trzeba uwzględnić tu jedną rzecz. Nasza jednostka to było coś oderwanego. To nie działa tak jak w armii ukraińskiej. Jak byłem zwykłym żołnierzem, to nade mną był Duch, który był dowódcą plutonu.

Irpień w kwietniu 2022 roku (fot. Rasal Hague)

Z czasem i ty zostałeś dowódcą plutonu. Jako obcokrajowcy w ogóle mogliście być dowódcami?

Formalnie nie. W normalnych realiach na papierze podpisany musiał być jako dowódca ukraiński oficer. To ma jakiś sens, bo my nigdy nie odpowiadaliśmy za misję i byliśmy na kontraktach, które mogliśmy rozwiązać. Zawsze ukraiński oficer bierze odpowiedzialność za misje, on pisze raporty, on się tym zajmuje. No ale rodziło to fikcję i czasem powodowało spięcia. Poza tym jest też dowódca batalionu, bo my się nazywaliśmy batalionem, choć tak naprawdę nawet nie byliśmy kompanią.

Ilu żołnierzy było w plutonie?

Dwudziestu.

A na batalion się składa ile plutonów?

Na batalion powinny się składać trzy kompanie, czyli powinno być jakieś trzysta–pięćset osób. U nas maksymalnie to były trzy plutony, czyli sześćdziesiąt osób. Dowódcą batalionu musiał być absolutnie Ukrainiec.

Już jako służący pod Duchem żołnierz trzeciego batalionu Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy znalazłeś się w Charkowie?

Ta podróż do Charkowa trochę potrwała i na dobry znak to nie wyglądało. Było nas około dwudziestu osób. Mieliśmy jakiegoś busa i chyba cztery samochody osobowe. Tylko że ten bus i trzy samochody były wysokie. A ja jechałem wozem, który miałem dostarczyć dowódcy pierwszego batalionu. Chyba to był jakiś Peugeot, ładny sedan, nie jakiś luksusowy, jednak o dobrym komforcie. Nowy, ale niski. Tuż za Kijowem rzucona była na drogę taka podstawka pod znak. Bus i pozostałe samochody po tym przejechały, a ja uderzyłem mocno podwoziem i rozwaliłem samochód. W efekcie z Kijowa do Charkowa, czyli pięćset kilometrów, na holu jechałem. Nie dość tego – wysiadł mi prąd, nie działało wspomaganie kierownicy i prawie nie działały hamulce. A jak zbliżaliśmy się do Charkowa, to gość przez telefon mi mówi: „Słuchajcie, dostałem informację, że robi się gorąco. Ruscy będą szturmować miasto”.

Wojna przyszła szybciej nawet, niż myślałeś.

To była jakaś abstrakcja! On to powiedział też po to, żebyśmy włożyli kamizelki i hełmy, wzięli broń. Byli przygotowani. A tu się okazało, że amunicji mieliśmy niewiele, nie dla wszystkich nawet mieliśmy pełne magazynki. Więc zaczęło się dzielenie na zasadzie „ty masz większe doświadczenie bojowe, to dostajesz magazynek, ty będziesz bez magazynka, ale masz nóż”.

REKLAMA
Żołnierze 72. Brygady Zmechanizowanej „Czarnych Zaporożców”

Jak w filmach o Stalingradzie…

Tak, na tej zasadzie! Mówię sobie tak: „Całą noc tłukłem się przez tych pięćset kilometrów z chłopakami, którzy nie mają prawa jazdy i nie potrafią jeździć. Jeden co prawda potrafi, ale powiedział, że nigdy nie jechał na holu i tego nie umie. Dopiero przyjechaliśmy. Padam. Nie mogę się skoncentrować. Moje ciało jest wymęczone. Nie zostałem dobrze wyposażony. Przerąbane! Jak ja tych wrogów pozabijam?! Ale jak będzie trzeba, to trudno. Jakoś dam radę”.

Dojeżdżasz do tego Charkowa, dowódca cię przygotowuje na walkę, ale tak naprawdę nie jesteś przygotowany.

I jest też taka myśl, żal i rozczarowanie, że chciałem sk…synów pozabijać, a to oni mnie zabiją. Tak to wyglądało. Chciałem zrobić jakąś bohaterską akcję, a tu jeszcze zginę bez broni. Jakiś śmieć zastrzeli mnie jak kaczkę. Żal. Co to za bohaterska śmierć? Przecież miałem ich kilku wcześniej zabić!

Wjechaliście do Charkowa i co? Walka?

Jednak nie. Do dziś nie wiem, czy faktycznie było prawdopodobieństwo rosyjskiej akcji dywersyjnej, czy nas w ten sposób przygotowywano lub straszono. Obok miasta na horyzoncie było widać poświatę i łuny, to waliła artyleria. Pierwszy w sumie, jeszcze z daleka, widok wojny. A potem w mieście cisza. Jechaliśmy przez te miejsca, gdzie były rozwalone hale i budynki, samochodów prawie nie było, pusto. Podjeżdżamy pod bramę. Jakiś chłop wychyla się, dowódca ukraiński od nas z nim rozmawia, tamten otwiera, wjeżdżamy. Te samochody wojskowe powinno się zakamuflować, by ruscy ich z powietrza nie zobaczyli. Tam średnio było z tym. Za bardzo miejsca nie było. To była stara fabryka.

Wróg jej nie namierzył? To musiał być w tym czasie jeden z najważniejszych celów w Charkowie, skoro tam stacjonowaliście.

Dwa miesiące po tym, jak my wyjechaliśmy, poleciały dwie rakiety na ten budynek. Na szczęście wszyscy przeżyli, ale mocno ucierpiał. Tam jeszcze obok był budynek cywilny, który miał okna powybijane, trochę ścianę poniszczoną. Namierzono go. Być może przez głupotę. Oczywiście było dużo szpiegów rosyjskich w legionie i nadal oni jakoś tam funkcjonują, choć dziś jest ich mniej. Ale była jeszcze druga rzecz. Chłopcy tiktokerzy robili sobie filmy i wrzucali do internetu, no i ktoś to mógł rozpoznać po stronie rosyjskiej.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wiktora Świetlika i Piotra Mitkiewicza „Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Wiktor Świetlik, Piotr Mitkiewicz
„Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie”
cena:
54,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Rebis
Rok wydania:
2024
Okładka:
broszura klejona ze skrzydełkami
Liczba stron:
304
Seria:
X-Varia
Premiera:
27.08.2024 r.
Format:
132x202 mm
ISBN:
978-83-8338-259-3
EAN:
9788383382593
REKLAMA

Ten problem mediów społecznościowych będzie potem wracał?

Tak. Też w późniejszym czasie, jak już nie byłem u Ducha, tylko w innych grupach, było mnóstwo takich sytuacji, że chłopaki sobie na Tinderze porobili profile, wrzucali zdjęcia swoje w mundurach. Było z tego pełno kłopotów. Z Charkowa do Rosji czy linii frontu jest czterdzieści, pięćdziesiąt kilometrów, a te serwisy działają często na podstawie danych lokalizacyjnych. Na przykład jakaś dziewczyna zaczepiła chłopaków i wyciągnęła sporo danych.

Związanych z misjami?

Raczej dotyczących personaliów osób. Potem to wszystko poszło na Telegramie. Jak zobaczyła, że gość ma na imię Tom, a on jej podał swojego Facebooka, to na Facebooku zobaczyła, że on ma listę kolegów nowo poznanych i że część z nich też jest w mundurach. Od razu mogła stworzyć bazę danych.

Zniszczony rosyjski BMP-3 w okolicach Mariupolu, marzec 2022 roku (fot. Mvs.gov.ua)

To wywiad rosyjski?

Nie wiem, czy to było robione przez rosyjską propagandę, czy to zwykli Rosjanie, cywile sami robili, ale potem te dane trafiały na Telegram na taki ruski profil „TrackANaziMerc”.

„Tracking Nazis and mercenaries in Ukraine”, dosłownie: „Śledzenie nazistów i najemników na Ukrainie”. Typowa linia rosyjskiej propagandy. Jak to jest, że jako w miarę rozpoznawalny dziennikarz bardziej dbam w Warszawie o dyskrecję niż żołnierze, którzy pojechali walczyć?

Chodzi też o wiek tych osób. To często byli chłopacy po dwadzieścia parę lat. I to są ludzie, którzy żyją mediami społecznościowymi. To jest ich świat po prostu, z którego chyba nie da się ich wyrwać. Nie wszyscy są bardzo inteligentni. To różni ludzie, ale generalnie żyją w Tinderach, Instagramach, chcą się pochwalić, pokazać.

Rosjanie dokładnie to śledzili?

Potrafili bardzo sprytnie wyciągać pewne rzeczy. Jak zginął Daniel Sztyber, powstał na Instagramie lub Facebooku post pamiątkowy. Pod tym postem sporo chłopaków dało lajka. Po prostu go polubiło. Potem ktoś to przeglądał i sprawdzał, kto dał lajka pod tym postem. Mój kolega z Kanady, który to zrobił, miał profil zupełnie niezwiązany z wojskiem i wojną, ale w awatarze miał coś związanego z Ukrainą. Taki sam awatar miał chłopak z naszego plutonu i on już miał zdjęcia militarne. Powiązali to i doszli do wniosku, że oni są w jednej grupie. Mój kolega podawał prawdziwe imię i nazwisko, bo korzystał z normalnego Facebooka, żadnych głupot tam nie robił. Jedyne co, to dał lajka i miał taki sam awatar, nie pamiętam już jaki. Jego rodzina miała potem naprawdę przerąbane. Namierzyli jego imię i nazwisko, namierzyli wcześniejszych pracodawców, namierzyli tatę i mamę, namierzyli miejsca pracy. Wysyłali maile, opinie do miejsc pracy, SMS-y z groźbami. Wysłali też do rodziców zdjęcia, że ich syn już nie żyje. Zrobili memy z tym kolegą, bo poznajdowali jego inne zdjęcia.

REKLAMA

Finalnie jednak nic strasznego się nie wydarzyło. No wiesz, nic naprawdę strasznego.

Dla mnie to jest straszne, bo ja mam trochę inny poziom straszności niż ty.

No tak, dla tej rodziny to było straszne, bo mogli się bać o swoje życie, jak Rosjanie wysyłali im groźby.

Ty nie boisz się o rodzinę, udzielasz wywiadów, znane jest twoje nazwisko…

Przecież oni i tak mnie znają i mają zmapowanego. Były wy cieki danych. Mają szpiegów, monitorują social media. Poza tym żona wie, że ja tu jestem właśnie po to, by ją przed Rosjanami chronić. Lepiej, bym ja walczył za nich tu niż w Polsce. Wysyłanie na mnie lub na moją rodzinę FSB jest jak wysłanie Iskandera za trzy miliony dolarów na zwykłego żołnierza. Nie opłaca się. Rosjanie pewnie chcieliby inaczej dojechać moją rodzinę. Wziąć mnie do niewoli, podłączyć akumulator do jaj. Zmuszaliby mnie, żebym oczerniał ukraińską armię. W nie woli rosyjskiej byłbym hitem propagandy przez tydzień.

Mówisz, że FSB się nie opłaca, ale sądzę, że tych maili do kolegi z Kanady nie wysyłał świr z sąsiedniej ulicy, tylko że wysyłają je służby specjalne.

Wiesz co, niekoniecznie służby specjalne. Mogą to być służby, ale na Telegramie i tych śledzących nas profilach jest mnóstwo zwykłych Rosjan. Myślę, że jak oni zobaczą, że ktoś wysłał jakieś zdjęcie, coś o Ukrainie albo związanego z wojną, to są tak przesiąknięci propagandą rosyjską, że chcą się wykazać. Sami z siebie nas śledzą i chcą zniszczyć każdego przeciwnika Putina. Mają taką misję życiową, uważają, że to dobre i potrzebne. Tak jak my jedziemy, by chronić ukraińskie kobiety i dzieci.

Żołnierze ukraińskiej 24. Brygady Zmechanizowanej im. Króla Daniela z bojowym wozem piechoty M-80 (fot. Mil.gov.ua)

No tak, aczkolwiek w przypadku Rosji to się często przenika. Swoją drogą, opinia o szkodliwości telefonów komórkowych tam, na froncie i przy nim, dopiero nabiera powagi?

Dlatego nigdy nie braliśmy na misje telefonów, nawet zegarków z GPS-em. Dzięki temu po drodze nie spędzaliśmy czasu na scrollowaniu telefonu, tylko na rozmowach. Przez to się budowała więź, wspólna praca. Uważam, że telefon zabija relacje. Jak byłem potem w innych grupach i siedzieliśmy w Kupiańsku w takim zwykłym domu, który nam mieszkańcy udostępnili, widziałem, że zamiast rozmawiać, większość patrzyła w wyświetlacze. Rozmów było dziennie, powiedzmy, pół godziny, a osiem godzin spędzonych na telefonie. Jak nie budują się więzi i braterstwo, no to i walka idzie gorzej.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wiktora Świetlika i Piotra Mitkiewicza „Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Wiktor Świetlik, Piotr Mitkiewicz
„Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie”
cena:
54,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Rebis
Rok wydania:
2024
Okładka:
broszura klejona ze skrzydełkami
Liczba stron:
304
Seria:
X-Varia
Premiera:
27.08.2024 r.
Format:
132x202 mm
ISBN:
978-83-8338-259-3
EAN:
9788383382593
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Piotr Mitkiewicz
Były bokser, warszawski restaurator, twórca zbiórek wspierających ukraińskie dzieci i żołnierzy na Ukrainie. W maju 2022 roku dołączył do Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy, walczył między innymi jako zwiadowca i operator dronów. Ranny na polu bitwy. Prywatnie mąż i ojciec dwóch córek.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone