Jezuici w Japonii - szczyt potęgi

opublikowano: 2017-02-24 13:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Jezuici w Japonii chcieli szerzyć katolicyzm. Przebojowe „Milczenie” Martina Scorsese przypomniało męczeństwo japońskich chrześcijan. Był jednak czas, gdy wydawało się, że Japonię da się schrystianizować...
REKLAMA

Jezuici w Japonii a król Japonii

Jezuicka strategia zjednywania sobie najważniejszych postaci w kraju przyniosła im największą korzyść za czasów Nobunagi Ody (1534–82), kolosa, który kroczy władczo przez historię tego okresu, zostawiając za sobą rzekę krwi. Nobanuga, który jako pierwszy zjednoczył Japonię po stuleciu wojen domowych, urósł w siłę, sprawując rządy w odległej prowincji w regionie Nagoja, gdzie pokonał kolejno kilku rywali. W 1568 roku wmaszerował do Kioto, gdzie zaczął wprowadzać swą władzę drakońskimi środkami. „Cesarstwem należy rządzić siłą” – brzmiała jego maksyma. W badaniach opinii publicznej regularnie wskazywany jest jako najbardziej wpływowy Japończyk w historii, rodacy uważają go za bohatera narodowego, lecz zdaniem historyka George’a

Oda Nobunaga, ilustracja z XVI wieku

Sansoma Nobanuga był „okrutnym i bezwzględnym prymitywem”. Kiedy pytam moich japońskich przyjaciół, co o nim sądzą, mówią, że był kowai (przerażający). Zabił własnego brata, kazał wyrżnąć w pień swoich przeciwników, a jego najbardziej bestialskim wyczynem było chyba zniszczenie kompleksu świątynnego na górze Hiei, kiedy to zabito około dwudziestu pięciu tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci, a siedemset lat buddyjskiej kultury dosłownie poszło z dymem.

Jednak jak wielu dyktatorów Nobunaga był również człowiekiem o wyszukanych gustach, a prócz okrucieństwa i brutalności nie można mu było odmówić odwagi, inteligencji i umiejętności. Lubił towarzystwo zagranicznych misjonarzy, wśród których znalazł się Luís Fróis (1532–97), autor Tratado. Ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy, gdy Fróis jako sekretarz przełożonego jezuitów pojechał do Kioto i został przyjęty przez Nobunagę, który osobiście oprowadził go po swoim zamku. Zakonnik spędził również kilka dni w prywatnej rezydencji japońskiego władcy, w Gifu, gdzie mógł obserwować z bliska jego zachowanie i zwyczaje.

„Król Owari ma około trzydziestu siedmiu lat, jest wysoki i szczupły, nosi rzadką brodę, wydaje się bardzo wojowniczy i poświęca dużo czasu na ćwiczenia wojskowe, chętnie wykonuje uczynki sprawiedliwości i miłosierdzia, jest przeczulony na punkcie swego honoru, nie lubi mówić o swoich planach, świetnie zna się na strategii wojskowej, niechętnie przyjmuje rady od swoich podwładnych, cieszy się szacunkiem i czcią wszystkich ludzi ze swego otoczenia, nie pije wina i rzadko częstuje nim innych, jest szorstki w obejściu, gardzi innymi japońskimi królami i książętami, mówi do nich głośno i z lekceważeniem, jakby byli zwykłymi służącymi, wszyscy są mu posłuszni jak najwyższemu władcy, jest pojętny i rozsądny. Gardzi kami, hotoke [buddami] i innymi pogańskimi przesądami. Oficjalnie należy do sekty Hokke, otwarcie zaprzecza istnieniu stworzyciela wszechświata, nieśmiertelności duszy i życiu po śmierci”.

REKLAMA

Po zajęciu Kioto Nobunaga podjął decydującą interwencję na rzecz chrześcijan. Tamtejsza misja została założona zaledwie dziewięć lat wcześniej, ale miała już istotny wpływ na klasę samurajów, co wzbudziło wrogość wysoko postawionych buddystów. Udało im się przekonać cesarza, by wydał dekret nakazujący usunięcie chrześcijan ze stolicy, Nobunaga unieważnił jednak to rozporządzenie i zorganizował debatę. Po jednej stronie stanęli Fróis i niewidomy muzyk Lorenzo, po drugiej zaś buddyści pod wodzą wroga chrześcijan, Shonina Nichijo. Fróis sporządził relację z tej rozmowy, która ukazuje komiczny i niemal kompletny brak zrozumienia.

– Kogo czcicie? – spytali buddyści.

– Boga w Trójcy jedynego, stworzyciela nieba i ziemi – odpowiedzieli chrześcijanie.

– Pokażcie go nam – zażądał Nichijo.

Kiedy jezuici wyjaśnili, że Bóg jest niewidzialny i wieczny, buddyści przyjęli to tłumaczenie z irytacją. Stwierdzili, że „wszystko to jest niezrozumiałe”, i zaczęli się domagać, by ich oponenci zostali wydaleni z miasta za oszustwo. Wkrótce sprawy miały przybrać jeszcze gorszy obrót.

Zdenerwowany sofistyką jezuitów Nichijo skwitował dyskusję o nieśmiertelnej duszy drwiącym parsknięciem i zażądał ponownie, by chrześcijanie przedstawili mu dowód na istnienie tejże. Fróis odpowiedział, że można ją zobaczyć tylko oczami ducha. Tłumaczył, że kiedy ludzie chorują, nie tracą rozumu; podobnie gdy ludzie umierają, nie tracą duszy.

„Na te słowa bonza wstał, zgrzytając zębami, a jego twarz napłynęła krwią. »Mówisz, że dusza nie umiera, ale musisz mi to pokazać« – krzyknął z wściekłością. »Utnę głowę twojemu uczniowi, żebyś mógł mi pokazać, co pozostanie«. Potem pobiegł po naginata [lancę], powstrzymał go jednak Nobunaga i kilku arystokratów przysłuchujących się debacie”.

Kadr z filmu "Milczenie" Martina Scorsese (fot. Gutek Film).

Po dyskusji Nobunaga objął chrześcijan swoim patronatem, a przyjazne relacje przynosiły korzyści obu stronom. Japoński władca był dość bystry, by zrozumieć, że względy okazywane misjonarzom przydadzą mu się w kontaktach z portugalskimi kupcami, którzy dostarczali potrzebne mu armaty i muszkiety. Jego władza obejmowała na razie tylko centralne regiony kraju, czekały go więc jeszcze długie lata wojny. Na przykład w latach siedemdziesiątych XVI wieku musiał rozprawić się z powstaniami religijnymi ikkō-ikki, organizowanymi przez wyznawców Jōdo Shinshū (szkoła buddyzmu zwana Prawdziwą Religią Czystej Krainy). Powstańcy zajmowali niezdobytą twierdzę pośrodku kompleksu świątynnego Ishiyama Honganji (zalążek współczesnej Osaki), którą Nobunaga oblegał przez jedenaście lat. Jedenaście lat! W tym czasie popadł również w konflikt z pewnym chrześcijańskim generałem. Obawiał się, że ten dołączy wraz ze swymi wojskami do rebelii, poprosił więc jezuitów o interwencję. W zamian pozwolił im wybudować kościół, zasugerował nawet, że sam może się nawrócić. Był równie przebiegły na polu bitwy, jak i poza nim.

REKLAMA

Surowy styl życia jezuitów imponował Nobunadze, który doceniał zaangażowanie zakonników i wierność ślubom ubóstwa. Miał wśród swoich współpracowników wyznawców zen, bowiem ich wojskowa dyscyplina również odpowiadała wartościom samurajów, których sam się trzymał. Strategia Ksawerego, który chciał sprowadzać do Japonii tylko najlepszych misjonarzy, przynosiła wymierne korzyści. Z drugiej strony Nobunaga nie cierpiał hipokryzji buddyjskich kapłanów (zwierzył się Fróisowi, że budzą w nim obrzydzenie). Jako wielowiekowa religia buddyzm cierpiał na tę samą przypadłość co przedreformacyjny katolicyzm, a Nobunagę szczególnie irytowali ci, którzy namawiali do ubóstwa i pokornego znoszenia cierpień, a sami pławili się w luksusach. Wiele spośród ich świątyń otrzymywało hojne wsparcie, a niektórzy kapłani uchodzili za kobieciarzy i opojów. Jednak z punktu widzenia Nobunagi najgorsze było to, że buddyjskie sekty stworzyły liczne oddziały mnichów-wojowników, którzy bronili ich interesów. Kiedy już osiadł w Kioto, zademonstrował swą pogardę dla religii, niszcząc świątynie i posągi, by potem wykorzystać je jako materiały budowlane podczas wznoszenia swego zamku.

Tekst jest fragmentem książki: Johna Dougilla „300 lat milczenia. W poszukiwaniu ukrytych japońskich chrześcijan”:

John Dougill
cena:
39,99 zł
Wydawca:
Agora SA,
Rok wydania:
Warszawa, luty 2017
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
320
Data i miejsce wydania:
Warszawa, luty 2017
Format:
135 x 210 mm

Odczucia Nobunagi były zbieżne z poglądami jezuitów, którzy ostro atakowali buddyjskich kapłanów. „Nienawidzimy szatana i brzydzimy się nim bardziej niż czymkolwiek innym” – pisał Fróis. „Bonzowie oddają mu cześć i są mu posłuszni”. Takie uwagi bez wątpienia były muzyką dla uszu Nobunagi. Zamiast dążyć do porozumienia między obiema religiami, jezuici starali się pogłębiać dzielące je różnice. Podobieństwo różańca do buddyjskich sznurów modlitewnych uznano za diabelski podstęp, który miał zwieść ludzi na manowce, zaś sekty Amida, obiecujące zbawienie poprzez wiarę, porównywano do herezji Marcina Lutra. Wyznawcy zen okazali się trudniejszymi przeciwnikami. W swojej Historia Fróis opisuje, jak jeden z nich przyszedł kiedyś do kościoła w Kioto i wdał się w rozmowę z bratem Lorenzem, który mówił mu o chwale Bożej i o tym, jak trywialna jest w porównaniu z nią moc hotoke (buddów). Kapłan zen roześmiał się lekceważąco i stwierdził, że to dziecięca gadanina niewarta mądrych ludzi, bo tego rodzaju kwestie wykraczają poza ludzką wiedzę i zrozumienie. Trudno było odmówić mu słuszności.

REKLAMA

Azuchi: zamek i seminarium

Portret Ody Nobunagi sporządzony przez jezuitę Giovanniego Nicolao (domena publiczna)

Era Azuchi (1573–82), w której władzę sprawował Nobunaga, wzięła swą nazwę od zamku zbudowanego na brzegu jeziora Biwa. Udałem się tam, by lepiej zrozumieć wydarzenia tamtych lat. Pociąg zatrzymuje się w małym sennym miasteczku, a właściwie wiosce, więc po wyjściu z wagonu zastanawiałem się przez chwilę, czy wysiadłem we właściwym miejscu. Czy to naprawdę był kiedyś najważniejszy ośrodek władzy w państwie? Jednak opuściwszy maleńki dworzec, ujrzałem wielki posąg Nobunagi wzorowany na portrecie autorstwa jezuickiego malarza Giovanniego Nicolo, który to portret rzekomo najlepiej spośród ówczesnych dzieł sztuki oddaje podobieństwo do modela. Japoński wódz ma na tym obrazie zaskakująco duże wąsy, wysoki nos i pociągłą twarz, jakby nieco spłaszczoną z obu stron. Zamiast okrucieństwa, którego oczekiwałem, otacza go aura spokojnej inteligencji.

Po półgodzinnym spacerze docieram do niemal dwustumetrowego wzgórza Azuchi, na którym przebiegły dyktator wzniósł swój zamek. Mógł stąd nie tylko kontrolować szlaki handlowe, ale i mieć na oku swoich wrogów w Kioto, unikając przy tym częstych w mieście pożarów i intryg. Budowę zamku ukończono po ponad trzech latach, w roku 1579, a Fróis uważał, że siedziba Nobunagi w niczym nie ustępuje najwspanialszym zamkom europejskim. Choć dziś zostały po niej tylko fundamenty, można sobie wyobrazić jej minioną wielkość dzięki wielkim kamiennym płytom i stopniom prowadzącym w górę zbocza. Na niższych partiach wzgórza mieszkali najważniejsi wasale władcy. „W obrębie murów jest wiele pięknych i bogatych domów – pisał Fróis – wszystkie zdobione złotem, tak kształtne i dopracowane, że można by je uznać za szczyt ludzkiej elegancji”.

Z jednej strony szczytu rozciąga się widok na pobliską równinę, z drugiej zaś na część jeziora Biwa. Byłem zaskoczony, znalazłszy tu grób Nobunagi, bo wcześniej odwiedziłem już dwa inne w Kioto. Japoński zwyczaj bunkotsu (dzielenia kości) może wprawiać w zakłopotanie tych, którzy lubią obcować ze zmarłymi, nigdy bowiem nie wiadomo, co właściwie – jeśli cokolwiek – zawiera dany grób. Na szczęście w tym przypadku tablica umieszczona obok grobu wyjaśniała, że spoczywają tu jego czapka, kimono i miecz. Tu także odbyły się oficjalne uroczystości pogrzebowe wodza.

Najwyższym elementem zamku był olbrzymi, sześciopiętrowy budynek stojący na samym szczycie wzgórza. Fróis miał wrażenie, że sięga samego nieba, co było też wyznacznikiem ambicji Nobunagi. Trzy najniższe piętra pozbawione były ścian działowych, przypominały nieco wysokie europejskie katedry. Poniżej znajdował się magazyn z bronią. Trzy najwyższe poziomy urządzono z największym przepychem, o czym można się przekonać, oglądając ich makietę w pobliskim muzeum. Tworzą naprawdę olśniewającą całość pełną złoconych powierzchni i obrazów o tematyce czerpiącej z buddyzmu, taoizmu i konfucjanizmu. Japoński władca chciał połączyć najważniejsze ideologie kraju pod jednym – swoim – dachem! Deifikował nawet samego siebie w specjalnie w tym celu wzniesionej świątyni Sokenji, by dodać swym rządom aury boskości. Wydał oświadczenie, w którym groził niedowiarkom piekłem, nie tylko w przyszłym, ale i w tym życiu. „Dlatego też powtarzam – grzmiał żywy bóg – że wszyscy powinni okazywać głęboką cześć”.

REKLAMA

Wokół zamku wyrosło miasteczko liczące około pięciu tysięcy mieszkańców, a dzięki wsparciu Nobunagi misjonarze mogli tu założyć szkołę dla dzieci arystokratów. Stała w miejscu, które od wzgórza zamkowego dzieli połać pól ryżowych, oznaczonym teraz kamiennym obeliskiem z napisem „Seminario”. Dwupiętrowy jezuicki budynek, który się tutaj wznosił, miał takie same błękitne płytki jak sam zamek, co świadczy o prestiżu, jakim cieszyli się chrześcijanie. W środku znajdowały się kwatery kapłanów, duża wspólna sala oraz dormitorium dla trzydziestu trzech uczniów. Szkołę prowadził ojciec Organtino, odpowiedzialny za misję w Kioto, a program nauczania obejmował muzykę, łacinę, historię chrześcijaństwa oraz literaturę japońską.

Nauka w seminario okazała się nowym i trudnym doświadczeniem nie tylko dla uczniów, gdyż próba połączenia kultur musiała prowadzić do różnego rodzaju tarć. Rodzice zakładali, że odosobnienie młodych nowicjuszy będzie tylko tymczasowe, podobnie jak w buddyzmie, dla jezuitów był to jednak początek zobowiązania na całe życie. Choć reguła ubóstwa zabraniała posiadania jakichkolwiek dóbr materialnych, dla Japończyków zwyczaj dawania prezentów był integralną częścią życia, a odmowę uważano za wielką obrazę. Inny problem stanowiła spowiedź, zupełnie nieprzystająca do kultury, w której ceniono wygłuszanie emocji, zaś kult przodków okazał się źródłem konfliktu, gdyż młodzi seminarzyści nie mogli brać udziału w tak ważnych świętach rodzinnych jak obon.

Kadr z filmu "Milczenie" Martina Scorsese (fot. Gutek Film).

Pewnego razu Nobunaga złożył niezapowiedzianą wizytę w seminarium, gdzie miał okazję posłuchać europejskiej muzyki. „Ze wszystkich rzeczy wprowadzonych dotąd do Japonii – pisał później w raporcie jeden z misjonarzy – gra organów, klawesynu i wioli cieszy Japończyków najbardziej. Później [Nobunaga] poszedł obejrzeć dzwon i inne ciekawe rzeczy, które ojcowie przechowywali w tym budynku. Takie rzeczy przyciągają pogan, którzy z czystej ciekawości przychodzą je obejrzeć; nauczyliśmy się już, że te przedmioty działają jak przynęta, bo dzięki nim ludzie nas poznają i słuchają naszych kazań”. Oto najlepszy przykład tego, jak jezuici wabili Japończyków smakowitą przynętą: prawdziwi rybacy ludzi!

REKLAMA

W miejscu seminario znajduje się obecnie mały park. Kiedy usiadłem na ławce z widokiem na wzgórze zamkowe, zacząłem się zastanawiać, czy ojciec Organtino patrzył w górę z tego samego miejsca, by dziękować „swemu panu”. Z rozmyślań wyrwał mnie mieszkaniec osady, który spacerował tu ze swoim psem i podszedł do mnie, by spytać łamaną angielszczyzną, skąd jestem. Gdy odparłem po japońsku, że przyjechałem z Kioto specjalnie, by obejrzeć seminario, był zdumiony.

Tekst jest fragmentem książki: Johna Dougilla „300 lat milczenia. W poszukiwaniu ukrytych japońskich chrześcijan”:

John Dougill
cena:
39,99 zł
Wydawca:
Agora SA,
Rok wydania:
Warszawa, luty 2017
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
320
Data i miejsce wydania:
Warszawa, luty 2017
Format:
135 x 210 mm

– Szkoda, że używano go tylko przez trzy lata – dodałem, by podtrzymać konwersację. – Bo zostało zniszczone, gdy zabito Nobunagę, prawda?

Miałem nadzieję, że mężczyzna uraczy mnie jakimiś lokalnymi opowieściami, ale zdumienie wywołane faktem, że cudzoziemiec wie takie rzeczy, odebrało mu mowę. Po powrocie na dworzec kolejowy zastanawiałem się, czy ojciec Organtino spotykał się z podobnymi reakcjami. Należy przypuszczać, że Europejczycy budzili wtedy znacznie większą ciekawość niż obecnie, ale być może przekonanie o „japońskiej unikatowości” nie było tak powszechne. Na pewno tubylcy byli zafascynowani egzotycznymi zwyczajami cudzoziemców, gdyż w tamtych właśnie latach rozpoczął się osobliwy boom Namban (barbarzyńcy z południa), który dopomógł sprawie chrześcijan.

Względy i moda

Za czasów Nobunagi chrześcijaństwo rozwijało się w gwałtownym tempie, głównie dzięki przychylności, jaką japoński wódz okazywał Europejczykom. Jak pisał George Sansom, „w niektórych kręgach przyjęcie chrztu i noszenie różańca stało się niemal modne”. Ludzie należący do elity towarzyskiej zakładali nawet europejskie ubrania, takie jak kaftany, wielkie zainteresowanie budziły również peleryny, krezy i workowate spodnie, których używano w gorącym klimacie dla ochrony przed upałem i owadami. Wprowadzano portugalskie potrawy, takie jak tempura i ciasta z rafinowanym cukrem. Sos Namban jest popularny do dzisiaj. Powstał nawet kierunek malarstwa zwany Namban-ga, który ukazywał Europejczyków o długich nosach i dziwnych zwyczajach. Jedno z moich ulubionych malowideł tego rodzaju przedstawia kapłana o przesadnie uwydatnionych rysach, który do złudzenia przypomina potwora tengu nauczającego samuraja. (Wydaje się to o tyle zabawne, że jezuici używali słowa tengu w odniesieniu do szatana).

REKLAMA
Zamek Kiyosu (fot. Bariston; CC BY-SA 3.0)

To były dobre lata dla misji: jak zauważył Fróis, w ciągu jednego miesiąca ochrzczono więcej ludzi niż przez całe osiemnaście lat wcześniejszej działalności! Wśród jezuitów panował ogromny optymizm, a ojciec Organtino twierdził, że gdyby tylko mieli do dyspozycji więcej kapłanów, w ciągu trzydziestu lat cała Japonia byłaby chrześcijańska. Nie był to optymizm pozbawiony podstaw. Nobunaga nie tylko chętnie bratał się z katolikami – spotykał się z jezuitami przy dwudziestu siedmiu różnych okazjach – ale nawiązał też przyjaźń z ojcem Organtinem i odwiedzał Namban-ji (świątynię barbarzyńców z południa) w Kioto. Pozwolił nawet, by jego synowie interesowali się chrześcijaństwem: najstarszy z nich zachęcał Organtina do założenia misji w jego rezydencji w Gifu, a drugi został później ochrzczony. (Nazywany przez jezuitów Gohonjo próbował przejąć władzę po ojcu, dzięki czemu stałby się chrześcijańskim szogunem).

W filmie Akiry Kurosawy Sobowtór z 1980 roku Nobunaga pojawia się w zachodnich ubraniach, pije czerwone wino i odpowiada „Amen”, otrzymawszy błogosławieństwo od katolickiego księdza. Takie przedstawienie władcy oparte było na badaniach historycznych. Pewnego razu Nobunaga powiedział nawet do jezuitów: „Przysięgam wam (…) nie ma żadnej różnicy między tym, co czuje moje serce, a doktryną [Padre]”. Trzeba było około trzystu lat, by rzymski cesarz Konstantyn ogłosił chrześcijaństwo religią państwową, tutaj jezuici doszli niemal do tego samego punktu zaledwie po trzydziestu. Był to zdumiewający postęp i wydawało się, że misja stoi przed szansą stworzenia chrześcijańskiego kraju w części świata, która nie istniała nawet w świadomości większości Europejczyków.

Czy rzeczywiście Nobunaga był bliski nawrócenia? Z relacji historycznych wynika, że wcale nie. Choć lubił towarzystwo misjonarzy, ich uczone rozmowy i opowieści o dalekich krajach, nie zajmował się ich religią. Fróis pisał o tym w liście do innego jezuity: „Jego pytania dotyczą głównie sytuacji w Europie i Indiach, nie okazuje zaś najmniejszego zainteresowania Słowem naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Sprawy wiary nie miały większego znaczenia dla spragnionego władzy potentata, który bez wątpienia wykorzystywał jezuitów do realizacji własnych celów. Dzięki ich wsparciu mógł rozwijać handel, postrzegał ich również jako sojuszników w konflikcie z buddystami. Religia Europejczyków pozostawała dlań sprawą drugorzędną.

REKLAMA

Los jednak sprawił, że najważniejsze dla misji wydarzenie tych lat miało miejsce nie w Azuchi, lecz w odległym Nagasaki, które nieoczekiwanie dostało się w ręce jezuitów. Obszar ten był praktycznie nieznany, aż ksiądz Luís de Almeida odwiedził w 1567 roku małą wioskę rybacką i zauważył, że doskonale nadaje się ona na port. Miejscowość leżała na terenach chrześcijańskiego daimyō, któremu misjonarze pomogli nawiązać kontakty handlowe z Portugalczykami. W 1572 roku do portu zawinęła pierwsza karaka. W krótkim czasie mała wioska zamieniła się w miasto liczące dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców, co wynikało zarówno z rozwoju handlu, jak i z faktu, że chrześcijanie uciekali tu przed prześladowaniami. Budowano kościoły i domy portugalskich kupców, a miasto przybrało europejski charakter. Nawet japońscy obywatele jedli wołowinę i pili wino. Tu powstało japońskie określenie chleba – pan (z portugalskiego) – a po dziś dzień sprzedaje się w Nagasaki ciasto zwane kasutera (Kastylia).

Kadr z filmu "Milczenie" Martina Scorsese (fot. Gutek Film).

W 1580 roku daimyō tego regionu, Sumitada Ōmura, zagrożony wrogimi siłami z sąsiednich terytoriów, postanowił oddać zarządzanie miastem jezuitom, by zyskać w ten sposób potężnych sprzymierzeńców. Zapewnił sobie również schronienie na wypadek, gdyby jego włości zostały zajęte przez nieprzyjaciela. Z kolei jezuici zyskali dzięki temu niezbędne wsparcie finansowe, bo rozrastająca się misja bardzo potrzebowała funduszy. W następnych latach mniej więcej połowę kosztów pokrywali właśnie z opłat portowych i celnych pobieranych w Nagasaki. W ten sposób zaledwie trzydzieści lat po śmierci Ksawerego misja stworzyła „japoński Watykan” z portugalską przystanią podobną do tych w Goa, Malakce i Makau. Jezuici nie byli już w Japonii zjawiskiem marginalnym, współdecydowali bowiem o sprawach kraju. Uzbrojone w portugalskie armaty i muszkiety Nagasaki było jezuicką twierdzą w pełnym tego słowa znaczeniu.

Od czasu pierwszego lądowania w Kagoshimie misja przeszła długą drogę. Choć stosunkowo nieliczni (mniej niż jeden procent populacji), chrześcijanie stanowili znaczącą siłę dzięki relacjom handlowym i koneksjom w wyższych sferach. Jednak obiecująca era Azuchi zakończyła się nagle w 1582 roku, gdy Nobunaga padł ofiarą jednego ze swoich generałów. Zdrajca zaatakował władcę, gdy ten przebywał w świątyni w Kioto z garstką wojowników. Raniony strzałą Nobunaga walczył dzielnie, by w końcu popełnić seppuku w płonącej świątyni. „Nie został po nim choćby włos, który nie zamieniłby się w popiół” – pisał Fróis. Zdradziecki generał splądrował również całe Azuchi, zamek, miasto i seminarium, jednak po kilku dniach sam został zabity po bitwie z lojalistą Hideyoshim Toyotomim, który przejął władzę. Następny etap mojej podróży prowadził mnie w świetlaną erę Momoyama (1582–98) słynącą z bogactwa i olśniewających osiągnięć. Jednak dla jezuitów ta zmiana oznaczała kłopoty.

Tekst jest fragmentem książki: Johna Dougilla „300 lat milczenia. W poszukiwaniu ukrytych japońskich chrześcijan”:

John Dougill
cena:
39,99 zł
Wydawca:
Agora SA,
Rok wydania:
Warszawa, luty 2017
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
320
Data i miejsce wydania:
Warszawa, luty 2017
Format:
135 x 210 mm
REKLAMA
Komentarze

O autorze
John Dougill
Absolwent Leeds University oraz Queen's College Oxford. Odbył wiele podróży, m.in. po Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Przez trzy lata pracował jako nauczyciel na Bliskim Wschodzie, a także przez siedem lat pracował na Oxfordzie, zanim w 1986 przeniósł się do Japonii. Obecnie jest profesorem japońskiego Ryukoku University. Pasjonuje się szachami, haiku oraz szintoizmem.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone