Katastrofa kalifornijskiej gorączki złota

opublikowano: 2025-04-16, 14:17
wszelkie prawa zastrzeżone
Jeszcze bardziej wstrząsający – o ile to możliwe – był widok grabarzy przy pracy. Albo częsty przejmujący widok wykopywania grobu przed śmiercią ofiary, „aby oszczędzić na czasie”. W opłakanym położeniu mogli się znaleźć także ci, którzy przeżyli – a szczególnie zagrożone były kobiety. Czy obietnica wzbogacenia się okazała się silniejsza?
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”.

Poszukiwanie złota w rzece Mokelumne

Virginia Reed nie przypuszczała, jak prorocze okażą się jej słowa, kiedy radziła każdemu, kto chciał podążyć w ślad za nimi do Kalifornii, aby się nie zniechęcał ich historią, „nie szedł na skróty i spieszył się, jak tylko może”.

Chociaż w makabrycznej relacji o głodzie i kanibalizmie w Sierra Nevada łatwo można by to pominąć, Virginia opisuje przedziwne wy darzenie – odkrycie dokonane przez Johna Dentona, zaprzęgowego rodziny Donnerów. Denton był Anglikiem z Sheffield, z zawodu rusznikarzem oraz „poszukiwaczem złota”, i mieszkał w chacie z Reedami. Pewnego wieczoru, kiedy próbował zrobić kilka kamiennych pogrzebaczy – w tym celu odłupywał laską kawałki skał – jego uwagę przykuły drobiny czegoś jasnego i błyszczącego osadzone w kamieniu. „Pani Reed, to jest złoto!” – wykrzyknął. Matka Virginii odpowiedziała z goryczą, że wolałaby, żeby to był chleb, ale Denton się tym nie zraził. Dalej odłupywał skały i po niedługiej chwili miał około łyżeczki błyszczących drobin. Przysiągł sobie wtedy: „jeśli uda nam się stąd wydostać, wrócę po więcej”.

John Denton, którego zamarznięte, wycieńczone ciało odnaleziono później z małym woreczkiem złotego pyłu w kieszeni, nie dożył jednak możliwości spełnienia obietnicy danej samemu sobie. Natomiast zaledwie dwa lata później około trzydziestu tysięcy osób wyruszyło na Zachód z dokładnie tym samym marzeniem. 24 stycznia 1848 roku w Sutter’s Mill odkryto złoto. James Marshall, stolarz z New Jersey, który pracował wówczas dla Johna Suttera, zauważył w rzece płatki złota. Wkrótce podobnych odkryć dokonali inni pracownicy gospodarstwa. Niezwykłym zbiegiem okoliczności raptem tydzień później, 2 lutego, w odległym Meksyku podpisano traktat z Guadalupe Hidalgo, kończący dwuletnią wojnę meksykańsko-amerykańską. Zgodnie z jego warunkami zdecydowana większość obecnego amerykańskiego Południowego Zachodu, w tym cała Kalifornia, przeszła pod władzę Stanów Zjednoczonych. Splot tych dwóch wydarzeń miał na zawsze zmienić postrzeganie Zachodu przez Amerykanów.

John Sutter z początku był przerażony. Przewidywał katastrofę swoich przedsięwzięć biznesowych, dlatego próbował zachować odkrycie w tajemnicy – bezskutecznie. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy z obszaru Sutter’s Mill wydobyto dwieście siedemdziesiąt trzy kilogramy złota. Dłuższe utrzymywanie tego skarbu w sekrecie okazało się niemożliwe.

Beczkę z prochem podpalił mężczyzna wymachujący fiolką z drobinami złota w barach Yerba Buena. Szacuje się, że do połowy czerwca trzy czwarte mieszkających na tym obszarze ludzi – w tym załogi wszystkich cumujących tam wielkich żaglowców – opuściło port i zalało podnóża Sierra Nevada. Rozpoczęła się gorączka złota.

reklama

Gorączka oregońska z początku lat czterdziestych XIX wieku okazała się niczym w porównaniu z tą kalifornijską, która ogarnęła cały naród. Na Wschód szybko zaczęły napływać historie działające na wyobraźnię. Chociaż większość miała więcej wspólnego z mitem niż z rzeczywistością, to sugestia, że „zanurzając rękę w lśniącym górskim strumieniu”, można zdobyć bogactwo Krezusa, prędko zawładnęła umysłami. Był to – jak napisał pewien historyk – „początek naszego narodowego szaleństwa, szaleństwa chciwości”.

Rycina przedstawiająca długą kolejkę mężczyzn, kobiet i rodzin czekających na wyjazd do krainy złota w Kalifornii, 1848 rok

Wcześniej do Oregonu i Kalifornii emigrowało naj wyżej kilka tysięcy osób rocznie. Teraz – niemal z dnia na dzień – jednostajny strumień farmerów i osadników pędzących na Zachód zamienił się w rwący potok. Ze wszystkich zakątków świata przybywały dziesiątki tysięcy poszukiwaczy złota: chińscy robotnicy, meksykańscy farmerzy, londyńscy urzędnicy, wschodnioeuropejscy krawcy, hiszpańscy arystokraci, australijscy żeglarze. Z niemal każdego portu w Ameryce Południowej wypływały statki zmierzające na północ.

W 1848 roku, zanim historie o odkryciu złota zdążyły przeniknąć na Wschód, drogą lądową na Zachód wyruszyły cztery tysiące podróżników. Następnej wiosny znad Missouri skierowało się do Kalifornii trzydzieści tysięcy osób. W 1850 roku udało się za nimi pięćdziesiąt pięć tysięcy emigrantów. Dużą część z nich stanowili samotni mężczyźni, ale nie brakowało też rodzin z dziećmi. Nie były to już niewielkie tabory, takie jak te, z którymi podróżowały Virginia Reed i Keturah Belknap – w kwietniu Independence opuściło tylu ludzi, że sznur wozów ciągnął się setki kilometrów, jak okiem sięgnąć.

„Spędziliśmy osiemnaście dni na równinach, pośród naj większego widowiska świata – napisał pewien obserwator. – Szacuje się, że ta bor ma 700 mil [prawie 1300 kilometrów – przyp. red.] długości, składa się z przeróżnych osób ze wszystkich regionów Stanów Zjednoczonych, a także reszty ludzkości oraz mnóstwa koni, mułów, wołów, krów, wołków”. „Miałam wrażenie, że przez całe wcześniejsze życie nie widziałam tylu ludzi” – napisała pewna kobieta zmierzająca w 1850 roku do kalifornijskich kopalni złota. W jednym miejscu nad rzeką Platte, gdzie zbiegały się odnogi dwóch odrębnych szlaków, liczba furgonów przerastała wszystko, co ta kobieta w życiu widziała. „Kiedy podjechaliśmy bliżej do tej nieprzebranej rzeszy ludzi i zobaczyliśmy ich w przeróżnych pojazdach i środkach transportu, konnych i pieszych, […] pomyślałam poruszona, że jeśli jedna dziesiąta tych zaprzęgów i tych osób nas wyprzedzi, to w Kalifornii nic dla nas nie zostanie”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Katie Hickman
„Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”
cena:
99,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Tomasz Bieroń
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
Premiera:
09.04.2025
Format:
163x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-9063-1
EAN:
9788324090631
reklama

Dla rdzennych mieszkańców Kalifornii, z których wielu żyło w półniewolniczych warunkach meksykańskiego systemu misyjne go, a także dla tych, którzy – jak Północni Pajuci, plemię Sarah Winnemukki – mieszkali na obrzeżach złotonośnych obszarów, miało to oznaczać koniec świata, jaki znali.

Złoto dało impuls zupełnie nowemu typowi emigracji. Należały już do niej nie tylko uboższe rodziny – „ludzie z leśnych ostępów”, jak to określił Francis Parkman – lecz także zamożna klasa średnia. „Na ulicach, na polach, w warsztatach i przy ognisku złota Kalifornia była głównym tematem rozmów” – napisała Catherine Haun, świeżo upieczona panna młoda z Iowa. W całej dolinie Missisipi wciąż odczuwało się skutki recesji, która zaczęła się w 1837 roku, i rodzina Haunów, podobnie jak wiele innych osób, przeżywała kłopoty finansowe. Opowieści o złocie zaczynające docierać na Wschód padały na podatny grunt. „Pragnęliśmy wyruszyć do nowego El Dorado i »zgarnąć« tyle złota, żebyśmy mogli wrócić i spłacić długi” – napisała Catherine. Wierzyła, że jest to szansa na zamianę „wygodnych domów – i niewygodnych wierzycieli – na niepewną i niebezpieczną podróż, za którą w naszych oczach wyłaniały się zamki z błyszczącego złota”.

Górnicy poszukujący złota w wąwozie Auburn w Kalifornii, 1852 rok

Catherine Haun, która w 1849 roku podróżowała na Zachód z mężem prawnikiem i jego bratem, wyjeżdżała z kilku różnych powodów. Jej siostra, mimo młodego wieku, zmarła niedawno na gruźlicę i Catherine również „miała powody do obaw”. Jej lekarz, świadomy niebezpieczeństwa związanego ze spędzeniem kolejnej bardzo mroźnej zimy w Iowa, zasugerował radykalną zmianę klimatu. Jego pierwszym zaleceniem była długa podróż morska, ale jak pisała Catherine: „zatwierdził rozważaną przez nas podróż przez równiny w »preriowym szkunerze«, ponieważ już w tamtych czasach jako lekarstwo na tę chorobę zalecano życie na świeżym powietrzu”. Trudno uwierzyć, lecz Haunowie, którzy niedawno się pobrali, uznali to „za romantyczną wycieczkę poślubną”.

„Kto jedzie? Jaki będzie najlepszy »ekwipaż« do »wyszykowania«? Co zabrać do jedzenia i ubrania? Kto zostanie w domu, aby się opiekować farmą i kobietami? Kto zabierze żony i dzieci?” – takie pytania wszystkim cisnęły się na usta. „Porady – wspominała Catherine – były rozdawane zupełnie za darmo i często nierozsądne”.

reklama

Emigranci na ogół zabierali ze sobą za dużo rzeczy i Haunowie nie stanowili pod tym względem wyjątku. Oprócz czterech służących – kucharza i trzech zaprzęgowych – ich „ekwipaż” składał się z czterech wozów. Jeden z nich w całości przeznaczono na beczki z alkoholem do spożycia podczas podróży, a dwa inne załadowano towarami, które rodzina miała nadzieję sprzedać „po bajecznych cenach” na drugim końcu trasy. „Teoria była dobra – wspomina Catherine – ale praktyka, cóż, nie przewieźliśmy towarów nawet za pierwszą górę”. Jak to często bywało, porzucili te całkowicie zbędne dobra obok szlaku i następcy Haunów mogli w tych rzeczach do woli przebierać. Alkohol zakopali w ziemi: „aby Indianie go nie wypili i nie zaatakowali nas w pijackim szale”.

W czwartym furgonie Catherine wiozła kufer z „odzieżą do noszenia w drodze”. W swojej relacji wyszczególniła jego zawartość. Składały się na nią „bielizna, kilka niebieskich sukienek w kratkę, parę dużych, grubych fartuchów do noszenia na co dzień, jeden jasny na niedziele, różowy czepek z perkalu i biały przeznaczony na dni »elegancji«. Kobieca próżność kazała mi również dołączyć do tego quasi-ślubne go stroju białą bawełnianą sukienkę, czarny jedwabny płaszczyk obszyty bardzo fantazyjnie aksamitnymi paskami i frędzlami, a także koronkowy czepek w kształcie muszli z wianuszkiem maleńkich różowych pączków róży i pękiem tych samych kwiatów obok. W tym cudownym stroju miałam nadzieję »zadziwić tubylców«, kiedy po raz pierwszy pojawię się na złotych ulicach górniczego miasta, w którym osiądziemy”. Z niemałą dozą autoironii dodała: „Jeśli nasze marzenia o zdobytym z dnia na dzień wielkim bogactwie się spełnią, to była bym w niezręcznej sytuacji, gdybym nie dysponowała garderobą odpowiednią dla żony bardzo bogatego mężczyzny!”.

Jak się okazało, prawie całą podróż spędziła w tej samej ciemnej wełnianej sukience, zorientowała się bowiem – podobnie jak niezliczone inne kobiety wcześniej – że pozwala to zaoszczędzić na praniu. „Stanowiło to sprawę niemałej wagi – wspominała – jeśli weźmie się pod uwagę, jak ograniczone, a często zupełnie nieobecne były udogodnienia w »dniu prania«. Rzecz absolutnie podstawową, czyli wodę, czasami musieliśmy sprowadzać z odległości wielu mil”. Catherine miała jeszcze przed sobą długie miesiące trudów i znojów, zanim w nieprzyjemny sposób zdobyła tę wiedzę.

Dużo kobiet pisało o bólu i strachu przed rozstaniem z rodziną i przyjaciółmi, ale relacja, którą Catherine Haun lata później podyktowała swojej córce, jest nietypowo szczera.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Katie Hickman
„Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”
cena:
99,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Tomasz Bieroń
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
Premiera:
09.04.2025
Format:
163x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-9063-1
EAN:
9788324090631
reklama
Plakat reklamowy kalifornijskiej gorączki złota, 1849 rok

Wiosną 1849 roku pogoda wyjątkowo nie sprzyjała. Pod koniec kwietnia wciąż leżał śnieg, a na skutek ulewnych deszczy droga stała się niemal nieprzejezdna. Początek podróży przebiegał boleśnie powoli. Wkrótce potem Catherine zupełnie opuściła odwaga. Pierwszą noc Haunowie spędzili na farmie przy drodze. „Kiedy obudziłam się następnego ranka, ogarnął mnie dziwny lęk na myśl o naszym ryzykownym przedsięwzięciu – wspominała. – Byłam niemal odurzona strachem”. Wyszła na podwórze oświetlone słońcem. Kontrast między „spokojnym, szczęśliwym, błogim domem” za plecami a „trudem i niewygodą” wczorajszej podróży „spowodował, że głęboka tęsknota za domem zupełnie mnie załamała i zalałam się łzami”.

„Pamiętam zwłaszcza stado udomowionych dzikich gęsi. Wyciągały do mnie szyje i zdawało się, że zachęcają mnie, żebym »poszła do lasu«. Interpretując w ten sposób ich bezsensowne gęganie, po wstrzymałam smutek, przypomniałam sobie, jak strasznie mroźno było poprzedniej zimy, i skupiłam się na rzekomym wiecznym słońcu oraz bogactwie ziemi obiecanej”. Catherine otarła łzy, żeby nie zdradziły jej uczuć. „Często myślałam, że gdybym zwierzyła się [mojemu mężowi], z pewnością by zawrócił, bo podobnie jak inni uczestnicy ekspedycji wydawał się zniechęcony i z wielkim trudem to ukrywał”.

Nie dalej niż po jednym dniu pojawiły się pierwsze „domowe uprzykrzenia”. Za kucharką, którą zabrali ze sobą, podążył jej „ Romeo”, który bez trudu przekonał ją do opuszczenia wyprawy. Catherine pozostała teraz jedyną kobietą w grupie, a przyznawała, że nigdy wcześniej samo dzielnie nie zrobiła sobie nawet filiżanki kawy. Zaskoczyła całą grupę – w tym siebie – i zaproponowała, że będzie gotowała, „jeśli wszyscy inni pomogą”.

Lekarskie zalecenie podróży na Zachód dla Catherine Haun wcale nie było tak oburzające, jak mogłoby się wydawać. Wiele kobiet pisało o tym, że dzięki świeżemu powietrzu i wysiłkowi fizycznemu poprawiło się ich zdrowie, a na pewno apetyt. Sama Catherine zauważyła, że zgodnie z przewidywaniami lekarza życie na świeżym powietrzu całkowicie przywróciło jej zdrowie „na długo przed końcem podróży”. Inna młoda kobieta, która udała się w drogę w tym samym roku, relacjonowała, że jej niedołężna matka, na początku wyprawy tak słaba, że trzeba jej było pomagać w poruszaniu się, „teraz […] potrafi przejść parę mil bez zatrzymywania się i wsiada do wozu oraz z nie go wysiada żwawo jak młoda dziewczyna”.

Nawet daleko w głębi prerii kobiety z klasy średniej nie porzucały mieszczańskiej etykiety. „Pan Reade przyszedł dziś rano w odwiedziny z sześcioma młodymi damami, a także z jednym dżentelmenem z ta boru Irvine’a – zanotowała pewna młoda kobieta podczas podróży. – Wygrzebały z kufrów i włożyły na siebie cywilizowane stroje. Byli to: siostry Nannie i Maggie Irvine, ich brat Tom Irvine, ich kuzynka, pani Mollie Irvine, panna Forbes i dwie inne młode damy, których imion i nazwisk nie pamiętam. Wszyscy są bardzo miłymi, inteligentnymi młodymi ludźmi”.

reklama

Sama liczebność podróżnych zmieniała jednak niegdyś dziewiczy krajobraz. Tabory, które dawniej odjeżdżały znad Missouri odrębnymi małymi grupami, teraz ciągnęły na Zachód w liczbie kojarzącej się z „ogromną armią na kołach – tłumy mężczyzn i kobiet oraz mnóstwo dzieci, a także bydło i konie, od których zależy nasze życie”. Pojedynczy wóz mogło ciągnąć nawet dwanaście zaprzęgów, a plandeki, wydęte wiatrem, błyszczały w słońcu. Jeszcze bardziej ograniczało to dostępność takich zasobów jak woda pitna, już wcześniej skąpych, natomiast śmieci i odchody poprzedników mocno uprzykrzały podróż, na przykład „nieznośny smród unosił się z wąwozu, który cała emigracja wykorzystuje do specjalnych celów”. Pewną kobietę tak bardzo zbulwersował odór odchodów, który powitał ją w jednym z obozów, że kazała ona mężowi zmienić miejsce noclegu, bo w przeciwnym razie, jak stwierdziła: „wezmę koc i pójdę sama”. Zazwyczaj jednak trzeba było to wszystko po stoicku znosić.

Czerwona Chmura i inni wodzowie z plemienia Lakotów

Przy tak dużej liczbie emigrantów i poszukiwaczy złota – w większości mężczyzn – na szlaku i w coraz bardziej zatłoczonych obozowiskach coraz poważniejszy problem stanowiła prywatność. „Kobiety opowiadały, że jeśli któraś chciała się przebrać, to szły całą grupą za tabor, pozostałe stawały w półokręgu i zasłaniały ją rozpostartymi spódnicami”.

Niehigieniczne warunki i niedobory wody szybko stały się bardziej palącym problemem niż narażanie na szwank niewieściej obyczajności. W zatłoczonych i brudnych obozowiskach pleniły się choroby i rozmaite „febry”. Szczególnie przykra musiała być konieczność radzenia sobie z upokorzeniami związanymi z dyzenterią, jedną z najczęstszych (i nierzadko śmiertelnych) chorób na szlaku.

Catherine Haun, tak jak wiele innych kobiet, miała ze sobą dobrze zaopatrzoną apteczkę. Najpowszechniej stosowano chininę, opium i whisky. Catherine zabrała również wodę amoniakalną – wczesną wersję soli zapachowych – jako nietypowe antidotum na ukąszenia węży (być może rzeczywiście pomagała ona przezwyciężyć szok) i kwasek cytrynowy na szkorbut: kilka kropli dodanych do cukru i wody „dawało doskonały substytut lemoniady”.

Radosna szklanka lemoniady była prawdo podobnie równie skuteczna, jak wiele innych lekarstw i ziołowych nalewek, których kobiety często używały na szlakach. Dyzenterię leczono surową brusznicą lub połową łyżeczki prochu strzelniczego, mieszanina terpentyny i cukru miała łagodzić dolegliwości żołądkowe spowodowane przez pasożyty, a zagęszczone białka jaj w occie spożywano jako syrop na kaszel. Za „eliksir przeciwko robakom” uważano nalewkę z szafranu, szałwii i liści wrotyczu, którą należało rozpuścić w litrze brandy i odstawić na dwa tygodnie, a następnie podawać dzieciom jedną łyżeczkę „raz w tygodniu lub raz w miesiącu jako środek zapobiegawczy. Robaki zostawią je w spokoju, dopóki będziecie to robić”. Te środki były zazwyczaj nieszkodliwe i często dodawały otuchy. Z pewnością nie wyrządzały takiej krzywdy jak puszczanie krwi, nacinanie skóry czy używanie proszków i pigułek niepewnego pochodzenia, tak ochoczo przepisywanych przez lekarzy płci męskiej.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Katie Hickman
„Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”
cena:
99,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Tomasz Bieroń
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
Premiera:
09.04.2025
Format:
163x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-9063-1
EAN:
9788324090631
reklama

Z groźniejszych medykamentów Catherine Haun zabrała w drogę bluemass, dziewiętnastowieczne lekarstwo powszechnie stosowane na wiele dolegliwości – od bólu zęba i zaparć, przez bóle porodowe, po infekcje pasożytnicze i gruźlicę. Analiza tych „niebieskich pigułek”, przeprowadzona niedawno w brytyjskim laboratorium specjalistycznym, wykazała, że bluemass składało się ze sproszkowanej lukrecji (pięć części), korzenia prawo ślazu (dwadzieścia pięć części), gliceryny (trzy części) i miodu różanego (trzydzieści cztery części). Ta mikstura – przyjemna w smaku, ale zupełnie bezużyteczna – zawierała jednak niebezpiecznie wysoką dawkę rtęci, substancji tak toksycznej dla organizmu, że jej długo trwałe stosowanie nie tyle ni czego nie leczyło, ile wywoływało rozmaite objawy, od wypadania zębów i czernienia dziąseł, przez wymioty i skurcze żołądka, po depresję i niewydolność nerek.

Rysunek George’a Johna Pinwella opublikowany w czasie epidemii cholery w Londynie jako wyraz uznania dla dokonanego przez Johna Snowa odkrycia dotyczącego sposobu przenoszenia się choroby – niestety zbyt późnego dla poszukiwaczy złota z Kaliforni, 1866 rok

W 1849 roku, kiedy Catherine Haun wyruszyła w podróż na Zachód, w jej apteczce nie było jednak niczego, co miałoby choćby najmniejszą szansę wyleczyć najniebezpieczniejszego ówczesnego zabójcę: cholerę.

Infekcja miała swoje ognisko w delcie Gangesu i rozprzestrzeniła się na całą Azję, a następnie Europę. Do Stanów Zjednoczonych pandemia dotarła w 1848 roku, przypuszczalnie na pokładzie statku New York płynącego z Londynu, w którym choroba rozszalała się w grudniu. Siedmiu pasażerów zmarło i statek poddano kwarantannie, ale było już za późno. W samym Nowym Jorku choroba zabiła pięć tysięcy osób.

Niebawem cholera rozlała się po całych Stanach Zjednoczonych, a szczególnie mocno uderzyła w dolinę Missisipi. Patogen roznieśli emigranci, z których wielu – podobnie jak Catherine Haun – postanowiło wyjechać na Zachód, aby uciec przed chorobami i niezdrowym klimatem Wschodu.

reklama

Na zatłoczonych i niehigienicznych szlakach, na których rodziny jadły, spały i wypróżniały się w bezpośredniej bliskości sąsiadów i towarzyszy podróży, panowały idealne warunki do rozprzestrzeniania się choroby. „Dziś minęliśmy wiele nowych grobów i słyszymy o wielu przypadkach cholery, […] zaczynamy obawiać się o własne bezpieczeństwo” – napisała pani Francis Sawyer. Dwa tygodnie później spełniły się jej najgorsze obawy. „Doktor Barkwell […] poinformował nas, że jego najmłodsze dziecko zmarło na równinach. […] Znoje i uciążliwości długiej, męczącej podróży są dostatecznie trudne do zniesienia nawet bez utraty drogich nam osób, po której serca nam pękają”. Drewno z porzuconych wozów często wykorzystywano do zbijania prowizorycznych trumien, przez co pewna kobieta nerwowo spoglądała na burty własnego pojazdu, „nie wiedząc, jak szybko posłużą za trumnę” dla kogoś z nich. Zachowały się zapisy o piętnastu i więcej pochówkach z rzędu, a niektóre dzienniki ograniczają się prawie wyłącznie do odnotowywania kolejnych przydrożnych grobów.

[…]

Jeszcze bardziej wstrząsający – o ile to możliwe – był widok grabarzy przy pracy. Albo częsty przejmujący widok wykopywania grobu przed śmiercią ofiary, „aby oszczędzić na czasie”.

W opłakanym położeniu mogli się znaleźć także ci, którzy przeżyli – a szczególnie zagrożone były kobiety. Tabor Catherine Haun należał do nielicznych, które uniknęły zarazy, ale pewnego dnia do ich obozowiska podbiegła z zarośli „dziwna biała kobieta” w podartym ubraniu i z rozczochranymi włosami, niosąca na rękach małą dziewczynkę. Wydawała się bliska załamania, „dygotała z przerażenia”, a z głodu ledwo mogła chodzić. Na nie mniej straumatyzowane wyglądało małe dziecko, które na widok grupy „skuliło się ze strachu i ukryło twarz w fałdach podartej spódnicy matki”.

Początkowo kobieta była zbyt roztrzęsiona, żeby cokolwiek po wiedzieć, „potrafiła tylko wyszlochać »Indianie« i »Nie mam do kogo ani dokąd pójść«”. Przyjęli ją Haunowie, a kiedy się posiliła i wyspała, mogli w końcu usłyszeć jej historię. Kobieta pochodziła z Wisconsin i miała na imię Martha. Podróżowała z mężem, dwójką dzieci, bratem i siostrą. Kiedy mąż i siostra zachorowali na cholerę, pozostali członkowie rodziny popełnili fatalny błąd: oddzielili się od reszty taboru, żeby zaopiekować się bliskimi. „Chorzy zmarli, a podczas pochówku siostry ocalonych, zaatakowali Indianie, którzy – jak przypuszczała – zabili jej brata i synka”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Katie Hickman
„Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”
cena:
99,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Tomasz Bieroń
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
Premiera:
09.04.2025
Format:
163x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-9063-1
EAN:
9788324090631
reklama

Martha i jej córeczka trzy dni szły przez pustkowie i próbowały znaleźć pomoc. W oddali kobieta widziała inny tabor emigrantów, była jednak przekonana, że w pobliżu znajdują się „Indianie”, dlatego ukrywała się za drzewami i głazami. Nadłożyła „wiele mil w górę [rzeki] Laramie”, żeby znaleźć miejsce do przeprawy, ale wartki nurt „okaleczył ją i posiniaczył”.

Poszukiwacz złota w Kalifornii, 1850 rok

Tak naprawdę naj bardziej zagrażał jej nie atak rdzennych Amerykanów, lecz głód i wychłodzenie. Martha przeżyła dzięki jedzeniu surowych ryb, które łowiła własnymi rękami, a pewnego razu zjadła także wiewiórkę, którą zabiła kamieniem. Trzeciego dnia, zwabiona odgłosami i światłem ognia obozowiska Haunów, „w desperacji od rzuciła precz strach przed Indianami, powierzyła swój los ciemnościom i odważyła się przyjść do […] obozu”. Martha podróżowała z taborem Haunów aż do Sacramento w Kalifornii. Błagała ich, aby odwieźli ją do Independence, ale zaszli zbyt daleko, aby tam wracać, a ona pogodziła się z koniecznością wyruszenia w „długą i niepewną podróż z nieznajomymi”. Po dwóch dniach grupa znalazła jej porzucony wóz – konie i ubrania zostały „skradzione przez Indian”, jak twierdziła kobieta.

Jeśli ubrania Marthy rzeczywiście zabrali rdzenni Amerykanie, a nie po pro stu inni emigranci, mogło to mieć fatalne konsekwencje. Cholera przywieziona przez podróżujących drogą lądową roznosiła się z niszczycielską szybkością wśród tych plemion równinnych, które żyły, polowały i handlowały przy szlakach prowadzących na Zachód. Źródło zakażenia stanowiły nie tylko cuchnące obozowiska emigrantów i prymitywne cmentarze, z tak pospiesznie zakopywanymi ciałami, że głowy i kończyny niekiedy wciąż wystawały z ziemi. Niemal całe mienie emigrantów – porzucone na poboczu wozy, zapasy, sprzęt, odzież, pościel, a zwłaszcza żywność – potencjalnie mogło przenosić chorobę (która rozprzestrzenia się przez odchody). Przypuszczalnie najstraszniejsze było jednak skażenie źródeł wody. Chorzy, którzy myli się, kąpali i wypróżniali na brzegach rzek i strumieni, szybko zamienili życiodajne zasoby wody w śmiertelną truciznę.

Początkowo sporo rdzennych Amerykanów zwracało się o pomoc do samych emigrantów i podchodziło do taborów z prośbą o lekarstwa, co jeszcze bardziej narażało tych ludzi na infekcje. „Wielu zmarło na skurcze żołądka (cramps)” – czytamy w zimowym rejestrze Lakotów z tego roku. Piktogram przed stawia udręczone ciało mężczyzny, który umiera z powodu biegunki i odwodnienia, naj bardziej śmiercionośnych objawów cholery. Tego lata zmierzająca brzegiem rzeki North Platte grupa osób z Korpusu Armii Inżynierów natknęła się na pięć porzuconych tipi. Podeszła ostrożnie i odkryła, że są to grobowce, w których rytualnie złożono ciała wielu Lakotów. Naj bardziej przejmujący był widok rozkładającego się ciała nastoletniej dziewczyny w „drogich nogawicach z cienkiej szkarłatnej tkaniny”, starannie ułożonego w naj mniejszym tipi i „owiniętego w opończę z bizoniej skóry”.

reklama

Ale ponieważ zaraza rozprzestrzeniała się coraz szybciej, często nie wystarczało czasu na ubieranie ani malowanie zmarłych. Josephine Waggoner, niezwykła historyczka plemienia Hunkpapa, która poświęciła kilkadziesiąt lat życia na nagrywanie ustnej historii swojego ludu, żywo opisuje panikę, która ich ogarnęła, kiedy z huraganową siłą spadła na nich nieznana choroba. „Nadeszła z południa wraz z gorącymi wiatrami, tak bardzo podsycającymi jej ogromne płomienie, jakby to był pożar prerii – napisała. – Zabierała słabych i silnych, młodych i starych; to była szalejąca epidemia”.

Pierwsze ogniska choroby powstały nad rzeką Platte, gdzie podróżujących drogą lądową przewinęło się naj więcej, ale szybko rozprzestrzeniła się na północ i trzebiła kolejne wioski. Początkowo objawiała się „atakiem żółciowym”, a po paru godzinach „chorzy mieli wszystkie symptomy cholery”. Śmierć zwykle następowała w ciągu kilku godzin. „Zdrowi opuszczali chorych, matki opuszczały chore dzieci. Całe plemię ogarnęła panika; uciekli na północ, zostawiając zmarłych zawiniętych w koce lub opończe. Całe wioski zostały zmiecione z powierzchni ziemi. W niektórych obozach wszyscy zmarli i nie miał ich kto pochować”.

Portsmouth Square w San Francisco w czasie gorączki złota, 1851 rok

„Smród martwych ciał czuło się na wiele mil, a nad opuszczonymi namiotami latały myszołowy; czasami z otworów na szczytach namiotów wylatywały stada wron. Ci, którzy przeżyli epidemię, zapamiętali to jako czas spustoszenia. Do szukających pomocy strzelano, kiedy zbliżali się do studni. Tym sposobem niektórych spotkał wcześniejszy koniec”. Josephine Waggoner poinformowała o tym żona Cętkowanego Ogona, wielkiego wodza Lakotów. „Pani Cętkowany Ogon przeżyła i opowiedziała o panujących w tamtym okresie warunkach”.

Susan Bordeaux Bettelyoun, która po latach współpracowała z Josephine Waggoner, kiedy sama spisywała historię własnego ludu, jeszcze bardziej obrazowo relacjonuje zniszczenia spowodowane epidemią cholery. Susan była córką Kobiety Czerwony Kormoran – bardzo szanowanej w swoim klanie kobiety z lakotańskiego szczepu Brulé. W 1841 roku matka Susan poślubiła Jamesa Bordeaux, handlarza futrami, mężczyznę pochodzenia francusko-amerykańskiego. Para spotkała się nad rzeką North Platte, gdzie klan Kobiety Czerwony Kormoran często obozował w celu wymiany towarów z handlarzami futer i traperami, z których wielu – podobnie jak ojciec Susan – miało francuskie korzenie. James Bordeaux prowadził punkt handlowy i przydrożne ranczo zaledwie trzynaście kilometrów na wschód od Fortu Laramie, nad rzeką North Platte. Susan spędziła wczesne dzieciństwo niedaleko emigranckiego szlaku i na własne oczy widziała narastanie fali białej emigracji. Chociaż sama urodziła się w 1857 roku, długo po epidemii cholery, wiele lat później relacjonowała wspomnienia rodziny o spustoszeniach poczynionych przez chorobę. „Jako małe dziecko nie byłam gadatliwa, ale bardzo spostrzegawcza i dobrze pamiętałam wydarzenia, twarze i imiona. Nie zapomniałam żadnej związanej ze mną historii ani tragedii”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Katie Hickman
„Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”
cena:
99,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Tomasz Bieroń
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
Premiera:
09.04.2025
Format:
163x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-9063-1
EAN:
9788324090631

„Rok 1849, w którym cholera dotarła do Laramie, był bardzo suchy. Wiosną i latem nie padało. Wydawało się, że choroba jest w powietrzu, a nawet w kurzu. Cholera wszędzie wybuchała tak nagle i bez ostrzeżenia, że nikt nie wiedział, co robić. Nawet płynąca woda wywoływała chorobę. Ludzie bali się pić wodę”.

Zaraza rozprzestrzeniała się nie tylko wśród Lakotów. „Występo wała wśród wszystkich plemion w naj odleglejszych regionach. Według doniesień zmarły na nią tysiące Czarnych Kłów, znacznie przetrzebiła ona Węże i Wrony. Mówiono, że niektórzy rdzenni Amerykanie za bijali konających, a potem siebie. Kiedy pojawiała się choroba, ludzie uciekali od siebie. Nikt nie tracił czasu na chowanie zmarłych”. Czasa mi wyrąbywano przeręble i wrzucano do nich ciała. „Podobno popełniono tutaj wiele samo bójstw. Ci, którzy stracili bliskich, wskakiwali pro sto do przerębli, bo woleli wodny grób”. Według Susan Bordeaux z trzech tysięcy Mandanów zostało zaledwie trzydzieścioro dorosłych, a z Reesów i Gros Ventres zmarła połowa. Tylko w 1849 roku Siċaŋġu stracili jednego na siedmiu swoich ludzi. „Nad rzekami Yellowstone i Missouri leżały tysiące niepochowanych Czejenów i Assiniboinów”. Ucierpiały więc nawet plemiona mieszkające w Kanadzie, czyli daleko na północy. „We wszystkich regionach Zachodu choroba nikogo nie oszczędzała. Bez względu na to, do jakiego plemienia należeli, zmiatała ich z powierzchni ziemi. Serce się krajało. […] Jeszcze po paru latach myśliwi znajdowali w różnych miejscach szkielety: leżały tam, gdzie chorych zawleczono i porzucono, a kości zrobiły się tak białe jak naniesiony przez wiatr śnieg”.

Sutter’s Mill na oryginalnej fotografii z 1850 roku

Kiedy matka Susan, Kobieta Czerwony Kormoran, zobaczyła, że nadchodzi cholera, zamknęła ranczo i zabrała wszystkie dzieci oraz kilku innych mieszkających z nimi krewnych do domu sąsiada, Josepha Robidoux – innego handlarza o francusko-amerykańskich korzeniach. Człowiek ten pro wadził dobrze prosperujący warsztat kowalski tuż przy szlaku oregońskim, w Horse Creek, niedaleko Scott’s Bluff. Jak dotąd choroba nie dotarła na ranczo mężczyzny. Pewne go dnia w południe, podczas obiadu, mieszkańcy usłyszeli dziwny dźwięk. Kiedy się przybliżył, zorientowali się, że jakiś mężczyzna śpiewa pieśń śmierci.

„Pod drzwi podjechał jeździec i powiedział: »Miejcie się na baczności. Ten śpiewający mężczyzna to Biała Okrągła Głowa. Idzie uzbrojony i zamierza zabić każdego białego, którego zobaczy«”. Choroba zabrała temu człowiekowi całą osadę złożoną z czterech albo pięciu namiotów. „O sprowadzenie zarazy obwiniał białych i chciał się ze mścić”. Szybki Niedźwiedź, wujek Susan, wziął broń, wyszedł i zaczął „strzelać nad głową mężczyzny, który kroczył wzdłuż brzegu potoku. Od czasu do czasu Biała Okrągła Głowa zwijał się z bólu. Chociaż Szybki Niedźwiedź kazał mu się zatrzymać, mężczyzna nadal podążał ze strzelbą w ręku oraz łukiem i strzałami na plecach. Biali mężczyźni też już wyszli, uzbrojeni, a ponieważ nie zważał na ostrzeżenia, został zastrzelony, kiedy skurcz żołądka znowu go zatrzymał”.

Podobnie jak Biała Okrągła Głowa babka Susan z plemienia Brulé, Ptesanwiŋ, również była jedyną ocalałą ze swojego klanu. Po pierw szych wiadomościach o nadejściu cholery uciekli oni, tak jak wszyscy inni Lakoci, na północ, ale okazało się, że jest już za późno: choroba zdążyła zagnieździć się wśród nich. „Każdej kolejnej nocy ubywało ich w obozie, bo grzebali ludzi po drodze. Niektórzy wpadli już w szpony śmierci i tak czy inaczej by umarli, więc ich zostawiano. Zanim dotarli do rzeki Niobrara [w północnej Nebrasce], wymarł cały klan”. Przy życiu pozostali tylko Ptesanwiŋ i Dzielny Orzeł, jeden z jej braci.

Przez jakiś czas mieszkali w oddzielnych namiotach nad brzegiem rzeki. Zima nadeszła wcześnie, co uniemożliwiło dalszą podróż. „Mój wujek codziennie tropił na śniegu jelenie i przynosił do domu. Powiedział do mojej babci: »Wysusz całe to mięso i zrób pemmikan; może być trudno znaleźć jelenia, kiedy śnieg stopnieje. Mamy niedaleko do miejsca na północ stąd, gdzie nad White River mieszkają niektórzy z naszych. Nie zgubisz drogi, nawet jeśli będziesz wędrowała sama«”.

Ptesanwiŋ natychmiast zabierała się do pracy nad każdym jeleniem przynoszonym przez brata. „Pewnego dnia, kiedy gotowała śniadanie, usłyszała strzał. Poszła do namiotu mojego wuja i zobaczyła go w jego najlepszym stroju i pomalowanego w pośmiertne barwy, a pistolet, z którego się zastrzelił, wciąż dymił”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Katie Hickman „Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Katie Hickman
„Waleczne serca. Kobiety Dzikiego Zachodu”
cena:
99,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Tomasz Bieroń
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
Premiera:
09.04.2025
Format:
163x235 [mm]
ISBN:
978-83-240-9063-1
EAN:
9788324090631
reklama
Komentarze
o autorze
Katie Hickman
(Ur. 1960) jest angielską powieściopisarką, historyczką i autorką książek podróżniczych. Ze względu na dyplomatyczną karierę ojca, spędziła pierwsze dwadzieścia pięć lat życia w różnych krajach, w tym w Hiszpanii, Irlandii, Singapurze i Ameryce Południowej. Ukończyła studia z literatury angielskiej na Pembroke College w Oksfordzie. Hickman jest również autorką bestsellerowych książek historycznych, takich jak "Daughters of Britannia: The Lives and Times of Diplomatic Wives" (1999), która została zaadaptowana na dwudziestoodcinkową serię dla BBC Radio 4.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone