Klimatyzowana stajnia, relaksująca muzyka i okrycie z purpury. Tak dyktatorzy podchodzili do swoich zwierząt
Koń Kaliguli
Gajusz Juliusz Cezar Germanicus – szerzej znany jako Kaligula – uchodzi za jednego z najokrutniejszych władców nie tylko w historii Rzymu, ale i całej cywilizacji europejskiej. Dał się poznać jako tyran, który dla spełnienia swoich żądz był w stanie posunąć się do wszystkiego i do tego samego zmuszał poddanych. Choć rządy zaczął od liberalnych posunięć – jak uwolnienie więźniów politycznych czy wprowadzenie większej przejrzystości w życiu publicznym – w pewnym momencie zapadł na poważną chorobę, która całkowicie zmieniła jego podejście.
W Rzymie rozlała się fala terroru – Kaligula zmuszał ludzi do „samobójstw” lub otwarcie skazywał ich na śmierć, często w męczarniach. Czasem powodem tego były względy polityczne, innym razem wystarczyło, że ktoś niepochlebnie się wypowiedział lub miał jakieś ułomności fizyczne. Kaligula nie miał litości – chyba że dla zwierząt.
Źródła wspominają o jego ulubionym koniu wyścigowym o imieniu Incitatus – pisał o nim choćby Swetoniusz w swoich „Żywotach Cezarów”. Według niego zwierzę mieszkało w marmurowej stajni, chodziło okryte purpurą oraz w uprzęży ozdobionej drogimi kamieniami, a w nocy pretorianie czuwali nad tym, by nikt nie zakłócał mu spoczynku. Incitatus miał też uczestniczyć w ucztach wydawanych przez Kaligulę, na których ten wznosił toasty za jego zdrowie.
Mało tego, nadał mu nawet tytuł senatora. Zdaniem części historyków nie był to wyraz jego szczególnej sympatii dla zwierzęcia – albo nie aż tak – a raczej niechęci do innych senatorów i chęć pokazania im, że może się bez nich obejść, zrównując stopniem z nimi zwierzę.
Kura Benita Mussoliniego
O kurze włoskiego duce nie wiadomo zbyt wiele. Musiał jednak darzyć ją szczególnymi względami, skoro zdecydował się pochować ją na specjalnym cmentarzu.
Nie mając ziemi, by ją pochować... przywiózł ją tutaj, gdzie dzieci Mussoliniego przychodziły z kwiatami, by upamiętnić szczęśliwe chwile, które wspólnie spędzili
– powiedział agencji AFP Luigi Molon, właściciel cmentarza Casa Rosa przeznaczonego dla zwierząt domowych.
Jego ojciec opiekował się dogami niemieckimi włoskiego dyktatora, Luigi w 1922 roku założył zaś Casę Rosę. W rozmowie z dziennikarzami „The Guardian” wspominał, że Mussolini zakupił na targu trzy pisklęta – dwa od razu zmarły, jedno przeżyło i stało się towarzyszem zabaw dla synów przywódcy. Gdy i to zmarło, Mussolini postanowił pochować je w miejscu, które będą mogli odwiedzać jego synowie i wspominać chwile spędzone z kurczakiem.
Wieść o pochowaniu zwierzęcia szybko obiegła kręgi włoskich elit – na cmentarzu dla zwierząt szybko zaczęły pojawiać się szczątki kotów, psów, małp, chomików, papug, gołębi i innych zwierząt należących do byłych członków rodziny królewskiej, polityków, sędziów czy reżyserów filmowych. Casa Rosa istnieje do dziś – znajduje się nań koło 100 grobów. Najbogatszy należy do psa Dreysa – szczątki zwierzęcia przykryte są marmurową płytą grobową wartą 12 000 euro.
Choć grobu kurczaka już nie ma, Molon wspomina, że jeszcze niedawno wnuczka dyktatora – Alessandra Mussolini – odwiedziła cmentarz.
Kot Włodzimierza Lenina
Swojego czworonoga miał również Włodzimierz Lenin. W brytyjskim archiwum zachowało się zdjęcie przywódcy rewolucji bolszewickiej trzymającego na rękach kota i stojącego przed domem we wsi Gorki (dziś Gorki Leninskije) pod Moskwą. Nie wiadomo nic więcej na temat zwierzęcia – ani skąd wzięło się u Lenina, ani jak miało na imię.
Niektórzy przekonywali, że pierwszy przywódca ZSRR nie nadał mu go, bo to wskazywałoby na własność, co – zdaniem Lenina – było wymysłem kapitalistycznym. Zdaniem innych była to zbyt radykalna i satyryczna narracja i zwierzę miało imię.
Niezależnie od tego, jak było naprawdę, pewne jest, że propagandzie komunistycznej to nie przeszkadzało. Jeszcze wiele lat po śmierci bolszewickiej przywódcy rozpowszechniała jego zdjęcie z czworonogiem, usiłując stworzyć wizerunek ciepłego „Dziadka Lenina”.
Pies Adolfa Hitlera
Znacznie więcej wiadomo o pupilu niemieckiego dyktatora. Twórca nazistowskiego reżimu totalitarnego otrzymał go w 1941 roku od jednego z najbliższych współpracowników – Martina Bormanna – i nadał mu imię Blondi. Przez długi czas owczarek niemiecki był wiernym towarzyszem Führera – ten często zabierał zwierzę w podróże, na spotkania polityczne, a w 1945 roku wziął go do bunkra pod Kancelarią Rzeszy.
Hitler spędzał z czworonogiem wolny czas, uczył go różnych sztuczek, karmił smakołykami, a według niektórych źródeł miał nawet pozwalać mu spać w swoim pokoju. Bliscy współpracownicy Führera znali jego stosunek do Blondi – Albert Speer, minister uzbrojenia i amunicji Trzeciej Rzeszy, w swoim dzienniku pisał, że pies miał u niego tyle przywilejów co żaden inny człowiek. Nie przeżył jednak długo.
30 kwietnia 1945 roku Adolf Hitler kazał podać zwierzęciu truciznę – być może po to, by przetestować na nim jej działanie, zanim sam zdecydował się na ten krok. Pies niemal natychmiast padł na ziemię i w ciągu kilkudziesięciu sekund zmarł. To samo stało się z jego szczeniakiem o imieniu Wolf, tyle że nie dostał on trucizny, a kulę od Fritza Tornowa, opiekuna Blondi.
Krowa Fidela Castro
Sentymentem do czworonogów pałał również kubański rewolucjonista Fidel Castro – choć zasadniej mówić w tym przypadku o jednym zwierzęciu: krowie. Nie wiadomo, czy chodziło o sympatię do niej, czy o jej wyjątkowe zdolności i przydatność dla sprawy rewolucji. Ubre Blanca, bo takie imię otrzymała, wyróżniała się bowiem spośród wszystkich krów nadzwyczajną produkcją mleka.
Dziennie dawała ona średnio 80 litrów białego napoju, chociaż pewnego dnia – w styczniu 1982 roku – wyprodukowała aż 121,6 litra mleka, przez co trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa. Dla Fidela Castro miała wartość szczególną – pomagała mu osiągnąć jego cele.
Z jednej strony pobijała rekordy mleczności amerykańskiej, a więc „imperialistycznej” krowy Arlinda Ellen, co w retoryce Castro dowodziło wyższości komunistycznej rewolucji i umiejętności hodowlanych komunistów. Z drugiej strony była idealnym przykładem dla państwowej propagandy, która przedstawiała Kubę jako kraj sukcesów, także na poziomie gospodarki centralnie planowanej. Dlatego też gazety państwowe z zamiłowaniem rozpisywały się o „osiągnięciach” krowy, relacjonując dzienne wyniki.
Do tego dochodziły również względy prywatne – Fidel Castro był znany z zamiłowania do nabiału i mlecznych koktajli. Amerykanie próbowali nawet wykorzystać tę słabość i dodać do jednego z nich truciznę, ale bez skutku.
Ze względu na szczególne zdolności Ubre Blanca przebywała w specjalnych warunkach – trzymana była w klimatyzowanej stajni, w której puszczana była relaksująca muzyka. Do tego miała zapewnioną całodobową opiekę. W 1985 roku została uśpiona. Po śmierci zwierzęcia organ prasowy Komunistycznej Partii Kuby wydrukował jego nekrolog, dołączając doń liczne pochwały. Castro kazał również namalować jej portret, który zawisnął na gmachu Biblioteki Narodowej.
Niedźwiedzie Nicolae Ceausescu
Dużo do czynienia ze zwierzętami miał również rumuński dyktator. W jego przypadku wiązało się to ze słabością nie tyle do nich, ile do polowań. Był zapalonym myśliwym – do tego stopnia, że postanowił za wszelką cenę zapewnić sobie zwierzynę do polowań, nawet jeśli wiązało się to z ingerencją w naturę. A to, zdaniem Ceausescu, było konieczne, bo w momencie, gdy obejmował władzę w kraju, liczba niedźwiedzi w nim gwałtownie malała. Dyktator postanowił odwrócić ten trend.
W 1966 roku zainicjował program zwiększenia populacji tych zwierząt – głównie poprzez wzmożone ich dokarmianie. Nakazał podawać im specjalne proteiny, witaminy i inne wyszukane środki chemiczne. Akcja przyniosła efekt. Już w latach 70. XX wieku populacja niedźwiedzi w kraju mocno wzrosła. Ceausescu zadbał o to, by nie rozrosła się za bardzo. Urządzał liczne polowania, na które zapraszał przywódców i ważne osobistości z innych państw, poza tymi zachodnimi. Choć wszystko potoczyło się tak, jak zaplanował, plany pokrzyżował mu Josip Broz Tito.
Gdy Ceausescu usłyszał o tym, że przywódca Jugosławii zestrzelił największego niedźwiedzia na kontynencie, rumuński dyktator postanowił zrobić wszystko, by przebić ten rekord. Ściągnął więc z zoo zwierzę imieniem Lache i przeniósł je w rejon Brasova w Transylwanii. Tam było ono faszerowane specjalnymi środkami przyspieszającymi wzrost tkanek – tak, by urosło jak największe. Następnie Ceausescu sfingował polowanie i zastrzelił zwierzę, chlubiąc się zabiciem największego niedźwiedzia na kontynencie. Dziś jego skórę można oglądać w Karpackim Muzeum Myślistwa w Brasovie.
Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:
Źródła:
- Giuffrida A., From Benito's chicken to Bardot's dog, inside Rome's elite pet cementery [dostęp: 10.08.2025].
- Lindwasser A., Even History's Most Evil Dictators Had Pets [dostęp: 10.08.2025].
- Mussolini's Hen Rests At Italy's Oldest Pet Cementery [dostęp: 10.08.2025].
- Nawrot R., Dyktator zwariował na punkcie niedźwiedzi. Wjechały nawet środki chemiczne [dostęp: 10.08.2025].