Milczenie – reż. Martin Scorsese – recenzja i ocena filmu
XVII wiek, Japonia, prefektura Nagasaki. Pośród gorących źródeł odbywa się kaźń dwudziestu sześciu katolickich misjonarzy i wiernych świeckich. Wydarzenie to zapoczątkowuje okres krwawych represji, jakie na katolikach zorganizują siogunowie z rodu Tokugawa, tym razem zaś otwiera nowy film Martina Scorsese pt. „Milczenie”. Powstał on na podstawie książki Shusaku Endo pod tym samym tytułem.
Torturom, jakimi poddawani są Męczennicy z Nagasaki, przypatruje się ojciec Cristóvão Ferreira (Liam Neeson). Parę lat później do Makau dociera informacja, jakoby został on apostatą. W wieści nie wierzą dwaj jego uczniowie, Sebastião Rodrigues (Andrew Garfield) oraz Francisco Garupe (Adam Driver), którzy wyruszają na pomoc swemu dawnemu mistrzowi. Gdy po wielu trudach docierają do Japonii, odkrywają, że znaleźli się u bram piekła, ich misją zaś staje się nie tylko odnalezienie Ferreiry, ale także tego, co pozostało z ich własnej wiary...
Film robi wrażenie tak wielkie, że nie jestem nawet pewien, od czego powinienem zacząć. Strona wizualna dopracowana jest w każdym calu: piękne zdjęcia nie tylko pokazują nam Japonię, ale i potęguję nastrój posępności. Wszechobecna mgła, szarość, chłód i co ważniejsze zaś: brud. Niemal od pierwszego kroku misjonarzom towarzyszy na wyspie lepkie, maziste błoto, z biegiem filmu zaś okaże się, że elementy scenografii mają u Scorsese potężne znaczenie symboliczne.
Wyśmienita jest także gra aktorska. Garfield świetnie radzi sobie z targanym coraz głębszymi rozterkami Rodriguesem. Doskonale oddał jego przemianę od energicznego, entuzjastycznego wręcz młodzieńca poprzez pyszałka chcącego widzieć w sobie Jezusa kończąc na złamanym psychicznie starcu o krwawiącym sercu, który zobaczył zbyt wiele okrucieństwa. Tym większe wrażenie robią sceny jego rozmów z Ferreirą, człowiekiem równie mocno złamanym, lecz już pogodzonym ze swoim bólem. Bardziej opanowany i dogmatyczny Garupe, równie dobrze zagrany przez Drivera, mógłby stanowić świetne dlań uzupełnienie, Scorsese dał mu jednak zbyt mało czasu ekranowego byśmy mogli w pełni docenić kreację.
Paradoksalnie, najsłabiej wypada w tej trójce Neeson. Widzimy go na ekranie najkrócej i przez to ma najmniej możliwości przekonania nas do swojej kreacji, z drugiej strony zaś mamy względem niego najwięcej oczekiwań, bowiem przez cały film mocne podkreślane jest poszukiwanie Ferreiry. To jednak dalej Neeson i wciąż udaje mu się wykrzesać wiele z postaci, jak chociażby we wspomnianej już świetnej scenie spotkania z Rodriguesem.
Film znakomicie porusza wiele wątków i na wiele sposobów można go odczytać. Sporo miejsca jest w nim poświęcone tematowi siły wiary i tego, do jakich wyrzeczeń wierzący są zdolni w imię wyznawanych przez siebie wartości. W pewnym momencie jednak zaczynamy zadawać sobie pytanie, czy aby na pewno te wyrzeczenia mają sens – czy nie poświęcić swoich wartości, by ocalić drugą osobę, czy ratowany w ogóle by tego chciał, czy na dłuższą metę nie okaże się, że ratując kilka osób utrudnimy życie wielu innym…
Pytań zaczyna rodzić się coraz więcej, a odpowiedź na każde może wiele powiedzieć o nas samych. Co ważniejsze, film na żadne z nich odpowiedzi nie udziela, zmuszając nas do zrobienia tego samemu. Nawet na sam koniec nie mamy zasugerowanego lepszego rozwiązania. Rzecz jasna, prócz pytań o naturę wiary zaczynamy się też zastanawiać nad teodyceą, rolą wiary w życiu i wieloma innymi kwestiami. To ta trudniejsza odmiana katolicyzmu, o której żyjąc w wygodzie XXI wieku często zapominamy. Nawiasem mówiąc, z powodu tematu filmu raczej odradzałbym go wojującym ateistom.
„Milczenie” mnie urzekło. To znakomity film, doskonale zrealizowany i zagrany, podnoszący ważne pytania i kwestie. W kinie komercyjnym to rzadko spotykana mieszanka, tym goręcej więc go polecam. Jedyną wadą, jakiej się dopatrzyłem, jest rozwlekłość niektórych scen, w ogólnej uczcie jest to jednak detal. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom kina nieco bardziej wymagającego – naprawdę warto ten film obejrzeć.
Zobacz też: „Milczenie” Scorsese – postawa ojca Garupe była w rzeczywistości częstsza niż ojca Rodriguesa
Redakcja: Tomasz Leszkowicz