Na Zachodzie wybuchła moda na Mao. Skąd się wzięło to przedziwne zjawisko?
Ten tekst jest fragmentem książki Thierry’ego Woltona „Historia komunizmu na świecie t. 3: Współsprawcy”.
Louis Althusser, wykładający filozofię w gmachu przy rue d’Ulm, legendarnej siedzibie paryskiej uczelni École normale supérieure, uchodził wśród protestujących studentów za guru marksizmu-leninizmu. Książka włoskiej komunistki go zachwyciła, więc wysłał jej rękopis do Philippe’a Sollersa, redaktora w wydawnictwie Seuil i założyciela „Tel Quel”, awangardowego czasopisma literackiego cieszącego się popularnością wśród bywalców dzielnicy Saint-Germain-des-Près. De la Chine ukazała się we Francji w czerwcu 1971 roku. Maoizm święcił już wówczas triumfy, ale jedynie wśród radykalnych organizacji lewicowych. Dzięki Sollersowi i „Tel Quel” wkroczył na paryskie salony. Dla czasopisma publikacja książki była pretekstem do zerwania z PCF. Pewną ironią losu jest fakt, że pod koniec lat sześćdziesiątych, w szczytowym okresie rozwoju ruchu kontestacyjnego, Sollers i jego przyjaciele zasilili szeregi partii komunistycznej lub okazali jej wsparcie, by wyróżnić się spośród „masy rewolucjonistów”. Francuska partia działająca pod dyktando ZSRS, który rywalizował na arenie międzynarodowej z Chinami kwestionującymi sowiecki monopol na rewolucję, ostro skrytykowała hymn na cześć maoizmu zaintonowany przez Marię Antoniettę Macciocchi.
Kierownictwo PCF sprzeciwiło się obecności włoskiej dziennikarki na dorocznej imprezie organizowanej na początku września przez „L’Humanité”. Sollers dostrzegł w tych okolicznościach okazję do zerwania więzi z partią, która stała się w jego mniemaniu przestarzała i przestała pasować do jego awangardyzmu. Rozstanie z PCF ogłosił w artykule opublikowanym w „Le Monde”: „De la Chine stanowi dziś nie tylko godne podziwu świadectwo rewolucyjnych Chin, ale także źródło analiz teoretycznych, od których wbrew pozorom nie odstąpiono. De la Chine to potwierdzenie potęgi i prawdy tego, co «nowe». Jej brak, jej ocenzurowanie na wydarzeniu symbolizującym zjednoczenie lewicy, jest wyraźnym przejawem godnego ubolewania zaślepienia”. W związku z powyższym — kontynuuje Sollers — „[…] w tym roku nie wybieram się na imprezę «L’Humanité», by uniknąć spotkania z «pisarzami», wśród których nie brakuje jawnych reakcjonistów. Książki nie są artykułami chemii gospodarczej. De la Chine jest jedną z niewielu książek aktualnych dziś i jutro. Dzieło Marii Antonietty Macciocchi przejdzie do historii”.
Tak — pod egidą Sollersa — narodził się ruch czerwca 1971 roku, nawiązujący nazwą do ruchów chińskiej Czerwonej Gwardii, której frakcje zwalczały się nawzajem w pierwszych latach rewolucji kulturalnej. „Tel Quel” starał się przede wszystkim odzyskać swoje dawne miejsce. Czasopismo i skupieni wokół niego intelektualiści, krytyczni wobec wydarzeń Maja ’68, znaleźli się na marginesie różnych ruchów kontestatorskich, które w tamtych latach, mutatis mutandis, tworzyły intelektualną awangardę. Początkowo telqueliańska rewolucja kulturalna przebiegała pod znakiem radosnego świętowania, ale z czasem nasiąkła klasycznym marksistowsko-leninowskim dogmatyzmem. Na ścianach paryskiej siedziby wydawnictwa Éditions du Seuil przy rue Jacob zawisły chińskie dazibao, ogłaszające wielkimi literami, że „Ruch czerwca 1971 roku narodził się z wewnętrznej rewolty w «Tel Quel» przeciwko prawomyślnej i rewizjonistycznej linii, która obowiązywała stanowczo za długo”. Inne plakaty zawierały hasło ukute przez towarzysza Mao: „Bez teorii rewolucyjnej nie ma praktyki rewolucyjnej” lub stwierdzały, że należy dokonać wyboru między „dwiema koncepcjami świata, dwiema liniami, dwiema drogami: Aragona lub Mao Zedonga”! Aragon odpowiedział, że „młodzi głupcy to najlepszy materiał na starych kretynów”, na co Sollers odparł: „stare pryki to najlepszy materiał na stare zrzędy”60. W opublikowanym przez „Tel Quel” manifeście ruchu czerwca 1971 roku roiło się od maoistowskiej frazeologii i chińskich haseł przewodnich: „Precz z dogmatyzmem, empiryzmem, oportunizmem i rewizjonizmem! Niech żyje prawdziwa awangarda! Niech żyje myśl maoistowska!”.
Czasopismo stało się maoistowskim magnesem przyciągającym pewne kręgi inteligencji. Nie brakowało autorów, którzy na jego łamach podjęli się obrony twierdzy rzekomo oblężonej przez „rewizjonistów”. Do Marii Antonietty Macciocchi dołączyli marksistowski ekonomista Charles Bettelheim, sinolodzy Jean Chesneaux i Jean Daubier, a także wielu luminarzy nauki, takich jak Marcel Granet, wybitny uczony, autor La Pensée chinoise (Myśl chińska), i Joseph Needham, profesor Cambridge. „Tel Quel” przyciągnął również skruszonych komunistycznych intelektualistów. Jednej z najbardziej emblematycznych konwersji ideologicznych dokonała Michelle Loi. Najpierw w bardzo ortodoksyjnym czasopiśmie PCF „La Nouvelle Critique” przypuściła bezpardonowy atak na „reakcyjną awangardę, jaką jest «Tel Quel»”, by później dołączyć do telqueliańskiego klanu i wraz z nim potępić „ideologiczną zmowę sinofobów”. Po powrocie z Chin, do których — podobnie jak wielu innych — udała się z pielgrzymką, Michelle Loi napisała L’Intelligence au pouvoir (Inteligencja u władzy), książkę o tytule o tyle znamiennym, że powstała ona w czasach, gdy Chiny pogrążały się w powszechnym ogłupieniu towarzyszącym kultowi jednostki.
Do grona akolitów Sollersa dołączyli Guy Scarpetta, Jacques Henric i inni dezerterzy z „La Nouvelle Critique”. W działania zaangażowali się również włoscy pisarze, w tym Franco Andrea, Nanni Balestrini i Michelle Luccioni, którzy pisali artykuły do czasopisma. Maoizm szerzył się w kręgach uniwersyteckich, począwszy od kampusu w Vincennes, na którym wykładali Julia Kristeva (żona Sollersa), Michel Foucault i Alain Badiou. Postulaty wysuwane przez ruch czerwca 1971 roku poparli studenci z Nantes. Pieczę nad powstającymi ruchami studenckimi objął Jean-Louis Houdebine, który również odszedł z „La Nouvelle Critique”. „Maoistyczne fronty ideologiczne” powstały w Lille, Poitiers, Rennes i Strasburgu. „Tel Quel” znalazł sobie miejsce pośród ruchów maoistowskich, które stały się częścią francuskiego skrajnie lewicowego krajobrazu intelektualnego (zob. schemat na następnej stronie).
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę hierry’ego Woltona „Historia komunizmu na świecie t. 3: Współsprawcy” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nastała moda na myśl maoistowską. Czerwoną książeczkę przetłumaczono na blisko trzydzieści języków, a Éditions du Seuil, które opublikowało przekład na język francuski, sprzedało 250 tysięcy egzemplarzy. W opinii twórców „Tel Quel” Mao był współczesnym Leninem, wybitnym znawcą marksizmu, tymczasem Wielki Sternik tylko „schińszczył” podstawowe założenia koncepcji Marksa, opierając się na uproszczeniach wprowadzonych do korpusu przez Stalina, który był prawdziwym maître à penser chińskiego przywódcy. Sollers i jego akolici uważali się za maoistów nad maoistami, nie przywiązywali nadmiernej wagi do rozważań teoretycznych. Zanim stali się filozofami marksistowskimi, pozowali na pisarzy awangardowych marzących o rewolucji zarówno w polityce, jak i w estetyce. Rewolucja kulturalna była dla nich ucieleśnieniem tego upragnionego podwójnego przewrotu, a chińska kultura, na którą patrzyli przez pryzmat maoizmu, przykładem estetycznego szaleństwa. Philippe Sollers sam zresztą dokonał wolty — z czasem przeszedł demaoizację i nawrócił się na taoizm. Piewcy maoizmu nie byli zainteresowani poznaniem realiów rewolucji kulturalnej, pozostała dla nich ruchem masowym o charakterze antyautorytarnym. Dla tej grupy intelektualistów agitacja polityczna w Chińskiej Republice Ludowej była okazją nadrobienia zaległości spowodowanych wydarzeniami Maja ’68, tak jak dla innych zachodnich lewicowców stanowiła przedłużenie „ducha Maja ’68”. Wynikało to z kompletnego niezrozumienia sytuacji indoktrynowanych Chińczyków — wyznawcy maoizmu po prostu nie zdawali sobie sprawy z problemu. Chiny z ich wyobrażeń obrosły mitami, sami zresztą brali udział w ich mitologizowaniu. Postrzegali je jako odwrócone odbicie modelu kapitalistycznego, alienacji nowoczesności, którą potępiali tym ostrzej, że sami korzystali z jej dobrodziejstw. Ich wizja Chin była przesiąknięta egotyzmem, w gruncie rzeczy zasadzała się na problemach typowych dla zepsutych intelektualistów, którzy mieli to szczęście, że znaleźli się po właściwej stronie historii.
Zespół redakcyjny „Tel Quel” miał okazję zapoznać się z realiami panującymi w Chinach podczas wyjazdu zorganizowanego przez Marię Antoniettę Macciocchi z pomocą ambasady chińskiej w Paryżu. W kwietniu 1974 roku Sollers ruszył w drogę wraz z żoną Julią Kristevą, Marcelinem Pleynetem, dyrektorem i redaktorem naczelnym czasopisma, filozofem François Wahlem oraz semiologiem Rolandem Barthes’em, profesorem Collège de France, najznamienitszym i najbardziej poważanym członkiem tej grupy intelektualistów. Ich trzytygodniowa podróż, przebiegająca według klasycznego scenariusza, nie jest warta opowiedzenia — podobną odbyło wielu innych przed nimi i wielu innych po nich. O wiele ciekawsze są wrażenia z podróży. Według oficjalnej wersji wszyscy wrócili zadowoleni. Czasopismo poświęciło cały numer rewolucji kulturalnej, opierając się na tym, co zobaczyli i zrozumieli wysłannicy redakcji. Rozbieżności w relacjach dotyczyły detali. W najbardziej dytyrambiczny ton uderzyła Julia Kristeva, która w zabarwionych feminizmem wypowiedziach dała upust swoim maoistycznym fascynacjom. „Ten, kto nie interesuje się kobietami, kto ich nie kocha, nie ma po co jechać do Chin” — oświadczyła stanowczo w eseju poświęconym statusowi kobiet w tym dalekowschodnim komunistycznym kraju. Kristeva, operując wyświechtanymi frazesami na temat tych, które „podtrzymują połowę nieba” (takim mianem określił kobiety Mao, aby oddać im hołd, acz prywatnie gustował w uległych młódkach, zdolnych zaspokoić jego żądze — komentarz Th.W.), podkreśla, że status chińskich kobiet zwiastuje przyszłość kobiecej kondycji: kobieta w Chinach jest cieszącą się wolnością robotnicą (ale wyzyskiwaną, ponieważ nie wprowadzono rozróżnienia na pracę męską i kobiecą — komentarz Th.W.), spełnioną matką (kwestie prawa do dziecka reguluje partia — komentarz Th.W.), kobietą wyzwoloną (nie bez powodu, ponieważ pieczę nad seksualnością sprawuje reżim — komentarz Th.W.). „Chiny kroczą drogą ku socjalizmowi bez Boga i bez Człowieka” — podsumowuje Kristeva.
Roland Barthes w swoich spostrzeżeniach jest nie mniej wnikliwy, zatrzymuje się tuż poniżej pasa: „[…] a przy tym wszystkim nie uświadczyłem widoku ani jednego chińskiego fiutka — ubolewa, wyliczywszy wszystkie oficjalne wizyty, które znalazły się w programie narzuconym grupie. — Czegóż można dowiedzieć się o ludziach, jeśli nie zna się ich płci”. Co do reszty, semiolog wykazuje się dezynwolturą, która ma być wyrazem trzeźwego spojrzenia na aż nazbyt dobrze zorganizowaną podróż, ale tak naprawdę dowodzi obojętności, a nawet pogardy dla ludzkiego cierpienia, którego nie sposób było nie dostrzec. „W Chinach panuje spokój” — zapewnia, choć krew, którą podczas rewolucji kulturalnej spłynął kraj, jeszcze nie zastygła. „Chiny nie są kolorowe” — dodaje, by uniknąć tematu standaryzacji myślenia i zachowania. Jego impertynencja graniczy ze współudziałem w działaniach reżimu: naśmiewa się z (krwawej) kampanii prowadzonej przeciwko niektórym przywódcom po zdradzie „najbliższego towarzysza broni Wielkiego Sternika”, marszałka Lin Biao, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w katastrofie lotniczej po tym, jak rzekomo spiskował przeciwko swojemu przełożonemu*. „Ten pozornie wysoce zakodowany (oficjalny) dyskurs w żaden sposób nie wyklucza inwencji twórczej, a nawet, ośmielę się stwierdzić, pewnej zabawy — żartuje semiolog. — Weźmy na przykład prowadzoną obecnie kampanię przeciwko Konfucjuszowi i Lin Biao; jest wszechobecna i przybiera tysiące form; sama jej nazwa (po chińsku Pilin-Pikong) śmiesznie pobrzękuje, składają się na nią wymyślne działania: karykatura, wiersz, prezentowany przez dzieci skecz, w którym nagle, między dwoma występami baletowymi, ucharakteryzowana dziewczynka odgrywa ducha Lin Biao”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę hierry’ego Woltona „Historia komunizmu na świecie t. 3: Współsprawcy” bezpośrednio pod tym linkiem!
Co dziwne, po powrocie Philippe Sollers milczał jak zaklęty na temat swojego pobytu w Chinach, ograniczył się do połajanek pod adresem swoich towarzyszy podróży narzekających na osiągnięcia maoizmu. Na reprymendę naraził się między innymi François Wahl, który opisał Chińską Republikę Ludową w serii artykułów China sans utopie (Chiny bez utopii) opublikowanej przez „Le Monde”. Ton wypowiedzi Wahla nie spodobał się Sollersowi. W opinii filozofa plac Tian’anmen przywodzi na myśl Berlin Wschodni, a gospodarczo-nacjonalistyczna obsesja reżimu „stalinowskie skrzywienie”. Wahl ubolewa również nad pojawieniem się „kulturowej pustyni”, która jest w jego opinii pokłosiem rewolucji o tej samej nazwie. „Szkoda, że François Wahl nie lubi Chin. Godne ubolewania byłoby, gdyby ten brak zainteresowania udzielił się innym” — odpowiada Sollers w „Tel Quel”. Niemniej Wahl z uznaniem pisze o szczególnym przywiązaniu Mao do wielowiekowej kultury Chin.
Sollers miał w sobie coś z Aragona. Aragon zdawał sobie sprawę z tego, że ulegając fascynacji stalinizmem, zmarnował swój talent, ale do końca swoich dni pozostał uwikłany w romans z ideologią. Sollers nigdy tak naprawdę nie utożsamiał się z Chinami, na których cześć wygłaszał peany na spotkaniach towarzyskich, ale nie mógł otwarcie się od nich odżegnać, ponieważ wyszedłby na głupca. „Tel Quel” pozostał tubą maoizmu we Francji. Radykalny dyskurs był dla czasopisma nie tylko najlepszym paliwem rewolucyjnym, ale i dowodem jego lojalności wobec przewodniczącego Mao. Obrany kurs stał się źródłem potknięć o wydźwięku politycznym wpisujących się w szereg innych niegodziwości, którymi telquellianie splamili się za sprawą swojej nieskruszonej wiary w maoizm. Kiedy podczas letnich igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 roku palestyńscy terroryści wzięli jako zakładników członków izraelskiej drużyny olimpijskiej, zespół redakcyjny „Tel Quel” napisał tekst legitymizujący działania terrorystów i obarczający Izrael winą za rozlew krwi, zgodnie z ówczesną tezą Pekinu. „Komando Czarnego Września interweniowało w Monachium, aby uratować 200 bojowników ruchu oporu przed cierpieniem i torturami zadawanymi im w izraelskich więzieniach” — uzasadniali sygnatariusze, którzy samozwańczo ogłosili się Grupą Wsparcia Rewolucji Palestyńskiej. Owa „Grupa — czytamy dalej w tekście — potępia agresję zorganizowaną przez niemiecką policję pod dyktando pani Goldy Meir, agresję, która doprowadziła do tragedii”.
Philippe Sollers i jego towarzysze pozostali lojalni wobec Mao do samego końca. Opłakiwali jego śmierć we wrześniu 1976 roku, stanęli po stronie wdowy po nim, Jiang Qing, i jej akolitów, złowrogiej bandy czworga, która w czasach rewolucji kulturalnej podżegała do przemocy, a po śmierci Wielkiego Sternika rościła sobie prawo do schedy po zmarłym przywódcy i zamierzała zająć jego miejsce. Dopiero aresztowanie bandy czworga i krytyka tej krwawej karty w historii Pekinu sprawiły, że „Tel Quel” się zdystansował. Nie przeszkodziło to telquellianom przodować w propagowaniu mody na Mao, w tym jego osobliwego stylu ubierania się.
Szykowna „marynarka Mao”
Na początku maja 1974 roku członkowie zespołu redakcyjnego „Tel Quel” powrócili z Chin. Na lotnisku Orly czekała na nich Maria Antonietta Macciocchi. Wszyscy byli ubrani w zakupione w Pekinie mundurki Mao, ze słynną kurtką z prostym kołnierzem. Ten detal dotyczący ubioru dowodzi, że sposób postrzegania Chin przez ludzi Zachodu był naznaczony niezrozumieniem sytuacji, rozdźwiękiem, nieznajomością realiów i zaślepieniem. W krajach demokratycznych rzeczony mundurek, nierozerwalnie związany z terrorem od czasu przejęcia władzy przez Mao w 1949 roku, uchodził za symbol wolności, równości, emancypacji i rewolucji. Pochlebcy reżimu postrzegali strój noszony przez chińskie masy jako wyraz odrzucenia ostentacji i rozróżnień hierarchicznych, z czasem stał się on symbolem władzy proletariatu. Macciocchi widziała w owym stroju dowód czystości chińskiego narodu; Peyrefitte dostrzegł w nim — z uwagi na jego prostotę — cechy charakteryzujące chińskie społeczeństwo: bezinteresowność, gotowość do poświęceń dla dobra ogółu i przedkładanie dobra innych nad własne; Massip, dziennikarz „Le Figaro”, uznał go za atrybut nowego człowieka, uczciwego, czystego i niezłomnego w kwestiach moralności. Zachodnie feministki odbierały noszenie munduru przez przedstawicieli obu płci jako dowód równości kobiet i mężczyzn w Chińskiej Republice Ludowej. Wszystkie te interpretacje mijają się z prawdą.
Pomysłodawcą noszenia kurtki z charakterystycznym kołnierzem, błędnie nazywanej mundurkiem Mao, był Sun Jat-sen, założyciel chińskiej republiki proklamowanej w 1912 roku. Komuniści przywłaszczyli sobie dawną modę, a kołnierzyk wyparł krawat, symbol skorumpowanego Zachodu i dekadenckiej burżuazji. W Chinach strój, którego noszenie na Zachodzie stało się z czasem sposobem na wyróżnienie się z tłumu, przyczynił się do militaryzacji mas. Wizualna standaryzacja była kluczowym elementem procesu ideologicznej uniformizacji, do której dążył reżim. To, że wszyscy Chińczycy ubierali się podobnie, nie oznaczało, że wszyscy są sobie równi. Kolor był oznaką miejsca w hierarchii: robotnicy i chłopi nosili niebieskie mundury, urzędnicy — szare, żołnierze i hunwejbini — zielone. Mundur maskował atrybuty kobiecości, wzmacniał ducha męskości, a nawet kult macho.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę hierry’ego Woltona „Historia komunizmu na świecie t. 3: Współsprawcy” bezpośrednio pod tym linkiem!
Za sprawą świata mody mundurek Mao stał się przeciwieństwem tego, czym był dla Chińczyków. Przestał służyć uniformizacji i kompleksowemu zatarciu różnic, a stał się sposobem, aby się wyróżnić. Co za tym idzie, rewolucja pozorów przemieniła się w pozory rewolucji, a mundurek Mao przeszedł od symbolu międzynarodówki politycznej do ogólnoświatowej mody. W maju 1975 roku tygodnik „Elle” opublikował zdjęcie przedstawiające trzy modelki stojące obok dużego portretu Wielkiego Sternika, opatrzone podpisem: „Mao pozuje dla «Elle»”. Kilka lat później Jack Lang, francuski minister kultury, pojawił się we francuskim parlamencie ubrany w garnitur w stylu Mao projektu Thierry’ego Muglera. W latach dziewięćdziesiątych kurtka Mao wkroczyła na wybiegi tygodni mody, ale zniknęła z politycznej garderoby chińskich przywódców. (Na podstawie: F. Hourmant, La longue marche de la veste Mao)
Te lata trwania w zaślepieniu były okresem zniewolenia umysłów, podobnego do tego z czasów stalinizmu. W latach siedemdziesiątych XX wieku przebicie się przez mur uznawanych za pewnik twierdzeń, rozświetlenie spowijających Chiny mroków totalitarnej nocy czy próby płynięcia pod prąd prawomyślności maoistowskiej były równie trudne jak wysiłki podejmowane w czasach sowietyzmu, zarówno przed wojną, jak i po niej. Mieszkający w Hongkongu Belg Pierre Ryckmans, wybitny sinolog i znawca kultury starożytnych Chin, swoją postawą skazał się na ostracyzm. Ze szczególnego punktu obserwacyjnego, jaki tworzyła brytyjska kolonia, był w stanie dostrzec i usłyszeć, a przede wszystkim zrozumieć, co dzieje się w Chińskiej Republice Ludowej pogrążonej w wojnie domowej rozpętanej przez Mao w ramach rewolucji kulturalnej. Ryckmans przybrał pseudonim Simon Leys, aby opowiedzieć światu o tragedii Chińczyków. Jego opublikowana w 1971 roku książka Les Habits neufs du président Mao (Nowe szaty Przewodniczącego Mao), w której rozprawia się z „walką klas” w Chińskiej Republice Ludowej, pokazując, że jest ona wyjątkowo krwawą rywalizacją o władzę, a największą ofiarę ponoszą zwykli obywatele, wywołała falę oburzenia. Komando marksistowsko-leninowskich maoistów — piewców dogmatyzmu — zaatakowało na paryskim kampusie pewnego sprzedawcę, który miał w ofercie rzeczoną książkę, i w napadzie szału rozerwało ją na strzępy.
Trzy lata później Leys opublikował Ombres chinoises (Chińskie mroki), rzecz napisaną po półrocznym pobycie w Chińskiej Republice Ludowej. Znajomość języka, kultury opisywanego kraju i długość pobytu wynosiły jego pracę na zupełnie inny poziom, o niebo wyższy niż spisane na kolanie relacje zalewające księgarnie. Leys nie stroni w niej od kpin z wyznawców maoizmu, którzy po krótkim pobycie w komunistycznych Chinach, i to pod ścisłym nadzorem, wypowiadają się z pozycji znawcy tematu. Tak jak Boris Souvarine miał trudności ze znalezieniem wydawcy dla swojej książki Stalin w 1935 roku, tak i Ombres chinoises Leysa padły ofiarą intelektualnego terroryzmu. W wydawnictwie Stock rola cenzora przypadła w udziale Jean-Claude’owi Barreau, który jakiś czas wcześniej zrzucił sutannę. Nie rekomendował dzieła Leysa do wydania. Opublikował je dopiero Christian Bourgois. Później, gdy opary maoizmu, które dotychczas unosiły się nad Zachodem, wreszcie się rozwiały, Simon Leys stał się niekwestionowanym autorytetem w kwestii Chin pod rządami Mao i najmroczniejszych lat totalitaryzmu.
Philippe Sollers porzucił maoizm po aresztowaniu Jiang Qing, wdowy po dyktatorze i uzurpatorki. Swoje zerwanie z maoizmem ogłosił na łamach „Tel Quel”. „Wydarzenia rozgrywające się obecnie w Pekinie z pewnością otworzą oczy nawet najbardziej niezdecydowanym i przekonają ich do nazwania po imieniu «marksistowskiej struktury», której odrażające metody manipulowania władzą i przepływem informacji można obecnie zweryfikować” — pisze Sollers. Tekst kończy się swoistym wyznaniem wiary: „Trzeba obalić mity, wszystkie mity”. W dialogu z katolickim filozofem Maurice’em Clavelem, opublikowanym w 1977 roku pod wymownym tytułem Délivrance (Oswobodzenie), pisarz przyznaje, że Chiny Mao ożywiły w nim rewolucyjny zapał, którego ZSRS spod znaku destalinizacji nie był już w stanie z niego wykrzesać.
„W moim odczuciu połączenie chińskiej kultury, którą zawsze kochałem zarówno zmysłowo, jak i rozumowo, z obietnicą pokonania stalinowskiego raka z pomocą innej koncepcji, otwartej i pomysłowej, wykorzystującej praktyczny zamysł działania rewolucyjnego, to połączenie obudziło we mnie wielkie nadzieje: być może w końcu doczekamy się rewolucji wykraczającej poza rewolucję, która stała się w ZSRS kontrrewolucją”. Sollers dodaje: „Mao przedłużał życie tego, co wypada dziś nazwać marksistowską iluzją, i to przez całą ostatnią dekadę”. W przeciwieństwie do wielu innych intelektualistów, którzy próbowali przemilczeć swoją fascynację maoizmem — ze wstydu, z tchórzostwa lub w ramach umyślnej amnezji — Sollers się tłumaczy. W sześćdziesiątą rocznicę rewolucji październikowej opublikował na łamach „Le Monde” artykuł, w którym opisał marksizm jako „najważniejszy światopogląd naszych czasów, oparty na porządku, władzy i represji”. Kilka lat później wrócił do tematu swojego rozczarowania stalinizmem i nadziei, jaką wzbudził w nim maoizm, postrzegany jako ostateczne utopijne dążenie prowadzące do końca marksizmu. „Być może na Mao należy patrzeć jako na tego, który doprowadził marksizm do apogeum, aby w końcu położyć mu kres — pisze. — Marzyłem o jednej rzeczy: o tym, że w 1968 lub 1969 roku Mao zorganizuje ogromną masową demonstrację na placu Tian’anmen i ogłosi narodowi chińskiemu, że udało się wykroczyć poza marksizm i rozwiązać go”. Inna forma utopii.
