„Nie wszystek umrę”. Fotografia pośmiertna jako namiastka nieprzemijalności

opublikowano: 2017-12-19 19:52
wolna licencja
poleć artykuł:
Fotografia pośmiertna nasuwa skojarzenia z upiornymi przedstawieniami demonicznych i odstraszających zjaw, które zostały narzucone nam przez kulturę popularną. Szeroko rozpowszechniona w Europie i Ameryce Północnej fotografia _post mortem_ była jednak dla ówczesnych ludzi zupełnie czymś innym.
REKLAMA
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

„Nie wszystek umrę”, czyli znamienna sentencja non omnis moriar Horacego nawiązująca wprawdzie do nieśmiertelności twórczej, którą miały zapewnić człowiekowi jego dokonania, może tak naprawdę odnosić się do każdego ludzkiego bytu. Życie człowieka jest bowiem małym dziełem, w którym nieustannie zapisywane są nowe karty jego historii. Śmierć nie wymazuje jego egzystencji, gdyż trwa ona nadal w sercach i myślach jego bliskich. To właśnie pamięć jest czynnikiem nadającym nieśmiertelność duszy, jednak samo wspomnienie o zmarłym jest dość efemeryczne. Czasami zachodzi potrzeba namacalnego dowodu jego istnienia – taką rolę w XIX i na początku XX wieku pełniły zdjęcia pośmiertne. Miały one za zadanie ostatni raz zatrzymać czas i nadać cząstkę życia zmarłej już osobie.

Maski, portrety, fotografie – historia upamiętnienia

Potrzeba upamiętnienia wizerunku zmarłego nie była jedynie wymysłem XIX-wiecznych fotografów. W przeszłości, począwszy od czasów starożytnych, możemy spotkać się z podobnymi formami przeżywania żałoby.

Portret z Antinopolis, tzw. L'Européenne, ok. 117–138 roku, Luwr (domena publiczna).

W starożytnym Egipcie śmierć była odzwierciedleniem i kontynuacją doczesności. Egipcjanie całe swoje życie czekali na moment odejścia. Do tej ostatniej chwili przygotowywano się bardzo skrupulatnie. Wierzono, że ciało człowieka jest domem i jedynym naczyniem jego duszy, dlatego starano się zachować ową cielesną powłokę jak najdłużej i w jak najdoskonalszym stanie. Stosowano więc zabiegi mumifikacji, które miały za zadanie sztucznie zachować ciało zmarłego, aby dusza mogła do niego powracać.

Nieśmiertelność duszy była w starożytnym Egipcie determinowana także przez trwałość pamięci o zmarłym. Wierzono, że pierwiastek ludzkiego ducha będzie istniał tak długo, jak długo będzie trwała pamięć o nim. Tak więc upamiętnieniu wizerunku zmarłych służyły maski pośmiertne i malowidła, które zwłaszcza w przypadku faraonów były nośnikiem pamięci o ich życiu, a także istotnym sposobem na zapewnienie wiecznego wspomnienia.

Wizerunki zmarłych, zwłaszcza w czasach dynastycznych, przedstawiane były w sposób wyidealizowany. Zmiany nastąpiły w okresie panowania Ptolemeuszy, kiedy to wyobrażeniu zmarłego zaczęły towarzyszyć cechy indywidualne. Jego wizerunek na masce pośmiertnej miał być odbiciem tego, kim był za życia. Odbiegano zwłaszcza od schematycznych przedstawień twarzy zmumifikowanej osoby. Idealnym przykładem na zobrazowanie tego zjawiska są pochodzące z I w. n.e. maski fajumskie, czyli drewniane portrety mumiowe odzwierciedlające oblicze zmarłego.

Istniały dwa typy tych malowideł. Pierwsze były tworzone na drewnianych deseczkach. Przedstawiane na nich osoby były prawie zawsze ukazywane w „idealnym” wieku, co mogło sugerować, że pozowały one za życia, a ich obrazy początkowo ozdabiały ściany domów. Portrety tworzone na płóciennych materiałach były drugim typem fajumskiego malarstwa grobowego. Zaczęły prawdopodobnie powstawać od II w. n.e. Tylko one były malowane po śmierci. Portrety grobowe pełniły również rolę maski pośmiertnej. Umieszczano je na twarzy zmarłego, przytrzymując wierzchnią częścią bandaży.

REKLAMA

Cechą charakterystyczną portretów fajumskich jest przedstawienie osoby portretowanej w jej najlepszych latach życia, zazwyczaj kiedy dopisywała jej młodość i uroda. Jej rysy wyrażały stan błogiego spokoju i odpoczynku, tak jakby świat do którego się udała był krainą wiecznego szczęścia.

Na przełomie XVI i XVII wieku w polskiej kulturze funeralnej pojawił się wśród warstw szlacheckich zwyczaj portretowania zmarłych i umieszczania ich wizerunku na trumnach. Portret trumienny zazwyczaj był przytwierdzony do krótszego boku trumny. Oblicze zmarłego na portrecie musiało odzwierciedlać rzeczywistość. Malowane na niewielkiej płaszczyźnie wizerunki zawsze wskazywały cechy charakterystyczne, aby naśladować twarz zmarłego, w której to nie pomijano brzydoty czy też fizjonomicznych zniekształceń. Strój, w przeciwieństwie do twarzy, był ukazywany schematycznie, gdyż miał on jedynie za zadanie podkreślić status społeczny. Ukazanie zmarłego w sposób jak najbardziej naturalny i realny w portrecie pośmiertnym miało powodować wrażenie, że znajduje się on wśród zgromadzonych żałobników.

Portret trumienny Stanisława Woyszy z Bzowa, 1677 (domena publiczna).

Malowane pamiątkowe portrety pośmiertne, których tradycja trwała od tysięcy lat, były bardzo kosztownym wydatkiem. Mogli sobie pozwolić jedynie ludzie zamożni, o wyższym statusie społecznym. W roku 1839 nastąpił przełom – został odkryty dagerotyp, dzięki któremu utrwalanie pamięci o zmarłych przestało być luksusem, a stało się swego rodzaju elementem kultury masowej.

Fotografia pośmiertna: idea

Dziś patrząc na fotografię pośmiertną, czyli tzw. post mortem, towarzyszą nam dość ambiwalentne uczucia. Co można czuć, kiedy ma się świadomość, że oczy, które widzimy na zdjęciu nie mają już w sobie ani krzty życia? Z pewnością odczuwamy smutek, ale także strach i lęk, może być to nawet obrzydzenie. Jedno jest pewne – w dzisiejszym świecie trudno jest nam pojąć fenomen fotografii post mortem. Nie obcujemy na co dzień ze śmiercią, jej zjawisko jest dla nas zupełnie obce.

Dziewczyna przedstawiona w środku jest martwa, świadczą o tym jej nierozmazane rysy (domena publiczna).

Śmierć w XIX wieku była zjawiskiem bliższym człowiekowi. Ciało nieboszczyka nie stanowiło dla rodziny tematu tabu ani nie wzbudzało w niej lęku. Naturalne było, że do czasu pogrzebu obcowało ono w domu, wśród bliskich, którzy również dokonywali wszelkich zabiegów, przygotowujących zmarłego do ostatniej podróży – obmycie, odzianie i czuwanie przy jego trumnie.

REKLAMA

Śmierć w XIX wieku była postrzegana jako zjawisko oswojone – element codzienności, jednak także należy pamiętać, że przemijanie nie było kwestią zupełnie obojętną ówczesnemu społeczeństwu. Zdjęcia post mortem dawały wyraz tęsknocie, były ewidentnym dowodem miłości, pragnieniem bliskich zmarłego było upamiętnienie ulotności życia w tej ostatniej fotografii, która dla niektórych mogła być zarazem pierwszą.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

Wyłonienie życia ze śmierci

W fotografii pośmiertnej można wyróżnić dwa okresy, które znacząco różniły się zarówno stylem, jak i sposobem ukazania zmarłej osoby. Punktem granicznym była połowa XIX wieku, kiedy to zakłady pogrzebowe zaczęły przejmować obowiązki rodziny związane z pogrzebem.

Zdjęcie młodej kobiety zanurzonej w śnie wiecznym, 1888 (domena publiczna).

W pierwszym okresie działalności fotografii pośmiertnej można wyodrębnić kilka podstawowych sposobów „pozowania” zmarłych. Fotograf skupiał się przede wszystkim na ukazaniu samej postaci zmarłej osoby – zbliżeniu jego twarzy czy też całego ciała. W zmarłym miało tlić się jeszcze życie, dlatego był pozowany w taki sposób, aby sprawiać wrażenie pogrążonego we śnie.

Trzeba pamiętać, że pojmowanie śmierci jako snu ma niezwykle długą tradycję w historii naszej kultury – już od czasów starożytnych tak próbowano wytłumaczyć sobie proces przemijania. W XIX wieku porównywanie śmierci do snu miało znaczenie sentymentalne – było symbolicznym przedstawieniem obecności zmarłego w kręgu najbliższej rodziny. Sen nie trwa wiecznie, tak więc, jeżeli ktoś zasnął w końcu musiał się przebudzić – choćby w snach czy fantazjach żyjących. Dziś wiemy, że takie myślenie jest jedną z form zaprzeczenia śmierci, jednak dla naszych przodków był to ostatni, przesycony desperacją promień nadziei, który spajał żywych z obcym, nieodkrytym światem zmarłych.

Innym sposobem na ukazanie żywotności zmarłego było przedstawienie go w pozycji siedzącej, któremu mogły towarzyszyć otwarte oczy. Miało to po raz kolejny oznaczać jego obecność wśród żywych.

Kiedy w czarno-białej fotografii pojawiła się możliwość dodawania barw, podejmowano się prób ręcznego zabarwienia twarzy denata, aby nadać mu ten ostatni raz tchnienie życia. W pewien sposób „pudrowanie policzków” przez fotografa porównywano do wykonywania makijażu pośmiertnego przez pracownika zakładu pogrzebowego, gdyż obaj używali koloru, aby przywrócić odcienie życia. Fotografie pośmiertną porównywano także do balsamowania ciał, gdyż w obu profesjach celem jest jego zachowanie dla spojrzenia obserwatorów. Oba akty odrzucały ostateczność śmierci, jednak fotografia była trwalsza, a jej efekt był widoczny dla potomnych.

Zdjęcia pośmiertne często były wykonywane z członkami żyjącej rodziny (domena publiczna).

Do zdjęcia zmarłego ubierano w jego najlepsze odzienie, gdyż fotografia w końcu była ostatnim namacalnym dowodem jego egzystencji. Ponadto w kompozycji można było spotkać się z dużą ilością kwiatów, zwłaszcza w przypadku zdjęć pozowanych na wieczny sen. Czasami ilość kwiecia przekraczała najśmielsze wyobrażenia i wtedy trudno było wśród owej flory zlokalizować ciało nieboszczyka. Z jednej strony kwiaty miały nadać efekt estetyczny fotografii, jednak z drugiej niwelować nieprzyjemny zapach, który mógł towarzyszyć zmarłemu.

REKLAMA

Większość fotografów unikała metaforycznych przedstawień i zamiast tego ukazywała okoliczności w których aktualnie znajdowało się ciało, czyli czas związany z samą ceremonią pogrzebową. Jest to druga faza fotografii pośmiertnej, gdzie śmierć stawała się już naturalnym procesem, którego nie należało tuszować. W tym czasie najbardziej popularną pozą było zdjęcie zmarłego w trumnie, najczęściej otoczonego rodziną.

Przemiana ta mogła wynikać z rozwoju fotografii, która jednocześnie stawała się coraz tańsza i bardziej dostępna. Bliscy prawdopodobnie posiadali zdjęcia utraconej osoby, które zostały zrobione jeszcze, gdy tryskała ona zdrowiem i energią, nie podejmowali więc rozpaczliwych prób „przywracania jej po raz ostatni do życia”.

Pożegnalna kołysanka

Najbardziej przygnębiającą, ale niestety najliczniejszą grupą fotografii pośmiertnej jest ta w której przedstawiane są wizerunki najmłodszych. W tym okresie umieralność niemowląt i małych dzieci była zatrważająco wysoka, dlatego ich pośmiertne zdjęcia często były jedyną pamiątką i symbolem istnienia dla zrozpaczonych rodziców.

Zmarła dziewczynka otoczona kwiatami, XIX wiek (domena publiczna)

Kruchość i bezbronność najmłodszych w obliczu śmierci wywoływała w rodzinie żal i poczucie niewyobrażalnej straty. Kompozycja fotografii w takich przypadkach musiała niwelować ostateczny triumf śmierci. Dzieci były najczęściej przedstawiane w pozycji leżącej w łóżeczkach lub w kołyskach, upozowane w taki sposób, aby wyglądały na zanurzone we śnie. W rączki wkładano im ukochanego misia lub inną zabawkę. Czasami zmarłe dziecko znajdowało się w objęciach rodziców – najczęściej matki, która pogrążona w żałobie, ostatni raz tuliła swoją pociechę.

Na początku XIX wieku istniała jeszcze tradycja malowania portretów pośmiertnych, na których dziecko przedstawiano tak jakby nadal żyło. Jedyną wskazówką, że namalowane oblicze jest martwe, była obecność specjalnych symboli identyfikowanych ze śmiercią. Jednymi z najpopularniejszych była róża trzymana w dół albo złamana łodyga, które wskazywały na krótki okres życia. Podobną symbolikę miało przedstawienie powoju polnego – kwiatu, który rozkwita, przekwita i upada w przeciągu jednego dnia. Ukazanie łodzi na spokojnych wodach było metaforą łagodnej śmierci, natomiast sztorm w tle oznaczał śmierć trudną i bolesną. W tle portretu mógł znajdować się również zegar, który wskazywał na godzinę zgonu. Można było spotkać bardziej dosłowne znaki sugerujące, że osoba ukazana na obrazie nie znajdowała się już pośród żywych. Były to nagrobki lub wierzby płaczące. Większość z tych metaforycznych przedstawień nie pojawiała się na fotografiach post mortem – bez wątpienia dlatego, że martwe ciało było wystarczającym dowodem śmiertelności istoty ludzkiej, a kwiaty i tak często pojawiały się na zdjęciach, zwłaszcza tych ukazujących dzieci.

REKLAMA

W tym przypadku fotografia memoratywna może być doskonałym medium odzwierciedlającym aktualne w owym okresie ogólne okoliczności mające miejsce w społeczeństwie. Liczne zdjęcia zmarłych dzieci i noworodków potwierdzają wysoki wskaźnik umieralności wśród najmłodszych.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

Mity związane z fotografią post mortem

Podczas omawiania poszczególnych form pozowania na zdjęciach post mortem nie bez powodu nie ujęto przedstawień zmarłych w pozycji stojącej, gdyż takie nie istniały. Widząc na zdjęciach postać, która jest podtrzymywana poprzez stelaż, stojak, czy choćby zagłówek, możemy być niemal pewni, że przedstawiona osoba w chwili wykonywania fotografii żyła.

Dziewczynka często jest postrzegana jako martwa, o czym świadczyć miał stojak, który się za nią znajdował oraz retusz oczu – taka poza u zmarłego jest jednak niemożliwa, II poł. XIX w. (domena publiczna).

W początkach fotografii każdy mały szczegół mógł przesądzić o jakości zdjęcia. O prześwietleniu czy też niewyrazistości mogły zadecydować choćby poziom i kolor oświetlenia, najmniejsze ruchy fotografowanej osoby czy też ruchy aparatu. Aby uniknąć niepotrzebnych problemów korzystano ze stojaków i zagłówków, które ze względu na długi czas ekspozycji miały za zadanie unieruchomić cały korpus czy też tylko głowę fotografowanej osoby. Zacisków uniemożliwiających ruch głowy używano w pracowniach fotograficznych w okresie między latami czterdziestymi a sześćdziesiątymi XIX wieku.

Z drugiej strony tak wątła konstrukcja stojaka czy stelażu nie byłaby w stanie utrzymać ciężaru martwego ciała, dlatego obecność tego sprzętu w fotografii pośmiertnej (memoratywnej) była absolutnie niemożliwa.

Istniał jednak pewien wyjątek od tej reguły. Czasami zmarły rzeczywiście „przyjmował” pozycję stojącą i mógł wyglądać na żywego i świadomego, jednak tego typu zdjęcia wykonywane były przez fotografów sądowych. Stelaże w tym przypadku miały formę masywnych, drewnianych desek na których można było ustawić od jednego do kilkorga zmarłych. Fotografia sądowa służyła przede wszystkim identyfikacji tożsamości denatów. Pod koniec XIX wieku medycyna sądowa posunęła się tak do przodu, że lekarze próbowali przywracać do stanu pierwotnego częściowo rozłożone ciała.

REKLAMA

Prawdziwym specjalistą w rekonstrukcji rozkładających się ciał był doktor Nicolas Minovichi, którego metody były niezawodne. Wstawiał on denatowi sztuczne gałki oczne i nadawał powiekom naturalny wygląd za pomocą folii ołowianej lub przypinał je do oka za pomocą małych szpileczek. W podobny sposób nadawał naturalny wyraz twarzy – skóra w jej okolicach była naciągana za pomocą szpilek. Natomiast aby zapobiec otwieraniu się ust denata stosowano nitki, które napinały mięśnie szczęki. Czasami rozkład ciała był tak zaawansowany, że twarz puchła w efekcie rozdęcia gnilnego. W tym przypadku pozbywano się nagromadzonego w twarzy gazu poprzez nacinanie skóry głowy bądź ust. Dzięki metodzie Minovichiego można było w pełni przywrócić pierwotny wygląd twarzy nieboszczyka i doprowadzić do pełnego ustalenia tożsamości. Po rekonstrukcji ciało umieszczano w pozycji siedzącej lub stojącej, a następnie publikowano jego zdjęcia w gazetach w nadziei, że ktoś rozpozna nieznanego zmarłego.

Przykład zdjęcia „hidden mother” (domena publiczna).

Innym problemem fotografii post mortem jest retusz, stosowany przeważnie w przedstawienie oczu zmarłego. Owszem, mogły one być nieobecne i pozbawione życiowego blasku, jednak te, które spotykamy na domniemanych zdjęciach pośmiertnych potęgują poczucie strachu i napawają grozą. Zazwyczaj oczy przedstawiane są jako pokryte bielmem lub wręcz przeciwnie – źrenice są tak ciemne, iż wydaje się, że nie jest to człowiek, lecz postać demoniczna. Zazwyczaj w obu przypadkach mamy do czynienia z fałszerstwem – umyślnym, albo wykonanym w dobrej wierze fotografa. Popularność zdjęć pośmiertnych sprawiła, iż oszuści specjalnie potęgowali efekt upiorności, nadając na fotografiach martwy wyraz oczom żyjących osób. W drugim przypadku, gdy dziewiętnastowieczny fotograf zauważał, że wzrok przedstawionej na zdjęciu postaci jest prześwietlony – automatycznie, własną ręką próbował przyciemnić oczy, jednak efekt mógł być groteskowy.

Ostatnim zjawiskiem – również mylnie przedstawianym jako fotografia post mortem – są zdjęcia przykrytych chustą lub płachtą kobiet, trzymających na kolanach małe dzieci – tzw. „hidden mothers”. Zdjęcia tego typu wykonywano głównie w przypadku żyjących i bardzo ruchliwych dzieci. Obecność matki, nawet pozornie niezauważalna, dawała maluchowi poczucie bezpieczeństwa.

Wczoraj i dziś

W dzisiejszych czasach fotografia pośmiertna nie jest już powszechnie kojarzona z upamiętnieniem zmarłych. Znana jest bardziej jako fotografia dowodowa używana przez policję i medyków sądowych.

Zwyczaj ten nie został jednak do końca zapomniany. I współcześnie możemy spotkać fotografa na pogrzebie, ale zdarza się to przeważnie w środowiskach wiejskich. Osobiście, przeglądając rodzinne albumy, napotkałam się na przykłady upamiętnienia bliskich zmarłych. Fotografie pochodzą głównie z okresu powojennego i przeważnie przedstawiają zmarłego leżącego w trumnie i otoczonego rodziną, czyli w typowej scenie żałobnej. Ciekawym faktem jest, że owe zdjęcia pochodzą głównie z rodzinnych stron mojej babci, czyli Kresów Wschodnich. W dzieciństwie sama spotkałam się ze zwyczajem fotografowania zmarłych, co o dziwo wydawało mi się w tamtym czasie naturalnym aspektem żałoby.

Zmarły w otoczeniu rodziny, ok. 1960 roku (własność autorki).

Fotografia post mortem była w XIX wieku częścią tradycji i kultury, dlatego nie możemy jej lekceważyć i zamykać w kategoriach groteskowej mody. Przez pryzmat przedstawień zdjęć memoratywnych możemy ujrzeć ogromną miłość i tęsknotę, jaką przejawiali żyjący względem zmarłych.

Bibliografia:

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Natalia Stawarz
Doktorantka w Instytucie Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ukończyła również historię na tej samej uczelni. Interesuje się historią i kulturą Dalekiego Wschodu, zwłaszcza Japonii. W zakres jej zainteresowań wchodzi również historia kultury duchowej oraz historia XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem okresu dwudziestolecia międzywojennego. W wolnych chwilach poświęca czas na literaturę, seriale i naukę japońskiego.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone