Niedzielnik Adamkiewicza: Ciszej nad tą urną
Zdaję sobie w pełni sprawę, że wyborcza sobota i niedziela to dla większości redaktorów naczelnych opiniotwórczych mediów czas trudny. Jeśli ktoś żyje z polityki, a jednocześnie nie może o niej mówić, zawiesić musi swoją działalność, albo szukać tematów zastępczych, wyeksploatowanych już w okresie wakacyjnym. Nie sposób przecież w październikowy weekend opowiadać o barszczu Sosnowskiego, rozniecać emocje wokół płynącego w górę Wisły wieloryba czy śledzić poczynania zaginionego w okołowarszawskich lasach boa dusiciela. Dziwić się więc trudno, że w mediach w tym okresie bez trudno znajdziecie artykuły podważające ideę ciszy wyborczej i nakłaniające do zniesienia tego rzekomo anachronicznego zwyczaju.
Wbrew pozorom tradycja ciszy wyborczej nie jest aż taka stara i pojawiła się jako rozwiązanie prawne dopiero po II wojnie światowej. Pomysł wyrósł na przedwojennych doświadczeniach kampanii wyborczych, które często kończyły się pospolitym mordobiciem. Polityczna walka przestawała być barwną metaforą, ale była czymś dosłownym i całkiem realnym. Cisza odsuwać miała stan wzmożonej emocji, oczyszczać głowy i sprawiać, że głos stawał się racjonalniejszy.
W Polsce cisza wyborcza pojawiła się dopiero w kodeksie wyborczym regulującym wybory prezydenckie w 1990 roku. W czasie wyborów czerwcowych w 1989 roku strefami wolnymi od agitacji były jedynie lokalne wyborcze. Przed nimi walka toczyła się w najlepsze. Później uznano jednak, że cisza powinna stać się częścią polskiego obyczaju wyborczego i na stałe weszła do rodzimych rozwiązań prawnych. Nie oznacza to, że prób podobnych rozwiązań nie znajdujemy wcześniej. W czasie wolnych elekcji w dawnej Rzeczpospolitej starano się np. aby posłowie zagraniczni opuścili pole elekcyjne zanim doszło do głosowania. Minimalizowano też takie czynniki presji jak chociażby obecność uzbrojonych oddziałów. Co prawda praktyka okazywała się różna i na ogół daleka od ideału, ale współczesna cisza wyborcza nie funkcjonuje w historycznej próżni. Bardziej trwałą próbą odizolowania czynników zewnętrznych od głosującego było i jest papieskie konklawe.
Ostatnim dniem kampanii wyborczej był zatem piątek. Ach, jakież to rodziło konsekwencje. Zanim na wieżach ratuszowych wybijała północ zwiastująca nadejście czasu zakazanego, lotne brygady rączych agitatorów biegały bo miejskich i wiejskich zaułkach rywalizując o ostatnie niezaklejone jeszcze twarzami kandydatów miejsca reklamowe. A co jeśli spodobała się ta sama lokalizacja? Ano dogadać się należało za pomocą gróźb i złorzeczeń, które niekiedy kończyły się rękoczynami. Nie miało się przy tym pewności, że w tym samym czasie w innej części miasta plakaty naszego faworyta były właśnie przysłanianie przez facjatę innego. To walka o każdy słup, każdy płot, jak gdyby zobaczony w niedzielny poranek materiał reklamowy miał siłę iluminacyjną i potrafił radykalnie zmienić preferencję wyborczą. Atawizm powracał ze wzmożoną siłą i tylko wybicie północnej godziny koiło obyczaje.
W istocie spektakularnego złamania ciszy wyborczej w Polsce nie doświadczono. Były to raczej incydenty, dzięki którym poszerzaliśmy znajomość geografii ziem polskich, wyszukując na mapie mniejszych i większych miejscowości, gdzie zerwano plakat czy odkryto za kotarą wyborcze ulotki. Blisko skandalu było w 2015 roku, w czasie kampanii prezydenckiej, kiedy przez przedłużenie pracy jednej z komisji zanim podano wyniki sondażowe, wyemitowano serial Ranczo. W jego fabule toczyła się właśnie kampania wyborcza na urząd wójta, a nad głowami bywalców ławeczki latał samolot z napisem „Głosuj na Dudę”. Pech, że takie samo nazwisko jak kandydat na prezydenta w świecie realnym miał serialowy Fabian Duda. Wyników wyborczych radykalnie to nie zmieniło, ale nad trudnym losem ciszy wyborczej pozwoliło się zastanowić.
A łatwo nie jest. W latach 90-tych ciszę wyborczą kontrolować było łatwiej, bo agitacja ograniczała się do ulotek, plakatów i bezpośrednich spotkań. Wraz z nastaniem doby internetu kontrolowanie tej sfery jest coraz trudniejsze. Po I turze wyborów prezydenckich w 2010 roku „Rzeczpospolita” przytoczyła jeden z wpisów znalezionych na portalu społecznościowym:
Gollob prowadzi już czternastoma okrążeniami, Hampel zostaje z tyłu. Gollob prowadzi, ale Czerwonojabłczyński też rwie do przodu, czwarty Pan z Muszką.[...] Przepis na kotlet mielony: 50% żubra, 30% kota, 15% pomidorów, 3% pietruszki. Opłatka, whisky, buraka, szaleju, towotu i styropianu nie dodajemy. W kotlecie mielonym ilość dziczyzny wzrosła do 49, kocizny 33, pomidorów 13.
Tłumacząc współczesnemu odbiorcy Gollob, Żubr czy dziczyzna to Bronisław Komorowski, Hampel, kot i kocizna to Jarosław Kaczyński, a czerwonojabłczyński i pomidor to Grzegorz Napieralski, wówczas kandydat SLD na prezydenta. Tak karierę na twitterze i innych mediach społecznościowych zaczął robić tzw. bazarek, czyli dość prymitywny szyfr przekazujący przed końcem głosowania dane spływające z exit poll. Zanim na dobre zamknięto komisje wyborcze w czasie wyborów parlamentarnych w 2015 roku prawicowi dziennikarze już otwierali szampany szyfrując wysoki wynik uzyskany przez Prawo i Sprawiedliwość. Internet znalazł tym samym metodę na obchodzenie ciszy wyborczej. Jeśli dodatkowo weźmiemy pod uwagę fakt, że np. na Facebooku wiele postów i informacji pojawia się z opóźnieniem, kampania trwa w najlepsze.
Nie można się zatem dziwić trwającym dyskusjom nad sensownością utrzymywania ciszy wyborczej. Nowoczesna technologia pozwala co bardziej zniecierpliwionym uczestnikom życia publicznego na łamanie jej w białych rękawiczkach. Mimo wszystko nadal jestem jej zwolennikiem. Oczywiście, jeśli ktoś nie może wytrzymać dnia bez polityki od niedzielnego poranka będzie nerwowo czytał wszystko co pojawi się pod hasztagiem bazarek. Będą też tacy, którzy opublikują sugerującą piosenkę albo prowokujące zdjęcie. Większość jednak uzyska kilkanaście godzin spokoju potrzebnego do wyciszenia politycznego wzmożenia i emocji. Otrzyma czas na wyczyszczenie głowy i zastanowienie się nad wagą swojego głosu. Poczują się niezależnym sędzią, który zamknięty w politycznej próżni zostaje sam na sam z kartką i długopisem. A więc...ciszej nad tą urną.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.