Oblężenie Warszawy we wspomnieniach Rachel Roth

opublikowano: 2022-01-27 18:57
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Wrzesień 1939 roku. Po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Anglię i Francję w Polsce wybucha wielka radość. Wkrótce jednak ustępuje ona ogólnemu przerażeniu, a na Warszawę spada grad bomb...
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Rachel Roth „Przysięgnij że przeżyjesz”.

Trzeciego września. Anglia wypowiada wojnę Niemcom. Po kilku godzinach w jej ślady idzie Francja. Władze obu krajów przyrzekają Polsce pomoc. Panuje ogólna radość. „Niech żyje Anglia! Niech żyje Francja! Śmierć najeźdźcom niemieckim” – słychać pełne otuchy głosy z głośników radiowych. Upojony nową nadzieją naród manifestuje przed ambasadą Wielkiej Brytanii i Francji. „Jesteśmy silni, zwarci i gotowi!”. „Będziemy bronić ojczyzny do ostatniego żołnierza. Nie oddamy Polski najeźdźcom. Nikt nam nie zrobi nic. Nad nami Śmigły, Śmigły Rydz”. Nadzieja wypełnia serca słuchaczy.

Demonstracja na ul. Marszałkowskiej w Warszawie po wypowiedzeniu wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię i Francję, 3 września 1939 roku

Szóstego września. Słyszymy nowy, niewróżący niczego dobrego komunikat radiowy. Polska obrona nie zdołała przeciwstawić się wrogowi i odeprzeć doskonale uzbrojonych sił nieprzyjacielskich kroczących na Warszawę. W radiu przemówienie wygłosił Roman Umiastowski, szef propagandy w sztabie naczelnego wodza. Wzywał, by ludność cywilna opuściła stolicę. Na niebie zgasła już ostatnia gwiazda. Świta. Wstaje niepewny poranek. Stoimy niezdecydowani, drżąc z zimna po nieprzespanej nocy spędzonej na balkonie naszego mieszkania znajdującego się na Pradze, we wschodniej części Warszawy. Na dole, pod nami, pomimo tak wczesnej godziny, ulica Targowa wrze. Ze wszystkich stron nadciągają samochody ciężarowe, osobowe auta, zaprzęgnięte w konie wozy chłopskie załadowane dziećmi, tobołkami i wszelkim sprzętem domowym. Rzeka ludzi opuszcza miasto. Wszyscy ciągną na wschód. Tłumy jadą na rowerach, idą piechotą, popychają dziecięce wózki. Tworzy się wielka, wzburzona, rozkołysana, wciąż wzbierająca fala ludzka.

W domu panuje ponury nastrój. Niepewność, niezdecydowanie, bezradność. Biegniemy na ulicę Brukową, do mieszkających tam rodziców mamy. Po gorączkowych naradach i dyskusjach zapadła decyzja, że młodzi członkowie rodziny mają natychmiast opuścić miasto. Naprędce spakowano do plecaków nieco odzieży i jedzenia. Pocałunki, błogosławieństwa, łzy, ostatnie upomnienia i już zamknęły się za nimi drzwi. Pozostawili za sobą pustkę ziejącą z każdego kąta. I smutek. Babcia zalewa się łzami, powtarzając nieustannie: „Dzieci, moi kochani synowie. Czy ich jeszcze zobaczę kiedyś w życiu?”. Mama stara się, jak może, by ją uspokoić. Niestety bez skutku. Nagle babcia opada bezwładnie w ramiona mamy, mdlejąc. Zrozpaczony dziadek każe mi zawołać synów z powrotem. Sam zaś stara się ocucić omdlałą. Co sił w nogach pędzę schodami w dół. Przepycham się łokciami przez wibrujące morze ludzi. Wołam wujków po imieniu. Niestety, mój głos tonie w potężnym gwarze. Zrozpaczona, szukam ich wzrokiem, ale bezskutecznie. Zdyszana i już zrezygnowana, zwalniam nieco kroku. Nagle moi krewni jakby wyrośli spod ziemi na rogu ulicy Kępnej. Bez chwili namysłu biegniemy wszyscy z powrotem do mieszkania.

REKLAMA

Nazajutrz podjęto podobną próbę opuszczenia domu, lecz niestety z takim samym skutkiem. Kochająca matka powtórnie zemdlała na samą myśl o rozłące z synami. Wieść, że prezydent Polski wraz z całym rządem uciekł do Rumunii, jest wtedy informacją powszechnie znaną. Wiadomość ta nie przyczynia się wcale do podniesienia i tak już złego ogólnego nastroju. Dzisiaj po raz pierwszy usłyszałam niemiecki komunikat na falach polskiego radia. „Hier Deutschland Sende und alle angeschlossene Länder wie Katowice, Poznań, Lwow und Krakow”. „A więc ten dziki ludożerca zdołał już połknąć lwią część Polski” – myślę ze zgrozą.

Przez wzgląd na ostatnie smutne wiadomości Ignacy, Luzer i Heniek rezygnują z poprzednich zamiarów udania się na wschód. Powietrze przeszywa przeraźliwy ryk syren. Nalot nieprzyjacielskich samolotów. Słychać coraz wyraźniej warkot nadlatujących niemieckich bombowców. Wszyscy mieszkańcy domu przy Targowej 45 zbiegają na parter z nadzieją, że im niżej, tym bezpieczniej, że grube mury klatki schodowej zdołają uchronić ich od pocisków. Przenikliwy zgrzyt, ogłuszający huk i niesamowity wybuch wstrząsają całym naszym światem. W odpowiedzi dał się słyszeć warkot polskiej artylerii przeciwlotniczej. Zatykając rękami uszy, my, dzieci, garniemy się w opiekuńcze ramiona rodziców. Eskadry niemieckiej floty lotniczej bezlitośnie zrzucają bomby na bezbronną ludność cywilną. Płonące domy zapadają się z hukiem. Łuny pożarów, szalejąc, obejmują sąsiednie nieobjęte jeszcze ogniem budynki. Słychać lamenty i jęki rannych. „Szma Israel” – wzywa mama na pomoc Boga. „O, Matko Boska, mniej nas w swojej opiece!” – woła stojąca opodal mnie młoda kobieta, tuląc w ramionach płaczące niemowlę.

REKLAMA
Polskie dziecko w ruinach Warszawy we wrześniu 1939 roku (fot. Julien Bryan)

Jakiś chłopak wpadł jak szalony do bramy. Jego jasne włosy pokryte są szarym pyłem. Łzy płyną z wystraszonych oczu, tworząc dwie bruzdy na pokrytej kurzem twarzy. Z  poszarpanego rękawa niebieskiej koszuli sączy się cienka smuga krwi. „Niedaleko Dworca Wschodniego niemiecka bomba trafiła w dom mieszkalny. Zawaliła się wysoka kamienica, grzebiąc ludzi żywcem” – wyjąkał chłopak zduszonym głosem i pobiegł dalej, trzymając się za zranione ramię.

Ojciec stwierdza, że znajdujemy się za blisko Dworca Wschodniego. „Wróg stara się sparaliżować przede wszystkim linie kolejowe” – rozumuje tatuś.

Z zapadnięciem zmierzchu, korzystając z  przerwy w  bombardowaniu, opuszczamy w pośpiechu dom. Ciemne ulice świecą pustką. Tramwaje nie kursują. Nie możemy znaleźć żadnej dorożki ani taksówki, aby zawiozła nas z Pragi do wujka Froima mieszkającego przy ulicy Gęsiej, z dala od wszelkich dworców i linii kolejowych. Trzymając się kurczowo za ręce, pędzimy co tchu w  piersiach w  kierunku mostu Kierbedzia, łączącego Pragę z  lewobrzeżną Warszawą. „Szybciej” – ponagla tata. „Oby nas tylko tutaj nie zaskoczył nalot” – dodaje. I ciągnie za sobą wciąż potykającego się, umęczonego Dawidka, mojego sześcioletniego braciszka. Głuchym echem odbija się dudnienie naszych stóp po opustoszałym moście Kierbedzia. Nagle powietrze rozdarł ryk syren zwiastujących zbliżający się nalot nieprzyjacielskich samolotów. „Gdzie znajduje się najbliższy schron?”  – pyta zatroskana mama stojącego na posterunku żołnierza. „Ja jestem waszym schronem. Rozciągajcie się na ziemi” – rzucił, celując w górę swoim karabinem maszynowym. Padamy posłusznie u stóp żołnierza.

Z ogłuszającym turkotem bombowce niemieckie latają coraz bliżej nas, już są niemal nad naszymi głowami. Zatykam uszy rękami, aby stłumić odgłosy potężnych wybuchów. Żołnierz ostrzeliwuje zawzięcie wirujące w powietrzu samoloty. Nagle, oświetlając nieprzeniknione ciemności, płonące skrzydło maszyny opada z pluskiem do Wisły. Woda pod wpływem rozgrzanego metalu nieprzyjemnie zasyczała. „Trafiłem!” – woła z satysfakcją młody żołnierz i ze wzmożoną energią miota pociski ze swojego karabinu maszynowego. W bezruchu przeleżeliśmy u jego stóp, przytuleni jeden do drugiego.

Wreszcie usłyszeliśmy zbawienne odwołanie alarmu. Zamilkła rozszalała kanonada. Niemiecka Luftwaffe przerwała swoje niszczycielskie dzieło. Zmęczeni, brudni i wystraszeni spieszymy przez gorejące ogniem ulice Warszawy. Miasto objęte jest jednym potężnym pożarem. Szkarłatne języki ognia pojawiają się w powietrzu. Płonące domy zapadają się z trzaskiem, rozsiewając wokoło gorejące iskry. Gęsty czarny dym szczypie niemiłosiernie w oczy, wyciskając z nich łzy. Dusi w krtani. Ludzie ciągną wiadra napełnione wodą, aby ujarzmić złowrogi żywioł. Ogniste łuny oświetlają widma ludzkie wykopujące spod zwałów cegieł swoich rannych i  zabitych. Wśród ogólnego popłochu i zamętu późnym wieczorem znaleźliśmy się w domu wujka Froima przy ulicy Gęsiej 12. Usnęłam niebawem po dotarciu na miejsce, znużona przeżyciami tego długiego dnia.

REKLAMA
Zamek Królewski w Warszawie po niemieckim nalocie, 17 września 1939 roku

Było jeszcze zupełnie ciemno, kiedy zbudziła mnie mama. „Prędko, wstawaj, nalot!” – ponagla. Wyrwana z głębokiego snu, nie od razu zorientowałam się, dlaczego zostałam zbudzona w środku nocy. Ale mama nie daje mi czasu do namysłu. Ciągnie mnie za sobą schodami w dół, do piwnicy. Słyszę już wyraźnie znany mi warkot nadlatujących samolotów, ogłuszający huk wybuchających bomb, trzask zapadających się domów. Świst pocisków armatnich przeszywa powietrze. Zdradzieckie szrapnele rozpryskują się wokoło, raniąc szukających schronienia ludzi. Siedzimy w ciemnej piwnicy stłoczeni wraz ze wszystkimi mieszkańcami tej wielkiej kamienicy. Odór gnijących kartofli miesza się ze stęchłą wilgocią piwniczną. Gorąco tu i duszno. W napięciu nasłuchujemy odgłosów z powierzchni. Słychać coraz wyraźniej warkot zbliżającego się bombowca. Instynktownie tulimy się do siebie. Zatykam uszy w oczekiwaniu na wybuch. Wstrzymuję ze strachu oddech w piersi. „Przeleciał, ominął nas” – stwierdzam z ulgą, rozluźniając napięte członki.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Rachel Roth „Przysięgnij że przeżyjesz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Rachel Roth
„Przysięgnij że przeżyjesz. Majdanek, Auschwitz, Bergen-Belsen”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
RM
Okładka:
miękka
Liczba stron:
416
Premiera:
II wydanie, 12.01.2021 r.
Format:
140x205 [mm]
ISBN:
9788-3-81-51598-6
EAN:
9788381515986

Ten tekst jest fragmentem książki Rachel Roth „Przysięgnij że przeżyjesz”.

Niemcy zbombardowali rury wodociągowe. W  sklepach i  magazynach kończą się zapasy żywności. Jacyś głodni i zdesperowani ludzie napadli na magazyny pasty pomidorowej i kiszonych ogórków, szabrując, co się tylko da. Niektóre piekarnie pieką naprędce chleb. Niestety, czekanie w  kolejce po pieczywo podczas bombardowania można z łatwością przypłacić życiem. Żywimy się zupami – pomidorową i ogórkową z konserw zakupionych od ulicznych sprzedawców. Oblężenie Warszawy nadal trwa.

REKLAMA

Dwudziestego drugiego września. Jom Kipur. Sądny Dzień. Bożnica wypełniona jest po brzegi. Mężczyźni otuleni w białe tałesy modlą się żarliwie. Słychać szloch kobiet błagających o miłosierdzie boskie. Płacz wystraszonych dzieci. Niemcy ze wzmożoną siłą atakują dzielnice żydowskie Warszawy. Nastał już wieczór. Modlitwa i post mają się ku końcowi. Żałosnym echem rozniosło się trąbienie szofaru. Za oknami kanonada wciąż trwa. Pada dom za domem, grzebiąc ludzi żywcem. Na ulicy głodni wycinają kawały mięsa z martwych koni. Setki zabitych i  rannych. Rodziny grzebią trupy bliskich na podwórkach i  w  ogródkach. Bombowce niemieckie sieją nieszczęście, ogień i śmierć. Oblężenie miasta nie ustaje. Warszawa broni się zaciekle ostatkiem sił.

Dwudziestego siódmego września. Stolica padła. Cała Polska jest już w rękach niemieckich. Nagle, zupełnie niespodzianie, niszczycielska kanonada zamilkła. Zapanowała pełna napięcia, nic dobrego niewróżąca cisza przed burzą. Nad miastem krążą nieznane nam samoloty niemieckie. Złowrogo błyszczy w słońcu wymalowany na nich czarny duży krzyż. Z bram, schronów i z piwnic wylegają na powierzchnię ludzie. Twarze umęczone, policzki pożółkłe z braku żywności i świeżego powietrza. Spojrzenia mętne, pytające, pełne zwątpienia. Rozpacz i groza malują się w oczach na widok niszczycielskiego dzieła.

Wyruszamy w drogę do naszego domu na Pradze. Wojska niemieckie maszerują butnie przez opustoszałe ulice Warszawy. Spod mostu Kierbedzia ludzie czerpią kubłami wodę z Wisły. Dwaj mężczyźni uginają się pod ciężarem noszy, na których leży okryty gazetami nieboszczyk. Jakaś kobieta popycha dziecięcy wózek, na którym piętrzą się różne pakunki.

O, zgrozo! Zastaliśmy nasze mieszkanie zdemolowane. Pocisk armatni wpadł od strony Grochowa i roztrzaskał nasz okrągły, żelazny balkon. Zawaliły się ściany między jadalnią a sypialnią rodziców. Pocisk wyrwał olbrzymią dziurę w podłodze. Wyciągamy spod gruzów, co się tylko da. Mama, grzebiąc wśród rozbitych cegieł, znalazła nasze zimowe palta i narciarskie buty. Na ich widok zaszkliły się jej oczy.

REKLAMA

Z żalem odkryłam rozbite skrzynki z kwiatami, które ojciec z takim oddaniem pielęgnował. Wiosną, na odgłos zachwalających swój towar sprzedawców wołających: „Ziemia! Dobra, czarna ziemia!”, zbiegał pospiesznie ze schodów, aby zakupić nieco czarnoziemu, w którym sadził różnobarwne rośliny rosnące w skrzynkach zdobiących nasz balkon. Kwiaty leżą teraz zwiędłe wśród ceglanego pyłu. Zmieniły nie do poznania kolor nasturcje, żółte astry i maciejki rozsiewające wspaniały zapach.

Przenosimy się na ulicę Brukową 32, do mieszkania dziadków. W należącym do mamy sklepie z odzieżą męską i damską przy Brukowej 35 tylne drzwi są wyłamane. Na podłodze piętrzą się porzucone w nieładzie mundury wojskowe. Drewniane wieszaki, puste, ogołocone z marynarek i palt, chwieją się na żelaznych stojakach. To polscy żołnierze po kapitulacji zamienili mundury na odzież cywilną. Zmuszeni byli do tego, tłumaczy nam mama, aby nie pójść do niemieckiej niewoli. Aby zapobiec innym rabunkom, przenosimy nasz towar do mieszczącego się po przeciwnej stronie ulicy domu dziadków. Niestety, Niemcy dość szybko dowiedzieli się o naszym towarze. Coraz częściej nas odwiedzają, zabierając, co im się żywnie podoba. Bezwstydnie kradną damskie palta, jesionki męskie, kostiumy, garnitury. Żyjemy w nieustannym strachu przed ich niespodziewanymi wizytami. Najwidoczniej hitlerowcy polecają nas gorąco swoim towarzyszom, gdyż ich odwiedziny są coraz częstsze. Aby ratować resztki pozostałego mienia i  uchronić rodzinę przed niebezpiecznymi gośćmi, wynosimy cenne rzeczy z domu. Niemcy, widząc srebrny lichtarz lub ładny obraz, bez żadnych ceregieli zabierają go ze sobą, nie szczędząc przy tym szturchańców i przekleństw. Wielokrotne wizyty esesmanów mogą ściągnąć na nas jakieś nieszczęście. Dokąd jednak mamy zanieść cenne rzeczy? Także inne zamożniejsze domy żydowskie narażone są na podobne rabunki. Po długich namysłach i wielu dyskusjach mama wpadła na genialny pomysł: „Umieścimy towar w domach biedniejszych krewnych i znajomych, zamieszkujących w uboższej dzielnicy miasta”.

Groby poległych w obronie Warszawy we wrześniu 1939. Plac Trzech Krzyży w Warszawie

Okazuje się, że nasi znajomi chętnie godzą się na propozycję mamy. Za umówioną tygodniową zapłatę robią nieco miejsca w swoich szafach, gdzie lokujemy nasz towar. Czas nagli. Niezwłocznie zabieramy się do dzieła. Garnitury, palta męskie, jesionki, kostiumy damskie i towar łokciowy roznosimy do różnych domów. Przy pomocy wszystkich członków rodziny o zmierzchu, pod osłoną mroku, staramy się ukradkiem przenosić dobytek. Naokoło moich bioder mama owinęła dwie pary męskich spodni. Ponadto włożyłam na siebie olbrzymią marynarkę. Wszystko zostało jeszcze okryte ciężkim zimowym paltem. Tak wyposażona, ledwo powłócząc nogami, między którymi plącze się uparcie długie palto, posuwam się ulicą Targową, ukryta w cieniu jej domów. Zbliża się godzina policyjna. Ulica na wpół opustoszała. Zimny blask ulicznych latarni odsłania skulone, spieszące gdzieś sylwetki.

REKLAMA

W tych niepewnych czasach ludzie niechętnie wychodzą na dwór po zapadnięciu zmroku. W niedużej odległości przede mną kroczy obładowany towarem wujek Ignacy. Nade mną, gdzieś wysoko na niebie, niby starając się dodać mi otuchy, sunie wraz ze mną stary dobroduszny księżyc. Srebrne gwiazdy mrugają do mnie wesoło. Nagle z zadumy wyrwało mnie silne uderzenie w twarz. Zęby boleśnie wgryzły się w język. Nie spostrzegłam zbliżającego się Niemca, który silnym ciosem w brodę zatrzasnął na języku moje rozwarte usta. Jęknęłam z  bólu. Niemiec zaśmiał się szyderczo bardzo zadowolony ze swojego bohaterskiego wyczynu i, nie zatrzymując się, poszedł dalej. W bramie czekał na mnie zatroskany wujek. „Szczęście, że tylko tak się to skończyło. W przyszłości, jeżeli wykonujesz ważne zadanie, musisz być czujna i mieć się na baczności, a nie bujać w obłokach” – poucza mnie wujek Ignacy, troskliwie badając mój nadgryziony język.

Wiemy, że Polska zostaje rozdarta na dwie części. Niemcy z Rosjanami dzielą się między sobą łupem. Polskie ziemie zachodnie zostają pod okupacją Niemców, wschodnią część Polski zajmują Rosjanie. Nasi wrogowie i  okupanci ustalają pas graniczny pomiędzy terenami niemieckimi i rosyjskimi. Zaręby Kościelne to nadgraniczne miasteczko należące już do Rosjan, Małkinia zaś leży jeszcze na terenach okupowanych przez Niemców. Zachodnia część Polski zostaje dołączona do Trzeciej Rzeszy. My zaś, czyli mieszkańcy Warszawy, a także ludność Radomia, Lublina, Krakowa i okolic, przynależymy do Generalnego Gubernatorstwa rządzonego przez Hansa Franka.

REKLAMA

Szeregi wygnańców żydowskich z Niemiec, kroczące środkiem jezdni pod eskortą żandarmerii niemieckiej, nie są już rzadkim zjawiskiem. Szare, umęczone twarze uchodźców, ich zrezygnowane, pełne strachu pytające spojrzenia budzą ogólne współczucie. Organizowane są komitety pomocy dla uchodźców żydowskich z Niemiec. Staramy się pomóc naszym niemieckim braciom. W piątkowe wieczory dziadek sprowadza z bożnicy na tradycyjną szabatową wieczerzę jedną z tych bezdomnych rodzin żydowskich. W skupieniu, z wzrastającą trwogą, przysłuchujemy się ich opowieściom o okrucieństwie hitlerowców.

W błyskawicznym tempie zwaliły się też na nasze barki piekielne rozporządzenia władz niemieckich i diabelskie prawa. Pojawił się nakaz przekazania władzom niemieckim odbiorników radiowych. Zablokowano rachunki bankowe. Wystajemy godzinami w  kolejkach wijących się w  nieskończoność przed bankami Komunalnej Kasy Oszczędnościowej i Pocztowej Kasy Oszczędności, aby podjąć zaledwie pięćset złotych miesięcznie z naszych niemałych oszczędności. To zalegalizowany rabunek wszelkiego mienia żydowskiego. Żydowi nie wolno posiadać więcej niż dwa tysiące złotych. Rekwiruje się wszelkie przedsiębiorstwa należące do Żydów. Władze hitlerowskie nie oszczędzają domów. Matka mojej szkolnej koleżanki, Reginy Lamsztejn, właścicielka kilku kamienic w Warszawie, zostaje ograbiona ze swoich nieruchomości, tym samym pozbawiona źródła dochodu. Wczoraj jeszcze wygodnie i dostatnio żyjąca rodzina zostaje nagle bez środków do życia. Wszelkie publiczne zgromadzenia są zakazane. Synagogi i bóżnice zostają zamknięte. Mężczyźni odprawiają modły w prywatnych domach.

Niemieckie wojska wkraczają do Warszawy, 1 października 1939 roku

Któregoś dnia Niemcy wpadli do mieszkania rabina Zylbersztejna w domu przy ulicy Brukowej 30, znajdującego się w  naszym sąsiedztwie. Rabina i wszystkich modlących się tam mężczyzn zabrali na przymusowe roboty. Po drodze na ulicy znęcali się nad rabinem, bijąc go, szturchając i wyzywając od złodziei i parszywych Żydów. Friedman, nie mogąc znieść tego poniżenia, ujął się za rabinem. Zwrócił się do esesmana prowadzącego grupę z prośbą, aby zostawili go w spokoju. Niemiec w odpowiedzi spoliczkował i zwymyślał Friedmana. Ten z kolei, nie panując nad sobą, wykrzyknął: „Czekaj! I na was jeszcze przyjdzie kolej!”. Friedmana niezwłocznie zaciągnęli do siedziby gestapo i tam zamordowali. Błyskawicznie rozniosła się hiobowa wieść. Wraz z całą żydowską Pragą odprowadziliśmy na wieczny spoczynek Friedmana, tę jedną z pierwszych ofiar okrutnych zbrodni hitlerowskich.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Rachel Roth „Przysięgnij że przeżyjesz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Rachel Roth
„Przysięgnij że przeżyjesz. Majdanek, Auschwitz, Bergen-Belsen”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
RM
Okładka:
miękka
Liczba stron:
416
Premiera:
II wydanie, 12.01.2021 r.
Format:
140x205 [mm]
ISBN:
9788-3-81-51598-6
EAN:
9788381515986
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Rachel Roth
(nazwisko rodowe Rotsztejn), urodzona w inteligenckiej żydowskiej rodzinie na warszawskiej Pradze, trafiła do warszawskiego getta, gdy była nastolatką. Przetransportowano ją z Umschlagplatzu do obozu w Majdanku. Jako więźniarka z numerem 48915 przeżyła Auschwitz. W obozie w Bergen-Belsen doczekała wyzwolenia. Po wojnie wyjechała do Brytyjskiego Mandatu Palestyny, skąd w latach sześćdziesiątych wraz z mężem wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszka do dziś.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone