„Obywatel Milk” (reż. Gus Van Sant) – recenzja i ocena filmu
Harvey Bernard Milk (1930-1978) od 1977 roku przez 11 miesięcy był Radnym Miasta San Francisco. Był też gejem, który prowadząc walkę o prawa mniejszości seksualnych wygrał z konserwatystami i ich postulatem zwolnienia ze szkół publicznych wszystkich nauczycieli homoseksualnych, co zakładała propozycja 6.
W pełni oddany aktywności politycznej Milk, 27 listopada 1978 roku został zastrzelony przez Dana White'a, innego członka Rady Miasta, którego ofiarą padł także burmistrz George Moscone. Już od pierwszych scen filmu widz, nawet ten, który nie zna historii radnego, jest w stanie przewidzieć to, co nieuniknione. Na trop przyszłego morderstwa naprowadza go sam bohater, zdający sobie sprawę z ryzyka jakie podejmuje działając w tak kontrowersyjnej sprawie, jaką są prawa homoseksualistów. Ta determinacja, której celem nie jest, jak tłumaczy Milk w pewnej scenie White'owi, realizacja celów politycznych a życie, zasłużyła sobie na pomnik, jaki stworzył Gus Van Sant.
Gus Van Sant jest twórcą Paranoid Park (2008), jednej z historii opowiedzianych w Zakochanym Paryżu (Paris, je t'aime, 2006), Słonia (Elephant, 2003), Buntownika z wyboru (Good Will Hunting, 1997), czy Mojego własnego Idaho (My Own Private Idaho, 1991). Właśnie dzięki niemu o granej przez Seana Penna niesamowicie charyzmatycznej postaci Milka dowiedzieli się Polacy.
Obok Seana Penna w filmie wystąpił znany z To nie jest kraj dla starych ludzi (No Country for Old Men, 2007) Josh Brolin oraz mniej znany James Franco (Spider-man, W Dolinie Elah). Cała trójka stworzyła znakomite, wielowymiarowe kreacje aktorskie. Choć Oscar powędrował do Penna, to sukces tego filmu bez wątpienia stanowi zasługę wszystkich trzech aktorów i napięcia, jakie wspólnie zbudowali.
To co mnie w tym filmie szczególnie zaciekawiło i na co pragnę zwrócić uwagę, to język debaty, której uczestnikiem był Milk oraz stojący w opozycji do niego reprezentanci stanowisk konserwatywnych. Obserwując tą debatę nietrudno zauważyć, że „historyczne” argumenty, do jakich odwoływali się „zwolennicy wartości tradycyjnych” do historii bynajmniej nie przeszły. Wyartykułowane przez środowiska konserwatywne wiele lat temu zarzuty, obelgi, „argumenty” zawisły nad ówcześnie żyjącymi mniejszościami seksualnymi i wciąż wiszą nad tymi współczesnymi. Zasoby tego arsenału ściągane są od czasu do czasu na ziemię zajadłym językiem co poniektórych przedstawicieli prawicy, którzy występując w imieniu Boga odmawiają homoseksualistom jego miłości i łaski a jako przedstawiciele pewnych ugrupowań politycznych także praw, które powinna gwarantować konstytucja.
Obraz Van Santa, to jeden z najlepszych filmów, jakie ostatnio widziałam i dlatego polecam go wszystkim. Także tym, którzy w politycznej debacie wokół praw obywatelskich zasiedli by po przeciwnej stronie radnego z filmowego plakatu. W mojej ocenie jest to dzieło niezwykłe. Nie tylko ciekawe, brawurowo zagrane, czy dobrze zmontowane, ale też ważne. Odwołujące się do historii, a jednak tak bardzo współczesne. Pokazujące świat „po drugiej stronie tęczy” – świat inny, ale nie gorszy, choć z jakiegoś powodu opluty i przez to nie najprzyjemniejszy.
Zredagował: Kamil Janicki