Ostateczne rozwiązanie kwestii berlińskich Żydów

opublikowano: 2022-01-29 18:49
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Thomas Geve miał 13 lat, gdy Niemcy przystąpili do ostatecznego rozprawienia się z berlińskimi Żydami. Wkrótce chłopiec znalazł się w transporcie do Auschwitz. – „Zostawialiśmy świat stracony dla nas – świat, który utracił sam siebie” – wspominał po latach.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Thomasa Geve „Chłopiec, który narysował Auschwitz”.

Ostatni świt lutego 1943 roku przyniósł początek ostatecznego rozwiązania kwestii berlińskiej społeczności żydowskiej. Ponieważ Żydów ze wszystkich innych miast i wsi skoncentrowano w stolicy lub deportowano, berlińska społeczność była ostatnią. Duży napływ „ochotniczej” siły roboczej ze Wschodu sprawił, że praca w ważnych gałęziach przemysłu zbrojeniowego przestała wystarczać do zwolnienia z aresztu.

Wszyscy pozostali Żydzi figurowali już w oficjalnych dokumentach jako przesiedleni do Lublina, Rygi czy Terezina.

Nowa Synagoga w Berlinie, 1948 rok (Bundesarchiv, Bild 183-S78682 / CC-BY-SA 3.0)

Teraz ostateczny etap rozwiązania kwestii żydowskiej polegał na otoczeniu kordonem ulic, a żołnierze chodzili od drzwi do drzwi i na gestapowskiej liście odhaczali ostatnie nazwiska. Tylko niewielka garstka ludzi została w żydowskim szpitalu, w punkcie zaopatrzenia i na cmentarzu, żeby pokończyć zaległe sprawy. Specjalne oddziały SS i ciężarówki zjechały do Berlina, by wziąć udział w ostatniej wielkiej łapance. Nad planowaniem i nadzorem czuwało osławione austriackie dowództwo SS, jego oficerowie podobną akcję przećwiczyli wcześniej na wiedeńskich Żydach.

Nagłe głośne pukanie postawiło nas na baczność. Złowieszcze zamiary nie budziły wątpliwości. Czekaliśmy, aż łomot ucichnie, niemo błagając, by tak się stało. Ale nie ustawał, a teraz dodatkowo towarzyszyły mu paskudne wyzwiska. Ucieczka przez tylną klatkę schodową byłaby bez sensu. Podczas gdy ja tłukłem pokrywami od koszy, udając, że zeszliśmy na dół wyrzucić śmieci, mama w końcu otworzyła drzwi.

Do środka wpadła pięść mężczyzny i wylądowała na mojej szczęce. Kolejne minuty to była agonia. Nie widziałem jego twarzy, ale słyszałem, jak chrząkał i warczał, bijąc mnie. Często obrywałem od oficera SS za niezamykanie okien. Ale to był mój pierwszy bliski kontakt z esesmanem, który skończył się tym, że uszy i twarz miałem zmasakrowane jak nigdy dotąd.

Po oddaniu kluczy i zaplombowaniu pokoju mama i ja, potykając się, ruszyliśmy w kierunku czekającej ciężarówki, każde z nas niosło małą nieporęczną walizkę.

Heraus, schnell, schnell! (Wychodzić, szybko, szybko!) – odbijało się okrutnym echem za nami.

Czekała nas długa, stresująca i męcząca podróż po nowe ofiary. Starszych, ledwo powłóczących nogami ludzi, niezdolnych do dźwigania walizek, wleczono po chodniku i brutalnie wpychano na pakę. Ulicznicy pluli na nich. Inni gapie tylko się nam przyglądali z mieszanką zdumienia, wstydu i złości.

REKLAMA

Przez szparę w plandece ciężarówki zerkałem na mijane miejsca. Widać było ślady po nalotach bombowych z poprzedniej nocy i blokady na drodze oddzielające zniszczony Prager Platz. Zburzone kwartały zabudowań wciąż się tliły. Bombardowania wreszcie doszły do etapu, na którym trzeba było traktować je poważnie. Naszego aresztowania to jednak w ogóle nie opóźniło. Nazistowska bestia nadal był silna i sprawna. Krwawiły tylko jej wschodnie kły.

O zmierzchu ciężarówka dołączyła do kolejki przed zaimprowizowanym obozem internowania.

Nasz obóz był jednym z sześciu na Groβe Hamburgerstraβe. Jak na ironię, zabrano mnie z powrotem na teren mojej dawnej szkoły, która tak samo jak dom starców i stary cmentarz została zniszczona, żeby zrobić miejsce na nasz przyjazd. Po wejściu do środka staliśmy się więźniami w klatkach. Segregowano nas według licznych list – nie mieliśmy pojęcia, według jakiego klucza je tworzono. Wszystkich przygotowywano do ostatecznej wywózki na Wschód. W obozie przebywało od około pięciuset do tysiąca ludzi, resztki berlińskiej żydowskiej społeczności.

Detal z jednego z żydowskich nagrobków na na cmentarzu żydowskim Berlin-Weissensee (aut. SpreeTom)

Pilnowali nas zobojętniali stołeczni policjanci. Nie pozostawało nam nic innego, jak tylko włóczyć się po cmentarzu, głowiąc nad sposobem ucieczki. Ja mógłbym wspiąć się na mur, ale moja mama nie. Nie wyobrażałem sobie rozstania z nią. Poza tym skutki dla niej, nie mówiąc już o mnie samym, gdyby mnie złapano, byłyby niewyobrażalnie poważne. Na dodatek jako zdeklarowany „wróg państwa” i „najgorszy rodzaj człowieka” – Żyd – jak miałbym sobie poradzić na zewnątrz?

Jedyny grobowiec na cmentarzu, otoczony zresztą drucianą siatką, przyciągał liczne wymowne spojrzenia. Było to miejsce wiecznego spoczynku Mojżesza Mendelssohna, sławnego żydowskiego filozofa. Wielu ludzi czerpało inspirację z resztek minionej świetności; może nauki tego wspaniałego człowieka przetrwają?

Powołano wewnątrzobozową komisję, która miała wysłuchać próśb krewnych próbujących się ze sobą połączyć. Do komendanta policji docierały nieliczne z nich, a z nich i tak większość odrzucano, ale uwięzieni zdawali sobie sprawę z tego, że była to ich ostatnia deska ratunku.

REKLAMA

Pół-Żydzi i obywatele państw neutralnych mieli największą szansę na zwolnienie. Wszelkie inne próby oszukania sadystycznej policji i Gestapo niosły ze sobą niebezpieczeństwo i były bezcelowe. Zatłoczona więzienna cela i tak wystarczająco przerażała.

Za próby fałszowania dowodów groziły surowe kary. Przyjrzałem się swoim kartom: w mojej rodzinie nie płynęła „aryjska” krew, nie było szans na interwencję obcego rządu i nie miałem pieniędzy na łapówki. Rozpaczliwie uchwyciłem się ostatniej szansy. Mogłem grzebać umarłych. Przede wszystkim musiałem przekonać mamę. Zgodziła się ze mną, podszedłem więc do jedynego Żyda, który ostał się w komisji odwoławczej, rabina Martina Riesenburgera, który czasami uczestniczył w pochówkach.

–  Tak – zawołał znużonym głosem. – Kojarzę twoją twarz. Jesteś jednym z tych chłopaków od kwiatów. Nie okłamuj samego siebie, że jesteś niezbędny, nie potrafisz nawet wykopać dołu. Zebrawszy całą swoją determinację i odwagę, obiecałem, że zrobię wszystko, co tylko mi każą. Nigdy się nie dowiedziałem, co sprawiło, że zmienił zdanie. Może mój zdrowy wygląd i opalone ciało – nie przypominałem żydowskich chłopców zatopionych w księgach, których rabin zwykł był widywać podczas codziennych wizyt w synagodze. Rabin zmienił jednak ton.

–  Sprawdzę, ilu jeszcze pracowników cmentarnych zostało. Może będzie potrzeba ich zastąpić. A co z twoją rodziną?

–  Mam tylko mamę – odpowiedziałem.

Przyjrzał mi się bacznie. Jego wzrok skrzyżował się z moim.

Sekundy się dłużyły.

–  W porządku, jeśli jest was tylko dwoje, to spróbuję.

Krematoria, choroby, kary i cele w KL Auschwitz na rysunku Thomasa Geve (fot. z książki „Chłopiec, który narysował Auschwitz”, wyd. W.A.B., prawa zastrzeżone)

Następne godziny były torturą psychiczną. Światełko nadziei walczyło z dużo bardziej oczywistym mrokiem wspólnego losu. Rozpacz wygrywała z nadzieją. Wreszcie komendant wezwał mnie na przesłuchanie.

Trzasnąłem obcasami, naśladując niemiecki salut wojskowy, i stanąłem wyprostowany, co miało sugerować, że mam więcej lat, niż wyglądam. Adiutant uzasadnił moją użyteczność dla Trzeciej Rzeszy, za co następnie poręczył pulchny rabin w oku- larach.

–  Pracownik cmentarny niezbędny do przeprowadzania pochówków.

–  Tak, tak. – Uśmiechnął się jeden z obecnych niemieckich oficerów. – Ten bachor będzie miał pełne ręce roboty.

Niedbały ruch ręki komendanta był znakiem, żebym zrobił w tył zwrot i szybko odszedł.

REKLAMA

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Thomasa Geve „Chłopiec, który narysował Auschwitz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Thomas Geve
„Chłopiec, który narysował Auschwitz”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
352
Premiera:
26.01.2022
Format:
210 x 20 x 130 [mm]
ISBN:
978-83-280-9271-6
EAN:
9788328092716

Ten tekst jest fragmentem książki Thomasa Geve „Chłopiec, który narysował Auschwitz”.

Chwyciliśmy z mamą nasze walizki, złapaliśmy zwolnienie i pędem ruszyliśmy do głównej bramy, zanim Gestapo zdążyło zmienić zdanie. Nim pozwolono nam opuścić obóz, strażnik porównał nasze twarze ze zdjęciem w dokumentach tożsamości. Bąknął przepraszająco:

–  Jakaś pomyłka. Nie mieliśmy pojęcia, że jesteście bratem i siostrą.

Szara ulica była tak blisko, wolność kusiła. Nie mogliśmy czekać ani chwili dłużej.

–  To bez znaczenia – powiedziałem. – Poradzimy sobie bez poprawek.

Stalowa brama rozsunęła się i przyspieszyliśmy kroku w kierunku narożnika sąsiedniej ulicy. Uniknęliśmy pewnej deportacji, więc zwrócona nam wolność była niesamowitym uczuciem. Co wcale nie oznaczało, że jesteśmy bezpieczni. Wręcz przeciwnie. Mieliśmy kwity potwierdzające, że nas zwolniono, ale to samo w sobie nie chroniło przed ponownym aresztowaniem. Musiałem teraz zdobyć prawdziwe dokumenty potwierdzające zwolnienie.

W jedynym istniejącym biurze gminy żydowskiej na Oranienburgerstraβe upomniałem się o swoje prawa. Początkowo nie chcieli uznać moich kompetencji jako niezbędnego pracownika, bo mojego nazwiska nie było na ich liście. Po burzliwej dyskusji wśród personelu w końcu zgodzono się mnie zarejestrować jako zwykłego robotnika zatrudnionego na cmentarzu Weiβensee.

Berlin-Wilmersdorf

Z tym statusem wiązały się wszystkie przywileje pierwotnie zarezerwowane dla donosicieli, którzy pomagali Gestapo w aresztowaniach. W zamian za uroczystą obietnicę regularnego stawiania się w pracy bez względu na naloty czy sprawy prywatne, dostałem specjalną odznakę wraz z licznymi opieczętowanymi i podpisanymi zaświadczeniami. Obok żółtej gwiazdy Dawida noszonej na piersi założyłem teraz czerwoną opaskę z napisem Ordner (porządkowy) i numerem. Jednak dla mnie liczyło się tylko to, że przechytrzyłem Gestapo.

Ignorując wszelkie zasady, przedzieraliśmy się przez zaciemniony Berlin do naszego odległego mieszkania na Speyererstraβe. Dotarliśmy tam wczesnym rankiem i zbudziliśmy dozorcę. Na jego twarzy malowało się zdumienie i rozczarowanie, był przekonany, że widzi ostatnich już Żydów.

REKLAMA

–   Co? Państwo są wolni? I o tej porze? Czy oni wszyscy wracają?

Sprawdziwszy dokładnie nasze dokumenty, niechętnie wręczył nam klucze. Było jasne, że wolałby bogatych, dających napiwki Żydów, a nie takich biedaków jak mama i ja.

Po zerwaniu z drzwi gestapowskich plomb mogliśmy się wreszcie udać na zasłużony i spokojny odpoczynek. Naszym nowym mottem było nie rzucać się w oczy.

Następnego ranka, obudzony o piątej rano dźwiękiem budzika, zostawiłem wszystkie odznaki i pojechałem tramwajem na odległy cmentarz. Gdy zaczynałem pracę na cmentarzu Weiβensee, było nas czterystu nastolatków. Teraz została ledwo szóstka pracowników, którym udało się uniknąć deportacji. Moim obowiązkiem było poświęcić się pracy z całych sił.

Później dołączyło do nas kilku pół-Żydów, wśród nich garść młodych ludzi. Choć nie byłem najmniejszy, to na pewno najmłodszy. Praca była ciężka, ale nie mogliśmy swoją nieobecnością zawieść innych.

Kopanie grobów, zazwyczaj do trzech mogił dziennie, głębokich na metr osiemdziesiąt, stało się naszą codzienną rutyną. Zdarzało się, że usypane górki ziemi obsuwały się, zasypując jednego z nas do pasa. Wyciągaliśmy wtedy ofiarę, całkowicie oprószoną brudną, czarną ziemią. To była najzabawniejsza część dnia.

Miałem ogromne drewniane chodaki, kilof i łopatę, ustaloną minimalną wydajność oraz tygodniówkę. I w przypadku tej pracy najczęściej płacono też za nadgodziny.

Dziennie chowaliśmy do dziesięciu samobójców. Dziękowaliśmy za prawo, które zakazywało osobom poniżej dwudziestego pierwszego roku życia zajmowania się zmarłymi. To ograniczało naszą sporadyczną pomoc do pchania karawanu i odgrywania roli żałobników. Nie został już prawie nikt, by opłakiwać zmarłych, wszyscy najprawdopodobniej poszli w ślady swoich niedawno pogrzebanych bliskich.

Kiedy pozwalał nam na to czas, zakopywaliśmy zwoje Tory. Aby ocalić rodały przed spaleniem, przesyłano je ze wszystkich synagog na terenie Niemiec do głównego magazynu na cmentarzu Weiβensee. Bez względu na ich świętość nie miał już kto zajmować się tymi bogato zdobionymi zwojami. Setki złożono w masowym grobie, by zapewnić im godny pochówek. Był to koniec pewnej epoki.

REKLAMA

Inni nieproszeni goście przybywali na cmentarz pod postacią bomb zrzucanych przez nocnych jeźdźców, którzy zamiast obiektów przemysłowych położonych niedaleko Weiβensee bombardowali coś, co wydawało się nam najbardziej bezsensownym celem – miasto umarłych.

[…]

Segregacja przed nadchodzącą wywózką zaczęła się na dobre. Ludzie starzy i odznaczeni za zasługi wojenne mieli zostać ode- słani do Terezina, reszta na Wschód. Dokąd? Nie wiedzieliśmy. Po pogadankach o tym, jak zachowywać się podczas podróży, przydzielono nam numery identyfikacyjne i suchy prowiant. Następnego ranka wsiedliśmy do ciężarówek, które zawiozły nas na berlińską stację towarową Stettiner Bahnhof.

Pomnik na miejscu dawnego żydowskiego domu starców w Berlinie (aut. Sarah Ewart)

Za lokomotywą znajdował się wagon osobowy dla strażników, a za nim kilkanaście zamkniętych wagonów towarowych. Przeciwległy nasyp był obstawiony wartownikami trzymającymi w pogotowiu broń. Z dachu ostatniego wagonu straszył nas ka- rabin maszynowy. Wraz z mamą, z którą z całych sił staraliśmy się trzymać razem, wepchnięto nas do wagonu w towarzystwie około dwudziestu innych współpasażerów.

Wagon wyłożony słomą miał cztery małe przesłonięte otwory wentylacyjne, żadnych okien i jedno wiadro na nieczystości, które miało wystarczyć nam wszystkim podczas drogi na Wschód. Staraliśmy się ze wszystkich sił znaleźć trochę przestrzeni między sobą a całym bagażem. Udało mi się dostrzec napis, który pozostał w naszym francuskim wagonie z przedwojennych czasów. Głosił on: „40 żołnierzy lub 8 koni”. Przynajmniej mieliśmy pozory wolnego miejsca.

Następnie pociąg ruszył. Rzucając wyzwanie rodzinnemu Berlinowi, wiele ze zmartwionych dusz w wagonie zaśpiewało pieśń pożegnalną. Po obu stronach toru wysokie kominy fabryczne, wskazujące  na  wschodnie  przedmieścia,  rysowały  się na tle ciemniejącego nieba. Tętniące życiem miasto wydawało się okryte płaszczem ciszy, jego zaciemnione jestestwo niezdolne wyczuć swoje ostatnie odchodzące dzieci. Może inni, wielu, którzy już nigdy go nie zobaczą, dostrzegli smutne pożegnalne skinienie. Dla mnie pozostało dziwne i zimne. Być może zawstydzone samym sobą.

Gdy wyjeżdżaliśmy z Niemiec, miarowy rytm kół pokonujących kolejne odcinki szyn nasuwał nam niewygodne myśli. Zostawialiśmy świat stracony dla nas – świat, który utracił sam siebie.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Thomasa Geve „Chłopiec, który narysował Auschwitz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Thomas Geve
„Chłopiec, który narysował Auschwitz”
cena:
44,99 zł
Wydawca:
W.A.B.
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
352
Premiera:
26.01.2022
Format:
210 x 20 x 130 [mm]
ISBN:
978-83-280-9271-6
EAN:
9788328092716
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Thomas Geve
(ur. 1929) izraelski inżynier i pisarz. W 1943 roku został deportowany do KL Auschwitz.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone