Paradoksy wojny w Wietnamie

opublikowano: 2018-12-17 17:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Wojna wietnamska toczyła się na dwóch frontach – militarnym i politycznym. Kto tak naprawdę wygrał ten konflikt?
REKLAMA
– Wie pan, wy nigdy nie pokonaliście nas na polu bitwy – powiedział amerykański pułkownik.

Pułkownik północnowietnamski na moment zadumał się nad jego słowami.

– Możliwe – odparł – ale to bez znaczenia.

Rozmowa przeprowadzona w Hanoi w kwietniu 1975 roku, przytoczona w On Strategy [O strategii] pułkownika Harry’ego G. Summersa

(...)

Tet w najwyrazistszej postaci ukazało paradoks wojskowy leżący u podstaw wojny wietnamskiej: największa klęska wojskowa naszych wrogów stała się ich największym zwycięstwem w tej wojnie. Porażką utorowali sobie drogę to triumfu.

Lyndon B. Johnson i Ngô Đình Diệm (domena publiczna)

Trzy dni po rozpoczęciu ofensywy prezydent Johnson zwołał konferencję prasową. Płaczliwym tonem asekuracyjnie tłumaczył, że ofensywa Tet to porażka wroga i dlatego, w fatalistycznym duchu, który później tak bardzo zawładnął prezydentem Nixonem, nakłaniał Amerykanów, by własnymi słowami i czynami nie przekształcili prawdziwej porażki wroga w „psychologiczne zwycięstwo”. „Bynajmniej nie jestem wielkim strategiem – przyznał skromnie przed dziennikarzami. – Wiem, że państwo też nie. Przyjmijmy jednak, że najdokładniejsze liczby, jakimi dysponujemy, pochodzą od naszych odpowiedzialnych dowódców wojskowych. Mówią, że zginęło dziesięć tysięcy osób, my straciliśmy dwustu czterdziestu dziewięciu żołnierzy, a Wietnam Południowy pięciuset. To mi nie wygląda na zwycięstwo komunistów. Umiem liczyć”. Apel Johnsona zapoczątkował interpretację Tet, która miała powracać echem przez resztę wojny oraz po jej zakończeniu. Na przykład w Big Story [Ważny materiał], obszernej analizie sposobów relacjonowania ofensywy Tet w prasie, Peter Braestrup argumentuje, że zniekształcony obraz wydarzeń w mediach zmienił faktyczne zwycięstwo w pozorną porażkę. „Oceniając z perspektywy czasu – pisze Braestrup – można powiedzieć, że rzadko kiedy dziennikarstwo kryzysowe tak dalece minęło się z prawdą. W gruncie rzeczy motywy dominujące w słowach i nagraniach filmowych z Wietnamu, powtarzane w komentarzach, felietonach i krajowej retoryce politycznej, układały się w obraz porażki sił sprzymierzonych. Historycy stwierdzili natomiast, wręcz przeciwnie, że konsekwencją ofensywy Tet były polityczno-wojskowe kłopoty Hanoi na Południu”. Ten wniosek sprzyja z kolei konkluzji, że wojna jako taka była zwycięstwem żołnierzy, które zmarnowali cywile (choć sam Braestrup nie posuwa się do tego szerzej zakrojonego zarzutu).

W czasie ofensywy Tet rozróżnienie między skutkami wojskowymi a „psychologicznymi” było na porządku dziennym. By przywołać jeden przykład, „Newsweek” zbeształ generała Westmorelanda za ocenę ofensywy „wyłącznie w kategoriach wojskowych, a nie politycznych czy psychologicznych”, jakby sugerowano, że liczby ofiar i inne wyniki pochodzące z pola bitwy można zlekceważyć. Czym jednak konkretnie było to „psychologiczne” zwycięstwo wroga, wobec którego faktyczne rezultaty wojskowe rzekomo traciły znaczenie? Jedna odpowiedź, często w owym okresie sugerowana w prasie, jest taka, że ofensywa nieodwracalnie zakłóciła program pacyfikacji. Wierzyło w to wówczas wielu amerykańskich oficjeli.

REKLAMA
Bombowce amerykańskie w czasie operacji Rolling Thunder. National Archives and Records Administration, nr ARC (National Archives Identifier) 541862 (domena publiczna)

Braestrup przekonująco argumentuje jednak, że wydarzenia kolejnych lat dowodzą, iż ofensywa Tet w rzeczywistości politycznie osłabiła NFW, który poniósł w niej poważne straty. Druga odpowiedź – najczęściej pojawiająca się wtedy w prasie, a później w ocenach analityków – mówiła, że owo „psychologiczne” zwycięstwo wróg odniósł w Stanach Zjednoczonych, w trybunale opinii publicznej. Należy więc zapytać, jak to możliwe, że wojskowe zwycięstwo Amerykanów mogło zaowocować psychologiczną porażką. Według Braestrupa, kiedy producenta NBC News Roberta J. Northshielda namawiano do realizacji trzyczęściowego cyklu pokazującego, że Tet było wojskowym zwycięstwem Stanów Zjednoczonych, odmówił, tłumacząc, że ofensywa ta zapisała się już w umysłach Amerykanów „jako porażka, a więc była amerykańską porażką”. Można powiedzieć, iż w sensie dosłownym Northshield miał rację: ponieważ w Tet gra szła przede wszystkim o wolę amerykańskiego społeczeństwa do kontynuowania wojny, ofensywa rzeczywiście zakończyła się porażką, skoro tak uważała opinia publiczna. Jej przekonanie o porażce poskutkowało porażką, bez względu na to, co działo się w Wietnamie. Jednakże społeczeństwo myślało to, co myślało, z powodu doniesień lub niewłaściwych przedstawień w prasie. Czy zatem to właśnie media były winne tautologicznej narracji, w której informowały o nastrojach będących ich własnym produktem? Czy ofensywa Tet okazała się zwycięska dla NFW i Wietnamu Północnego, ponieważ tak mówiły NBC i „Newsweek”?

Gdyby chodziło o wojnę konwencjonalną, toczoną o „przestrzeń”, należałoby odpowiedzieć twierdząco. Wojna wietnamska była jednak wojną o czas, a w takiej wojnie celem wroga nie jest wygrywanie bitew, ale udowodnienie, że potrafi przetrwać porażki. W ofensywie Tet wróg zademonstrował wytrzymałość nieulegającą wątpliwości, i to w sposób widoczny i zrozumiały dla całego świata. Osiągnął to nie przez zwycięstwo w jakiejkolwiek bitwie, ale przez samo przypuszczenie ataku.

Przegrana bitwa to nic nowego – nieprzyjaciel przegrywał wszystkie bitwy, odkąd Amerykanie przybyli z ogromną siłą ognia; nowością natomiast było to, że po trzech latach narażenia na tę siłę ognia wciąż potrafił podjąć ofensywę na taką skalę. Ten fakt rzucił światło na dotychczasową politykę Stanów Zjednoczonych. Pokazał, że wygrywając bitwy, nie wygrywaliśmy wojny. Ujawnił prawdziwość tego, co usłyszał Clark Clifford, gdy przepytywał generałów: że nasi wrogowie nie słabną, że nie poddadzą się wkrótce, że na eskalację z naszej strony również potrafią odpowiedzieć eskalacją. Dowiódł, że – jak to ujął pewien ówczesny analityk – ta wojna jest „eskalującym patem”. Z perspektywy polityki Stanów Zjednoczonych pat równał się jednak porażce, niweczył bowiem nadzieję na wycofanie wojsk w przewidywalnej przyszłości, nadzieję, na której opierało się społeczne poparcie dla tej polityki.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Jonathana Schella „Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu”:

Jonathan Schell
„Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu”
cena:
44,90 zł
Tłumaczenie:
Rafał Lisowski
Okładka:
twarda
Liczba stron:
344
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-449-7

Aby wygrać, nasi nieprzyjaciele nie musieli udowodnić prawdziwości warunku pozytywnego – że potrafią nas pokonać; wystarczyło potwierdzić warunek negatywny – że nie dadzą się pokonać. Co ciekawe, udowodnienie prawdziwości warunku negatywnego stanowiło przecież amerykański przepis na zwycięstwo: mieliśmy „pokazać” przeciwnikom, że nie mogą wygrać, a wtedy się poddadzą. Teraz odwrócili sytuację, pokazując nam, że to my nie wygramy. Taka strategia, zastosowana przeciwko wrogowi, który – tak jak wietnamscy komuniści – bił się o własny kraj, skazana była na porażkę. Z kolei użyta wobec wroga, który – tak jak Stany Zjednoczone – walczy na drugim końcu świata, miała szansę się powieść i w ofensywie Tet tak właśnie się stało.

Śmigłowce US Navy na polu walki w Wietnamie w 1966 roku (domena publiczna)

Konkretnym celem zniszczonym przez nieprzyjaciela w ofensywie Tet nie był żaden obiekt wojskowy, ale pewien obraz wojny zaszczepiony w umysłach Amerykanów przez ich rząd. Według tego obrazu wróg miał ograniczone zasoby, wolę zaś słabą i kruchą. Rząd sajgoński stanowił wiarygodną i obiecującą alternatywę polityczną. Koszty wojny nie nadwerężą zbytnio gospodarki. Ograniczenia wojny ograniczonej nie zostaną złamane. Chociaż wojna jeszcze nie została wygrana, jej koniec jest bliski. Tet zburzyło ten obraz, zastępując go innym. Zgodnie z tym nowym obrazem wróg był stanowczy i dobrze wyposażony. Rząd w Sajgonie – słaby i niesamodzielny. Co więcej, zaczynano rozumieć znaczenie owej słabości i niesamodzielności dla amerykańskiej polityki jako takiej. Na przykład 8 lutego Robert Kennedy powiedział w przemówieniu:

REKLAMA

„Próbowaliśmy za pomocą siły militarnej rozstrzygnąć konflikt, którego losy zależą od woli i przekonania obywateli Wietnamu Południowego. To zupełnie tak, jakby wysłać lwa, żeby powstrzymał epidemię stopy okopowej”. „Newsweek”, w duchu późniejszej rozmowy amerykańskiego i wietnamskiego pułkownika pod koniec wojny, napisał: „Nawet gdyby Stany Zjednoczone odniosły w Wietnamie Południowym jednoznaczne zwycięstwo militarne – co obecnie wydaje się bardzo mało realne – zwycięstwo to byłoby puste i efemeryczne, jeżeli obywatele Wietnamu Południowego nie wykazaliby woli i zdolności skutecznego rządzenia sami sobą”. W tej nowej wojnie koszty gospodarcze okazały się katastrofalne, ograniczenia wojny ograniczonej – niestabilne, a końca nie było widać. Słowo „pat” zaczęło się pojawiać coraz częściej. Jak napisał w lutym Max Frankel w „New York Timesie”, ofensywa Tet „może wytworzyć wrażenie pata, którego zaistnieniu administracja tak żarliwie zaprzecza. Jeśli amerykański elektorat kiedykolwiek zinterpretuje sytuację w taki sposób, na prezydenta Johnsona spadną oskarżenia zarówno ze strony gołębi, jak i jastrzębi o to, że nie potrafi ani zakończyć wojny, ani jej wygrać”. Społeczeństwo rozumiało już, że wojna w obecnej postaci najpewniej trwałaby wiecznie, niewykluczone, że znacznie się przy tym rozszerzając, ono zaś nigdy nie zaakceptowało, ani nawet nie zostało poproszone o akceptację, takiej perspektywy.

(...)

„Podsumowując, nie wierzę, żeby Hanoi było w stanie wytrzymać długotrwałą wojnę” – powiedział generał Westmoreland na konferencji prasowej 25 lutego. To bodaj najbardziej spektakularna z wielu spektakularnie chybionych ocen dotyczących prowadzonej przez niego wojny.

Gen. William Westmoreland

Spośród wszystkich Amerykanów, którzy walnie przyczynili się do kształtowania polityki wojennej Stanów Zjednoczonych, jego niezrozumienie było chyba najczystsze. W niezrozumieniu tym była metoda: nie rozumiał on wojny w sposób systematyczny. Skupiał się sztywno na wyznacznikach sukcesu w wojnie konwencjonalnej – na zajętych lub obronionych pozycjach, na liczbie zabitych żołnierzy wroga – i pozostawał ślepy na siły, które naprawdę decydowały o wyniku wojny. Wojna to nie gra, ale ma pewne zasady czy reguły, określające drogę do wygranej lub porażki. Westmoreland stosował się do zasad, ale nie do tych obowiązujących w Wietnamie. Być może były to zasady II wojny światowej, na co wskazywałaby poczyniona przezeń analogia ofensywy Tet do bitwy w Ardenach. Czasem generał zdawał się żyć we własnym świecie. Wydarzenia, które innych pogrążały w rozpaczy, jego napawały radością. Gdzie tamci widzieli nieprzenikniony mrok, on dostrzegał światełko w tunelu. W grze, którą prowadził w swojej głowie, wykonywał ruch za ruchem, wygrywał bitwę za bitwą, gromadził osiągnięcie za osiągnięciem, aż zwycięstwo wydawało się w zasięgu ręki. Tylko że on grał w warcaby, a grą toczącą się naprawdę były szachy.

Ten tekst jest fragmentem książki Jonathana Schella „Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu”:

Jonathan Schell
„Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu”
cena:
44,90 zł
Tłumaczenie:
Rafał Lisowski
Okładka:
twarda
Liczba stron:
344
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-449-7
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jonathan Schell
(1943-2014), był amerykańskim dziennikarzem i pisarzem politycznym. Zajmował się wojną wietnamską, amerykańską polityką zagraniczną oraz Europą Środkowo-Wschodnią.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone