„Pierwszy człowiek” – reż. Damien Chazelle – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2018-10-26 10:30
wolna licencja
poleć artykuł:
Oto historia jak jeden człowiek uczynił pierwszy mały krok w stronę nieskończonych gwiazd. Wbrew pozorom „Pierwszy człowiek” nie jest spektakularną laurką dla ludzkiego geniuszu. Nie jest też przepełnionym amerykańskim patriotyzmem blockbusterem. To minimalistyczna, wręcz kameralna opowieść o smutku, samotności i wyzwaniu, które rzucono śmierci.
REKLAMA

„Pierwszy człowiek” – reż. Damien Chazelle – recenzja i ocena filmu

„Pierwszy człowiek”
nasza ocena:
8.5/10
Premiera:
19 października 2018 (Polska) 29 sierpnia 2018 (świat)
Gatunek:
Dramat, Biograficzny
Reżyseria:
Damien Chazelle
Scenariusz:
Josh Singer
Kraj produkcji:
USA
Czas:
2 godz. 21 min.

Z okazji zbliżającej się 50. rocznicy lądowania Amerykanów na Księżycu można by się spodziewać, że film który ma uhonorować wyczyn Neila Armstronga będzie filmowym pomnikiem odsłoniętym w ramach patriotycznej agitki. Szczególnie, że Armstrong to prawdziwy pionier ludzkiej eksploracji nieznanego. Bohater nie tylko jednego narodu, ale i całej ludzkości. To heros naszej cywilizacji, który w 1969 roku dokonał rzeczy, o której śniły setki pokoleń i którą wspominać będą kolejne setki. W filmie „Pierwszy Człowiek” nie uświadczymy jednak tego punktu widzenia. Nie jest to opowieść o herosach XX wieku, kowbojach kosmosu i zdobywcach gwiazd. 33-letni Damien Chazelle dokonał bowiem rzeczy przewrotnej. O wielkiej sprawie opowiedział nam w sposób osobisty, wręcz intymny. Twórca, który zachwycił świat „Whiplashem” i „La La Landem” ponownie w centrum swojego filmie stawia ludzką ambicję i pogoń za przekraczaniem barier.

Neila Armstronga, w świetnej interpretacji Ryana Goslinga, podobnie jak bohaterów poprzednich filmów młodego reżysera, do celu pcha niepohamowana wręcz ambicja. Często cierpi na tym otoczenie, bliscy, rodzina. Szczególnie jednak cierpi bohater, który sam siebie skazuje na samotność. W motywacji Armstronga jest bowiem coś więcej niż tylko chęć pokonania ludzkich ograniczeń. Film opowiada o 10 latach z jego życia i nie bez przyczyny otwiera się osobistą tragedią bohatera. W pierwszych minutach filmu widzimy jak Armstrong walczy o życie swojej córki Karen, przegrywa ją i zamyka się wręcz przed światem. Łzy uronione na pogrzebie to ostatni prawdziwy, emocjonalny odruch.

Śmierć córki staje się dla bohatera jedną z głównych motywacji do poświęcenia wszystkiego i wszystkich w imię lotu na Księżyc. Jest to o tyle trudniejsze, że śmierć towarzyszy bohaterowi przez cały film – w kolejnych aktach historii giną kolejni koledzy, przyjaciele, których poświęcono w imię kosmicznego sukcesu. W tej wyprawie nie chodzi więc tylko o to, by być pierwszym człowiekiem. Wydaje się, że Armstrong chce po prostu oswoić śmierć. A może nawet odnaleźć swoją córkę. Nie bez kozery od dziesiątek tysięcy lat ludzie spoglądają w niebo, szukając tam bogów lub jedynego Stwórcy. Armstrong mimo bycia człowiekiem nauki w chwili tak bolesnej straty, jaką była śmierć córki, łapie się ostatniej deski ratunku. Nie przypadkowo w jednej ze scen na pytanie dziennikarza o to, czy liczy na „spotkanie” Boga, Armstrong milczy. Wątpi, ale chce się sam przekonać. Tylko to trzyma go w całości. Kosmos nie przynosi jednak łatwego rozwiązania. Zmusza do ostatecznego pożegnania. Dla kogoś może to stanowić słabość filmu. Nadanie tej historii tak osobistego i emocjonalnego wydźwięku to jednak odważny i dobry ruch ze strony reżysera.

REKLAMA

Szczególnie, że tej opowieści towarzyszą świetnie zdjęcia, muzyka i bardzo dobrze zagrane postacie drugoplanowe. Jason Clark jako Eda White czy Corey Stoll jako Buzz Aldrin czynią świat przedstawiony bardziej znośny, ale jednocześnie przypominają o dramacie jaki przezywają bohaterowie – zarówno ci zamknięci w blaszanych trumnach wysyłanych w kosmos, jak i ci z pozoru bezpieczni w ciepłym domu. Na uwagę zasługuje w tym kontekście Claire Foy jako żona Armstronga – Janet. To postać prawdziwie wręcz heroiczna, to kobieta oddana mężowi, prawdziwa strażniczka domowego ogniska. Godząca obowiązki żony i matki, samodzielnie, bez wsparcia męża, który zdaje się być nieobecny w życiu rodziny. Nawet gdy jest w domu, żyje kolejną misją, kolejnym lotem. Jednocześnie to silna kobieta, która jako pierwsza stawia się NASA i poddaje w wątpliwość sens lotów na Księżyc. Dla niej to zgraja dużych dzieci trzymających w garści zabawki za miliony dolarów. Wątpliwości są dla Chazella istotnym wątkiem. Kilkukrotnie wybrzmiewają one w „Pierwszym Człowieku”, ale ostatecznie filmowiec sercem pozostaje przy „zdobywcach kosmosu”. O ile film nie jest pochwałą amerykańskiego sukcesu, na pewno jest pochwałą ludzkiej siły woli.

Na uwagę zasługuje sam kosmos. W filmie „Pierwszy Człowiek” to niesamowita wręcz odskocznia od tego do czego przyzwyczaiły nas do tej pory blockbustery sci-fi. Nie ma tu miejsca na kolory rodem ze „Strażników Galaktyki”, quasi-naukę rodem z „Interstellara”. Nie jest to nawet kosmos z „Grawitacji”, gdzie był on scenerią dla spektakularnego kina akcji. „Pierwszy Człowiek” stawia na pełny realizm. Skutkuje to efektem pustki. Kosmos jest miejscem ciemnym, nieprzychylnym człowiekowi, a szara sceneria Księżyca zdaje się wołać – to nie jest miejsce dla was. Wszystko jest jednak okraszone pięknymi ujęciami i idealnie dopasowaną muzyką. Każda nutka zdaje się współgrać z najdrobniejszym szczegółem, kadrem, sceną.

Choć w filmie tym nie ma efekciarstwa i każdy zna koniec historii – całość trzyma w napięciu i momentami budzi dreszcz na plecach. Ostatnie minuty potrafią także wzruszyć, pozostawiając nas z uczuciem dojmującego smutku. Parafrazując bowiem klasykę – w kosmosie nikt nie dostrzeże twoich łez. Z pewnością „Pierwszy Człowiek” nie jest filmem przełomowym, odkrywczym. Nie jest małym krokiem reżysera, a wielkim dla kinematografii. Z pewnością jednak to film, który pozostaje w głowie na długie godziny po seansie.

Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Marcin Sałański
Historyk, dziennikarz prasowy i telewizyjny, wieloletni współpracownik Histmag.org, autor popularnych e-booków. Współpracował m.in. z portalem Historia i Media, Wydawnictwem Bellona i Muzeum Niepodległości w Warszawie. Był również członkiem redakcji kwartalnika „Teka Historyka”. Interesuje się historią średniowiecza, dziejami gospodarczymi, popularyzacją historii i rekonstrukcją historyczną.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone