Piotr M. Majewski – „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945” – recenzja i ocena
Piotr M. Majewski – „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939-1945” – recenzja i ocena
Majewski to bez wątpienia najwybitniejszy w Polsce badacz historii ziem czeskich. Pasjonaci tematu znają jego książki poświęcone Edwardowi Beneszowi i kwestii niemieckiej, szansom obrony Czechosłowacji przed III Rzeszą w 1938 r., a także przekrojowe studium poświęcone fenomenowi tzw. Niemców Sudeckich. Dwa lata temu prawdziwą furorę zrobiło jego porywające studium o kryzysowym roku 1938, zwieńczonym układem w Monachium, w którym sojusznicy Pragi – Francja i Wielka Brytania – faktycznie wydali ją na łaskę Hitlera. Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu (Wyd. Krytyki Politycznej, 2019) to rzecz unikalna, łącząca w sobie głęboki namysł, perfekcyjną znajomość źródeł, badawczy dystans i werwę najlepszego reportażu. Najnowsza książka Majewskiego podejmuje narrację przerwaną w październiku 1938 r., opowiadając o czeskich losach aż po maj roku 1945.
Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami skupia się na dwóch przede wszystkim sprawach: dziejach społeczno-politycznych Protektoratu Czech i Moraw, oraz na analizie fenomenu czeskiej kolaboracji z Niemcami w trakcie II wojny światowej. Wprost trudno w to uwierzyć, ale jest to de facto pierwsza w krajowej historiografii próba ujęcia tego tematu. W oparciu o przebogaty korpus źródeł i gruntowną znajomość literatury, Majewski nie tylko wyjaśnia polskiemu czytelnikowi złożoność czeskiej rzeczywistości. Jednocześnie bowiem świadomie wchodzi w dyskusję z ugruntowanymi ocenami funkcjonującymi w czeskiej publicystyce i historiografii. To czyni z jego książki znacznie więcej niż tylko wprowadzenie do tematu czy podsumowanie istniejących badań. To pełnokrwista propozycja interpretacyjna.
Na blisko 550 stronach przedstawiona jest narracja o dziejach politycznych i społecznych. Poznajemy kulisy gry politycznej w czasach II Republiki Czecho-Słowackiej, genezę ówczesnych elit i znaczenie jakie miało to na przyszłość. Następnie śledzimy budowę Protektoratu Czech i Moraw, stworzonego (bezprawnie!) przez Niemców po zajęciu resztek ziem czeskich 15 marca 1939 r., oraz jego faktyczne uznanie przez kraje świata. Dalej autor kreśli panoramę społecznych postaw wobec faktycznej okupacji – tak wśród elit, jak wśród zwykłych obywateli – oraz zaostrzającą się politykę hitlerowską wobec Czechów, symbolizowaną kolejno przez Protektora Neuratha i budzącego grozę Reinharda Heydricha, aż do 1945 r. zaś współkreowaną przez na poły psychopatycznego Karla Hermanna Franka.
Książka Majewskiego opowiada przede wszystkim historię nieheroiczną. W Protektoracie przez długi czas istniało nie tylko miejsce dla czeskiej aktywności politycznej (w okupowanej Polsce rzecz nie do pomyślenia!), ale aż po rok 1945 utrzymywano czeską strukturę państwową, z premierem, rządem i prezydentem. Równolegle, w Londynie, z mozołem odtwarzał się ośrodek władzy emigracyjnej skupiony wokół przedwojennego prezydenta Benesza, próbujący za wszelką cenę zdjąć z Czechów odium współpracowników Hitlera. Daje to pojęcie o skomplikowanych grach, które prowadzili czescy politycy. Majewski ocenia ich zresztą, co do zasady – bo nie wszystkich, dość surowo. Polityczna czeska elita Protektoratu zestawiana z gigantami czechosłowackiej polityki z dwudziestolecia przypomina raczej pokraczne karykatury, bardzo często motywowane własnym interesem, często moralnie wątpliwym.
Najciekawszym problemem w książce okazuje się ewolucja: od przyjęcia trudnej konieczności, przez dość beznadziejne próby oporu wobec nacisków niemieckich, po utratę twarzy. To znów pewne uproszczenie ze strony recenzenta, ale czytelnik pozna tę pasjonującą (lecz i przygnębiającą!) historię w szczegółach. Jest ona tym bardziej niezwykła, że zupełnie inna od polskiej opowieści o II wojnie światowej. Przyzwyczajeni do kultu zbrojnych wystąpień przeciwko okupantowi, polscy czytelnicy mogą być zszokowani tym jak bardzo inna była okupacja niemiecka nieco tylko na południe od naszych granic. Czesi nie buntowali się w swojej masie. Trudno o bardziej wyrazisty tego dowód niż fakt, że po upadku Francji w czerwcu 1940 r. działalność wydawnicza ruchu oporu – i bez tego rachityczna – zupełnie się załamała. Członkowie ruchu oporu spotykali się nierzadko z wrogością rodaków, jeszcze częściej zaś z podszytym strachem brakiem zrozumienia. Tego przygnębiającego bilansu nie zmienia – a raczej zdaje się potwierdzać – casus zamachu na Heydricha w końcu maja 1942 r.
Narracja zaproponowana przez Majewskiego nie przypomina tego, co przedstawił w poprzedniej książce. To zresztą zrozumiałe: zamiast śledzenia zmagań dyplomatycznych i politycznych gier w europejskich stolicach tworzywem opowieści jest historia w zupełnie innej skali. Jest zatem bardziej klasycznie, mniej rewolwerowo, choć przecież nie mniej zajmująco. Dowodem na to będą fascynujące wątki wplatane umiejętnie przez autora do głównego wywodu. Jednym z nich, nie najmniej istotnym, będzie opowieść o czeskim arcyzdrajcy, Emanuelu Moravcu. Ten przedwojenny wojskowy należał do najbardziej gorliwych zwolenników obrony czechosłowackiej suwerenności. Gdy upadły na to szanse, jego poglądy przeeewoluowały o 180 stopni, co ostatecznie doprowadziło go do najwyższych funkcji w Protektoracie, sukcesu finansowego i politycznego, a jednocześnie – moralnej klęski. To wstrząsająca opowieść o narodowym zaprzaństwie, a jednocześnie fascynujący i nieoczywisty asumpt do dziejów kreowania kozłów ofiarnych.
Gdy mowa o okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej, porównania pomiędzy Polską a Czechami okazują się bardzo trudne. Majewski wychodzi z nich obronną ręką, stroniąc od przerzucania się liczbami ofiar, ferowania wyroków o moralnej wyższości, czy tworzenia narracji tożsamościowej. Przeciwnie: pisze trzeźwo i z dystansem, z żelazną konsekwencją przypominając o dramatycznej nieprzystawalności tych dwóch rzeczywistości. Warto w tym kontekście postawić pytanie (to już licentia poetica recenzenta): czy nie należałoby raz jeszcze zweryfikować moralnego znaczenia ofiary złożonej przez żołnierzy polskiego podziemia i polskich cywilów, którzy ponieśli śmierć z rąk niemieckiego okupanta w czasie II wojny światowej? Trudno przecież zaprzeczyć, że to właśnie ta krew uczyniła niemożliwą jakąkolwiek szerzej akceptowalną społecznie kolaborację z Niemcami na ziemiach polskich.
Co ciekawe, to co dla polskiego czytelnika może się wydać łagodną oceną Czechów, dla tych ostatnich może wydać się, przeciwnie, trudne do przyjęcia. Przykładem niech będzie ujęcie przez autora problemu miasta-obozu w Terezinie (Theresienstadt). Dla większości naszych południowo-zachodnich sąsiadów stanowi on przykład najgorszego terroru obozowego, porównywalnego może jedynie z koszmarem Auschwitz-Birkenau. Majewski nie ujmuje niczego ofiarom, wskazuje jednak, że było inaczej. Strażnikami w Terezinie byli bowiem czescy żandarmi, a i reżim obozowy był nieporównanie łagodniejszy niż w obozach czy gettach np. na ziemiach polskich.
Jak sam Majewski wskazuje w posłowiu, książka w dużej mierze abstrahuje od problemów gospodarczych. To duża szkoda, bowiem ziemie czeskie bardzo szybko stały się jednym z najważniejszych miejsc niemieckiej produkcji zbrojeniowej, od roku 1943 – gdy nad Rzeszą zapanowało lotnictwo alianckie – stając się zasobem o arcyistotnym znaczeniu. W bilansie czeskiej kolaboracji to być może kluczowy element. Nie bez kozery Reinhard Heydrich brutalnie pacyfikował Protektorat w latach 1941–1942, po rozpoczęciu wojny z ZSRR. Szło wówczas nie tylko o pokazanie germańskiej mocy (choć z pewnością także!), ale i o zapewnienie spokojnej, regularnej pracy na rzecz niemieckiego przemysłu. O to, by czescy robotnicy dawali z siebie wszystko na rzecz zwycięstwa „tysiącletniej Rzeszy”.
Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami to błyskotliwa książka, w której naukowe tezy są wyłożone przejrzyście i przystępnie, a nadto zilustrowane umiejętnie dobranymi, nierzadko fascynującymi przykładami. To czyni z niej znakomitą książkę dla amatorów historii. Natomiast zawodowcom nie trzeba rekomendować ani Piotra M. Majewskiego, ani jego prac – od lat są znakiem jakości samym w sobie. Tak jest również w tym wypadku.