Początki faszyzmu we Włoszech

opublikowano: 2020-03-06 14:15
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Pierwszy rok pokoju po wyniszczającej I wojnie światowej nie przynosi stabilizacji na Półwyspie Apenińskim. We Włoszech wrze, a liczne strajki i tarcia polityczne zwiastują głębokie przemiany.
REKLAMA

Nicola Bombacci

Rzym, 1 grudnia 1919 r.,

Montecitorio

W dniu inauguracji nowego parlamentu Królestwa Włoskiego wszyscy chodzą z zadartymi głowami.

Nowo wybrani posłowie z ramienia Włoskiej Partii Socjalistycznej podziwiają fryz namalowany przez Aristidego Sartoria, zdobiący nową aulę parlamentu. Pięćdziesiąt malunków enkaustycznych, każdy o wysokości prawie czterech metrów, tworzy razem ponadstumetrowy ciąg dwadzieścia metrów ponad podłogą. Wewnętrzny różnobarwny nieboskłon rozjaśnia naturalne światło prawdziwego nieba nad Rzymem widocznego przez przeszklony sufit. Ten nieboskłon, zamieszkany przez ponad dwieście postaci – mężczyzn, kobiet, dzieci i zwierząt – został namalowany w ciepłych odcieniach zieleni, różu, pomarańczu i bieli techniką łączącą olej i wosk. Mnogość alegorii ilustruje cnoty młodej Italii oraz najważniejsze momenty w dziejach jej przebudzonego narodu. Gigantyczne figury, wśród których przeważają nadzy mężczyźni i galopujące konie, zdają się być w ruchu, triumfalnie prą do przodu.

Dwadzieścia metrów poniżej fryzu gloryfikującego naród włoski jego nowo wybrani przedstawiciele przyglądają się malunkom opowiadającym wspaniałą epopeję i szukają na nich siebie. Socjalistycznych deputowanych jest 156; prawie wszyscy zasiądą w parlamencie po raz pierwszy, wielu to dzieci robotników, woźniców, bezrolnych chłopów, którzy nigdy w życiu nie widzieli malowanego obrazu oprócz tych w kościele. Ci właśnie synowie najbiedniejszych obywateli kraju, często analfabetów, dzisiaj zobaczą na własne oczy króla i wysłuchają jego mowy tronowej, którą jak zawsze zainauguruje nową kadencję parlamentarną. Na Wiktora Emanuela III czeka już tron ustawiony na miejscu prezydencjalnym, a po jego bokach dwaj kirasjerzy z gwardii honorowej z nagimi szablami. Po raz pierwszy w dziejach Włoch przedstawiciele ludu spotkają się osobiście z monarchą, z człowiekiem z krwi i kości, twarzą w twarz. To kulminacyjny moment narodowej epopei i zarazem jedyny brakujący malunek na fryzie Aristidego Sartoria.

Giovanni Giolitti

Mowa tronowa jest przewidziana na godzinę dziesiątą trzydzieści, ale przedstawiciele narodu sadowią się już od dziewiątej, żeby odpowiednio się przygotować na to wydarzenie. Socjaliści zajęli w pustej jeszcze sali pierwsze trzy sektory po lewej stronie. Każdy z nich włożył czerwony goździk do butonierki. Posłowie wybrani ponownie, którzy w przeszłości siedzieli w tym sektorze, skarżą się, że ich miejsca zostały zajęte, ale nic nie mogą na to poradzić. Nawet Giovanni Giolitti, nestor włoskiego parlamentu, deputowany od trzydziestu lat, wszedłszy do sali krótko przed dziesiątą, musiał przyjąć do wiadomości, że w tej kadencji nie będzie zajmował swojego zwykłego miejsca w trzecim sektorze po lewej. Dzisiaj zaczyna się nowa era lewicy; między posłami z czerwonymi goździkami nie ma miejsca dla Giolittiego.

REKLAMA

Pięć po dziesiątej przybywa Vittorio Emanuele Orlando, prezydent w czasach zwycięstwa nad Austriakami. Siada w czwartym sektorze, uścisnąwszy dłoń Giolittiemu. Krótko potem wchodzi Bissolati w surducie. Były przewodniczący Izby Deputowanych przemierza półkole lekko niepewnym krokiem, kierując się do ławy komisji parlamentarnych, witany aplauzem starszych posłów. Sektory po lewej stronie są już pełne, po prawej dopiero się zapełniają. Na trybunie korpusu dyplomatycznego widać księżnę Di Laurenzanę, markizę Salvago-Raggi, ministra przybyłego z Rumunii, ambasadorów z Hiszpanii, Polski, Belgii i innych krajów.

Kiedy o dziesiątej dwadzieścia osiem lokaj królewski otwiera drzwi po prawej stronie sali, wszyscy są już na swoich miejscach. Około pięciuset przedstawicieli narodu czeka na króla. Wszyscy senatorzy i posłowie podnoszą się z miejsc, klaszczą i wołają jednym głosem: „Niech żyje król!”. Wszyscy oprócz czerwonych goździków w trzech sektorach po lewej stronie półkola. Oni dalej siedzą.

Widok ogólny jest szokujący, ale reszta parlamentu okazała tak entuzjastyczne przyjęcie, że kontestacyjne zachowanie socjalistów na razie jest ignorowane. Wiktor Emanuel III pośród oklasków kłania się posłom wielokrotnie. Jest wzruszony. Następnie zasiada na tronie. Premier Nitti prosi obecnych, żeby usiedli.

W tej samej chwili czerwone goździki wstają z miejsc. Zapada głęboka cisza. Przez dłuższą chwilę w sali panuje konsternacja, gwardziści łapią za szable. Ale wtedy właśnie socjaliści spokojnie wychodzą z parlamentarnej sali Palazzo Montecitorio. Lud odmawia spotkania z królem. Nie uznaje go.

REKLAMA

Na czele kontestatorów idzie Nicolino Bombacci. Włosy ma rozwichrzone, brodę zaniedbaną. Przechodząc przed królem, patrzy mu w twarz i woła:

– Niech żyje republika socjalistyczna!

Nicola Bombacci

W okręgu bolońskim odniósł w wyborach ogromny osobisty sukces. Niektóre gazety nazwały go „królem głosów”. On sam, nie licząc reszty socjalistów, wyprowadza właśnie z parlamentu sto tysięcy Włochów. Król wygłosił mowę tronową w na pół pustej sali.

Ta scena, godna najznamienitszego teatru, pozostanie wszystkim na długo w pamięci. Zbuntowani posłowie po wyjściu na plac przed Montecitorio śmieją się, ściskają i poklepują po plecach. Ich radość jest szczera i beztroska. Oto urzeczywistnia się ich marzenie o sprawiedliwym i godnym życiu. Na tym rzymskim placu w słabym grudniowym słońcu są w tym momencie przedstawicielami narodu, który wrócił do dzieciństwa. Ale radość nie trwa długo. Posłowie zaraz uświadamiają sobie, że nie mają żadnego pomysłu na resztę dnia. Socjaliści zdobyli Italię, lecz nie wiedzą, co począć z tą zdobyczą.

Czują się zagubieni, są więc łatwym celem dla przeciwników. Już po południu stają się ofiarami nacjonalistów – polują na nich w całym mieście, łapią za czarne fontazie i biją, zmuszając do wołania: „Niech żyje król!”. Pod wieczór do akcji wkracza gwardia królewska, nowo utworzona formacja policyjna, której zadaniem jest utrzymanie porządku publicznego. Lucio Menotti Serrati, przywódca Włoskiej Partii Socjalistycznej, zostaje siłą doprowadzony na komendę i tam dotkliwie pobity. Następnego dnia na piazza Esedra traci życie Tiberio Zampa, dwudziestotrzyletni pracownik drukarni „Avanti!”.

Reakcją socjalistów jest jak zwykle zapowiedź strajku generalnego. Fabryki znowu stają. Mediolan, w obawie przed rewolucją, śpi z bronią w zasięgu ręki. Jak napisał Claudio Treves, w powietrzu unosi się ostry zapach gniewu, zapowiedź terroru. Bombacci oświadcza, że rewolucja jest koniecznością historyczną; że parlament to relikt przeszłości i że jego obowiązkiem jest powalić go kilofem. Mówi to ze swej ławy parlamentarnej. Pod koniec strajku generalnego w Turynie, Adrii, Mediolanie i Modenie doliczono się co najmniej 10 ofiar śmiertelnych. Tę liczbę trzeba dodać do 110 zabitych w samym tylko 1919 roku w ulicznych starciach między socjalistami a siłami porządkowymi. Taki bilans zamyka pierwszy rok pokoju.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Antonio Scuratiego „M. Syn stulecia”:

Antonio Scurati
M. Syn Stulecia
cena:
49,90 zł
Tytuł oryginalny:
M. Il figlio del secolo
Wydawca:
Sonia Draga
Tłumaczenie:
Alina Pawłowska-Zampino
Okładka:
twarda
Liczba stron:
720
Format:
166x225mm
ISBN:
978-83-811-0990-1
EAN:
9788381109901

Gabriele D’Annunzio

Fiume, 18 grudnia 1919 r.

Komendant jest sam w swoim gabinecie. Po tym, jak o świcie sekretnymi drzwiami wyszła stąd Lilì de Montresor, popularna w lokalnych kawiarniach szansonistka, bogatsza o 500 lirów pochodzących z funduszy komendantury, D’Annunzio polecił nie wpuszczać nikogo, chyba że nadejdą nowe wiadomości.

Pieczę nad jego samotnością sprawuje w przedsionku Tommaso Beltrami, członek gwardii przybocznej poety utworzonej przez Guida Kellera. Powołał do niej ludzi z kompanii „Desperatów”, grupy ochotników bez dokumentów, obozujących na terenie stoczni, gdzie piją, śpiewają i skaczą nago do morza z dziobów statków unieruchomionych przez embargo. Beltrami, były ardyta i były związkowiec, jest uważany przez niektórych za urodzonego dowódcę, przez innych zaś za dziwkarza, nałogowego hazardzistę i kokainistę. Prawdopodobnie i jedni, i drudzy mają rację.

Gabriele D'Annunzio

Za strzeżonymi przez Beltramiego drzwiami D’Annunzio czeka na wyniki plebiscytu, który ogłosił, by zdecydować, czy ma się zgodzić na „modus vivendi” – kompromis zaproponowany przez rząd Nittiego. Komendant jest w swoim ulubionym mundurze, tym, który miał na sobie podczas „świętego marszu” nocą z Ronchi – w nieskazitelnie białym z wysokim kołnierzykiem mundurze lansjerów nowaryskich. W kieszonce trzyma srebrną lufkę.

Proponowany przez rząd modus vivendi przewiduje w zamian za zaprzestanie okupacji przyznanie rang wojskowych legionistom D’Annunzia oraz ulokowanie we Fiume regularnego wojska w oczekiwaniu na przyłączenie miasta do Włoch. Młodzi ochotnicy o gorących głowach z przybocznej gwardii Komendanta uważają, że to haniebny szwindel, ale starsi członkowie sztabu uznali to wyjście za honorowe ustępstwo. Także w tym wypadku wszyscy mają rację.

D’Annunzio 14 listopada udał się z Fiume do Zary. Pojawienie się komendanta w kolejnym mieście stanowiącym przedmiot sporu między Włochami a Jugosławią zostało przyjęte przez jego mieszkańców z ogromnym entuzjazmem. Przywitali go jak bohatera. D’Annunzio i tutaj nie omieszkał rozwinąć flagi Giovanniego Randacia przed zebranymi ludźmi, którzy spontanicznie uklękli przed nią w błocie. Przez chwilę mogło się zdawać, że cały ten pomysł z niesieniem płomienia Fiume światu nie jest tylko urojeniem poety odurzonego sobą. „Wielka Italia” narodzona w małym Fiume poczuła się na nowo gotowa stawić czoło Ameryce i w sztabie znów zaczęto rozmawiać o „marszu na Rzym”. „Kto nie maszeruje, ten murszeje” – mówiono.

REKLAMA

Jednak dwa dni później nadeszły z Rzymu wyniki wyborów parlamentarnych. Wygrali socjaliści, duma narodowa zeszła na drugi plan, na pierwszym były teraz chleb i dochód narodowy, znienawidzony Nitti pozostał na stanowisku szefa rządu. Włochy mogą żyć bez glorii D’Annunzia, ale nie przeżyją bez pieniędzy z Ameryki – taką odpowiedź dały urny wyborcze.

Tymczasem we Fiume sześć na trzydzieści tysięcy mężczyzn zdolnych do pracy było bezrobotnych; ludzie zaczęli okazywać objawy kociokwiku. Komendant upoważnił więc swoich oficerów, by na nowo podjęli rozmowy z „rzymską kloaką”. Pojawiła się propozycja modus vivendi. Decyzję miała podjąć Fiumeńska Rada Narodowa. W dniu 15 grudnia, po długich i burzliwych dyskusjach, Rada przyjęła propozycję Nittiego 46 głosami za i tylko 6 przeciw. Tak więc rebelia Fiume miała się ku końcowi. Duch buntu osłabł.

Ale kiedy rozeszła się wiadomość o przyjęciu przez Radę rezolucji przychylnej kompromisowi, pod balkonem Pałacu Rządowego zebrał się wzburzony tłum legionistów i cywili, zwłaszcza kobiet. Krzyczą o zdradzie, wzywają do rewolty, tysiące głosów przywołują Komendanta na balkon. Znowu tumult, znowu to co ważne dzieje się na ulicy, plac jest parlamentem pod gołym niebem.

D’Annunzio wychodzi na balkon, jest bardzo blady, w ręce trzyma kilka kartek. Już nie deklamuje, ale jak uczniak odczytuje warunki modus vivendi – kompromisu zaproponowanego przez rzymskich polityków. Poszczególne punkty umowy ludzie zebrani na placu albo przyjmują gremialnym „tak”, albo odrzucają, wołając: „nie”. Pod koniec lektury duch jest na nowo przebudzony. Rada Narodowa ogromną większością zgodziła się na kompromis, ale na placu pod balkonem panuje demokracja bezpośrednia. D’Annunzio szorstko przerywa podnieconą wrzawę zgromadzonych ludzi:

– A więc chcecie go?

REKLAMA

Przecząca odpowiedź jest jednogłośna. Aneksja, wolność, opór.

– Ale opór oznacza cierpienie. Chcecie tego?

Tak, chcą.

Włoscy legioniści we Fiume w 1919 roku. W środku, z laską, Gabriele D'Annunzio

D’Annunzio wyznacza 18 grudnia dniem referendum. Skoro naród nie uważa, że broń i wysiłek legionistów są konieczne, by dotrzymać przysięgi, niech to otwarcie powie. Później każe rozwinąć flagę Randaccia i prosi ardytów, żeby zaśpiewali wojenne pieśni. Plac zdaje się eksplodować euforią zebranych ludzi, trwa to do późnej nocy. Decyzja o tym, czy przyjąć modus vivendi, będzie zależeć od wyniku referendum.

Dwa dni po tych gorących godzinach na placu przed Pałacem Rządowym Komendant czeka w samotności, aż dotrze do niego głos ludu. Musi czekać do wieczora. Przez drzwi, których strzeże Beltrami, przeciekają wiadomości o aktach przemocy. Legioniści przeszkadzają obywatelom miasta w wolnym wyrażaniu opinii. Wtargnęli do wielu lokali wyborczych, zakłócili pracę skrutatorów, fałszowali karty. Pomimo to jeszcze przed zachodem słońca wynik referendum jest jednoznaczny: przeważająca większość mieszkańców Fiume opowiedziała się za modus vivendi zaproponowanym przez tę świnię Nittiego. D’Annunzio znowu odizolował się od świata.

Głos Fiume zmienił się nie do poznania, stał się cierpki. Rzymska zaraza skaziła wody miasta; ludziom wyschły gardła, w ustach zagościła gorycz. Mieszkańcy Fiume! Bracia! Skąd ten lęk? Bo widzicie, że bohaterowie są smutni? Z błędów narodziły się błędy, z przemocy przemoc, z mroku mrok.

Od ciemnego blatu stołu z kasztanowca, przed którym stoi poeta bohater, odbija się bielą usypana ścieżka. Srebrna lufka błyszczy pod poważnym spojrzeniem madziarskich zarządców miasta na starych portretach. Komendant wciągnął nosem proszek, nozdrza zadrgały i zapiekły, naczynia włosowate popękały. Zastrzyk dopaminy w synapsach mózgu rozbudził odwagę, tę samą, którą D’Annunzio okazał w locie nad Wiedniem.

Zmysły się wyostrzają, czas reakcji skraca, senność, pragnienie i zmęczenie znikają, euforia rośnie, wraca pożądanie. Komendant jest znowu niestrudzony.

D’Annunzio wzywa gwardię przyboczną i rozkazuje, żeby anulowano niezakończone jeszcze referendum. Tak naprawdę demokracja jest tylko drobnomieszczańskim chybionym pomysłem.

Ten tekst jest fragmentem książki Antonio Scuratiego „M. Syn stulecia”:

Antonio Scurati
M. Syn Stulecia
cena:
49,90 zł
Tytuł oryginalny:
M. Il figlio del secolo
Wydawca:
Sonia Draga
Tłumaczenie:
Alina Pawłowska-Zampino
Okładka:
twarda
Liczba stron:
720
Format:
166x225mm
ISBN:
978-83-811-0990-1
EAN:
9788381109901
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Antonio Scurati
(Ur. 1969) włoski pisarz i wykładowca akademicki. Jego powieść M. Syn Stulecia wydana w 2018 roku okazała się bestsellerem we Włoszech. Do tej pory przetłumaczono ją na prawie 40 języków.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone