Podróż do Warszawy u progu II wojny światowej

opublikowano: 2021-02-15 15:26
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Dwie Polki podróżują pociągiem z Francji do Polski nieświadome zbliżającej się katastrofy. Jest połowa sierpnia 1939 roku...
REKLAMA

Peron jest mały i niewielu na nim ludzi. Drewniane zielone zadaszenie tuli się do niewielkiego budynku dworca zwieńczonego zabytkowym zegarem, który nieubłaganie odmierza krótkie minuty spóźnialskim i leniwe, powolne, ciągnące się w nieskończoność tym, którzy od jakiegoś czasu czekają na pociąg. Dla mnie to wszystko jest nowe i ekscytujące. Już tutaj czuję się wyjątkowo, jakbym była podróżniczką, która właśnie wybiera się na eskapadę w nieznane. Z drugiej strony, z walizką w ręce, a w zasadzie w dłoni ojca, czuję się niezwykle dorosła. Mam na sobie zwiewną błękitną sukienkę z dwiema falbankami, którą mama uszyła specjalnie na tę okazję, twierdząc, że nie mogę zaprezentować się rodzinie jak obdartuska. Jakbym kiedyś nią była! Koleżanki zawsze zazdrościły mi strojów szytych przez mamusię, która z niczego potrafi wyczarować coś modnego i stylowego. Moi bracia, ojciec i ona sama wyglądają, jakby ubierali się u najlepszych krawców w Paryżu, tak że przyciągają spojrzenia nieznajomych na ulicy. Jesteśmy jak wizytówka mamusinej pracowni i szczerze mówiąc, bardzo nas to cieszy.

Luksusowy Flèche d'Or na paryskim Gare du Nord, lata dwudzieste XX wieku

A w powojennych biednych czasach przecież niełatwo było się wyróżnić. My mieliśmy to szczęście.

Ojciec, jakby niósł koszyk jajek, z atencją lokuje walizki na półkach nad naszymi głowami i gdyby nie gwizdek konduktora i groźne sapnięcie lokomotywy, pewnie by się stąd nie ruszył. Pochyla się teraz nade mną, ściska mocno jak nigdy wcześniej i pieści moje ucho najczulszymi słowami.

– Do zobaczenia, księżniczko. Kocham cię najbardziej na świecie. Wracaj szybko, kochanie. Już za tobą tęsknię.

– Też cię kocham najbardziej na świecie.

Całuję jego chropowaty policzek pokryty gęstą siateczką drobnych zmarszczek i patrzę, jak odchodzi. Widzę go jeszcze przez chwilę w kłębach pary na peronie. Machamy do siebie zawzięcie, dopóki gwałtowne szarpnięcie lokomotywy nie zmusza mnie do zajęcia miejsca.

Nim na dobre ruszymy, czuję, jak skręca mi się żołądek. W pierwszej chwili nie potrafię ocenić, czy to na myśl o ugotowanych na twardo jajkach i soczystym dojrzałym pomidorze, które spakowała mama, czy z podniecenia. Widzę, że Zośka jest bardzo poruszona, a jej szkliste oczy tępo wpatrują się przed siebie.

Ludzi w wagonie jest niewielu. Jakiś robotnik, który ciągle mnie w dłoniach wytarty kaszkiet, dżentelmen w nie najlepiej skrojonym trzyczęściowym garniturze i dwie hałaśliwe kobiety, które usiadły nieopodal i teraz skrzekliwie przekrzykują stukot kół pociągu.

REKLAMA

Skupiam się na widokach. Lesie, który przemyka za oknem, kilku nieśmiało przycupniętych na jego skraju domkach, pasących się krowach, a mimo to dociera do mnie ich rozmowa.

– Powiadam pani, pani Barral, nic dobrego z tego nie wyniknie, będzie wojna jak nic – mówi grubsza, wymalowana jak wampirzyca na pierwszego listopada.

Blada, z nienaturalnie uczernionymi brwiami i przesadnie czerwonymi ustami, które co chwilę układa w ciup. Pewnie poprawiała szminką ich kontur, bo teraz nieładna karmazynowa czerwień pokrywa również zęby. Mamusia na jej widok miałaby jednoznaczne skojarzenia, ja zaś nadstawiam uszu, zastanawiając się, o czym tak pytlują.

– Pani Fresnel, pani Fresnel! – Pulchna blondynka prycha zniecierpliwiona, jednocześnie wzruszając ramionami. – Jak pani coś wymyśli… Jaka wojna? Dopiero co się skończyła jedna, to niby miałaby być druga? To jakaś wierutna bzdura.

– Mój René tak twierdzi, a on zna się na rzeczy. Jest przemysłowcem, czyta gazety, można powiedzieć, że trzyma rękę na pulsie.

– Głupoty! Ot, naczytał się gazet i wierzy pismakom. Hitler nie byłby takim durniem, wystarczy mu, że zajął…

– Durniem powiada pani? – mówi z naciskiem. – On nie jest głupi, tylko pazerny. Wspomni pani moje słowa.

– A co mnie on obchodzi? Czechosłowację ponoć zajął i co z tego? Nam nic nie grozi, mamy, jak to się mówi, podpisany z Niemcami pakt i tego trzeba się trzymać.

– Mój René twierdzi, że ten cały Adolf Hitler nic sobie nie robi z umów, że nie powinniśmy…

– Béatrice, niech mnie pani z łaski swojej nie próbuje straszyć.

– A gdzieżbym śmiała? Mówię tylko, jak jest.

Widok nieukończonego jeszcze Dworca Głównego w Warszawie w końcu 1938 roku na fotografii Józefa Fischera

Kobiety niespodziewanie się dąsają, milkną, po czym ostentacyjnie odwracają głowy i skupiają na widokach za oknem.

Wzbiera we mnie zaciekawienie. Wojna? Jaka wojna? Owszem, ojciec z braćmi rozprawiali przy stole o Hitlerze, ale raczej jako o małym krzykaczu, któremu się wydaje, że może zawładnąć światem. Przeraża mnie jego polityka wobec Żydów i zakusy polityczne, ale ojciec niezmiennie powtarza, że nie mamy się czego bać. Mamy robić swoje i nie przejmować się tym wrzaskliwym kurduplem, który jest zwykłym mitomanem i fantastą. Teraz rozmowa kobiet, która przykuła moją uwagę, spowodowała, że na chwilę wracam do tego trudnego tematu.

W moim przekonaniu Hitler dla Niemców jest wizjonerem, który sprawił, że jako naród uwierzyli w siebie i odzyskali dumę, ale czy komuś rzeczywiście zagraża? Nie byłabym taka pewna.

REKLAMA

W kwietniu sąsiadka spod czwórki wróciła z wakacji w Niemczech. Pojechała do siostry pod Berlinem i była zachwycona. Ład, porządek, dyscyplina, tak z zazdrością i podziwem mówiła o domu rodzinnym. Odniosła też wrażenie, że młodzi Niemcy, zarówno dziewczęta, jak i chłopcy, są niezwykle wysportowani. Wiecznie w coś grają, ścigają się, ćwiczą. Nawet młode kobiety w tym uczestniczą. Urzekły ją wyzwolenie i nowoczesne podejście kobiet do stylu życia, mody. Większość z nich przedkłada tam wygodę i praktyczność ponad elegancję i sąsiadka przekonywała nas, że to modny trend, którego należy się spodziewać i u nas. Osobiście nie chciałabym rezygnować z ładnych sukienek na rzecz sportowych strojów i obiecałam sobie w duchu, że nie dam się ponieść modowemu zaślepieniu. Teraz na myśl przychodzi mi zawartość upchniętej na półce walizki. Mam nadzieję, że nie będę musiała nosić tych okropnych buciorów, które kazała mi spakować mama.

Pociąg, sapiąc i prychając, z rytmicznym stukotem kół wlecze się w nieskończoność. Czarna, połyskliwa lokomotywa ciągnąca sześć wagonów co rusz leniwie zatrzymuje się na kolejnych stacjach, jakby nie zależało jej na czasie, obojętna na zniecierpliwienie podróżnych. Jestem znużona, straciłam ochotę na czytanie, nawet krajobraz wydaje się mniej interesujący. Z Zosią co chwilę zapadamy w drzemkę, budząc się gwałtownie, gdy lokomotywa gwiżdże albo niespodziewanie szarpie. Podróżni wsiadają i wysiadają, zmieniają się walizki i ploteczki, w które coraz chętniej się wsłuchuję…

Gdy zatrzymujemy się na stacji w Niemczech, po peronie kręci się kilku żołnierzy. Sztywni, nadęci, dumnie wyprostowani kroczą przed siebie, głośno się śmiejąc i paląc papierosy. Popatrują w okna pociągu, uważnie lustrując pasażerów. Nasze okno jest otwarte i to najwyraźniej zachęca ryżego młodego wojaka z mauserem na ramieniu do zbliżenia się i zagajenia rozmowy.

– Z daleka jedziecie? – pyta niby od niechcenia.

– Z Francji – odpowiada lakonicznie Zosia niezainteresowana pogaduszkami ze sprawiającym niezbyt sympatyczne wrażenie nieznajomym.

– E, Francja – prycha tamten lekceważąco i zaciąga się papierosem. – Słyszałem, że tam tylko żaby jecie.

– Bynajmniej – unosi się Zosia i aby zakończyć tę wymianę zdań, odwraca się ostentacyjnie w drugą stronę, ignorując smarkacza, który pewnie skłamał, że jest pełnoletni, żeby zaciągnąć się do wojska.

REKLAMA

– A dokąd jedziecie? – woła niezrażony.

– Do Polski – odpowiadam z dumą i po chwili dodaję: – Do Warszawy.

Jestem naprawdę ciekawa, jak ją skrytykuje i jakie ma uprzedzenia. On jednak tylko ironicznie się uśmiecha i rzuca jakby mimochodem:

– Niedługo też tam będziemy.

W tym momencie lokomotywa szarpie wagonami, z mozołem rusza, by zaraz nabrać animuszu i energicznie przyspieszyć. Nim zdążę zapytać, co ma na myśli, jego postać się oddala, aż wreszcie staje się niemal niewidocznym punktem na tle ceglanego dworca.

Ten tekst jest fragmentem książki Niny Majewskiej-Brown „Ostatnia „więźniarka” Auschwitz”:

Nina Majewska-Brown
„Ostatnia „więźniarka” Auschwitz”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Okładka:
miękka
Liczba stron:
414
Format:
135×215 mm
EAN:
9788311160941

Przez chwilę się zastanawiam, co znaczą jego słowa. Też wybierają się do Warszawy? Jeśli tak, to dlaczego nie wsiedli do pociągu i skąd ten ironiczny ton? A jeśli jadą całą grupą, która tłoczyła się w drzwiach dworca, to jakie mają plany i co będą robić w stolicy Polski? Wreszcie wzruszam ramionami i daję sobie spokój z wątpliwościami, na które i tak nie znajdę odpowiedzi, i usiłuję czytać.

Pachniało sianem. Krowy pasły się leniwie na pastwisku, szukając cienia rzucanego przez jedyne rosnące w tym miejscu drzewo. Joanna na powrót skupiła się na drożdżowym cieście wyrabianym na zniszczonej stolnicy. Dziś wieczorem miał wreszcie wrócić Maciej. Tak bardzo go kochała, tak za nim tęskniła. W chacie paliło się w kominku, na stole dumnie prężyły brzuszki dwie porcelanowe miski, a w nich…

Nim się dowiem, co było w miskach, najwyraźniej znużona przymykam oczy i zapadam w drzemkę. Śnię o rodzinnym domu, o tym, co robią bracia, rodzice, senne majaki przywołują ich roześmiane twarze. Zatapiam się w nich, pragnąc, by pozostały ze mną jak najdłużej. Mimo że ławka jest twarda i niewygodna, zasypiam na dobre, oparta o ściankę wagonu, ze zwiniętym w kulę swetrem pod głową.

Niemieccy i austriaccy celnicy demontujący słup graniczny, 15 marca 1938 (Bundesarchiv, Bild 137-049278 / CC-BY-SA 3.0)

Papieren bitte.

Słyszę obcy szorstki głos i sztywnieję przerażona. Początkowo nie orientuję się, gdzie jestem i co się dzieje. Chwilę zajmuje mi oprzytomnienie i wyjęcie z torebki właściwych dokumentów, które oczywiście jak zwykle zaplątały się gdzieś na dnie między chusteczką a ołówkiem i puderniczką.

Wreszcie oddycham z ulgą, uświadamiając sobie, że w końcu jesteśmy na granicy, ostatniej granicy, i sprawdzają nasze paszporty. Już niedługo spełni się moje marzenie. Znajdę się w tej magicznej, legendarnej Polsce, za którą tak tęsknią rodzice. Jeszcze tylko kilka godzin i dotrzemy do Warszawy. Czuję ogromną ekscytację i ciekawość i uśmiecham się całą sobą. Tyle się spodziewam po tej eskapadzie, tyle będę miała do opowiadania po powrocie! Przywiozę prezenty, usiądziemy wieczorem przy herbacie, przyjdą wujostwo i będziemy z Zosią wspominać nasz wakacyjny wyjazd, przekazywać uściski i pozdrowienia od najbliższych.

REKLAMA

Emocje udzielają się niemal wszystkim podróżnym, którzy spieszą do swoich domów, rodzin, interesów, ale z pewnością nikt nie jest tak ciekaw tego, co go czeka, jak ja. Nareszcie poznam ich wszystkich. Jestem pełna obaw, a zarazem ciekawa, jakie zrobię na nich wrażenie, czy mnie polubią, czy jesteśmy do siebie podobni, czy się zaprzyjaźnimy? Z pewnością to będzie cudowny czas.

Tymczasem ze zdziwieniem odkrywam, że Polska niewiele się różni od Francji, w której wyrosłam, zapuściłam korzenie i która stała się moim miejscem na ziemi. Może trochę inne są drzewa i kwiaty, jakby mniej znajome, mniej okazałe, ale poza tym zaczynam się czuć jak w domu.

– Coś taka radosna? – Zosia uśmiecha się promiennie i najwyraźniej podziela mój nastrój. – Masz ochotę na jabłko? Przed chwilą jedno ostrugałam, ale spałaś i nie miałam sumienia cię budzić.

– Nie, dziękuję, nie jestem głodna. – Sadowię się wygodnie, poprawiając sukienkę i rozmyślając, jak to możliwe, że się tu znalazłam.

– Podekscytowana?

– Jak rzadko. Ale też trochę się boję – odpowiadam cicho. Przecież to moja pierwsza tak daleka wyprawa bez rodziców, Zośka zresztą też ma mnie opuścić po dwóch dniach i ruszyć dalej, na Mazury, do swoich najbliższych.

– Nie martw się na zapas. – Uspokajająco gładzi mnie po ręce i znowu się uśmiecha. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

– Łatwo ci mówić.

– Oczywiście, że łatwo – delikatnie szczypie mnie w bok – bo dobrze znam ich wszystkich i wiem, że będą cię rozpieszczać.

– Tere-fere.

– No, daj spokój, nie przejmuj się tak. – Rozradowana Zosia teraz szturcha mnie łokciem i zaraz lekko sztywnieje. – Lepiej pomyśl, co warto zobaczyć, dokąd pójść i kogo odwiedzić. Jeśli będziesz miała ochotę, zabiorę cię do mojego ulubionego sklepu z porcelaną, kupisz sobie coś ładnego na pamiątkę.

REKLAMA

– Może, sama nie wiem... – Im bliżej celu, tym więcej we mnie pytań i wątpliwości, a z drugiej strony rozkoszna błogość rozsiada się na moich kolanach i wprawia żołądek w niespokojne drżenie.

Perony dworca Wiedeńskiego – gmach dworca widoczny po lewej stronie. Zdjęcie Zdzisława Marcinkowskiego z 1925 roku

– Koniecznie musisz się wybrać do wujostwa w Wilanowie i do pałacu, tam jest przepiękny park, będziesz zachwycona. Łazienki, Zamek Królewski – Zosia przymyka oczy i daje się ponieść wspomnieniom – zdecydowanie są warte obejrzenia. Do tego Ogród Saski, ponoć najstarszy park w stolicy, i oczywiście Pałac Saski, poza tym…

– Obawiam się, że nie zapamiętam tego wszystkiego, no i nie wiem, czy będzie tyle czasu na zwiedzanie. Chyba powinnam zdać się na wujostwo.

Wreszcie we wtorek 15 sierpnia o siedemnastej osiemnaście docieramy na dworzec w Warszawie. W moim kalendarzu na ten dzień zapisano cytat z Bertranda Russella: „To smutne, że głupcy są tak pewni siebie, a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości”. Zastanawiam się, ile w tym prawdy, i przychodzi mi na myśl moja szkolna koleżanka Anaïs. Wyjątkowo pewna siebie, bezczelna i przy tym niezbyt bystra.

Nie mam pojęcia, że tego dnia w Tatrach wydarzy się tragedia: od uderzenia pioruna na szczycie Świnicy zginie pięciu harcerzy i ich opiekun. Ani o tym, że w Świętoszowie, nieopodal Żagania, podczas prezentacji sił bojowych przed dowódcami Luftwaffe rozbije się trzynaście bombowców i dwudziestu sześciu niemieckich lotników pożegna się z życiem. Że niespełna rok później do obozu w Auschwitz trafi pierwszy transport więźniów z Warszawy. Dla mnie to jeden z najbardziej ekscytujących dni w życiu, po którym wiele sobie obiecuję.

Jestem oszołomiona. Pociąg z niemiłosiernym zgrzytem i snopami iskier sypiących się spod kół wreszcie zatrzymuje się na dworcu. To jeden z największych, jeśli nie największy, budynek, jaki widziałam. Oczywiście nie zdaję sobie sprawy, że 18 lutego tego roku generał Kordian Józef Zamorski wraz z kompanią reprezentacyjną Policji Państwowej witali tu Reichsführera SS Heinricha Himmlera ani że w czerwcu, przed naszym przyjazdem, gmach w części strawił pożar. Dla mnie jest nowoczesny, przytłaczający wielkością i zdumiewający architekturą. Jest tak inny od tego, co znam, wydaje się wręcz krzyczeć, że oto właśnie on staje się wielkim krokiem w nową epokę i architektoniczną przyszłość. Po plecach przebiega mi dreszcz dumy, że jestem Polką i że to po części należy też do mnie.

Ten tekst jest fragmentem książki Niny Majewskiej-Brown „Ostatnia „więźniarka” Auschwitz”:

Nina Majewska-Brown
„Ostatnia „więźniarka” Auschwitz”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Okładka:
miękka
Liczba stron:
414
Format:
135×215 mm
EAN:
9788311160941
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Nina Majewska-Brown
Nina Majewska-Brown jest absolwentką wydziału polonistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przez lata pracowała w wielu wydawnictwach. Obecnie prowadzi dom i wychowuje synów. Jej debiut ,,Wakacje" stał się jednocześnie najpopularniejszą wśród czytelników pozycją jej autorstwa jak i również cała seria "Nina Brown", którą owa książka zapoczątkowała. Spod pióra autorki wyszła również inna seria zatytułowana "Anka" oraz kilka niezależnych powieści, do których zaliczamy chociażby "Grzech" oraz "Tylko dla dorosłych".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone