Polska szlachta w walce z bandytami

opublikowano: 2016-12-22, 12:10
wszelkie prawa zastrzeżone
Często mówi się, że I Rzeczpospolita była krajem anarchii i nieporządku. Łatwo zapominamy, że rządząca tym krajem szlachta często ofiarnie walczyła z bandytami.
reklama

Początek roku 1519

Tego dnia ostry mróz skuł lodem ziemię, wodę i drzewa. Blade słońce czasem tylko wychodziło zza chmur. Wiatr szumiał głucho wśród puszczy, pod jego naporem chybotały się wielkie drzewa, z gałęziami ciężkimi od czap śniegu. Krajobraz, mimo że ponury, był na swój sposób piękny i magiczny. Lecz jego magia i piękno kończyły się tam, gdzie zaczynał się plac niewielkiej wioski zwanej Polanką.

Jeszcze kilka godzin wcześniej Polanka była cicha i spokojna, zespolona z zimowym czasem tej krainy. Ale nagle na gościńcu zaroiło się od sylwetek jeźdźców i pieszych. Buty i końskie kopyta z trzaskiem wbijały się w śnieżną skorupę. Zbrojni mężczyźni i dowodzący nimi dostojnicy zajęli Polankę. Trochę później, gdy w okolicy rozniosła się już wieść o nadchodzącym wydarzeniu, do wioski zaczęły się schodzić liczne grupy ciekawskich.

Sejm polski za panowania Zygmunta III Wazy 1622 (aut. Giacomo Lauro, domena publiczna)

A teraz ciżba ludzka zgromadzona wokół placu kościelnego złorzeczyła, spluwała flegmą, chuchała na zgrabiałe dłonie. Zebrali się chłopi i szlachcice z sąsiednich wsi i majątków, z okolic, gdzie rzadko działo się cokolwiek doniosłego czy dramatycznego. Ten dzień jednak mieli zapamiętać na długo – miał się odbyć sąd, a potem egzekucja mordercy.

Bandyta kilka dni wcześniej zabił pod Lublinem pewnego starostę. Po dokonaniu zbrodni uciekał przez lasy. Niespełna dziesięć mil od miejsca mordu schwytali go żołnierze i spętanego łykami sprowadzili do najbliższej wioski, którą była Polanka. Na miejsce pospiesznie przybył orszak pana Turańskiego, magnata, który zarządził pościg. Mimo panującego mrozu i trudnych do przebycia szlaków pan Turański zarządził, że sąd nad złoczyńcą ma się odbyć jak najszybciej i tu, na miejscu. Odrzucił pomysł biskupa, aby mordercę sprowadzić do Lublina, gdzie dokonano zbrodni, choć tam były odpowiednie warunki do sądzenia, wieża i kat.

– Szkoda czasu na dyrdymały, panowie. Tę sprawę trzeba zakończyć szybko i bez zwłoki – stwierdził magnat.

Tak też się stało.

Gdy wszystko było gotowe, sekretarz dał znak żołnierzom, a tłum uciszył się. Wszyscy ciekawscy stanęli w skupieniu. Ludzi zgromadziło się wielu, ponad setka. Większość stanowili podpici chłopi o zaciętych twarzach wiecznych cierpiętników. Jak zawsze gniewni, przeciwni wszystkim i wszystkiemu poza swą rodziną, ale ciekawscy, gdy na ich oczach miały się rozgrywać sprawy wielkich panów.

Husarz na obrazie Józefa Brandta (domena publiczna).

Obok chłopstwa stali prości szlachcice z tych okolic, zwani szaraczkami albo zagrodowymi, gdyż poza tytułem złożonym w skarbczyku, mieczem u pasa i posiadaniem konia nie różnili się ani obyczajem, ani majętnością od zwykłego chłopstwa. Co prawda znaczna część z nich uważała się za potomków wielkich rycerzy, ale w istocie rzadko który naprawdę uczestniczył w jakiejkolwiek wojnie. Mocni byli w słowach, dzielni w grupie, a gdy popili jałowcówki – o tak, wtedy mogli walczyć z całym światem. Z natury zawistni i zazdrośni, gdy zapominali czasem o swej biedzie, potrafili okazywać wielkie serce. Spędzali swoje życie, doglądając zbiorów na polach, wiecznie snuli plany, które nigdy nie miały zostać spełnione, a od święta – przypasywali miecz, wsiadali na konia i jechali uczestniczyć w mniejszej i większej polityce na sejmikach.

reklama

Wokół placu stali żołnierze pana Turańskiego. Odziani w skórzane kubraki i stalowe hełmy, wszyscy jak jeden zacięci i dumni. To, że służyli znanemu magnatowi, dawało im poczucie wyższości nad kmiotkami z prowincji. Z kolei lokalni szlachcice to ich mieli za nic, bo człowiek na służbie to zawsze sługa, a oni przecież byli panami. Drobnymi, bo drobnymi, ale na swoim. Okazywali żołnierzom chłodną wyniosłość. A żołnierze pozostawali niewzruszeni, bo oni za to poznawali różne ziemie, bywali na zamkach wielkich władców, a czasem przychodziło im powalczyć z Tatarem albo z Rusinem. Służba ich była ciężka, lecz dawała dumę i odpowiednią zapłatę.

Na skraju wioskowego placu, u stóp wiekowego kamiennego kościoła, ustawiono długi stół. Zasiedli za nim panowie, o których każdy wyrażał się z szacunkiem i uniżeniem.

Był tam biskup lubelski, gruby jegomość o łagodnej twarzy. Siedział znudzony, żałując, że dał się magnatowi Turańskiemu namówić na tę zimową eskapadę. Brzydziły go wszelkie sprawy związane z przemocą, męczyły niewygody i zimno. Tęsknił za pałacykiem biskupim, dobrym jedzeniem i ciepłym piecem. Mało go interesował proces, który miał obserwować.

Tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 1 Uciekinier”:

Łukasz Czeszumski
Krew wojowników. Tom 1 Uciekinier
cena:
44,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2016
Liczba stron:
422
ISBN:
9788394135539
EAN:
9788394135539

Po drugiej stronie stołu siedział sekretarz królewski z Krakowa, młody człowiek odziany elegancko i wielkopańsko. Spod futrzanej czapy widać było zadbaną czarną brodę i czujnie rozglądające się oczy. Był jedynym w tym otoczeniu uczonym w piśmie i w zasadach prawa, napuszył się więc swoim dostojeństwem, z namaszczeniem naszykował kodeksy i inkaust i usiadł z piórem w dłoni, czekając na rozpoczęcie indukty.

Zygmunt Stary, około 1555 roku (portret ze szkoły Lukasa Cranacha Młodszego)

A pośrodku zasiadł sam pan Turański, najważniejszy ze zgromadzonych. Chyba nikt z obecnych w Polance nie miał pojęcia, że to on jedną drobną decyzją podjętą dawno temu zapoczątkował serię wydarzeń, która dziś doprowadziła ich w to miejsce. Teraz miał wydać wyrok za zbrodnię, której istota i powód mało kogo obchodziły. Maluczcy spoglądali na niego z mieszaniną ciekawości i trwogi. Był zamyślony i gniewny, jak na magnata przystało. Odziany we wspaniały płaszcz i czapę z bobra, twarz miał nieprzeniknioną, starczą, ściągniętą bólem. Życie nauczyło Turańskiego ponurych zasad i rozmiłowało w poczuciu władzy. Nie zamierzał być litościwym tym bardziej, że zbrodnia, której się dopuszczono, dotyczyła osobiście też jego samego i jego interesów. Na prowincjach Korony mówiono o nim, że jest tak chciwy, że wyszarpie ostatnią monetę od dłużnika i wytoczy ostatnią kroplę krwi pańszczyźnianego chłopa.

reklama

Cyryl Turański zaczynał swą drogę do potęgi, posiadając niewiele: skromny zamek pod Lidą i kilkadziesiąt łanów urodzajnej ziemi. Rodzina Turańskich była mieszana, polsko-litewska, i przez długi czas ani jeden naród, ani drugi nie uznawał jej za swoich. Turańscy tradycyjnie wybierali na karierę wojsko książęce lub stan duchowny. Młody Cyryl nie miał jednak cierpliwości do studiowania świętych ksiąg ani predyspozycji do życia wojskowego. Od dzieciństwa doskwierały mu silne gorączki i bóle reumatyczne, nie nadawał się na wojenne wyprawy. Z natury wolał spędzać czas na dworach i zamkach, miejscach, gdzie wszystko podlegało określonemu ceremoniałowi i ustalonym regułom, gdzie mógł przyglądać się decyzjom władców i sposobom rządzenia państwem. Uzyskał pozycję urzędnika królewskiego na zamku księcia Litwy i tam przez szereg lat zajmował się buchalterią i rozliczaniem danin.

Wojownikiem był za to jego brat, Władysław. Prowadził on liczne wyprawy wojenne na Ruś, a jego imię ściągało rzesze rycerzy z Litwy i Korony. Władysław był zapalczywy, odważny do przesady i nikogo się nie bał. Stawał pierwszy do pojedynku, do bitwy i najazdu, zawsze z mieczem w garści i dzielnością w sercu. Jego czyny rozsławiały nazwisko Turańskich i dzięki niemu zaczęli być rodziną poważaną przez dwór królewski w Krakowie. Władysław Turański, gdyby przeżył wystarczająco długo, mógłby pewnego dnia zostać nowym królem, jak wielu mu przepowiadało. Ale tak się nie stało. Zginął w bitwie pod Kijowem, gdzie dosięgła go strzała tatarskiego łucznika. Rozwścieczeni utratą dowódcy rycerze uderzyli pełnymi siłami na wroga, rozbijając go, ale potem nie wiedzieli, co począć, i po prostu zawrócili do Korony. Kolejne okupione krwią zwycięstwo zakończyło się zmarnowaną szansą.

Turańscy pochowali brata z wielkimi honorami, a król w podzięce za wierną służbę Władysława mianował jego brata Cyryla zarządcą licznych dóbr królewskich na Litwie. Na krakowskim zamku szeptano, że Cyryl królewską decyzję wsparł mieszkami złota przekazanymi kilku wpływowym posłom, a śmierć brata wykorzystał instrumentalnie. Zwolennicy Turańskiego zbywali jednak te insynuacje jako rozpuszczane przez zazdrosną szlachtę. Jako zarządca królewszczyzn Turański w krótkim czasie zdobył pokaźny majątek. Tereny, które dostał pod swoją pieczę, od wielu lat były użytkowane przez miejscową szlachtę, która korzystając z tego, że władza królewska była daleko, nie płaciła za nie danin. Pan Turański szybko zaprowadził porządek. Bez skrupułów wysyłał na sporne ziemie oddziały wojska z sekretarzem królewskim i sędzią, którzy grozili konfiskatą majątków i skazaniem na infamię. Ci szlachcice, którzy mieli kontakty, aby dogadać się z Turańskim, zaczynali płacić daniny i mogli zachować majątki. Ci, którzy się sprzeciwiali, byli wywłaszczani. Zbuntowani szlachcice, widząc nadchodzące wojsko i słysząc o groźbie infamii, od razu pokornieli. Oczywiście potem, po cichu, słali listy i wszczynali procesy w Krakowie o to, że magnat nadużywa swojej władzy. Ale z żadnego z tych procesów nic nie wyszło. Tak samo jak z buntów czynionych na sejmikach, które zaczynały się wzywaniem do broni, a kończyły jak zwykle na krzykach, pijaństwie, a potem rozjechaniu się do domów. Turański hojnie opłacał swoich popleczników na dworze, a król przymykał oczy na jego chciwość i gwałtowne metody działania. Lata mijały, a siła Turańskiego wciąż wzrastała. Za pieniądze króla wysyłał drobnych szlachciców na wyprawy wojenne na Ruś. Szlachcice zatrzymywali łupy, a on ziemię, którą zasiedlał i z której potem osiągał pokaźne dochody z danin. Chętnie pomagał też szlachcicom, którzy zwracali się do niego o pomoc. Potem najczęściej wpędzał ich w długi nie do spłacenia i przejmował ich majątki. Wszystko w zgodzie z prawem i zagwarantowane siłą jego wojska.

reklama
Panorama Wawelu, XVI wiek

W Krakowie, przyjmowany na dworze królewskim z wielkimi honorami, podtrzymywał swój wizerunek dobrego pana i skutecznego zarządcy. Bogacił się powoli, ale stale – i ciągle powiększał swoje terytorium. Budował sieć kontaktów z innymi magnackimi rodzinami i prowadził z nimi wspólne przedsięwzięcia. Umacniał swoją władzę i choć formalnie był tylko zarządcą dóbr królewskich, po cichu i w ciągu lat zamienił się w jednego z najpotężniejszych ludzi w Koronie Polskiej. Umiał sobie podporządkować zarówno zagrodową szlachtę, jak i urzędników królewskich i proboszczów. Mistrzowsko opanował sztukę zakulisowego wpływania na sytuację w królestwie opanowanym przez chaos i sobiepaństwo. Miał magnatów, z którymi tworzyli zgraną grupę wspólnych interesów, dzieląc się nawzajem koneksjami, złotem i wojskiem – tymi trzema filarami, na których opiera się realna władza.

Mówiło się, że mimo zaawansowanego wieku Turański nie traci rezonu. Istotnie, choć postarzał się, a choroba reumatyczna powykręcała mu palce i zamieniała każdy dzień w bezustanną torturę bólu, on wciąż działał. Wyciskał daniny ze szlachty i pańszczyznę z chłopów, przejmował i kupował nowe ziemie, skrupulatnie rozliczał swoich podwładnych. Członkowie jego rodziny wiedzieli, że tylko ciągłe działanie sprawiało, że Turański mógł zapomnieć o chorobie toczącej jego ciało.

reklama

Tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 1 Uciekinier”:

Łukasz Czeszumski
Krew wojowników. Tom 1 Uciekinier
cena:
44,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2016
Liczba stron:
422
ISBN:
9788394135539
EAN:
9788394135539

Tego wieczora pan Turański był w mocno gniewnym humorze. Jeszcze kilka dni wcześniej siedział w swoim pałacu przy ciepłym kominku i dobrej strawie w towarzystwie przybyłego z Krakowa sekretarza oraz lokalnego biskupa i omawiali sprawy urzędowe. Czekali jeszcze na przybycie starosty Świąderskiego, z którym mieli podpisać kilka istotnych dokumentów. Grzali się przy kominku i czekali, a namiestnik opowiadał wszelkie mniej i bardziej ważne historie z Krakowa. Narzekał na wybuchową włoską królową, która pchała się do rządzenia państwem bardziej niż sam król Zygmunt. Wprowadzała na dworze włoskie obyczaje i zmuszała służbę do ich kultywowania. A nawet dążyła do tego, by osobiście ściągać daniny z litewskich królewszczyzn.

– Król Zygmunt chyba przez czarta został opętany, by brać za żonę kolejną cudzoziemkę – narzekał namiestnik. – Ta kobieta ledwie okrzepła na dworze, a już zaczyna przewracać wszystkie porządki do góry nogami.

– Trzeba napuścić na nią szlachtę. Tych wszystkich szaraków, którzy z natury nie ufają niczemu, co cudzoziemskie. Niech się król i królowa biorą za łby ze szlachecką hołotą, a my tymczasem będziemy nasze sprawy prowadzić w spokoju – pouczał Turański, który od dawna stosował metodę skłócania drobnych rodów, aby nie mogły zjednoczyć się przeciwko niemu.

Jan Matejko, Potęga Rzeczypospolitej u zenitu. Złota wolność. elekcja 1573 (domena publiczna)

W pewnym momencie za oknami pałacu podniosły się krzyki. Chwilę później do komnaty wpadł zdyszany żołnierz.

– Panie wielmożny, straszna rzecz się stała! Na gościńcu niedaleko bramy miasta napadnięto pana Świąderskiego. Zabito go!

– Kto napadł?! – Turański nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wiedział oczywiście, że Świąderski miał wielu zaprzysięgłych wrogów wśród miejscowej szlachty, ale przecież nikt o zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się podnieść na niego ręki. Tym bardziej, że ostrożny i z natury nieufny Świąderski nie ruszał się nigdzie bez zbrojnej obstawy.

– Panie, ten szaleniec wyleciał z puszczy i ciął jak popadnie. Żołnierzy poranił, a starostę ugodził mieczem w serce.

– To był jeden człowiek?! Złapali go?

– Nie, panie! Ale zranili go i stracił konia. Uciekł do puszczy, tak mówią przyboczni.

reklama

– Nie będzie trudno go złapać – stwierdził Turański. – Po samych śladach na śniegu go znajdziemy. Wywołaj do poszukiwań obie sotnie. Niech wezmą psy, pochodnie i najlepsze konie.

– Tak uczynimy, panie!

– Wiadomo, kto to był?

– Tak, panie. Jeden z żołnierzy go rozpoznał. To był młody Burzyński.

Turański zmarszczył się gniewnie, słysząc to nazwisko. Sprawa stała się jasna. Teraz najważniejsze było schwytać winnego i postawić go przed sądem.

Turański nie cierpiał podróżować w środku zimy, ale obowiązek tego wymagał. Zabrał ze sobą krakowskiego sekretarza i miejscowego biskupa, aby nadać tej sprawie pozór działań w imieniu króla. Opuścili pałacowe pielesze i wraz z dwoma setkami żołnierzy wyruszyli w wędrówkę przez ośnieżone gościńce i skute lodem jeziora. Przed nimi pędziły co tchu konne i piesze oddziały, które tropiły zbiega i zawiadamiały o nim sołtysów wiosek i właścicieli majątków. Turański obiecał sto dukatów dla tego, kto pierwszy dopadnie mordercę. Dzięki takiej zachęcie żołnierze nie ociągali się.

Ale pościg mimo zaangażowania wielu ludzi przeciągał się. Zwiadowcy nieraz gubili ślad zbiega. A Turański z dnia na dzień coraz bardziej cierpiał. Podróże zawsze powodowały zaostrzenie ataków jego choroby. Przez noce spędzane na zameczkach i w dworach bełskiej szlachty prawie wcale nie spał, gnębiony przez gorączkę i bóle kości. Rankami, z bladą twarzą i zaciśniętymi gniewnie ustami, dosiadał konia i rozsyłał oddziały pościgowe.

O poranku trzeciego dnia trop urwał się przy rzece. Na drugim brzegu nie było śladów zbiega. Żołnierze jeździli daleko przez śniegi i lasy, chodzili z psami po całej okolicy, lecz bez rezultatu. Około południa wszyscy zaczęli tracić nadzieję. Żołnierze zaczęli mówić, że pewnie Burzyński w desperacji skoczył do rzeki i próbował w niej płynąć, co skończyło się jego utonięciem.

Mapa wyznań w Rzeczpospolitej w 1573 r. (fot. Religions_in_Poland_1573.PNG: User:Mathiasrex on layers of User:Halibutt, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0)

Ludzie byli wycieńczeni, konie na skraju sił. Biskup chciał zawracać, wymawiając się strachem przed wilkami. Sekretarz z Krakowa proponował dać sobie spokój z pościgiem i oddać sprawę do sądu koronnego, aby ogłosili Burzyńskiego in absentia Infamis .

– Sąd wyda wyrok, a potem tylko czekać na wyniki – tłumaczył magnatowi. – Prędzej czy później ktoś go schwyta lub zabije. W końcu jak długo można się kryć po lasach?

Turański, słysząc to, zgrzytał zębami ze złości. Wiedział bowiem, że sąd koronny zbiera się rzadko, obraduje tygodniami i zanim ogłosi wyrok, Burzyński na pewno będzie mógł dokonać jeszcze wiele niegodziwości.

Biskup skarżył się, że niepotrzebnie wyciągali go z Lublina.

Tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Tom 1 Uciekinier”:

Łukasz Czeszumski
Krew wojowników. Tom 1 Uciekinier
cena:
44,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2016
Liczba stron:
422
ISBN:
9788394135539
EAN:
9788394135539
reklama
Komentarze
o autorze
Łukasz Czeszumski
Podróżował i mieszkał w krajach obu Ameryk i Azji. Organizował wyprawy przygodowe i ekspedycje w Ameryce Południowej (Klub Darien www.darien.pl). Pisał reportaże o wojnie z terroryzmem w Afganistanie i walce z narkotykami w Ameryce Południowej. Jego teksty i zdjęcia były publikowane głównie w tygodniku Polityka, Focus i Angora. Obecnie pracuje jako fotograf medyczny. Autor książki „Krew wojowników. Tom I: Uciekinier”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone