Pospolite ruszenie walczy z królem. Bitwa pod Mątwami
Jerzy Sebastian Lubomirski zaczął karierę polityczną w bardzo młodym wieku. Gdy jako dwudziestosześciolatek został obrany marszałkiem sejmu, popadł w raczej mały, choć wielce wymowny w jego biografii, konflikt z królem Władysławem IV. Monarsze odpowiedział, ze nie boi się utracić jego łask, ponieważ dobro ojczyzny jest dla niego ważniejsze niż własne interesy. Wydaje się, że już od młodych lat był mistrzem frazesu politycznego. I to właśnie między innymi posługiwanie się wielkimi hasłami przy załatwianiu własnych interesów zagwarantowało mu popularność wśród szlachty.
Będąc początkowo stronnikiem Jana Kazimierza, odwrócił się od dworu, gdy poparł on Hieronima Radziejowskiego w staraniach o rękę Elżbiety, bogatej wdowy po Adamie Kazanowskim. Jako najzagorzalszy przeciwnik króla i królowej, nie mógł liczyć na spełnianie swoich ambicji. Pokazał jednocześnie, że słowa, które wypowiedział jako młodzieniec do Władysława IV straciły na aktualności, o ile kiedykolwiek były prawdziwe.
Przed wybuchem rokoszu nastąpiło ocieplenie w relacjach między dworem a Lubomirskim, który wykazał się w czasie wojen ze Szwedami, Kozakami i Rosjanami. Potem jednak prowadził zawiłą i zdradziecką grę, w której liczył się dla niego wyłącznie własny zysk, a być może nawet korona.
Kroki podjęte przez monarchę przeciwko Lubomirskiemu były bezpośrednią przyczyną wojny. Za zdradę stanu sąd sejmowy skazał go na utratę czci, urzędów i dóbr. Hetman uciekł na Śląsk, gdzie otrzymał wsparcie Wiednia w szykowanym rokoszu. Tak rozpoczęła się dwuletnia wojna domowa, której apogeum była masakra pod Mątwami.
Bitwa nad bagnami
W przeddzień starcia zmierzyły się ze sobą podjazdy obu stron. Litwini zostali odparci przez wzmocniony, dwutysięczny odwód. Idąc za ciosem oddział rokoszan zbliżył się do obozu królewskiego. Dowodzący oddziałem Grzymułtowski planował uderzyć, lecz został od tego pomysłu odwiedziony. Jan Kazimierz przypuszczalnie próbował wykorzystać zbliżający się zachód słońca i wysłał pościg za podjazdem. Jego celem miało być złapanie oddziału rokoszan jeszcze przed brodem na Noteci, który to oddzielał obie strony.
Nazajutrz 13 lipca miała miejsce właściwa bitwa. Począwszy od 2:30 w nocy siły królewskie zaczęły wyruszać z obozu w trzech rzutach w około dwugodzinnych odstępach. Na przodzie szedł hetman litewski z wojskiem – jazda i dragonia wsparta lekka artylerią, za nimi król i dwaj hetmani koronni wraz z wojskiem, również jazdą i dragonią. W trzecim rzucie znalazła się piechota i artyleria oraz husaria, której nie było w pierwszych oddziałach. Wraz z nimi szli generałowie cudzoziemscy.
Bród był fatalny. Nie wydają się przesadzone słowa jednego z doświadczonych uczestników bitwy, który stwierdził, że ani na Ukrainie, ani w Prusach, ani na Wołoszczyźnie nie widział gorszych warunków przeprawy. Była bagnista, długa i wąska – według różnych relacji obok siebie mogło iść od trzech do pięciu koni. Bród był także na tyle głęboki, że miejscami konie musiały pływać. W pobliżu musiał również znajdować się most lub raczej mostek, który umożliwił przeprawienie dział.
Grupa litewska, która wyruszyła z obozu przed trzecią w nocy, rano doszła do brodu. Na drugi brzeg wyprawiono kilkuset harcowników, którzy pod osłoną mgły przeszli niezauważeni, jednak natknęli się na oddział lekkiej jazdy wsparty dwoma chorągwiami wojsk pospolitego ruszenia. Powiadomiony o tym Pac, nie wiedział co zrobić, więc z powodu braku inicjatywy lub strachu przed odpowiedzialnością wysłał gońców do króla. Król i oddziały koronne doszły do rzeki około dwóch godzin po Litwinach. Oddziałowi na drugim brzegu udało się odepchnąć rokoszan za Mątwy. Mały sukces przyczynił się jednak do porażki, ponieważ uznano to za wystarczające zabezpieczenie przeprawy.
Bitwa pod Mątwami: chaos
W zamierzeniu króla było stworzenie okopanego szańca na drugim brzegu Noteci. Łącznie wysłano tam blisko trzy tysiące dragonów, i półtora tysiąca jazdy. Przy końcu kolumny jechał hetman Sobieski. Jednak mimo jego obecności nikt nie koordynował przeprawy. Innym kuriozalnym nieporozumieniem był brak rydli (łopat). Żołnierze nie mieli się więc czym okopać. Mogła to zrobić tylko garść dragonów, reszta dołączyła do harcowników.
Rokoszanie zdążyli już zebrać siły, ponieważ dowodzący harcownikami Zarudny w przeciwieństwie do hetmana Paca był w stanie podjąć samodzielną decyzję i od razu wysłał gońców nie tylko do dowództwa, ale i do czeladzi, by konie z pastwisk prowadziła prosto do obozu. Umożliwiło to szybką reakcję rokoszan, którzy zaczęli opuszczać obóz już wtedy gdy król dobił nad brzeg Noteci. Dzięki temu, gdy oddziały królewskie zaczynały gromadzić się za przeprawą, jazda rokoszan zebrała się na miejscu bitwy, schowana za wzgórzem.
Gdy dragoni i jazda ustawili się, z przeprawy dalej nadchodziły kolejne oddziały jazdy. Nie były poinformowane o tym, co się dzieje i ustawiały się w centrum przed dragonią, która w takiej sytuacji nie mogła prowadzić ognia. Spostrzegł to Borek, jeden z dowódców rokoszan i spontanicznie poprowadził uderzenie jazdy. Za nim pociągnęły i inne chorągwie. Brawurowy i niezaplanowany atak prowadzony był luźno i miał kształt półksiężyca z wysuniętymi do przodu skrzydłami, dlatego też w relacjach opisywany jest jako prowadzony modłą tatarską.
Polecamy e-book Sebastiana Adamkiewicza „Zrozumieć Polskę szlachecką”
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Strona królewska była zaskoczona. Większa część dragonów nie mogła strzelać, bezczynnie zostali stratowani przez własna kawalerię uciekającą przed rokoszanami. Znajdujący się na tyle prawego skrzydła Sobieski, który przybył tuz przed atakiem próbował zreorganizować obronę, jednak było już na to za późno i jego chorągwie zostały rozbite. Przyszły król ledwie uszedł z życiem dzięki osłaniającym go żołnierzom, którzy zginęli, by go uratować. Uciekając zgubił misiurkę, łuk i niektóre elementy rzędu końskiego, a nawet własną szablę.
Rzeź dragonów
Wszystko to trwało chwilę – kwadrans lub mniej. Potem nastąpiła rzeź pozostawionych bez dowództwa dragonów. Nienawidząca „Niemców” szlachta prawdopodobnie znęcała się jeszcze nad trupami, które miały według relacji zazwyczaj sześć lub siedem cięć. Można to tłumaczyć atakowaniem jednego dragona przez kilku pospolitaków naraz, lecz nie da się w ten sposób wyjaśnić pozostawionych ciał z 30-40 ranami.
Straty po stronie królewskiej szacuje się na od trzech do pięciu tysięcy, z czego większość stanowili wybici niemalże do końca dragoni. Szlachtę autoramentu narodowego uratowało to, że w panującym chaosie rokoszanie nie mogli ich odróżnić od swoich, mimo że stronnicy Lubomirskiego mieli rękę przewiązaną białą chustą. Jan Chryzostom Pasek pisał:
Ja też, skoro poczęto bardzo golić, przewiązałem sobie rękę nad łokciem i nie bardzo od nich stronię. Poznali mię z daleka: „A, nasz, czy nie nasz?” - Podniosę rękę z chustką i mówię: „Wasz”. Aż rzecze: „O, francie, nie nasz! Jedź sobie albo przedaj się do nas”.
W innym miejscu znany pamiętnikarz opisywał obrazową wymianę zdań między żołnierzami dwóch stron:
Który którego napadł, to się wprzód pytali: „Ty z którego wojska?” - „Ty też z którego? (…) „Bijmy się!” - „Jedź do dyjabła!” - „Jedź też ty do dwoch!” To sobie dali pokój.
Strona królewska przegrała przede wszystkim z powodu złego przygotowania, które zaowocowało chaosem i w efekcie skończyło się rzezią. Innym jeszcze czynnikiem jest brak inicjatywy ze strony dowodzących, czego przykładem jest bezradność hetmana litewskiego Paca, a zupełnym przeciwieństwem działania Zarudnego i Borka po stronie rokoszan. Mimo skali porażki nie wpłynęła ona na dalsze losy wojny, ponieważ żadna ze stron nie była w stanie definitywnie pokonać drugiej. Ostatecznie konflikt zakończył układ w Łęgonicach z 31 lipca tego samego roku.
Obłudne przeprosiny
Zgodnie z postanowieniami traktatu rokoszanie zostali objęci amnestią, która oczywiście ominęła prowodyra wojny domowej. Jerzy Sebastian Lubomirski miał uroczyście przeprosić króla, co miało miejsce ponad tydzień później. Ucałowawszy dłoń monarchy rokoszanin dał popis obłudy i stwierdził między innymi, że od zawsze szanował prawo, kochał ojczyznę i był wierny królowi. Następnie hetman udał się na wygnanie. Znowu trafił na Śląsk, skąd prowadził własną politykę w sprawie korony polskiej. Działalność tę przerwała mu śmierć, która dopadła go równo pół roku po ucałowaniu królewskiej ręki.
Niewiele później, w roku 1668 abdykował Jan Kazimierz. Ostatnie cztery lata życia spędził w swoich dobrach w Żywcu, a później we Francji. Zszedłszy z tronu żywił jeszcze żarliwszą niechęć do Polaków. Jednak czy biorąc pod uwagę doświadczenia dwudziestoletniego panowania można się dziwić tej opinii?
Histmag potrzebuje Twojej pomocy! Wesprzyj naszą działalność już dziś!
Bibliografia:
- Hadrian Kamiński, Marta Wilińska, Małgorzata Zimińska, Rody magnackie Rzeczpospolitej, PWN, Warszawa 2009;
- Łukasz Kądziela, Andrzej Link-Lenczowski, Henryk Lulewicz et al., Hetmani Rzeczypospolitej Obojga narodów, wyd. Bellona, Warszawa 1995;
- Wiesław Majewski, Bitwa pod Mątwami, Studia i materiały do historii wojskowości, t. VII, 1961;
- Mirosław Nagielski, druga wojna domowa w Polsce. Z dziejów polityczno-wojskowych Rzeczpospolitej u schyłku rządów Jana Kazimierza, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2011;
- Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki, oprac. Władysław Czapliński, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2009;
- Stanisław Płaza, Rokosz Lubomirskiego, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1994.
Redakcja: Maciej Zaremba