Przed bitwą w Lesie Dziadoszan

opublikowano: 2021-03-31 14:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Jest rok 1015. Młode państwo polskie od kilkunastu lat toczy wyczerpujące boje z Cesarstwem. Książę Bolesław dostrzega szansę zaskoczenia przeciwnika na tajemniczej ziemi Dziadoszan...
REKLAMA

Kilkunastotysięczna armia cesarska po brawurowym zwycięstwie pod Krosnem zagnała się w pogoni za uciekającym Mieszkiem II w nadodrzańskie rozlewiska i wsiąkła w beznadziejne położenie. Zwycięski pochód w kierunku Poznania zamienił się raptownie w sytuację bez wyjścia. Mieszko ustępował, lecz powoli. Cofał się na kilkanaście kilometrów, po czym ustawiał zebrane oddziały piechoty do następnego starcia. Niemcy parli uparcie naprzód, niepomni doznawanych strat, których nijak nie mogli uzupełnić. Do Mieszka zaś nieustannie ściągały kolejne zastępy wojowników. Rezerwy z Giecza i Gniezna. A także oddziały z odleglejszych prowincji: Kujaw, Mazowsza, Pomorza Gdańskiego, wysłane uprzednio na koncentrację wojsk pod Krosnem. Ze względu na szmat drogi nadchodziły dopiero teraz, uzupełniając sukcesywnie polskie szeregi. Siły piastowskiego lwiątka rosły z dnia na dzień, a niemieckie topniały. Wtedy spadł na Henryka szereg niepomyślnych wieści. Oldrzych zawrócił z wojskiem na Czechy, książę Bernard do Saksonii, a Lutycy poszli własnymi ścieżkami, prawdopodobnie na prywatne rozboje. I jak tu wyjść z matni? Na wschodzie i południowym wschodzie trzęsawiska Obry z brodami obłożonymi zasiekami, najeżonymi dziesiątkami polskich łuczników. Od północy Bolesław z całą jazdą ciężkozbrojną, uwolniony od obowiązku powstrzymywania Bernarda i Lutyków. Lada dzień połączy się z piechotą i konnymi syna, o ile już tego nie dokonał. Wtedy pocznie ich okrążać. A gdy zaciśnie pętlę, wyda walną bitwę. Widmo straszliwej zagłady zawisło nad Henrykiem. Cesarz zrozumiał, że inicjatywa strategiczna przeszła w ręce Polaków, a on sam z łowczego zamienił się w ściganą zwierzynę. Postanowił przerwać kampanię i wycofać armię z Polski.

Bolesław I Chrobry rozkazuje wbić słupy graniczne na Łabie i Soławie, mal. Józef Peszka (fot. Maciej Szczepańczyk; CC BY-SA 4.0)

Przy czym przechytrzył Bolesława, udowadniając, że talent dowodzenia objawia się nie tylko wygraniem bitwy, lecz także umiejętnym jej uniknięciem. Początkowo wszyscy byli przekonani, że Henryk obierze ten sam szlak, którym przybył do Polski – przez Krosno, zgliszcza Lubuszy na błotach lasu Szprewy i Białą Górę na Magdeburg. Wszyscy, zarówno pospolite rycerstwo w niemieckim obozie, jak i całe dowództwo polskich sił zbrojnych. Wprowadzony w błąd Bolesław nakazał wzmocnienie przejść na Odrze w okolicach Krosna i skierował tam wszystkie oddziały. Tymczasem cesarz skręcił raptem na południe, udając, że podąża przez Śląsk na Czechy, by stamtąd powrócić do Merseburga. Zanim Bolesław połapał się w tym i wysłał oddziały dla zablokowania przejść wzdłuż Odry na południe od Krosna, było już za późno. Niemcy sforsowali rzekę na północ od Głogowa i wkroczyli na Śląsk. Bolesław rzucił się za nimi, przedsięwziąwszy jednocześnie środki, aby odciąć szlaki wiodące na Czechy. Niepotrzebnie, ponieważ Henryk ponownie wyprowadził go w pole. Na terenie Śląska do obozu cesarskiego zawitał z trzydziestoosobową drużyną stodorański odszczepieniec książęcej krwi imieniem Stodor, od początku wojny dowodzący jednym z większych lutyckich oddziałów. Po krótkiej naradzie ze Stodorem cesarz ogłosił ponowną zmianę planu. Zamiast na Czechy armia wykonała gwałtowny zwrot na zachód i zagłębiła się w dziki i niezbadany kraj plemienia Dziadoszan. Stodor miał poprowadzić Niemców nieprzebytymi puszczami środkowego Bobru i Szprotawy, a następnie przez Łużyce prosto na Strzałę nad Łabą.

REKLAMA

Na zachód od Bytomia Odrzańskiego armia polska zatrzymała się na kilkugodzinny postój. W wielkim książęcym namiocie od wczesnego świtu trwała ożywiona dyskusja. Bolesław Chrobry wraz z synem Mieszkiem, doradcami, duchownymi i sztabem dowódców debatowali nad skutecznym dopadnięciem Henryka.

– Nie do wiary! – Bolesław trzasnął pięścią w ławę zastawioną jadłem i napitkiem, aż gęste sosy z mis na zebranych wokół chlapnęły. – Ślizga mi się między palcami niczym ślimak czy glista. Cesarz wyblakły, ale przebiegły zeń dowódca.

– Opanuj się, władco. – Opat Antonius, zwany potocznie Tunim, wycierał zwisający mu na piersiach pokaźnych rozmiarów krzyż. – Chrystusa mi grzybami oblepiłeś. A Henryka niesłusznie do ślimaka przyrównujesz. Prędzej on do mureny podobny.

REKLAMA

– Nie znam, zwierz jakiś?

– Ryba drapieżna grubości dwóch ramion i długa na nogawicę spodni. W mojej ojczyźnie w morzach italskich, które wy Słowianie włoskimi zwiecie, przy dnie grasuje, pożera wszystko wokół, ale gdy trzeba, potrafi się najwęższą szparą między kamieniami prześliznąć, tak gibka i śliska.

– Tak jak nasze węgorze.

– Węgorz to zajęczy bobek przy murenie.

Przez uchyloną połę namiotu zaglądnął gwardzista Bolesława.

– Książę, gońcy ze śląskich warowni przybyli. Zaprowadziliśmy ich do ognisk, by się posilili. Przed chwilą też straże z zachodniego krańca obozu doniosły o jakimś niemieckim rycerzu. Twierdzi, że wyrwał się z cesarskiego obozu z pilnymi wieściami dla ciebie, Panie.

– To jeden z moich saskich szpiegów. – Książę ożywił się, powstał i skinął na Mieszka. – Idziemy, synu. Przepytamy ich osobiście.

Bolesław I Chrobry na rysunku Aleksandra Lessera

Po wyjściu władców zebrani rzucili się na strawy, przeczuwając, że wkrótce nastąpi ogólny wymarsz. Nie pomylili się. Przepytywanie śląskich posłańców i saskiego uciekiniera nie trwało długo. Na Śląsku doszło do spontanicznej mobilizacji ludności rozwścieczonej brutalnym zniszczeniem Bieżuńca (zwanego przez niektórych Busnic) na granicy z Milskiem i wyrżnięciem całej załogi przez armię Czechów. Garnizony w Zgorzelcu, Wrocławiu i Niemczy nie mogły powstrzymać wzburzenia ludności, a mówiąc szczerze, było im to nawet na rękę. Gdy zagony Oldrzycha po masakrze w Bieżuńcu pojawiły się na przedpolach Zgorzelca, zostały bezpardonowo zaatakowane przez rozszalałe zastępy prostych wojów. Przerażony Oldrzych uciekł z powrotem na Czechy. Oznaczało to, że Henryk na pewno nie poszedł na południe przez Śląsk. Obrał najbardziej ryzykowną opcję. Jak potwierdził saski rycerz, cesarz zagłębił się z całą armią w kraj Dziadoszan. Wczoraj. Kierują się prosto na zachód, na brody Bobru i Szprotawy. Podobno drogę wskazuje im jakaś niewielka grupka słowiańskich wojowników, która niedawno do nich zawitała.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Roberta F. Barkowskiego „Włócznia. Powieść historyczna z czasów piastowskich”:

Robert F. Barkowski
„Włócznia. Powieść historyczna z czasów piastowskich”
cena:
39,99 zł
Wydawca:
Novae Res
Rok wydania:
2021
Okładka:
skrzydełka
Liczba stron:
426
Format:
130x210
ISBN:
978-83-8219-260-5
EAN:
9788382192605

– A to oznacza, że muszą przejść lasem Dziadoszańskim – zakończył Bolesław relację. – I już nam nie umkną. Rozległa i gęsta to puszcza, najeżona mokradłami. Prowadzi przez nią jeden tylko szlak, wąski i rzadko używany, niezdatny dla szybkiego pochodu tysięcy ciężkozbrojnych wojsk. Na kilka kilometrów przed rozlewiskiem Bobru lasy rozwidlają się na szereg polan i łąk, za nimi nieprzebyte bagna. Dla ich ominięcia droga urywa się tam gwałtownie i rozdziela na dwie ścieżynki. Jedna wije się na północny zachód w kierunku Łużyc, druga na południowy zachód w kierunku Milska. – Chrobry odczekał chwilę, by informacje dotarły do zebranych. – Mieszko, zacznij objaśniać nasz plan.

Kamienny krąg na polanie w Parku Słowiańskim w Szprotawie (fot. Maciej Boryna, CC BY-SA 4.0)

Ten nie zwlekał ani chwili:

– Piesze oddziały prostych wojowników zebrane spośród Dziadoszan, Bobrzan i pozostałych śląskich plemion wyruszyły już w drogę, tyle że po obu stronach przez lasy, równolegle do szlaku i kroczącej nim armii cesarskiej. Lud to bitny i zacięty, ale lekkozbrojny, mało który żelazem obleczony. Dlatego pomimo braku koni będą szybciej się poruszać niż ciężkozbrojni Niemcy, nieobeznani w terenie. Niewielu ich co prawda, około jednego tysiąca, ale mają jedynie niepostrzeżenie towarzyszyć Niemcom i szpiegować ich ruchy, a do ataku ruszą wtedy, gdy my nadejdziemy. Ja wyruszę zaraz na czele siedmiu legionów jazdy w kierunku Budziszyna, a stamtąd na Miśnię. Mam związać siły niemieckie na wypadek, gdyby z lasu Dziadoszan poszli na południe i próbowali przebić się do Miśni. Jeśli Niemcy nie pojawią się na południu, to zaatakuję Miśnię. A jeśli wyjdą z lasu Dziadoszan na północ, trafią na zebrane w armię oddziały złożone z łużyckich garnizonów, do których już pognał goniec. Resztę wojsk, całą jazdę ciężkozbrojną oraz piechotę i łuczników na koniach poprowadzi mój ojciec, kierując się bezpośrednio tropem umykających. Jeśli ich dopadnie, zanim opuszczą główny szlak, wyda im walną bitwę, wzmocniony wspomnianymi Dziadoszanami i Bobrzanami. A jak nie, to dopadnie ich, gdy będą walczyć ze mną lub z Łużyczanami. Jednym słowem, mamy ich, pytanie tylko, gdzie ich dorwiemy. Z taktycznego punktu widzenia najlepiej jeszcze na głównym szlaku, w środku lasów. Problem w tym, że mają dwa dni przewagi i trzeba ich jakoś spowolnić, przytrzymać na miejscu.

REKLAMA

– W tym celu – głos zabrał ponownie Bolesław – wyślemy za nimi poselstwo. Pojedzie Tuni z niewielką eskortą: trzech, czterech wybranych rycerzy. Niby z propozycją układów. Mają dopaść Henryka i pod pozorem nawiązania rozmów przytrzymać go na miejscu, dając mi czas na dojście z wojskiem. Tuni obeznany jest z dworem cesarskim, ma tam licznych znajomych i zauszników, a owiewająca go aura kościelnej rangi doda poselstwu powagi i znaczenia. Mnisi z kancelarii przygotowują właśnie odpowiedni dokument do okazania Henrykowi, zawierający pustosłowia i obiecanki z mojej strony. Ważne, by cesarz wstrzymał ucieczkę. – Bolesław spojrzał na opata. – Wierzę w twoją lisią chytrość, że wykonasz zadanie. Ruszasz natychmiast, dobierz sobie tylko rycerzy.

– Wcale nie jestem zaskoczony – Tuni rozłożył dłonie – tym, że obarczasz mnie najcięższymi zadaniami, czcigodny Bolesławie. Taka już dola obcokrajowca w dzikim kraju barbarzyńców. Za nic macie mój prastary rzymski rodowód – ciągnął z udawaną powagą. – Ale osłody dodaje kropla pochwały z twych ust, władco Słowiańszczyzny. Lisia chytrość, ha! To większe uznanie niżbyś ot tak, spontanicznie trzy wsie z lasami klasztorowi w Międzyrzeczu podarował…

Henryk II Święty

– Na żarty i ironie będzie czas po bitwie, również na nagrody – przerwał mu zniecierpliwiony książę. – Dobieraj sobie towarzystwo.

– Zabrałbym chętnie Randulfa, longobardzkiego rycerza z Italii, o którym słyszałem, ale nie miałem jeszcze okazji osobiście poznać. Zna go otoczenie Henryka, a po drodze raźniej z rodakiem po italsku się poprzekomarzać.

REKLAMA

– Randulf należy do grona przyjaciół Gromosława, syna komesa na Lubuszu i namiestnika ziemi lubuskiej – wtrącił Mieszko. – A Gromosław służy w mojej drużynie od 1007 roku. Przez te lata walk zebrał wokół siebie dobrane towarzystwo młodzieży, sami synowie wielmożów z różnych prowincji państwa, jak Czambor, Żdaniec czy Rościmir, a i zza granicy paru, jak chociażby wspomniany Randulf czy Bernard, zwany Benno, siostrzeniec margrafa Gerona II z marchii łużyckiej. Rozprawiają już o nich przy ogniskach polowych, wieloma bitewnymi czynami się wsławili. Nie sposób ich rozdzielić, dlatego – zwrócił się do Tuniego – będziesz musiał chyba całe to towarzystwo zabrać.

– Cieszy mnie, że ludzi sobie odpowiednich dobierasz. – Bolesław podszedł do syna i objął go z czułością ramieniem. – Pamiętaj, na nich władzę oprzesz, gdy rządy po mnie przejmiesz. Ale to nie wycieczka po przygody – dodał po chwili – lecz zadanie niezwykłej wagi i pójdzie tylu, ilu wyznaczę. Czterech wystarczy, niech sobie Randulf i Gromosław dobiorą jeszcze dwóch. Oprócz tego – obrócił się w stronę Tuniego – będą wam towarzyszyć zwiadowcy Dziadoszan na zwinnych koniach. Raz, by was uchronić przed zasadzką swoich, dwa, by drogę wam wskazać w nieznanym terenie. I jeszcze jedno – przytrzymał wzrok na Srogoszu.

Zasłużony wojownik ze względu na zaawansowany wiek powinien był już zakończyć służbę i przejść na spoczynek. Ale od kilkunastu lat obarczony był szczególnym zadaniem: został strażnikiem włóczni świętego Maurycego, to znaczy jej kopii, podarowanej Bolesławowi w 1000 roku przez cesarza Ottona III. Nosił ją wszędzie przy sobie, owiniętą w skórzaną pochwę i złożoną w drewniany futerał. Stąd towarzyszył polskiemu władcy na każdym kroku. Czyścił ją, doglądał, przed każdą bitwą wręczał Bolesławowi do ręki.

– Srogosz, wypoleruj włócznię na połysk, szczególnie ostrze, pozłacanie ma się mienić blaskiem jak słońce odbite od lodowej góry. Samemu cesarzowi moje imię na piersiach będziemy wyrzynać.

Zebrani, rechocząc głośno, poczęli zbierać się do wyjścia. Koniec biesiadowania, czas do boju.

Ten tekst jest fragmentem książki Roberta F. Barkowskiego „Włócznia. Powieść historyczna z czasów piastowskich”:

Robert F. Barkowski
„Włócznia. Powieść historyczna z czasów piastowskich”
cena:
39,99 zł
Wydawca:
Novae Res
Rok wydania:
2021
Okładka:
skrzydełka
Liczba stron:
426
Format:
130x210
ISBN:
978-83-8219-260-5
EAN:
9788382192605
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Robert F. Barkowski
Polski pisarz, autor książek historycznych opisujących dzieje średniowiecznej Europy. Od wielu lat popularyzuje rodzimą literaturę i wiedzę na temat Polski za granicą. Dotychczas znany był Czytelnikom z publikacji popularnonaukowych (m.in. Słowianie połabscy. Dzieje zagłady, Tajemnice początków państwa polskiego - 966, Historia wojen gdańskich - do 1466 roku, a także pozycje w serii Historyczne Bitwy). Książka Włócznia jest pierwszą powieścią beletrystyczną w jego dorobku, która doczekała się wydania.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone