Przełęcz ocalonych – reż. Mel Gibson – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2016-11-24 19:43
wolna licencja
poleć artykuł:
Mel Gibson postanowił ponownie sięgnąć po temat związany z religią i stworzyć film o sile wiary. „Przełęcz ocalonych” opowiada o sanitariuszu, który w pojedynkę ocalił 75 rannych w czasie bitwy o Okinawę. Czy udało mu się sprostać zadaniu?
REKLAMA
„Przełęcz ocalonych”
nasza ocena:
6/10
Premiera:
4 listopada 2016 (Polska), 4 września 2016 (świat)
Gatunek:
Dramat wojenny
Reżyseria:
Mel Gibson
Scenariusz:
Robert Schenkkan, Andrew Knight
Produkcja:
Australia, USA
Czas:
2 godz. 19 min.

Mel Gibson, głęboko wierzący katolik, postanowił wziąć na warsztat historię niezwykłego człowieka, który mimo przeciwności losu pozostał wierny swoim przekonaniom i dzięki nim zdołał zapisać się w pamięci Amerykanów. „Przełęcz ocalonych” opowiada o Desmondzie Dossie (w tej roli Andrew Garfield), który w czasie bitwy o Okinawę w strategicznym miejscu zwanym Hacksaw Ridge zdołał w pojedynkę uratować 75 rannych żołnierzy. Zanim jednak do tego doszło, musiał zmierzyć się z szeregiem przeciwności. Głęboko wierzący obdżektor (odmawiający noszenia broni z powodów religijnych lub światopoglądowych), adwentysta dnia siódmego, postanowił zgłosić się do wojska i służyć tam jako sanitariusz. Zgodnie ze swoją religią i poglądami uparcie odmawiał przyjęcia uzbrojenia. Nie ugiął się nawet przed sądem wojennym, przed który został postawiony za swoje nieposłuszeństwo.

Zobacz także:

Ktoś mógłby powiedzieć, że opisana historia jest zupełnie irracjonalna – bohater chce iść na wojnę, ale nie zamierza wziąć broni do ręki? Scenarzysta odpowiedzialny za wymyślenie takiej opowieści zapewne zostałby wyśmiany, a oparty na niej film nigdy by nie powstał, gdyby nie jeden szkopuł – Desmond Doss istniał naprawdę.

Film przedstawia trzy etapy życia bohatera – dzieciństwo naznaczone wojenną traumą jego ojca, która odbije się na dalszym życiu syna, młodość zorientowana wokół pierwszej i jedynej miłości i wreszcie wojnę, stającą się bolesną próbą dla bohatera. Jego ideały zostają bowiem boleśnie skonfrontowane z rzeczywistością konfliktu – ani dowódcy, ani żołnierze nie rozumieją intencji Dossa, uważają go za tchórza, próbującego uniknąć walki. Mężczyzna udowodni jednak wszystkim, jak bardzo się mylili.

Historia Desmonda Dossa świetnie wpisuje się w mit amerykańskiego snu. Jego losy są gotowym scenariuszem filmowym – wpisują się w schemat mozolnego kształtowania się niezwykłej postaci (słynne od zera do bohatera), pokazują też, że wybitna jednostka – jako symbol całego narodu – może dokonać niemożliwego, jeśli w coś mocno wierzy. W tym przypadku – jeśli wierzy w moc Boga, Doss oddaje się bowiem w pełni swojej religii i ufa, że pomoże mu ona w ocaleniu towarzyszy.

Scena z filmu „Przełęcz ocalonych” (fot. Monolith Films)

Podejmowanie tego wątku łączy się zwykle z ryzykiem otarcia o patos i przesadę. Mel Gibson nie zdołał niestety uniknąć tego błędu. Postać Dossa w jego ujęciu staje się krystaliczna, a zarazem jednoznaczna i przerysowana. Podobnie dzieje się z większością bohaterów. Jedynie grający ojca Desmonda Hugo Weaving wydobył ze swojej postaci więcej kolorytu. Pokazał konflikt wewnętrzny przytłoczonego traumą człowieka, dla którego życie skończyło się na froncie I wojny światowej, niszczonego przez alkohol i wspomnienia i niszczącego tym samym swoją rodzinę.

REKLAMA

Konstrukcja pozostałych charakterów jest dosyć prosta, podobnie jak zarys obrazu walczących narodów. Japończycy nie uczestniczą w narracji, wspomina się o nich jedynie mimochodem (choć Doss ratował przecież także swoich wrogów). Pokazani jako złowroga, brutalna masa, stanowią kontrast dla dzielnych Amerykanów, broniących swoich idei i ojczyzny. Za nimi stoi w końcu i Bóg – wykpiwany wcześniej Desmond z Biblią w ręku prowadzi żołnierzy ku błogosławionemu, niewątpliwemu zwycięstwu. Niestety wiara została potraktowana tu zbyt instrumentalnie – choć sama historia niewątpliwie wyjątkowego człowieka o tak silnej wierze i przekonaniach z pewnością zasługiwała na upamiętnienie, została mocno uproszczona i spłycona. Filmowy Desmond nie ma żadnych wątpliwości, nie waha się ani chwili, jest prawdziwym herosem, ucieleśnieniem mitu, który tkwi głęboko w amerykańskiej kulturze. Szkoda tylko, że w całej swojej wielkości jest tak jednoznaczny i patetyczny, że aż niewiarygodny.

Film powiela ponadto utarte klisze i obfituje w balansujące na granicy banału sceny. Gibson nie pozostawia widzowi pola do refleksji – wszystko jest tu dosadne, nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Od pierwszych chwil produkcji, ukazujących młodość Desmonda, aż do punktu kulminacyjnego – bitwy o Okinawę – towarzyszy nam dosłowność emocji, zachowań, a przede wszystkim wojny. Reżyser prowadzi nas do jednoznacznych wniosków – mamy wywyższyć bohatera i jego naród, o czym najlepiej świadczy ostatnia scena filmu. Ta przesada, zamiast uwznioślać opisywaną historię, popycha ją niestety w stronę śmieszności i kiczu.

Wielbiciele kina wojennego docenią jednak spektakularność scen batalistycznych, które wgniatają widza w fotel. Choć na mnie zrobiły wrażenie, przesłoniły je opisane wcześniej mankamenty, a także długość sekwencji wojennych. Reżyser nie miał litości dla widza – przez ostatnią godzinę jesteśmy świadkami bezustannej jatki przedstawionej w bardzo naturalistyczny sposób. Ta z gruntu pacyfistyczna opowieść staje się więc równocześnie apoteozą konfliktu – nie można pozbyć się wrażenia, że Gibson rozmiłowuje się w krwawych scenach, obrazujących roztrzaskane czaszki, zgniłe ciała czy obnażone wnętrzności.

Mam wrażenie, że wielki potencjał tej historii został bezmyślnie zmarnowany – inspirująca opowieść stała się banalną, krwawą opowiastką. Reżyser chciał zapewne wpasować się w gusta Akademii Filmowej, oddalił się jednak od stworzenia ambitnego dzieła. Być może jednak ten przepis okaże się skuteczny i Gibson, zamiast grać persona non grata na oscarowej gali, wyjdzie z niej z tarczą (i kilkoma statuetkami)? O tym przekonamy się już niedługo.

Niemniej – szkoda.

Polecamy e-book Agaty Łysakowskiej – „Damy wielkiego ekranu: Gwiazdy Hollywood od Audrey Hepburn do Elizabeth Taylor”:

Agata Łysakowska
„Damy wielkiego ekranu: Gwiazdy Hollywood od Audrey Hepburn do Elizabeth Taylor”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
87
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-04-4
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Agnieszka Woch
Studentka filologii polskiej i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, interesuję się wszelkiego rodzaju literaturą, historią XX wieku i językiem, a także filmem i teatrem. Redakcyjny mistrz boksu.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone