„Przygoda na Mariensztacie” - ballada na cześć socjalistycznego miasta

opublikowano: 2014-01-25 11:00
wolna licencja
poleć artykuł:
25 stycznia 1954 ekrany polskich kin po raz pierwszy rozbłysły kolorami. Tego dnia miała miejsce premiera pierwszego barwnego polskiego filmu pełnometrażowego, komedii „Przygoda na Mariensztacie” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. Obraz szybko zdobył sympatię widzów, stając się jednocześnie przykładem wzorcowego filmu socrealistycznego...
REKLAMA

Pomimo tego, że obraz powstał w czasach dość ponurych, to oglądając po latach perypetie Hanki Ruczajówny nadal możemy się uśmiechać. Czy film Buczkowskiego należy uznać za socrealistyczną laurkę, czy jednak klasyczną komedię omyłek „upchniętą” w odpowiedni sztafaż? Jeżeli dodamy do tego jeszcze fakt, iż obraz doczekał się także poważnych analiz ze strony badaczy gender (wszakże główną oś filmu stanowi „wojna płci”) - rodzi się pytanie, o czym tak naprawdę traktuje „Przygoda na Mariensztacie”?

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się jasne. Oto Hanka Ruczajówna – gwiazda folklorystycznego zespołu, podczas pobytu w Warszawie poznaje Janka Szarlińskiego, majstra budowlanego, przodownika pracy, który odbudowuje Mariensztat (niewielkie osiedle przyległe do starówki). Zauroczenie Jankiem jest na tyle duże, że Hanka postanawia wrócić do Warszawy by go odnaleźć. Co więcej, Hanka zamierza także zostać murarką, by dołączyć do grona młodych ludzi odbudowujących stolicę. Hanka murarką zostaje, jednak żeby pracować z ukochanym musi przeżyć starcie z mizoginicznym majstrem Leonem Ciepielewskim... a następnie przekonać się, że niechętne uczucia wobec wyemancypowanych murarek żywi także sam Janek.

Mamy więc wątek równouprawnienia kobiet (rzecz jasna w socrealistycznym rozumieniu) i powiązany z nim wątek „wojny płci”, mamy także podkreślany na każdym kroku kult stachanowszczyzny. Odkąd bowiem Janek pracuje z Hanką sytuacja robi się niebezpieczna – zamiast 320 wyrabia „jedynie” 200 % normy. Wszystkie te wątki są jednak jakby podrzędne, służą temu, by przedstawić ideę jeszcze wznioślejszą i wyższą. Jaką? Otóż wszyscy bohaterowie filmu pomimo dzielących ich różnic służą wiernie jednej sprawie: dzielnie, dzień po dniu odbudowują Warszawę. To dzięki nim, i na ich oczach powstaje Mariensztat, pierwsza próba urbanistycznego „idealnego założenia”. Osiedle, choć utrzymane w „małomiasteczkowej” stylistyce miało być zakątkiem „wyposażonym” w dostęp do zieleni, przedszkola, wszystkich niezbędnych usług, z rynkiem i widokiem na trasę W-Z. I to właśnie Mariensztat – jako symbol powstającej z gruzów Warszawy jest głównym bohaterem filmu.

REKLAMA

To właśnie nowa socjalistyczna Warszawa rozpala emocje i namiętności tak wielkie, że młode dziewczyny porzucają rodzinne strony i pilnie uczą się nowego zawodu. Bo czy pierwszą miłością Hanki nie była właśnie Warszawa? To właśnie zachwyt nad nią kazał jej rozpocząć nowe życie – afekt do Janka był jedynie dopełnieniem nowonarodzonego uczucia. Miasto jest wymagające – każe pracować ponad normę, wyrywa cenne godziny z młodego życia. Ale potrafi się też hojnie odpłacić. Bo czy taką odpłatą nie jest możliwość zatańczenia miłosnego walczyka w pięknej scenerii odbudowanego miasta? A potem w dalszej perspektywie możność zamieszkania w nowym mieszkaniu? W filmie dostąpił tego już majster Ciepielewski budząc niekłamany zachwyt Janka. A Hanka? Hanka marzy podobnie, gdyż jak słyszymy w filmowej piosence: „Małe mieszkanko na Mariensztacie, to moje szczęście i moje sny, małe mieszkanko na Mariensztacie, a w tym mieszkanku przypuśćmy my.” (I znowu wątek matrymonialny pojawia się jedynie jako dopełnienie szczęścia jakie daje możliwość zamieszkania w stolicy).

Przygodę na Mariensztacie można zatem potraktować jako swoisty pean na cześć odbudowywanej stolicy. W rzeczywistości bowiem to właśnie Warszawa jest jedynym pełnokrwistym bohaterem tego filmu. Podziwiając wyczyny Hanki i Janka widzowie podziwiali w istocie ideę nowego socjalistycznego miasta, której ochoczo (co zostało bardzo mocno zaakcentowane w filmie) przyklasnęło młode pokolenie.

Oglądając „Przygodę na Mariensztacie” po blisko sześćdziesięciu latach można wręcz nie zauważyć przesłania jakie przedstawiłam powyżej. Pierwotny kontekst się zdezaktualizował, na pierwszy plan wysunął się wątek komediowy, sądzę jednak, że oglądając film warto zauważyć w nim nie tylko damsko–męskie przepychanki, ale także filmową obietnicę „nowego wspaniałego świata” jakim miała być socjalistyczna Warszawa.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Gabriela Nastałek-Żygadło
Magister historii, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego i doktorantka w Instytucie Historycznym UWr. Interesuje się historią Polski po 1945 r. ze szczególnym uwzględnieniem historii filmu oraz kabaretu polskiego.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone