R. Brague – „Europa. Droga rzymska” oraz Marek A. Cichocki – „Problem politycznej jedności w Europie”

opublikowano: 2012-10-07 17:50
wolna licencja
poleć artykuł:
Wspólne omówienie wydanych niedawno książek Rémi Brague’a i Marka Cichockiego wydaje się narzucać samo. Dlaczego?
REKLAMA
Rémi Brague
Europa. Droga rzymska
Wydawca:
Teologia Polityczna
Rok wydania:
2012
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
234
Format:
15x21 cm
ISBN:
978-83-62884-08-7
Marek A. Cichocki
Problem politycznej jedności w Europie
Wydawca:
Polski Instytut Spraw Międzynarodowych
Rok wydania:
2012
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
178
Format:
15x24 cm
ISBN:
978-83-62453-35-1

Po pierwsze ze względów, można rzec, towarzyskich. Dziełko francuskiego filozofa wydane zostało przez Teologię Polityczną, której spiritus movens jest wszak autor drugiej pracy. Po drugie forma. Obie książki to bardzo gęste, jeśli chodzi o treść, opatrzone przypisami eseje, niewielkie rozmiarowo (pierwszy ma ok. 230, drugi 170 stron) i, nie ma co ukrywać, dość drogie. Ceny obu pozycji, wydanych wprawdzie ładnie, jednak w miękkiej oprawie, oscylują między 35 a 40 zł. No i najważniejsze – zbieżność tematyczna. Obie prace dotyczą Europy, jej tożsamości, dziedzictwa, przestróg i nadziei na zjednoczenie.

Brague pisze:

Myśl o napisaniu tego eseju nasunęła mi oczywiście perspektywa zjednoczenia Europy. […] Skłoniła również do zastanowienia się nad przyszłością Europy i odczytania jej na nowo w kontekście bliskiej jedności.

Francuz analizuje kulturalną treść Europy zachodniej, porównując ją do innych cywilizacji naszego regionu geograficznego, przede wszystkim do Bizancjum i świata islamu. Mimo podobnych korzeni (przede wszystkim kultury greckiej) każda z tych cywilizacji rozwijała się w innym tempie i kierunku. Dynamika tej części Europy, która wybrała tytułową „rzymską drogę”, sprawiła, że pozostałe cywilizacje wydawały się pogrążone w pewnej stagnacji.

Książka nie stanowi jednak prostej apologii „naszości”. Autor nie pomija mroku spowijającego kontynent, przypominając, że w średniowieczu Żydom żyło się lepiej w państwach muzułmańskich, a prawdziwe piekło w Rosji (identyfikującej się z bizantyjskim dziedzictwem) zbudowano nie na fundamentach dzikiej słowiańszczyzny, ale europejskiego marksizmu.

Nie pretendując do streszczenia erudycyjnej, pełnej ciekawych dygresji pracy, podkreślić należy jej przewodnią myśl. Otóż dla Brague'a wielkość Europy leży w jej pokorze, wynikłej z obcości wobec tego, co stanowi źródła jej tożsamości. Zarówno dla cesarstwa rzymskiego, jak i dla kolejnych prób restytucji jego wielkości politycznej czy intelektualnej (zjawisko kolejnych odrodzeń, przeżywanych od czasów średniowiecza), wielkość, przed którą chylono czoło, nie pochodziła z ich „wnętrza”. Filozofia i poezja grecka czy wywodząca się z judaizmu religia chrześcijańska narzucały postawę ucznia, który musi się starać, by zrozumieć i być godnym tego dziedzictwa.

Chyba pasuje tu poczynione przez Ortegę y Gasseta rozróżnienie między arystokracją krwi i arystokracją ducha. Hiszpański filozof uważał, iż arystokrata ducha musi się ciągle starać, by pracować na swoją wielkość, natomiast arystokracja krwi, dumna z osiągnięć przodków i pogrążona w pysze, ma skłonność do popadania w degenerację czy skostnienie. Cywilizacje, które bezwzględną wielkość widziały w sobie, jak na przykład islam, gdzie dominujący język arabski, język Koranu, był językiem samego Boga, przypominać mogą właśnie arystokrację krwi. Sięgnięcie po wielkość ze strony Europejczyków wymagało zaś choćby opanowania języków, w których spisano największe arcydzieła. Już w Bizancjum, gdzie umiejętność posługiwania się klasyczną greką pozostawała nienaruszona, sytuacja wyglądała inaczej.

„Forma” – bo tego słowa używa Brague, gdyż dla niego właśnie ta „forma” ucznia wydaje się ważniejsza dla opisu Europy niż konkretne wypełniające ją treści – nie ogranicza się do owej pokory. Równie ważna jest relacja wobec „barbarzyńców”, ludzi z zewnątrz, którym trzeba przekazać skarby, jakie posiadamy. Stąd żywotność, ciągła konieczność nauki i doskonalenia siebie, połączona z imperatywem nauczania. Brague nie daje prostych odpowiedzi. Jego praca jest ciekawym i inspirującym głosem w dyskusji o naturze Europy, jednak nie przekłada się to na konkretne projekty polityczne. Autor nie odpowiada, jak powinien zachować się Europejczyk w sytuacji, gdy „barbarzyńcy” być może ucywilizują się, jednak potrwa to wieki, natomiast zagrożenie, jakie sprawiają, dotyczy konkretnych ludzi tu i teraz. To ograniczenie się do nieco abstrakcyjnych rozważań o esencji naszej kultury uznać można zarówno za wadę, jak i zaletę, w zależności od oczekiwań czytelnika.

REKLAMA

Powściągliwy pozostaje również drugi z autorów. Marek Cichocki, również zainspirowany jednoczącą się Europą, zgłębia sposoby organizowania się podmiotów politycznych w pewną całość, różną od tego, co znamy jako demokratyczne państwo narodowe, wykształcone w skutek procesów symbolizowanych przez traktat westfalski i wielką rewolucję francuską.

Wizja Unii jako swego rodzaju superpaństwa narodowego czy federacji na wzór USA nie wydaje się pasować do olbrzymiego zróżnicowania politycznego, kulturalnego i ekonomicznego kontynentu. Stąd pokusa sięgania po inne wzory sieciowych systemów rządów, jak np. średniowieczna Rzesza. Cichocki omawia te inspiracje, bada korzenie i implikacje przyjęcia danego modelu politycznego.

Zasadniczo nie jestem zwolennikiem różnych „paraleli” historycznych z powodu ich częstego przeradzania się w efekciarskie szamaństwo w typie publicystyki Lecha Jęczmyka. A chociaż i autor „Problemu politycznej jedności…” zdradzał czasem skłonność do politycznego mistycyzmu w stylu Jarosława Rymkiewicza, to jednak omawiana praca pozostaje zaskakująco klarowna. No i niemniej błyskotliwa – snucie analogii współczesności ze starożytnymi symmachiami czy powoływanie się na wykpiwanego do niedawna Wincentego Kadłubka jako na pierwszego polskiego filozofa politycznego okazują się bardzo interesujące.

„Problem politycznej jedności…” pozostaje dziełem ze zrozumiałych względów wybiórczym. Cichocki już w pierwszym rozdziale przyznaje się do pominięcia np. napoleońskich projektów integracji. Jednak w przypadku tak obszernej tematyki zrezygnowanie z pewnych tematów wydaje się oczywiste. Niemniej szkoda, że chociaż autor przywołuje polską perspektywę, nie umieścił dodatkowego rozdziału omawiającego polskie wizje zjednoczenia, chociaż „ta gra między dwoma przeciwstawnymi siłami uniwersalizacji i partykularyzacji” angażowała również naszych rodaków. Oprócz zazwyczaj przywoływanego w takich sytuacjach księcia Czartoryskiego (którego „Rozważania o dyplomacji”, dotyczące w dużym stopniu tego zagadnienia, razem z olbrzymim komentarzem Marka Kornata wydało w zeszłym roku Wydawnictwo Literackie), wymienić można i swoiste alter ego konserwatywnego księcia, broniącego zasady legitymizmu narodów. Mam na myśli zafascynowanego koncepcjami rodzącego się socjalizmu Adama Gurowskiego, który pisał:

To nie małe narodowości, lecz wielkie państwa są niezbędne dla postępu rodzaju ludzkiego; nie podział, lecz jedność i centralizacja we wszystkim są zdolne do działania na rzecz trwałego dobra.

Opis takiego napięcia ideowego, zsyntetyzowany w filozoficznej czaszce Marka Cichockiego swobodnie poruszającego się od filozofii klasycznej, poprzez Mickiewicza, na myśli Carla Schmitta skończywszy, z pewnością byłby głęboko inspirujący.

Ot, i tyle o tej Europie.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Marcin Mleczak
Student Instytutu Historii UJ. Interesuje się historią dyplomacji i dziejami Hiszpanii (XIX-XX w.), działa w Krakowskim Klubie Teologii Politycznej. W wolnym czasie czyta science-fiction, pływa i tłucze w Europa Universalis.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone