Rezolucja ONZ numer 181, czyli jak powstał Izrael?
Ten tekst jest fragmentem książki Piotra Zychowicza „Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami”.
29 listopada 1947 roku Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło rezolucję numer 181. Dokument zakładał podział Palestyny na dwa odrębne, niepodległe państwa.
Za głosowały 33 kraje, na czele z dwoma największymi mocarstwami ówczesnego świata – Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Sowieckim. Tak samo głosowały państwa satelickie, a więc również komunistyczna Polska. Plan poparły Francja oraz kraje Beneluksu.
Przeciwko było 13 krajów. W grupie tej znalazły się wszystkie państwa arabskie i muzułmańskie. Plus Grecja i Kuba.
Od głosu wstrzymało się 10 państw. Na czele z Wielką Brytanią, która nie uległa presji syjonistów.
W czasie obrad Zgromadzenia Ogólnego i pracy UNSCOP – specjalnego komitetu ONZ do zbadania problemu – syjoniści wywierali olbrzymią presję na rządy poszczególnych państw. Szczególnie intensywną kampanię prowadzili w Stanach Zjednoczonych.
Zamożni żydowscy „donatorzy” grozili, że jeżeli Ameryka nie poprze planu podziału Palestyny, wycofają sowite wsparcie finansowe, jakiego udzielali Partii Demokratycznej. Prezydentowi Trumanowi zależało na pieniądzach, ale jeszcze bardziej potrzebne mu były żydowskie głosy w zaplanowanych na 1948 rok wyborach prezydenckich.
Gdy Truman usłyszał od swoich dyplomatów, że prosyjonistyczna polityka może zrazić do Stanów Zjednoczonych cały świat arabski, odparł: „Przykro mi, panowie, ale… nie mam setek tysięcy Arabów wśród moich wyborców”.
W rezultacie Ameryka nie tylko sama opowiedziała się za stworzeniem państwa żydowskiego, ale i nakłoniła do tego również szereg państw Trzeciego Świata. Używała przy tym metody kija i marchewki. Posłusznych nagradzała pieniędzmi, opornym groziła sankcjami. Na przykład afrykańskiej Liberii – państwu założonemu przez uwolnionych niewolników – zagroziła embargiem na dostawy gumy.
W efekcie rezolucja przeszła dosłownie o włos. Do jej przyjęcia potrzeba było bowiem dwie trzecie głosów. Wystarczyło, żeby trzy kraje więcej zagłosowały na nie, aby projekt został odrzucony.
Przeforsowanie rezolucji numer 181 było pierwszym spektakularnym sukcesem izraelskiego lobby. Grupy nacisku, która w przyszłości miała odegrać olbrzymią rolę przy kształtowaniu polityki Stanów Zjednoczonych wobec konfliktu na Bliskim Wschodzie.
Rezolucja ONZ była bowiem niezwykle korzystna dla strony syjonistycznej. I niekorzystna dla Arabów. Dziesięć lat wcześniej raport komisji Peela zakładał, że państwo żydowskie miało zajmować 17 procent Palestyny, a państwo arabskie 75 procent. Rezolucja zmieniała te proporcje. Państwo żydowskie miało zajmować już 56 procent, a państwo arabskie zaledwie 42 procent. Pozostałe 2 procent, Jerozolima i okolice, miało się znaleźć pod zarządem międzynarodowym.
Syjoniści otrzymywali więc większą część Palestyny, mimo że Arabów w 1947 roku było tam wciąż dwa razy więcej niż Żydów. 1,2 miliona kontra 600 tysięcy. Było to więc sprzeczne z zasadami demokracji, na których straży – przynajmniej werbalnie – stały Stany Zjednoczone i inne zwycięskie mocarstwa.
Jeżeli zaś chodzi o stosunki własnościowe, w momencie ogłoszenia rezolucji do Żydów należało 7 procent gruntów Palestyny.
Wytyczony przez ONZ układ granic oznaczał, że w państwie żydowskim znalazłoby się 400 tysięcy Arabów. Co stanowiłoby 45 procent ludności Izraela. Z kolei w państwie palestyńskim miało znaleźć się 10 tysięcy Żydów. Czyli trochę ponad 1 procent.
[…]
Nie trzeba dodawać, że założenia rezolucji numer 181 były utopijne i nierealistyczne. Począwszy od dziwacznych granic, skończywszy na proporcjach ludnościowych. Plan był niemożliwy do realizacji.
Reakcje na rezolucję numer 181 były łatwe do przewidzenia. Żydów ogarnął szał radości. Na ulice Tel Awiwu i Jerozolimy wyległy rozentuzjazmowane tłumy. Ludzie rzucali się sobie w objęcia, płakali ze szczęścia. Wreszcie! Doczekaliśmy się!
Na oczach tego pokolenia materializował się syjonistyczny sen. Świat dał zielone światło do utworzenia państwa żydowskiego! Dziejowej sprawiedliwości stało się zadość. Idea, która jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej traktowana była jak szalony pomysł grupki postrzeleńców, zamieniła się w ciało.
Oczywiście akceptacja rezolucji numer 181 przez syjonistów była krokiem taktycznym. Projekt ONZ był – delikatnie mówiąc – daleki od ambicji Ben Guriona oraz jego współpracowników. Szczególnie trzy rzeczy były dla nich nie do przyjęcia:
1. Kształt terytorialny. Proponowane przez ONZ państwo żydowskie było zbyt małe, aby przyjąć miliony Żydów z Europy i innych części świata.
2. Demografia. W granicach zaproponowanego przez ONZ państwa żydowskiego znalazła się zbyt duża (blisko pięćdziesięcioprocentowa) społeczność arabska. Zgodnie z planem Izrael miał zaś być państwem homogenicznym etnicznie. Żydowskim, a nie żydowsko-arabskim.
3. Państwo palestyńskie. Syjoniści zdecydowanie sprzeciwiali się utworzeniu niepodległego kraju arabskiego na terenie Palestyny. Uważali bowiem, że państwo takie nigdy nie pogodziłoby się z utratą połowy terytorium. I zawsze byłoby zagrożeniem dla Izraela.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Piotra Zychowicza „Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami” bezpośrednio pod tym linkiem!
Wszystko to były jednak sprawy „na potem”. Dla jiszuwu najważniejsza była zgoda świata na utworzenie państwa żydowskiego. Resztę, jak często powtarzał Ben Gurion, można było osiągnąć później. Mały Izrael miał być tylko „podstawą wyjściową” do dalszej ekspansji. Na całą Palestynę i dalej.
Akceptacja podziału nie zobowiązuje nas do wyrzeczenia się Transjordanii – przekonywał. – Od nikogo nie wymaga się rezygnacji z jego wizji. Zaakceptujemy państwo w ustalonych dziś granicach, ale granice syjonistycznych aspiracji są sprawą narodu żydowskiego i żaden czynnik zewnętrzny nie zdoła ich ograniczyć.
Diametralnie inne stanowisko zajęli syjoniści rewizjoniści, a więc środowisko maksymalistyczne, kierujące się – doskonale znaną w polskiej polityce – zasadą wszystko albo nic. Dla rewizjonistów akceptacja „rozbioru” ojczyzny była hańbą i zdradą idei Theodora Herzla.
Podział Palestyny jest nielegalny – ogłosił Menachem Begin. – Nigdy go nie uznamy. Jerozolima była i zawsze będzie naszą stolicą. Erec Israel zostanie przywrócony swojemu ludowi. Cały. I na zawsze.
Syjoniści głównego nurtu i rewizjoniści marzyli więc o tym samym: o stworzeniu Wielkiego Izraela. Ci pierwsi byli jednak bardziej pragmatyczni. Uważali, że do tego celu należy dążyć metodą krok po kroku, po drodze idąc na taktyczne ustępstwa. Ci drudzy nie dopuszczali żadnych kompromisów. Izrael musiał być wielki albo żaden.
Nie zmienia to faktu, że Izrael w oficjalnej narracji przez lata przekonywał świat, że syjoniści, akceptując rezolucję numer 181, przystali na trudny kompromis: zadowolili się połową Palestyny i zgodzili na powstanie niepodległego państwa palestyńskiego. Złożyli ofiarę na ołtarzu wiary w pokojowe współżycie ze światem arabskim. To Palestyńczycy przez swój głupi upór ponoszą więc winę za to, że nie powstało ich państwo, i za cały rozlew krwi, który nastąpił po 1948 roku.
Według Symchy Flapana, izraelskiego historyka, polityka i publicysty opowiadającego się za pokojowym współistnieniem z Palestyńczykami, była to bajka, jeden z głównych mitów Izraela. Syjoniści w rzeczywistości wcale nie zadowolili się bowiem połową Palestyny i wcale się nie godzili na powstanie niepodległego państwa palestyńskiego.
Moje badania wskazują – pisał Flapan – że był to tylko ruch taktyczny w szerszej strategii. Strategii, która po pierwsze, polegała na uniemożliwieniu powstania Palestyny, a po drugie – powiększeniu terytorium przyznanego przez ONZ żydowskiemu państwu.
Reakcję strony arabskiej na rezolucję numer 181 nietrudno było przewidzieć. Arabowie nie posiadali się z oburzenia i zdecydowanie odrzucili projekt. Uroczysty protest złożył Wysoki Komitet Arabski (AHC). Rezolucję ONZ potępił wielki mufti Al-Husajni, choć złośliwi mówili, że zgodziłby się na podział Palestyny, gdyby pozwolono mu rządzić arabską częścią.
Zdecydowana większość Arabów nie miała zamiaru dobrowolnie dzielić się swoim państwem z syjonistami. Nie chcieli być we własnym kraju – zmienionym z woli możnych tego świata w „państwo żydowskie” – traktowani jak obywatele drugiej kategorii.
To, jaki los czekałby Arabów pod żydowskimi rządami, było oczywiste. Wskazywały na to doświadczenia minionych kilkudziesięciu lat syjonistycznej kolonizacji Palestyny. Rugowanie arabskich rolników z ziemi, wyrzucanie robotników z fabryk. Bezwzględna walka gospodarcza i polityczna z żywiołem arabskim.
Skoro syjoniści zachowywali się tak wobec Arabów pod mandatem brytyjskim – mówił na forum ONZ delegat Libanu – to jaki byłby los Arabów, gdyby znaleźli się pod ich władzą?
Przedstawiciele krajów, które wsparły projekt syjonistyczny, zbywali podobne argumenty wzruszeniem ramion. Przypominali, że palestyńscy Arabowie nigdy nie mieli własnego państwa. Najpierw przez stulecia znajdowali się pod władzą imperium osmańskiego, a potem Wielkiej Brytanii. Cóż to więc była dla nich za różnica? Po prostu jednych władców mieli zastąpić inni.
A jednak różnica była. I to zasadnicza. Podbój syjonistyczny był bowiem zjawiskiem zupełnie innym niż kolonizacja w wykonaniu imperiów Starego Świata.
Imperialiści okupowali obce kraje z powodów ekonomicznych lub militarnych – dowodził szef libańskiej dyplomacji Kamil Szamun. – Ale nie uzurpowali sobie prawa do domów podbijanych ludów, jak robią to syjoniści.
Dziennikarz i historyk Michael Palumbo w głośnej książce Palestinian Catastrophe tak przedstawiał stanowisko Arabów:
Syjonizm był znacznie bardziej niebezpieczny niż francuski czy brytyjski kolonializm, które w niewielkiej mierze ingerowały w codzienne życie narodów znajdujących się pod ich rządami. Egipt, Syria, Liban, Jordania i Irak były w kolonialnych strefach wpływów, ale ich kolonialni władcy nigdy nie wypędzali całych populacji, żeby zastąpić ich setkami tysięcy Europejczyków.
Na tym właśnie opierała się – i opiera do dziś – argumentacja Palestyńczyków. Oni żyli na swojej ziemi od setek lat, byli więc ludnością autochtoniczną. I nagle kazano im oddać ją przybyszom z Polski, Niemiec, Węgier i Rumunii.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Piotra Zychowicza „Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami” bezpośrednio pod tym linkiem!
Esencją całego sporu jest to – pisał palestyński badacz Nadim Rouhana – że zachodzi on między grupą ludzi, którzy żyją w swojej ojczyźnie, a grupą ludzi, która przybyła z innych części świata kierowana ideologią. Ideologia ta opiera się na twierdzeniu, że ta sama ojczyzna należy tylko do nich.
Arabowie uważali, że Zachód ich kosztem wypłaca Żydom rekompensatę za Holokaust. Spłaca swój moralny dług wobec prześladowanej nacji cudzymi pieniędzmi.
Traktowanie Żydów w Niemczech i innych krajach Europy jest hańbą dla ludzi, którzy dopuszczają się tych czynów, i dla całej współczesnej cywilizacji – podkreślał George Habib Antonius, libański intelektualista mieszkający w Jerozolimie. – Ale lekarstwem na wypędzenie Żydów z Niemiec nie może być wypędzenie Arabów z ich ojczyzny.
Palestyńczycy mieli oczywiście poczucie, że są traktowani jak ludzie gorsi od Żydów, „kolorowy lud”, którego prawa i dążenia muszą zejść na dalszy plan wobec praw i dążeń „białych”. Cytowany już palestyński historyk Walid Chalidi pisał:
Palestyńczycy nie potrafili zrozumieć, dlaczego mają płacić za Holokaust. Nie potrafili zrozumieć, dlaczego niesprawiedliwe było to, żeby Żydzi stanowili mniejszość w zjednoczonym państwie palestyńskim. Ale jednocześnie sprawiedliwe było to, żeby blisko połowa palestyńskiej populacji – rdzenna większość mieszkająca na ziemi swoich przodków – z dnia na dzień została zamieniona w mniejszość pod obcym panowaniem.
Pogląd, że stworzenie Izraela było „nagrodą” za Holokaust, zadośćuczynieniem dla narodu żydowskiego za cierpienia, jakich zaznał podczas II wojny światowej, jest do dziś niezwykle rozpowszechniony. Wydaje się on jednak przesadzony.
Współczucie wobec Żydów było tylko jedną z przyczyn tego, że część państw poparła rezolucję numer 181. Ale nie jedyną. Już wcześniej syjonizm cieszył się wsparciem wielu stolic świata. Bardzo ważne były również względy praktyczne.
Otóż w obozach dla uchodźców na terenie powojennej Europy znajdowały się setki tysięcy ocalałych z Holokaustu. Wielu z nich nie miało już czego szukać w rodzinnych krajach. Ich majątek został przejęty przez chrześcijańskich sąsiadów, a państwa te – na czele z Polską – znajdowały się pod okupacją Stalina.
Pozostawały więc dwie możliwości. Albo ci ludzie osiedlą się w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach Zachodu, albo też powstanie państwo żydowskie, które zaabsorbuje olbrzymie masy uchodźców. Mocarstwa wybrały oczywiście drugą opcję.
Do powstania państwa Izrael – uważał profesor Szlomo Sand – doprowadziły straszliwe ciosy, które spadły na Żydów w Europie, cierpienia Żydów oraz decyzja „oświeconych” narodów o zamknięciu swoich granic przed tymi, na których te ciosy spadły.
Co nie zmienia faktu, że syjoniści bardzo umiejętnie wykorzystywali Holokaust – i związane z nim współczucie – do realizacji swojego ideologicznego celu.
Tragedia europejskich Żydów stała się źródłem siły dla syjonizmu – pisał izraelski historyk Awi Szlaim. – Moralne uzasadnienie budowy żydowskiego domu w Palestynie cieszyło się szeroką akceptacją od samego początku. Holokaust sprawił, że stało się ono niepodważalne. Po traumie, jakiej Żydzi doświadczyli w Europie Środkowej, niewielu ludzi gotowych było kwestionować ich prawo do własnej ojczyzny. Holokaust potwierdził przekonanie syjonistów, że w walce o Palestynę sprawiedliwość jest po ich stronie.
To właśnie podczas obrad w sprawie rezolucji numer 181 organizacje żydowskie po raz pierwszy zrównały antysyjonizm z antysemityzmem. Nie popierasz stworzenia Izraela? To znaczy, że nienawidzisz Żydów. Nie trzeba dodawać, że po Holokauście nikt nie chciał, żeby przyklejono mu taką łatkę.
Zgodnie z optyką syjonistów rezolucja numer 181 i stworzenie Izraela były czymś na kształt wielkiej operacji ratunkowej. Świat wreszcie znalazł miejsce dla społeczności od stuleci padającej ofiarą straszliwych prześladowań: pogromów, mordów i masakr, których zwieńczeniem był Holokaust.
Owszem, stworzenie Izraela pociągnęło za sobą straszliwe nieszczęście i niesprawiedliwość wobec Palestyńczyków. Była to jednak sytuacja – jak pisał słynny historyk Izaak Deutscher – przypominająca sytuację zdesperowanego człowieka, który wyskakując przez okno płonącego budynku, wyrządził krzywdę przypadkowemu przechodniowi.
Porównanie to było fałszywe. Dom, z którego mężczyzna wyskakiwał, dawno już bowiem nie płonął. A krzywda wyrządzona „przypadkowemu przechodniowi” nie była efektem przypadku, ale planu.
Stworzenie państwa syjonistycznego w Palestynie w 1948 roku – pisał Michael Palumbo – nie było desperacką próbą ratowania milionów ludzkich istnień przed niebezpieczeństwem, które już minęło. Był to kolejny, słabo zamaskowany, przykład eksploatacji państw Trzeciego Świata przez Zachód.
Odrzucenie rezolucji numer 181 oznaczało jedno: konflikt zbrojny. O przyszłości Palestyny miał rozstrzygnąć oręż. Kompromis był niemożliwy.
Tej nocy nie mogłem tańczyć, nie mogłem śpiewać – wspominał, jak zawsze pragmatyczny, Dawid Ben Gurion. – Patrzyłem na tych wszystkich szczęśliwych, roztańczonych ludzi wokół mnie i mogłem myśleć tylko o jednym: oni wszyscy już wkrótce pójdą na wojnę.