„Róża” - reż. Wojciech Smarzowski – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2012-08-27 07:30
wolna licencja
poleć artykuł:
Wojciech Smarzowski ma już swój styl, do którego przyzwyczaił kinomanów. Jednak żaden z jego wcześniejszych filmów nie odnosił się w sposób tak jednoznaczny do wydarzeń historycznych...
REKLAMA
Reżyseria: Wojciech SmarzowskiScenariusz: Michał SzczerbicZdjęcia: Piotr Sobociński (junior)Muzyka: Mikołaj TrzaskaCzas trwania: 94 minutDystrybucja: Monolith FilmsProdukcja: PolskaData polskiej premiery: 2012

Często zapominamy, że II wojna światowa nie zakończyła cierpień i ucisku narodu polskiego. Okrucieństwa dokonywane przez niemieckich okupantów zostały szybko zastąpione ponad pięćdziesięcioletnim okresem panowania władzy radzieckiej, która pod przykrywką utopijnych idei komunistycznych prowadziła swoją brutalną politykę totalitaryzmu. Metody, jakimi posługiwali się Sowieci, nierzadko niewiele różniły się od tych stosowanych przez funkcjonariuszy Gestapo. Ich skuteczność była tym większa, że zdziesiątkowani i zmęczeni okresem wojennym Polacy pragnęli wytchnienia i spokoju. Dlatego też ich opór był znacznie słabszy i zakrojony na dużo mniejszą skalę. W takich właśnie czasach toczy się akcja ostatniego filmu Wojciecha Smarzowskiego, „Róża”.

Smarzowski to z wykształcenia operator i filmoznawca. Popularność wśród publiczności i uznanie u krytyków zdobył filmem „Wesele”, a sukces powtórzył „Domem złym”. Oba filmy skupiały się na ukazaniu mechanizmów, jakie rządzą życiem człowieka, który zamiast za moralnością częściej podąża za prymitywnym instynktem samozachowawczym. Nie gardzi on również mniej ambitnymi projektami; wyreżyserował m.in. kilka odcinków popularnych, polskich seriali telewizyjnych, takich jak „BrzydUla”, czy „Na wspólnej”.

„Róża” jest przede wszystkim opowieścią o miłości, o poszukiwaniu szczęścia i normalności pośród powojennych zgliszczy. Głównym bohaterem jest Tadeusz, który po klęsce powstania warszawskiego rozpoczął samotną wędrówkę po kraju. Kieruje się na Mazury, gdzie poznaje tytułową Różę Kwiatkowską, właścicielkę gospodarstwa i wdowę po niemieckim oficerze, świadkiem śmierci którego był Tadeusz. Początkową niechęć i rezerwę zastępuje stopniowo uczucie i chęć budowania wspólnego życia. Niestety, pragnienia te okazują się niemożliwe do zrealizowania. Nowa władza postawiła sobie bowiem za cel oczyścić kraj z niemieckich osadników i zastąpić ich repatriantami ze Wschodu.

REKLAMA

„Róża” nie jest filmem opartym na faktach, odwołującym się do prawdziwych zdarzeń i postaci. Jej bohaterowie są całkowicie fikcyjni, a ich losy wymyślone. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że historia ta jest na wskroś realna i wiele z jej elementów znajduje odzwierciedlenie w biografiach osób przesiedlonych w 1945 roku. Dramat Mazurów polegał na tym, że z jednej strony czuli silne przywiązanie do ziemi, którą zamieszkiwali, a z drugiej, ich narodowość nie mieściła się w kategoriach niemieckości czy polskości. Często właśnie ten brak umiejętności samookreślenia był powodem negatywnej ich weryfikacji przez władze radzieckie, co skutkowało decyzją o wysiedleniu z rodzinnych stron.

Mimo iż sam twórca zaprzecza jakoby zrobił film stricte historyczny, to nie sposób nie zauważyć dbałości, z jaką odniósł się do tych właśnie elementów. Z właściwą sobie prostotą, unikając zbędnego patosu, Smarzowski pokazuje brutalność i bezwzględność pierwszych lat powojennych. Prawo praktycznie nie istniało, los przeciętnego człowieka zależał nierzadko od przypadkowych ludzi, skoncentrowanych na perspektywach wielkiej kariery politycznej. Prześladowania dotykały zwłaszcza tych, którzy nie chcieli podporządkować się nowotworzonemu systemowi państwowemu.

W „Róży” brak jednak jednego ważnego elementu, który powinien pojawiać się tam, gdzie jest konieczność zrobienia dobrego filmu osadzonego w historii. Jest nim obiektywizm, przedstawianie w sposób uwzględniający racje obu stron. W „Róży” dominuje ogromna tendencyjność, radzieccy żołnierze są jak zwyrodniałe kreatury, grabiące, gwałcące i mordujące. Były akowiec jest z kolei do końca szlachetny, pełen empatii i chęci niesienia pomocy potrzebującym. Owszem, dopuszcza się zbrodni takich jak zabójstwo człowieka, ale czyni to jedynie w obronie siebie i swojej rodziny, nie robi niczego z pobudek czysto egoistycznych. Taka wizja rodzimego bohatera i wroga-najeźdźcy jest mocno wpisana w polską martyrologię. Czy jednak faktycznie jest nam dalej potrzebna?

Redakcja: Michał Przeperski

Korekta: Justyna Piątek

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Karolina Mochocka
Absolwentka historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się szeroko pojętą historią społeczną XX wieku, zarówno Polski jak i powszechną. Pasjonuje się zagadnieniami związanymi z kreowaniem świadomości historycznej i funkcjonowaniem pamięci, a także przedstawianiem ich w kulturze masowej, głównie w filmach.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone