„Smoleńsk” – reż. Antoni Krauze – recenzja i ocena filmu
„Smoleńsk” – reż. Antoni Krauze – recenzja i ocena filmu
Przygotowania do filmu zaczęły się na początku 2013 roku, natomiast zdjęcia wykonano dopiero dwa lata później. Jakby tego było mało, wielu aktorów odmówiło zagrania w filmie Antoniego Krauzego, tłumacząc się tym, iż nie chcieli uczestniczyć w propagandzie politycznej snującej spiskowe teorie o zamachu. Występ przed kamerami bądź też odmowę występu traktowano jako rodzaj manifestacji politycznej. Dodatkowo brak wsparcia finansowego przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, konflikty między reżyserem, a producentem czy nieustanne przekładanie premiery powodowały, że coraz bardziej wątpiono w dokończenie filmu o katastrofie rządowego samolotu, która miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku.
Ostatecznie „Smoleńsk” na ekrany kin trafił we wrześniu 2016 roku. Film łącznie obejrzało ponad 450 tysięcy widzów – co jest wynikiem dość słabym, zważywszy na aspekt medialny jaki towarzyszył ostatniemu dziełu wyreżyserowanego przez Krauzego. Dodatkowo produkcja została obsypana antynagrodami przemysłu filmowego – przyznano jej siedem Węży.
„Smoleńsk” otwiera scena rozgrywająca się na lotnisku Siewiernyj, gdzie załoga samolotu Jak-40 widzi nad swoimi głowami przelatujący Tu-154, który po chwili wybucha we mgle. Kolejne trzydzieści minut to przede wszystkim przypomnienie migawek telewizyjnych z samego miejsca katastrofy rządowego samolotu oraz tłumów, które żegnały parę prezydencką podczas przejazdu konduktu żałobnego.
Później zaczyna się główna oś narracji „Smoleńska”. Pokazuje ona dwie opowieści – to, co działo się w kokpicie polskiego samolotu oraz śledztwo dziennikarskie prowadzone przez główną bohaterkę filmu. Gdyby od początku umiejętnie nadano dramaturgię tym opowieściom na ekranie, mielibyśmy niezłe kino – a tak widzimy wiele niejasności, potknięć realizacyjnych czy brak tempa koniecznego dla produkcji o podobnej tematyce. Kuleje tu jednak scenariusz, za który – prócz reżysera – odpowiadali Tomasz Łysiak, Maciej Pawlicki, Marcin Wolski.
Jednak pomijając powyższe słabości, to największym mankamentem „Smoleńska” jest Beata Fido, grająca dziennikarkę „wiodących” mediów. Trudno powiedzieć czy jej kiepska rola wynika z niedostatków aktorskiego warsztatu czy z nietrzymającego się kupy scenariusza. Widać to zwłaszcza w scenach, gdy zaczyna z jednej strony tracić wiarę w oficjalne przekazy o przyczynach rozbicia samolotu, a z drugiej staje się jeszcze bardziej napastliwa w stosunku do ofiar katastrofy. Swoisty zamiar przemiany bohaterki w osobę, która zaczyna drążyć temat, zadawać trudne pytania czy po prostu iść pod prąd, nie jest pokazany w przekonywujący sposób. Swoją drogą szkoda również, że konflikt między główną bohaterką, a jej „nawiedzoną” matką, którą spotyka przy krzyżu na Krakowskim Przedmieściu – nie został rozbudowany. Jedynie w tym aspekcie zostaje przedstawiona karykaturalna scena agresywnych przepychanek, do których dochodziło swego czasu przed Pałacem Prezydenckim.
Na pochwałę aktorską zasługuje Redbad Klynstra jako chamski redaktor i szef serwisu informacyjnego, dla którego pracuje główna bohaterka. Para prezydencka grana jest przez Lecha Łotockiego i Ewę Dałkowską. Dałkowska jest pokazana jedynie przez moment. Można jedynie wspomnieć o tym, iż Lech Łotocki dość wiernie odegrał sceny ze słynnego wiecu w Tbilisi. W moim odczuciu Aldona Struzik przekonywująco odwzorowała żonę generała Błasika. Z ekranu jeszcze zapamiętamy Jerzego Zelnika w roli jakiegoś wrednego urzędasa powiązanego ze służbami oraz Marka Bukowskiego w roli pilota udzielającego wskazówek w śledztwie dziennikarskim. Zaś najjaśniejszym punktem filmu jest przejmująca muzyka wybitnego kompozytora Michała Lorenca.
Antoni Krauze w wielu wywiadach podkreślał, że „Smoleńsk” ma ukazywać manipulacje jakie stosowały media podczas relacjonowania kwestii związanych z katastrofą smoleńską. W filmie pojawiają się informacje o czterech próbach lądowania, rozsyłaniu wiadomości sms, iż katastrofę spowodowali piloci, pijanym generale Błasiku czy wybuchu samolotu przed lądowaniem – jednak dla całej opowieści w zasadzie nic z tego nie wynika. „Smoleńsk” kończy scena spotkania ofiar katastrofy z żołnierzami zamordowanymi w Katyniu – która, według doniesień medialnych, była wielokrotnie modyfikowana.
Pierwszy film fabularny o katastrofie smoleńskiej wypadł blado w porównaniu z poprzednimi dziełami Antoniego Krauzego, nie mniej należą się brawa za odwagę zmierzenia się z tym trudnym tematem. Czy będą kolejni chętni do przeniesienia na srebrny ekran jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w najnowszej historii Polski? Czas pokaże.