„Tajemnica Westerplatte” – reż. Paweł Chochlew – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2013-02-18 11:20
wolna licencja
poleć artykuł:
Niektórzy wypowiedzieli się już na temat tego filmu kilka lat temu. Pobieżna lektura nieostatecznej wersji scenariusza pozwoliła oskarżyć reżysera o antypolskość, o szkalowanie imienia polskiego żołnierza i bezczeszczenie pamięci o obrońcach Westerplatte. Pomimo problemów spowodowanych tamtą aferą, film ostatecznie powstał i 15 lutego wszedł na ekrany kin. Całe szczęście, bo widz może przekonać się, na ile wspomniane zarzuty mają pokrycie w rzeczywistości.
REKLAMA
Tajemnica Westerplatte
nasza ocena:
7/10
Premiera:
15 lutego 2013
Gatunek:
Dramat wojenny
Reżyseria:
Paweł Chochlew
Scenariusz:
Paweł Chochlew
Produkcja:
Polska
Czas:
1 godz. 58 min.

Najbardziej krytykowane wówczas sceny w większości znalazły się w filmie. Mamy więc i nagich żołnierzy kąpiących się w morzu, mamy egzekucję dezerterów, mamy obrońcę Westerplatte sikającego na plakat „Silni, zwarci, gotowi” (pierwotnie portret marszałka Rydza-Śmigłego), na ekranie pojawia się także alkohol, bynajmniej nie tylko do odkażania ran. Zabrakło jedynie gry w pornograficzne karty. Jednakże, parafrazując Gombrowicza, można zadać pytanie: jak oburza, jak nie oburza? Wspomniane fragmenty wplecione są bowiem w stosunkowo spójną narrację, która za cel stawia sobie przede wszystkim odkrycie ludzkiego wymiaru wojny, który za niekwestionowanym bohaterstwem i poświęceniem kryje także przerażenie, lekkomyślność, zwątpienie i załamanie. Uwypuklenie człowieczeństwa nie wiąże się jednak wyłącznie z podkreśleniem jego atawistycznych cech. Wręcz przeciwnie, film „Tajemnica Westerplatte” opowiada o konflikcie pomiędzy świadomością potrzeby oddania krwi w obronie ojczyzny a ludzkimi odruchami samozachowawczymi, które – choć może dalekie są od współczesnych wyobrażeń o wojnie – są integralną częścią naszych zachowań w sytuacji zagrożenia.

Na ekranie widz zobaczy przede wszystkim człowieka w oblężeniu, zdającego sobie częściowo sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, jednak żyjącego nadzieją wagi swego poświęcenia. Pokazane jest to zarówno w formie nieco mglistego portretu zbiorowego obrońców, jak i w konflikcie pomiędzy mjr. Sucharskim a kpt. Dąbrowskim. Dramat rozgrywa się także w duszy samego Sucharskiego, który, rażony atakami epilepsji, błąka się pomiędzy poczuciem obowiązku, strachem i odpowiedzialnością za ludzi. Film historyczny zamienia się więc w dramat psychologiczny, podsycany doskonałą muzyką Jana A.P. Kaczmarka, która wprowadza nastrój grozy, niepewności i samotności w obliczu zbliżającej się nieuchronnie klęski.

W filmie nie znajdziemy odpowiedzi, czy ważniejszy jest nierozumny heroizm, czy racjonalna rozwaga. Może irytować nas naiwność i prostackość myślenia kpt. Dąbrowskiego, ale trudno nam jednocześnie sympatyzować z roztrzęsionym i czasem wręcz rozhisteryzowanym Sucharskim, który na tle swojego formalnego zastępcy wygląda jak amator, a nie żołnierz Legionów i wojny polsko-bolszewickiej. Z drugiej jednak strony pod płaszczykiem tego szaleństwa kryje się całkiem logiczna i uzasadniona refleksja o bezsensie dalszego oporu, która przekonuje nas coraz mocniej z każdym trupem padającym na ekranie. Cóż jednak z tego, skoro cała Polska słyszy krzepiącą wiadomość, że „Westerplatte broni się nadal”?

Gdyby w tym miejscu skończyć moją recenzję, być może moglibyśmy uznać, że powstała jedna z wybitniejszych produkcji ostatnich lat, która, wbrew strachom i przestrogom, pokazała, że o historii – nawet tej wielkiej i zmitologizowanej – można mówić ciekawie, wpisując w to istotę naszej ludzkiej natury. Tyle, że tak nie jest. Choć „Tajemnica Westerplatte” miała pokazywać człowieka w sytuacji oblężenia, to tego oblężenia tam brakuje. Reżyser raz serwuje nam świetną porcję grozy, aby za chwilę trącać o banał i prostotę, niegodną kina XXI wieku. Na ekranie częstokroć wieje pustką. Widz może wyjść z przekonaniem, że na Westerplatte broniła się tylko jedna wartownia, bo tylko jej działania pokazane są w pełni. Oddziały niemieckie przypominają raczej przypadkową grupę niedoświadczonych harcerzy, a nie regularną armię. Z czasem w naszej głowie rodzi się dysonans poznawczy, bo z jednej strony widzimy mieszankę heroizmu ze strachem, a z drugiej zadajemy sobie pytanie, z kim w zasadzie ci żołnierze walczą i czego tak naprawdę się boją. Kilka dobrych scen ukazujących grozę wojny nie wystarcza niestety, aby takie wątpliwości odeszły w niebyt.

REKLAMA

Nie można jednak powiedzieć, że reżyser się nie stara. Zapewne, w miarę możliwości finansowych, próbuje wzbogacić film efektami specjalnymi. I choć w oczach fachowców, rozpieszczonych kinem amerykańskim, mogą one uchodzić za anachroniczne, to chciałbym zobaczyć wcześniejszy w pełni polski film o tej skali widowiskowości, w którym miałyby one taką jakość. Podobać może się scena nalotu, która co prawda mogłaby być dłuższa, ale i tak wydaje się być całkiem efektowna. Na ekranie świszczą też pociski, a pancernik Schleswig-Holstein wreszcie nie jest skopiowany z taśmy niemieckiej kroniki filmowej. Czasem jednak po oczach bije blue-box i sztuczność, której nie do końca udało się uniknąć.

Autorzy filmu bardziej zresztą skupiają się na psychologicznej warstwie obrony, niż na samej rekonstrukcji historycznej walk. Taka forma oczywiście byłaby wytłumaczalna, gdyby ograniczyć się do samego budowania grozy, takiej chociażby jak w filmie „Obława”. W tym przypadku reżyser z jednej strony chciał ucieszyć nasze oko scenami batalistycznymi, z drugiej zaś wejść w dusze obrońców. Raz tak taki zabieg udaje mu się doskonale, innym razem tonie pod gruzami jego ambicji.

Wątpliwości można mieć także do niektórych pomysłów w obsadzie aktorskiej. Klasę udowodnił nieco zapomniany Mirosław Baka. Podobać się mogą także role Mirosława Zbrojewicza (Jan Gryczman) i Marcina Janosa Krawczyka (Piotr Buder). Fatalnie na ich tle wypada Bartosz Obuchowicz, który ze swoją dziecięcą posturą bardziej pasowałby do roli „małego powstańca” niż porucznika Leona Pająka. Michał Żebrowski jako mjr Sucharski tryska jak zwykle teatralną manierą co niekiedy mocno przeszkadza w odbiorze jego postaci. Wydaje się, że w tym przypadku nonszalancja i swoboda Bogusława Lindy byłaby korzystniejsza. Niestety ostatecznie w filmie nie zagrał. Natomiast chyba tylko niebiosa wiedzą, co w roli kpt. Dąbrowskiego robi Robert Żołędziewski, który bardziej miota się po ekranie, niż stara się uwiarygodnić postać niezwykle dwuznaczną – zarówno opanowanego dowódcy cieszącego się zaufaniem, jak i niepoprawnego romantyka.

REKLAMA

Dyskusja medialna przed premierą skupiła się głównie na historycznym aspekcie filmu. Do jego oceny bardziej predystynowani byliby z pewnością naukowcy zajmujący się na co dzień problematyką Westerplatte. Paweł Chochlew tłumaczył, że oparł swój scenariusz na licznych relacjach i listach westerplatczyków. Trudno to kwestionować, jednak warto zadać pytanie, czy przy ocenie materiału zachowany został odpowiedni krytycyzm. Czy np. sposób pokazania mjr. Sucharskiego jako dość niezrównoważonego nie wykrzywia obrazu człowieka, który jednak do obrony Westerplatte przygotował, niezależnie od tego, czy w czasie walk przeżył załamanie psychiczne czy nie. Główna oś scenariusza oparta jest na wydarzeniach dyskusyjnych, które można tak samo łatwo obalić, jak i podtrzymać. Trudno jednakże było tego uniknąć jeśli sednem problemu miała być nie do końca wyjaśniona rola mjr Sucharskiego. Chochlew, choć w wywiadach upiera się, że jego film odkryć ma prawdę o walkach na półwyspie, to najpewniej zdawać musi sobie sprawę, że nie można tej produkcji traktować jak wyrocznię, czy podręcznik do historii.

Historykom oczywiście może brakować również wprowadzenia w życie Składnicy. Na ekranie wygląda ono bardzo ubogo. Przechodzimy niemal od razu do jej obrony, nie wyczuwając niepokoju związanego ze zbliżającą się wojną, skontrastowanego z normalnym życiem jednostki. Czasem trudno też się połapać w systemie obrony półwyspu, co z pewnością można by załatać poprzez dołożenie kilku scen. Osobiście najbardziej jednak ubolewam, że reżyser nie zdecydował się ukazać szerzej kulis niemieckich działań, które w całej rozgrywce psychologicznej też miały rolę niebanalną. Na obronę patrzymy wyłącznie oczami Polaków, ale aż prosi się, aby na chwilę wejść z kamerą na pancernik stojący na pobrzeżu Gdańska i zobaczyć wściekłość dowództwa niemieckiego spowodowaną kolejnymi klęskami na skrawku ziemi, który miano zdobyć w kilka godzin, zobaczyć potencjał zbrojny nieporównywalny do tego czym dysponowali obrońcy Westerplatte, czy wreszcie dostrzec, że po pierwszych nieudanych atakach głównym celem Niemców było psychiczne wykończenie przeciwnika.

Oczywiście te zarzuty nie podważają sensu powstania takiej produkcji. Po pierwsze film odsłania dużą część kulis walk, o których dotychczas mówiono nieśmiało, choć w świetle dokumentów wydają się niemal pewne. Po drugie Chochlew nie deprecjonuje odwagi obrońców Westerplatte, ale ich pomnik buduje nie na mitologicznej wizji szaleńczych Spartan, ale na człowieczeństwie, które w moim przekonaniu dużo bardziej odsłania heroizm, niż jakiekolwiek ciosanie monumentów ze spiżu.

REKLAMA

Siłą rzeczy „Tajemnica Westerplatte” będzie porównywana do filmu „Westerplatte” Stanisława Różewicza z 1967 roku. Zresztą niektóre sceny żywcem wyjęte są produkcji powstałej w latach 60. Film Różewicza z pewnością jest dziełem, które pomimo upływu lat broni się doskonale. W pewnych elementach znacząco przewyższa dzieło Chochlewa. Widz nie gubi się w działaniach wojennych, a wręcz wyglądają one czasem bardziej wiarygodnie niż w „Tajemnicy…”. Różewicz dystansował się jednak od sięgania głębiej w psychikę obrońców. Jego film jest bardziej inscenizacją, która nie stawia takich pytań na jakie odważył się Chochlew. W tym elemencie „Tajemnica Westerplatte” jest po prostu ciekawsza, mając ambicję stania się czymś więcej niż prostą rekonstrukcją walki o półwysep.

Jaka jest więc „Tajemnica Westerplatte”? Z pewnością nie można tego uznawać za film wybitny. Niedociągnięcia czy wady scenariusza nie pozwalają na taką ocenę. Nie można jednak także określić produkcji Chochlewa mianem „Kac Westerplatte”, jak zdał się to uczynić Tomasz Raczek. Film da się oglądać. Jest on zdecydowanie mniej naiwny i kiczowaty od „Bitwy warszawskiej” oraz zdecydowanie bardziej interesujący i mniej patetyczny niż „Katyń” Andrzeja Wajdy. Do idealnego kina wojennego wiele mu brakuje. Wina w tym może nie tyle samego reżysera, co również funduszy, które nie pozwoliły na stworzenie produktu z większym rozmachem. „Tajemnica Westerplatte” wypełnia jednak główne założenie sztuki jaką jest inspirowanie widza do refleksji. Nie pozostawia w głowie pustki, ale skłania do zastanowienia się nad miejscem człowieka w zawierusze wojennej i pozwala postawić samemu sobie pytanie: czy 74 lata temu wygłaszałbym szumne hasła o pogonieniu Niemców, czy raczej skulił się w modlitwie, prosząc o przetrwanie. Odpowiedź może być zupełnie niejednoznaczna.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone