Tajemniczy hrabia de Lille w Warszawie

opublikowano: 2021-05-24 16:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Po wybuchu rewolucji francuskiej następca tronu wraz z rodziną królewską musiał salwować się ucieczką i gościł w wielu różnych miastach. Jest początek XIX wieku. Jako hrabia de Lille przebywa w Warszawie bacznie obserwowany przez napoleońskiego szpiega.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Zuzanny Orlińskiej „Król myszy”.

Warszawa, styczeń 1804

Kiedy Marcin wdrapał się na poddasze, kierując się do małej izdebki Jacquota, by wywiedzieć się, jak w kamienicy Wasilewskiego przyjęto wczorajszy figiel, zastał przyjaciela pakującego swoje rzeczy.

– Wyrzucili cię!? – przestraszył się.

– Przeze mnie?

– Nie – pokręcił głową Jacquot.

– To dlaczego się pakujesz?

– Przenoszę się – kuchcik uśmiechnął się dumnie. – Do pałacu. Ksiądz Edgeworth de Firmont przysłał po mnie. Wiesz, on ma słaby żołądek. Mówi, że pałacowy kucharz nie umie zrobić tak delikatnego omletu jak ja. A ksiądz Edgeworth codziennie jada omlet na śniadanie.

Pałac Kazanowskich w XVII wieku

– A to ci się udało!

– Tak – potwierdził Jacquot, zawiązując tobołek.

– Ksiądz Edgeworth de Firmont troszczy się o mnie od tamtego wypadku…

Marcinek dobrze wiedział, jaki wypadek Jacquot ma na myśli, bo wiele razy słyszał opowieść przyjaciela o strasznej drodze z Mitawy do Warszawy, którą dwór hrabiego de Lille wśród śniegu i mrozu odbył w styczniu przed trzema laty. Pamiętał, że w pierwszych dniach tej podróży wywrócił się wóz z przyborami kuchennymi i przygniótł kucharza, którym był ojciec Jacquota. Poszkodowany przeżył, lecz nie mógł jechać dalej. Ze złamanym obojczykiem odesłano go do Mitawy. Dziewięcioletni Jacquot, którego matka umarła tak dawno, że nawet jej nie pamiętał, zamierzał wracać z ojcem, by pielęgnować go w chorobie, jednak kucharz Larue nie chciał się na to zgodzić. Uważał, że w orszaku hrabiego de Lille syn będzie bezpieczniejszy.

Chłopcem zajął się ksiądz Edgeworth de Firmont, spowiednik hrabiego. Pozwolił mu podróżować w swoim powozie, a kiedy zasypane śniegiem drogi stały się nieprzejezdne i wiele mil trzeba było pokonywać, brnąc piechotą przez zaspy, zdarzało mu się nieść dziecko na własnych rękach. Duchowny bardzo przywiązał się do malca. Po przybyciu do Warszawy, gdy dwór ulokował się w kamienicy Wasilewskiego, Jacquota wzięto do kuchni na pomocnika. Po pewnym czasie przyjechała także hrabina ze swoją świtą, a w kamienicy zrobiło się ciasno. Brakowało tu prawdziwie dworskich wygód. Wtedy pani Zamoyska podarowała hrabiemu de Lille pobliski pałac, zwany pałacem Kazanowskich. Była to siedziba znacznie godniejsza od zwykłej mieszczańskiej kamienicy, pięknie wyposażona, choć także niezbyt obszerna. Tymczasem dwór liczył około sześćdziesięciu osób. Ustalono więc, że do pałacu wraz z hrabią de Lille i jego żoną przeniesie się tylko najbliższe grono rodziny i współpracowników. Reszta świty, a wraz z nią kuchcik Jacquot, pozostała w dawnym domu.

REKLAMA

Trudno było dziwić się radości chłopca, że ksiądz Edgeworth chce go mieć przy sobie. Życie w kamienicy Wasilewskiego upływało monotonnie, wśród trosk i obaw o przyszłość. Dwór dawno już popadł w tarapaty finansowe, a że potrzeby były ogromne, skupiano się na zapewnieniu odpowiedniego splendoru mieszkańcom pałacu, zaś służbę z kamienicy pozostawiono samej sobie. Każdy tu musiał na własną rękę troszczyć się o przetrwanie. Bywało głodno i chłodno. Jacquot wiedział, że w pałacu także się nie przelewało, wierzył jednak, że dobry opiekun nie da mu zginąć.

– Odprowadzisz mnie? – zapytał, kiedy skończył zwijać i przewiązywać paskiem siennik.

– Pewnie! – szybko zgodził się Marcin. Bardzo był ciekaw, jak tam jest, w tym pałacu Kazanowskich. W końcu nie co dzień odwiedza się królewską siedzibę.

Nie było w Warszawie człowieka, który nie wiedziałby, że francuski arystokrata, podający się za hrabiego de Lille, to w rzeczywistości rodzony brat zamordowanego w czasie rewolucji króla Ludwika XVI, brat, który przez zwolenników dawnego porządku uważany był za następcę ściętego władcy i nosił miano Ludwika XVIII. W porę opuściwszy Francję, nie podzielił okrutnego losu swoich krewnych i przez ostatnie lata tułał się po różnych krajach, poszukując wsparcia w planach odzyskania korony. Jednak im bardziej rosła w siłę nowa francuska republika, a zwłaszcza – im większe sukcesy odnosił jej Pierwszy Konsul, Napoleon Bonaparte, tym mniej chętnie europejscy władcy gościli pretendenta do tronu.

Ludwik XVIII w Maisons-Laffitte, 1823 (mal. Benjamin Gavaudo)

Warszawa, położona na peryferiach państwa pruskiego, była ostatnim schronieniem nieszczęsnego króla. Przyjęto go tu życzliwie, choć napływ francuskich emigrantów, przeważnie pozbawionych środków do życia, był dla niebogatego miasta kłopotliwy. Po paru latach obecność króla wygnańca wszystkim spowszedniała. Przyzwyczajono się do jego charakterystycznej otyłej sylwetki, do szaraczkowego fraka, białej kamizelki i aksamitnych kamaszków, w których pokazywał się dawniej na balkonie kamienicy Wasilewskiego, a teraz czasem w Ogrodzie Saskim czy w powozie, w drodze do Łazienek lub Jabłonny. Widywano go niezbyt często. Nie uczestniczył w balach ani przyjęciach, nie chodził do teatru, a z miejscowej arystokracji zaprzyjaźnił się tylko ze Stanisławem Potockim, panem Wilanowa, który go czasem odwiedzał. Poza tym z nikim się nie spoufalał, zachowując w kontaktach ścisłą dworską etykietę.

REKLAMA

Marcin znał Jacquota od dwóch lat, a znajomość ich zaczęła się od szybkiego kursu polszczyzny, jakiego mu udzielił. Mały kuchcik, wysyłany po sprawunki do staromiejskich przekupek, nie potrafił się z nimi porozumieć. A to sprzedawały mu nie to, o co prosił, a to z uporem twierdziły, że nie wiedzą, czego sobie życzy, a zdarzały się też niezbyt uczciwe baby, które wciskały mu nieświeży towar, za co potem w kuchni obrywał cięgi.

Któregoś dnia Marcin dostrzegł biednego Francuzika na rynku i postanowił mu pomóc. Lekcje okazały się niezwykle skuteczne. Co więcej, Jacquot całkiem niechcący w zamian nauczył Marcina francuskiego. Po paru miesiącach Jacquot potrafił już zapalczywie targować się z przekupkami, a Marcin rozumiał wszystko, co mówiono w kuchni u Jacquota.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Zuzanny Orlińskiej „Król myszy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Zuzanna Orlińska
„Król Myszy”
cena:
34,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literatura
Rok wydania:
2021
Liczba stron:
392
Ilustracje:
Marcin Minor
Seria:
wydawnicza: A to historia!
ISBN:
978-83-7672-948-0
EAN:
9788376729480

Ten tekst jest fragmentem książki Zuzanny Orlińskiej „Król myszy”.

Osamotniony i spragniony towarzystwa rówieśników, Jacquot zaprzyjaźnił się z Marcinem, a porwanie pruskiego bębna z odwachu nie było ich pierwszym wspólnym dziełem. Jednak mimo że Marcin często gościł u Francuza, nigdy dotąd nie zaglądał na królewskie pokoje. Z zapałem zgodził się więc pomóc przyjacielowi w przeprowadzce, licząc na to, że zobaczy i dowie się czegoś ciekawego. Chwycił nawet nieporęczny siennik i przerzucił go sobie przez ramię, bo Jacquot niósł na plecach tobołek z bielizną i po sporym zawiniątku w każdej ręce.

REKLAMA

Dźwigając skromny dobytek kuchcika, wyszli na Krakowskie Przedmieście. Jak to przewidział z rana pan Antoni Magier, dzień był słoneczny, mrozik niezbyt silny, a wczorajszy śnieg uleżał się na ulicach i lśniącą, gładką powierzchnią jakby zapraszał do sanny. Pod figurą Matki Bożej Passawskiej stał żebrak w zielonym żupanie. Marcin znał go – był to weteran konfederacji barskiej, który straciwszy w dawnych bojach prawą rękę, musiał żebraniną zarabiać na życie. W jedynej dłoni trzymał czapkę, do której raz po raz mijający go przechodnie wrzucali parę groszy. Starzec zawodził monotonnie jakąś żałosną pieśń, jednocześnie spod nastroszonych, siwych brwi przypatrując się drugiej stronie ulicy. Marcin spojrzał w ślad za jego wzrokiem i ujrzał stojącego przed drzwiami francuskiego kantoru kupieckiego mężczyznę w narzuconej na ramiona wielkiej szubie futrzanej, w zamyśleniu palącego fajkę.

Krakowskie Przedmieście na obrazie Canaletta z 1778 roku

– A ten czego tu wypatruje? – wymamrotał Jacquot, który także zauważył człowieka w futrze. – Stoi, pali tytuń i wybałusza te ślepia, jakby mu miały wypaść. A patrz sobie, patrz na zdrowie, figę z makiem zobaczysz. Wszyscy wiedzą, co z ciebie za ziółko. Szpieg i zdrajca!

Rzeczywiście, mężczyzna w futrze niby od niechcenia spoglądał w kierunku pałacu Kazanowskich, ale jego oczy, widoczne spomiędzy kłębów dymu, wydawały się trzeźwe i czujne, całkowicie przecząc wrażeniu, jakie sprawiała leniwa, swobodna poza.

– Myślisz, że to prawda? – zapytał Marcin.

– Co?

– Że ten Gallon Boyer to napoleoński szpieg.

– A pewnie! – obruszył się Jacquot. – Wszyscy to wiedzą! On się zresztą wcale z tym nie kryje! Wynajął biuro akurat naprzeciwko, po to, żeby dzień w dzień śledzić Jego Wysokość! Stoi sobie taki na ulicy, niby że kurzyć w kantorze nie chce, a wszystko obserwuje – kto przychodzi do pałacu i kto wychodzi, w jakich porach król z królową jadą na przechadzkę, liczy, co furmanki przywożą do kuchni i ile chustek wróciło z pralni! I wszystko, ale to wszyściuteńko zaraz opisuje w listach Bonapartemu!

– Po co Bonapartemu wiedza, ile chustek do nosa zużywa hrabia de Lille?

REKLAMA

– Każda wiedza może się przydać – stwierdził Jacquot, a Marcin przypomniał sobie, że już gdzieś ostatnio słyszał podobne słowa.

– Myślisz, że ten szpieg może być dla hrabiego niebezpieczny? – zapytał.

– O tak. Nie wiesz nawet, do jakich szachrajstw on jest zdolny. Ksiądz Edgeworth mi mówił… – zaczął Jacquot, lecz urwał nagle.

– Co ci mówił?

– Nic takiego. Masz wolną rękę? To zapukaj do bramy.

Jacquot poszedł zanieść swoje rzeczy do nowej kwatery, Marcin tymczasem czekał na dziedzińcu. Po paru minutach kuchcik zjawił się z powrotem, bardzo uradowany.

– Mamy szczęście! – zawołał. – Król i królowa razem z księstwem d’Angoulême pojechali do Wilanowa i ksiądz Edgeworth pozwolił pokazać ci pokoje. Chodź szybko, tylko otrzep śnieg z butów, żeby nie zabłocić posadzek!

Marcin obtarł buty najlepiej, jak umiał, i dał się prowadzić po marmurowych schodach do pięknych sal, wypełnionych wspaniałymi sprzętami, kosztownymi meblami i ogromnymi lustrami w ramach z brązu. Rozglądał się z zachwytem i starał się niczego nie dotykać. Jacquot, który bywał przedtem wielokrotnie u księdza Edgewortha, z dumą pełnił rolę przewodnika.

– A przez to była straszna awantura! – oznajmił uroczyście, wprowadzając przyjaciela do najobszerniejszej sali.

– Przez co? – nie zrozumiał Marcin.

– Przez to! – Jacquot wskazał na masywny mebel na rzeźbionych nogach zajmujący środek pomieszczenia. – To stół bilardowy. Jego Wysokość lubi po obiedzie pograć w bilard z innymi panami. Nie masz pojęcia, jaki ten stół był drogi! Ksiądz Edgeworth aż się za głowę złapał, jak się dowiedział!

– Ksiądz Edgeworth zrobił awanturę królowi o bilard? – zdziwił się Marcin.

Warszawa w II połowie XVIII wieku na obrazie Canaletta

– A skąd? Nie śmiałby! Awanturę zrobiła królowa, gdy tu zjechała jesienią. Wiesz, ona z królem nie żyje najlepiej i przez wiele miesięcy odwlekała przyjazd do Warszawy, tłumacząc, że musi się leczyć. Ale w różnych uzdrowiskach przepuściła wszystkie pieniądze i – chcąc nie chcąc – musiała wrócić do męża. Kiedy tylko się zjawiła, od razu się pokłócili. Król przydzielił jej pokoje do własnej dyspozycji. Dostała też tę dużą sień na salon. Przechodziliśmy tamtędy, pamiętasz?

Marcin pokiwał głową.

REKLAMA

– Ale królowa nie chciała mieć salonu w sieni, zażądała największej sali, właśnie tej. Na to nie chciał się zgodzić król, bo to jedyny pokój, w którym mieścił się jego ukochany bilard! – roześmiał się Jacquot. – Tak na siebie krzyczeli, że chyba nawet ten szpieg po drugiej stronie ulicy słyszał każde słowo. A wiadomo, jemu w to graj, że oni się kłócą…

– No i jak to się skończyło?

– O, tak! – Jacquot pokazał palcem bilard. – Stół stoi, jak stał, a królowa musiała się przestać gniewać, bo Jego Wysokość nie wypłaciłby jej ani grosza.

Rzeźbiony zegar na kominku wybił jedenastą. Marcin nagle oprzytomniał.

– Muszę iść, Jacquot, bo mnie ojciec obedrze ze skóry!

– Odprowadzę cię do wyjścia – zaproponował kuchcik.

W sieni pociągnął Marcina za rękaw.

– Jeszcze coś ci pokażę, chodź! – i skręcił do niedużej salki, w której przed okienkiem w ścianie ustawiono cztery wyściełane klęczniki.

– Patrz, jakie to wygodne! – powiedział i otworzył okiennicę zakrywającą otwór. Marcin wyjrzał przez okienko i ku swemu zdziwieniu zobaczył, że wychodzi ono na nawę kaplicy karmelitanek bosych, których klasztor przylegał do pałacu.

– Żeby Jego Wysokość nie musiał trudzić się chodzeniem, zwłaszcza jak go połamie podagra, siostry z klasztoru pozwoliły wykuć taką oto dziurę w ścianie. W ten sposób, nie wychodząc z domu, może sobie słuchać mszy świętej w kościele.

– Sprytne! – docenił Marcin.

Jacquot odprowadził go aż na dziedziniec. Przy bramie minął ich jakiś elegancki, szczupły pan ze szpadą przy boku. Byłby bardzo przystojny, gdyby nie brzydka, pełna blizn po ospie cera.

– To książę de Fleury – szepnął Jacquot, gdy dziobaty mężczyzna zniknął im z oczu. – Zawsze zjawia się, kiedy króla nie ma w domu.

– Dlaczego?

– Do zeszłego roku był ulubieńcem Jego Wysokości i szambelanem dworu – wyjaśnił Jacquot. – Wtedy wyszło na jaw, że spłukał się, grając w karty, po czym sfałszował weksle, podrabiając królewski podpis. Król zabronił mu wstępu do pałacu, ale że nadal ma tu przyjaciół, przychodzi pod jego nieobecność. Założę się, że chce się widzieć z hrabią de Da mas-Crux, to jego znajomek. Będą razem knuli, skąd wziąć pieniądze, a to coraz trudniejsze, bo wszędzie już ich znają…

– Jacquot, ty wiesz wszystko o wszystkich! – Marcin po patrzył na przyjaciela z pełną podziwu miną.

– Marnujesz się przy omletach. Powinieneś pracować w tajnych służbach albo w dyplomacji!

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Zuzanny Orlińskiej „Król myszy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Zuzanna Orlińska
„Król Myszy”
cena:
34,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literatura
Rok wydania:
2021
Liczba stron:
392
Ilustracje:
Marcin Minor
Seria:
wydawnicza: A to historia!
ISBN:
978-83-7672-948-0
EAN:
9788376729480
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Zuzanna Orlińska
Absolwentka Wydziału Grafiki warszawskiej ASP, ilustratorka książek, czasopism i podręczników. Zdobywczyni wielu nagród – za powieść Ani słowa o Zosi otrzymała II nagrodę w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, Stary Noe został wyróżniony w konkursie na Książkę Roku IBBY 2015 i zdobył nagrodę główną w Konkursie Literackim im. Kornela Makuszyńskiego, z kolei Biały Teatr panny Nehemias otrzymał wyróżnienie w konkursie Książka Roku IBBY 2017. Stworzyła stronę internetową Kiedy byłam mała, poświęconą literaturze dla dzieci i młodzieży.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone