Vivat Rex Michael!
Ten tekst jest fragmentem książki Tomasza Szmida „Pierwsza bitwa Gromiego”.
Wypchnięty przez zakonnika Gromi niepewnym krokiem wyszedł na zewnątrz. Spojrzał ukradkiem, gdzie w ogóle się znalazł… A znalazł się na rozłożystym drewnianym podeście przy jednej ze ścian dziedzińca pałacu królewskiego. Na podeście rozstawione były krzesła i rzędy ław, a przede wszystkim: ołtarz, na którym zapalone były świece i spoczywała Biblia. U stóp ołtarza stał klęcznik. Całość zaś była bogato ozdobiona kwiatami, serpentynami i girlandami.
Naprzeciw ołtarza, wzdłuż dziedzińca, stały dwa rzędy długich ław – i niemal cały plac zajęty był przez reprezentantów przybyłej tłumnie szlachty. Pozostawiono jedynie czerwony dywan prowadzący od drzwi po przeciwległej stronie, przez cały dziedziniec, aż do stopni ołtarza. Miejsca w ławach po obu jego stronach zajęli najmożniejsi panowie Rzeczypospolitej – wojewodowie, dygnitarze dworscy, dostojnicy kościelni i najwyżsi rangą oficerowie. Wszyscy odziani byli z najwyższą elegancją, duchowni zgodnie z kościelną etykietą, a pozostali w tradycyjne szlacheckie szaty. Mieli więc na sobie aksamitne lub jedwabne kontusze i żupany w różnych kolorach i futrzane czapki z pawimi piórami, a u boku szable o rękojeściach wysadzanych szlachetnymi kamieniami.
Dziedziniec z czterech stron otoczony był zabudowaniami rezydencji królewskiej. Miała ona trzy kondygnacje, a fasada okalająca dziedziniec zbudowana została w stylu renesansowym i ozdobiona harmonijnie rozmieszczonymi arkadami łuków i kolumn. Balustrady na krużgankach każdego z pięter pałacu przystrojone były pasami lśniących atłasów. Miejsce tu zajęli magnaci wraz z towarzyszącymi im świtami. A także znamienici goście z zagranicy: książęta, ambasadorowie i posłowie ościennych krajów – wszyscy w pięknych, odświętnych strojach. Na krużganku naprzeciw ołtarza, na trzecim piętrze pałacu, stali królewscy trębacze, których trąbki przyozdobione były obszytymi złotą farbą chustami, oraz członkowie orkiestry z instrumentami. A całości dopełniał odziany w białe szaty, kilkunastoosobowy chór.
Z prawej strony, u stóp ołtarza stała w kolumnie konna chorągiew husarii z biało-czerwonym sztandarem Korony Królestwa Polskiego, ukazującym Orła Białego w koronie. Pułkownik Jabłonowski, jako jej dowódca, z dumą zajmował miejsce na jej prawym skrzydle.
Z lewej strony ołtarza wartę pełnili odziani w błękitne płaszcze litewscy dragoni, stojący przy swoich koniach oraz poczet wznoszący czerwony sztandar Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przedstawiał on Pogoń – czyli konnego rycerza z uniesionym do walki mieczem oraz tarczą z podwójnym złotym krzyżem.
Największa z flag – flaga Rzeczypospolitej Obojga Narodów – rozpościerała się nad ołtarzem. Była biało-czerwona i znajdowały się w niej herby Korony i Litwy. Po obu stronach wyłożonego wzdłuż dziedzińca dywanu stali w szeregu strażnicy okryci purpurowymi płaszczami i uzbrojeni ostre jak brzytwa halabardy. Na ścianie zaś na cześć króla było rozwieszone płótno z napisem VIVAT REX MICHAEL. —Ujrzawszy, gdzie się znalazł, Gromi przystanął, sparaliżowany strachem. Ponaglony przez pozostałych ministrantów (choć nogi niemal całkowicie mu zesztywniały), powoli ruszył przed siebie. Znalazł wiszący na ścianie niewielki lśniący dzwon i pociągnął za sznur. Gdy dzwon dał nadzwyczaj głośny i bolesny dla uszu dźwięk, zgromadzeni powstali i zdjęli nakrycia głów, a na dziedzińcu rozbrzmiały dźwięki pieśni. Nasz bohater szedł powoli przez drewnianą podłogę ołtarza, nasłuchując poleceń od chłopca idącego za nim. Ten szeptem mówił mu, kiedy ma się zatrzymać, kiedy przyklęknąć, a kiedy wstać. Oczywiście doskonale widoczne było, że Gromi nie radzi sobie najlepiej – a to przeszedł za daleko, a to nie skinął głową, a to za późno się odwrócił.
Z lewej strony ołtarza wartę pełnili odziani w błękitne płaszcze litewscy dragoni, stojący przy swoich koniach oraz poczet wznoszący czerwony sztandar Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przedstawiał on Pogoń – czyli konnego rycerza z uniesionym do walki mieczem oraz tarczą z podwójnym złotym krzyżem.
Największa z flag – flaga Rzeczypospolitej Obojga Narodów – rozpościerała się nad ołtarzem. Była biało-czerwona i znajdowały się w niej herby Korony i Litwy.
Po obu stronach wyłożonego wzdłuż dziedzińca dywanu stali w szeregu strażnicy okryci purpurowymi płaszczami i uzbrojeni ostre jak brzytwa halabardy. Na ścianie zaś na cześć króla było rozwieszone płótno z napisem
VIVAT REX MICHAEL.
—
Ujrzawszy, gdzie się znalazł, Gromi przystanął, sparaliżowany strachem. Ponaglony przez pozostałych ministrantów (choć nogi niemal całkowicie mu zesztywniały), powoli ruszył przed siebie. Znalazł wiszący na ścianie niewielki lśniący dzwon i pociągnął za sznur. Gdy dzwon dał nadzwyczaj głośny i bolesny dla uszu dźwięk, zgromadzeni powstali i zdjęli nakrycia głów, a na dziedzińcu rozbrzmiały dźwięki pieśni. Nasz bohater szedł powoli przez drewnianą podłogę ołtarza, nasłuchując poleceń od chłopca idącego za nim. Ten szeptem mówił mu, kiedy ma się zatrzymać, kiedy przyklęknąć, a kiedy wstać. Oczywiście doskonale widoczne było, że Gromi nie radzi sobie najlepiej – a to przeszedł za daleko, a to nie skinął głową, a to za późno się odwrócił.
„Idź do ławek” i „Zatrzymaj się, jak ci powiem” – podpowiadał chłopiec. Biedny Gromi zupełnie nie poradził sobie z odnalezieniem miejsca pośród ław. „Tutaj?!” – spytał, gdyż wydało mu się, że słyszy jego głos. Zatrzymał się, patrząc pytająco i powodując zator. Jeden z ministrantów musiał wyjść z szeregu i pokazać mu palcem, gdzie jest jego miejsce. Na oczach wszystkich zgromadzonych i z czerwoną ze wstydu twarzą nasz bohater usiadł we wskazanym miejscu. A potem, gdy mu rozpaczliwie wskazano, wstał. „Gorzej już być nie może…” – pomyślał. Czuł na sobie wzrok setek par oczu. Aby ochłonąć, skupił spojrzenie na płomieniu świecy, którą trzymał. Jednak wówczas nagle znowu poczuł ból, jakby ktoś ściskał mu czaszkę.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Szmida „Pierwsza bitwa Gromiego” bezpośrednio pod tym linkiem!
Wtedy ujrzał wkraczającego na ołtarz Interrexa. Odziany był w błyszczący złoty ornat, a na głowie nosił złotą mitrę – lecz był to ten sam chudy mężczyzna, który w ciemnym zaułku przekupywał szlachcica.
Gdy pieśń ucichła, prymas stanął przy ołtarzu, wzniósł dłonie i przemówił po łacinie: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” – a Gromi ujrzał te same kościste palce i sygnety, które widział w bramie.
I tak oto na dziedzińcu zamku królewskiego rozpoczęło się nabożeństwo będące zarazem ceremonią koronacji nowego króla Rzeczypospolitej i uroczystym początkiem obrad zwołanego z tej okazji sejmu.
Wypowiadane przez kilkuset zgromadzonych słowa modlitw i pieśni łacińskich psalmów, intonowane przy akompaniamencie orkiestry i śpiewach chóru, rozchodziły się po dziedzińcu donośnym echem. Cały ten ceremoniał był tak podniosły, że Gromi z wrażenia dostał gęsiej skórki. Jednak potem Prażmowski przystąpił do wygłaszania kazania. Mnóstwo było w nim wzniosłych słów oraz nawoływania do skromności i pobożności. Nasz bohater starał się słuchać z uwagą. Jednak czas mijał, a prymas wciąż mówił i mówił – a jego kazanie zdawało się nie mieć końca… Chłopcu do oczu zaczęły napływać łzy. Nogi, nieprzyzwyczajone do tak długiego stania bez ruchu, piekły go niemiłosiernie, a rękom coraz trudniej było utrzymać świecę.
Wreszcie Prażmowski zakończył kazanie. Wówczas diakoni dali sygnał dzwonkami – i nadeszła najważniejsza część ceremonii.
Na ołtarz wniesiono spoczywającą na aksamitnej purpurowej poduszce złotą koronę, symbolizującą pochodzenie władzy od Boga i suwerenność polskiego królestwa. A obok niej królewskie złote jabłko i berło. Prymas wyszeptał słowa modlitwy, błogosławiąc insygnia, po czym zwrócił się do zebranych:
– Bracia i siostry – przemówił, wznosząc dłonie – zebraliśmy się w tych oto zamkowych murach, aby wspólnie przeżyć dzień wielki dla naszego narodu: oto dziś namaszczony i obwołany pomazańcem Bożym zostanie nasz brat, Michał Tomasz Wiśniowiecki. Lecz nim korona zwieńczy jego skronie, pamiętajmy, że urząd królewski, który z woli Pana obejmie, to nie bogactwo, pycha czy stawianie dobra swego ponad dobro poddanych… Urząd królewski oznacza służbę! Służbę pełną chwil pięknych i podniosłych. Ale także tych trudnych, gdy na szalę trzeba rzucić wszystkie wartości. Łącznie z tymi najwyższymi: honorem i życiem… Módlmy się, aby Baranek Boży natchnął naszego króla elekta i wlał do jego duszy potrzebną do tej posługi siłę i roztropność. Módlmy się, aby powrócił do naszego narodu czas zgody, pokoju i dostatku.
Rzekłszy to, skinął mężczyźnie stojącemu u stóp ołtarza. Odziany był on w czarną szatę, o okrągłej twarzy i krótkim, schludnie przystrzyżonym zaroście. Szczyt jego głowy był całkiem łysy, jednak z jej boków spływały długie do ramion, ciemne włosy. Wszedł na ołtarz, dzierżąc u boku masywną drewnianą laskę o wysokości równej jemu samemu, ozdobioną masą perłową i szlachetnymi kamieniami. Była to laska marszałkowska. Mężczyzna nazywał się zaś Andrzej Krzycki i wyznaczony został do zaszczytnej funkcji marszałka rozpoczynającego się właśnie sejmu koronacyjnego.
– A teraz… – ogłosił prymas – niechaj wystąpi król elekt! Primus inter Pares! Mości pan Michał Tomasz Wiśniowiecki!
Stojący na balkonach trębacze zadęli w trąby. Na dziedzińcu rozbrzmiała ceremonialna pieśń. Rozpoczął ją dźwięk skrzypiec i delikatny śpiew chóru. Po kolei dołączały kolejne instrumenty – a na końcu rozbrzmiały kościelne organy. Strażnicy ustawieni po obu stronach przejścia jednocześnie stanęli na baczność i przenieśli swoje halabardy w pion, prezentując ich lśniące ostrza. A wszyscy zebrani skierowali wzrok na króla, który właśnie wkroczył na dziedziniec.
Był to niski, pucołowaty trzydziestolatek z jasną twarzą, o wydatnych policzkach i krótkim, rzadkim, przystrzyżonym rudym wąsie. Odziany był w bogato zdobioną kamizelkę koloru musztardowego, a pod szyją miał haftowaną śnieżnobiałą chustę. Najefektowniejszym elementem jego ubioru był długi, rozłożysty, lśniący krwistoczerwony płaszcz, którego końce trzymało dwóch idących za królem młodziutkich chłopców.
Król poruszał się niezgrabnie i nerwowo rozglądał się na boki maleńkimi błyszczącymi oczkami. Spod pukli kasztanowej peruki ciekły mu krople potu. Mówiąc wprost – elekt był po prostu brzydki, a jego wygląd i zachowanie sprawiały, że przywodził na myśl obrzydliwą ropuchę.
Większość ze zgromadzonych obserwowała ceremonię, zachowując powagę sytuacji, jednak część wkrótce zaczęła między sobą dyskutować. Na dziedzińcu rozległy się szepty, które z każdą chwilą stawały się coraz donośniejsze – aż wreszcie zagłuszyły nawet orkiestrę. A gdy elekt dotarł do stopni ołtarza i odwrócił się do poddanych, z ław ruszyła już głośna lawina gwizdów, klaskania i żartów. Wkrótce krzyki przerodziły się w obelgi typu: „Niedojda!”, „Impotent!”, „I tak uciekniesz jak Waza!”, „Moskalska marionetka!” czy „Kto cię w ogóle wybrał, błaźnie?!”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Tomasza Szmida „Pierwsza bitwa Gromiego” bezpośrednio pod tym linkiem!
Gromi z rosnącym szokiem obserwował, jak wybrańcy narodu zmienili tę podniosłą chwilę w jarmark. Wiśniowiecki nawet nie próbował przekrzyczeć tłumu, zapanował bowiem chaos, którego przekrzyczeć nie zdołałby nikt. Marszałek Krzycki usiłował krzykiem uciszyć zgromadzonych. Widząc jednak, że nie jest w stanie ich uspokoić, skinął głową jednemu ze strażników. Chwilę później niebo przeszył huk wystrzału. Dopiero to poskutkowało i zebrani zamilkli.
– Możemy kontynuować? – spytał Prażmowski. – Dziękuję. Czy król elekt gotów jest na akt koronacji?
– Tak, Wasza Ekscelencjo. – Wiśniowiecki skinął głową. – Jestem gotów.
– A zatem – Prażmowski zaprosił go do obitego szkarłatną tkaniną modlitewnika stojącego na stopniach ołtarza. – Świadom swych obowiązków, Michale, przyjmij królewskie namaszczenie.
Jeden z posługujących do mszy diakonów przyniósł insygnia królewskie, a drugi niewielką złotą miseczkę ze świętym olejkiem. Oto nadeszła chwila, dla której wszyscy zgromadzeni tu przybyli. Zapanowała absolutna cisza. Wiśniowiecki podszedł do prymasa i ucałował jego pierścień, po czym uklęknął przy modlitewniku. Prymas uniósł dłonie nad głową elekta i wyszeptał słowa modlitwy. Następnie, namaszczając jego czoło olejkiem i czyniąc znak krzyża, obwieścił:
– Michale Tomaszu Wiśniowiecki, ogłaszam cię z Bożej łaski królem Polski, wielkim księciem litewskim, ruskim, pruskim, mazowieckim, żmudzkim, inflanckim, smoleńskim, siewierskim i czernihowskim.
Po tych słowach umieścił koronę na jego głowie i rozłożywszy szeroko ręce, rzekł:
– Powstań, królu Michale. Niech twoja odwaga i roztropność prowadzą nasz naród. Bracia i siostry: oto wasz król!!!
Ponownie rozbrzmiała muzyka i dźwięki trąb, a chór zaintonował podniosłą pieśń. Wiśniowiecki powstał i odebrał jabłko oraz berło. Pełen dumy, powoli odwrócił się i spojrzał po twarzach swych, teraz już oficjalnie, podwładnych. Zgromadzeni kurtuazyjnie klaskali w dłonie i skandowali: „Niech żyje król Michał! Niech żyje!”.
Po krótkich wiwatach przemówił marszałek Krzycki:
– Teraz, gdy już jest z nami król naszego narodu – obwieścił – możemy rozpocząć obrady. A zatem: Wasza Wysokość, wasza Ekscelencjo, szlachetni panowie posłowie, panowie senatorowie oraz wszyscy tu zebrani: niniejszym otwieram obrady sejmu koronacyjnego! – Po czym na symboliczny znak rozpoczęcia obrad trzykrotnie uderzył laską marszałkowską o podłogę.
– Pierwszym punktem obrad będzie podpisanie przez króla elekta dokumentów potwierdzających jego obietnice względem narodu: pacta conventa oraz artykułów henrykowskich. Następnie król złoży przed Bogiem i przed narodem przysięgę, iż uczyni wszystko, co w jego mocy, aby swe obietnice spełnić. Kolejne punkty obrad głoszone zostaną już po zakończeniu nabożeństwa, gdy przeniesiemy obrady do Sali Poselskiej. A teraz, Wasza Królewska Mość… – Marszałek Krzycki ruchem dłoni zaprosił króla do przyniesionego w międzyczasie przez strażników stołu, na którym leżały dwie księgi, pióro, atrament i królewska pieczęć.
Wiśniowiecki poczekał, aż służba odepnie mu z ramion ceremonialny płaszcz i odłożył na poduszki jabłko i berło, po czym powolnym krokiem dotarł na miejsce, aby złożyć swe podpisy.
Stając pośród ministrantów, Gromi ukradkiem przyglądał się prymasowi Prażmowskiemu. Dokonawszy swej powinności, duchowny zasiadł w jednej z ław i ze spokojem rozglądał się po dziedzińcu. Wtem delikatnym skinieniem głowy dał sygnał. Część ze zgromadzonych w ławach ze znudzeniem przyglądała się, jak król podpisuje akty. Inni rozmawiali ze sobą szeptem. Nie zwrócili więc początkowo uwagi na mężczyznę przechodzącego między rzędami. A tymczasem z tłumu wyłonił się ten sam mężczyzna, który wcześniej gonił naszego bohatera po zamkowych zaułkach. Przeszedł przez dziedziniec i stanął naprzeciw nich na stopniach ołtarza.
– Skarbiec, układy, podatki… – przemówił znienacka gromkim tonem. – Tylko o to dbacie w tym królestwie… Papiery ważniejsze niźli los człowieka… A może byście, mości panie królu i wy, wielcy panowie Rzeczypospolitej, dokonali wreszcie rekompensaty dla tysięcy oszukanych przez was gospodarzy?!
Zgromadzeni spojrzeli na niego, kompletnie zaskoczeni jego wystąpieniem.
– A waćpan to kto!? – spytał marszałek Krzycki.
– Jestem Adam Olizar. Poseł na sejm z województwa kijowskiego. A zarazem reprezentant wiernych sług Polski, którzy na mocy pokoju andruszowskiego potracili całe swoje majątki. Od traktatu minęły już trzy lata, a myśmy nadal nie dostali choćby grosza zadośćuczynienia!
– Zapewniam – przemówił marszałek – że wasza sprawa znajduje się w porządku obrad obecnego sejmu i niebawem się nią zajmiemy. Ale teraz proszę wracać na swoje miejsce i pozwolić nam kontynuować.
– Nie, szanowny panie marszałku! – ryknął poseł. – Albo zajmiecie się naszą sprawą teraz… albo na tym sejmie nie zajmiecie się już niczym!
– Rozumiem pańskie rozgoryczenie, panie pośle. Lecz nalegam: cierpliwości! Niech pan wraca na miejsce!
– O, nie tym razem! – Olizar stawał się coraz bardziej wzburzony. – Nie zbędziecie nas próżnymi obiecankami po raz kolejny! – Po czym uderzył się w pierś i ryknął: – Ja, poseł kijowski Adam Olizar, zrywam ten sejm! Liberum veto!
Cały dziedziniec zamilkł…
