„Życzliwa krytyka, nie krytykanctwo” – Prof. Rafał Stobiecki o IPN-ie
Kamil Śmiechowski: Nie ulega wątpliwości, że IPN odcisnął silne piętno na polskim dyskursie publicznym w ostatnim dziesięcioleciu. Mimo niezaprzeczalnych sukcesów, Instytut był przez ten czas przedmiotem stałej i nierzadko uzasadnionej krytyki. Dlatego też pomysł, by „bez taryfy ulgowej” podsumować jego dokonania wydaje się nader interesujący, lecz zarazem nieco ryzykowny. Jaka idea przewodnia przyświecała organizatorom konferencji?
Prof. dr hab. Rafał Stobiecki: Mówiąc w pewnym uproszczeniu, były trzy powody, dla których zdecydowałem się wystąpić wraz z p. dr Joanną Żelazko, naczelnikiem OBEP łódzkiego IPN-u, w roli współorganizatora. Pierwszym była chęć stworzenia przyjaznego forum dialogu, wymiany myśli, oceny dorobku Instytutu. Odnoszę bowiem wrażenie, że debata wokół IPN-u cierpi w Polsce na chorobę fundamentalizmu. Jej uczestnicy przekonują się wzajemnie o słuszności swoich racji i niewiele z tego wynika. Po drugie sądziliśmy, że w atmosferze życzliwej krytyki, a nie krytykanctwa, co chciałbym z całą mocą podkreślić, warto porozmawiać o dokonaniach Instytutu z perspektywy minionych dziesięciu lat. Sam zaliczam się do grona życzliwych obserwatorów a zarazem krytyków dokonań Instytutu Pamięci Narodowej, przede wszystkim Biura Edukacji Publicznej. Mam tu na myśli publikacje i bardzo rozwiniętą działalność edukacyjną. I wreszcie trzeci powód, który był w jakimś sensie interesowny. Sądzę bowiem, że bliski mi Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi wyróżniał się i wyróżnia na tle pozostałych, i moją intencją było dać mu szansę na zaprezentowania się na forum szerszym niż np. wewnętrzne konferencje IPN-u, na których zbierają się naczelnicy BEP-ów.
Przemysław Damski: Podczas obrad wyraźny był podział na dwa fronty. Pierwszy to szeroko pojęte grono historyków akademickich, drugi to „historycy IPN-u”. Tymczasem niektórzy uczestnicy dyskusji wskazywali na sztuczność tego podziału. Dostrzegali, iż problemy związane z metodologią, ale też rolą Instytutu, dotyczą w istocie całego środowiska historyków. Czy zatem da się wskazać problemy wspólne dla obu grup badaczy?
Na ten problem zwracało uwagę szereg osób. Tony te pobrzmiewały również w moim wystąpieniu. Podkreślałem, że uwagi na temat poziomu refleksji metodologicznej w badaniach na temat najnowszej historii Polski nie odnoszą się tylko do środowiska badaczy zatrudnionych w IPN-ie, ale dotyczą całego środowiska badaczy historii najnowszej. Jestem także przeciwnikiem etykietowania; używania w dyskursie publicznym frazy „historyk z IPN-u”. Nie jest to bowiem jakiś podgatunek zbioru polskich historyków. Badacze zatrudnieni w IPN-ie mają za sobą studia akademickie. Ich wiedza, instrumentarium naukowe i wybory ideowe są zdeterminowane edukacją, jaką otrzymali.
Natomiast w przypadku problemów wspólnych wyróżniłbym po pierwsze kryzys postaw metodologicznych. To nie jest już tylko wielokrotnie artykułowany problem relacji pomiędzy tymi, którzy zajmują się teorią historii profesjonalnie, a tymi, których można zaliczyć do grona historyków „tradycyjnych”. Podział ten przebiega już w poprzek całego środowiska historycznego. Mamy do czynienia z badaczami, dla których refleksja metodologiczna jest ważna z różnych powodów i takimi, którzy gotowi są ją beztrosko ignorować, tym samym powielać wzory rodem ze świata historiografii 2. połowy XIX wieku. Nie dostrzegają oni, że zmieniła się zarówno praktyka dziejopisarska, jak i otoczenie w którym historyk funkcjonuje.
Drugi problem to próba zmierzenia się z pytaniem, jaka wizja przeszłości Polski i historii Polski na tle dziejów Europy powinna być przekazywana społeczeństwu? Na jakich fundamentach powinna się ona wspierać? W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że istnieje konflikt między środowiskiem historyków zatrudnionych w Instytucie, a społecznością badaczy akademickich. W tej pierwszej grupie dominuje wizja heroiczno-martyrologiczna, w drugiej natomiast spojrzenie krytyczne, upominające się o tematy dotychczas tabuizowane. Dobrym przykładem jest w tym kontekście sprawa Jedwabnego. Choć pamiętajmy, że to właśnie pod szyldem IPN-u ukazało się klasyczne, dwutomowe wydawnictwo dotyczące tego wydarzenia.
Trzecim problemem, przed którym stajemy, jest kwestia natury instytucjonalnej. Nie może być bowiem tak, że mamy do czynienia z jedną instytucją, która przy wsparciu państwa, całkowicie zmonopolizowała badania nad historią najnowszą. W tej sytuacji niedofinansowane ośrodki akademickie są zmuszone, nawet jeśli utrzymują życzliwe relacje z Instytutem, występować w roli petenta.
K.Ś.: Podczas konferencji padało wiele propozycji zmian. Jakie wskazałby Pan zatem szanse i zagrożenia dla przyszłości zarówno samego Instytutu, jak i badań nad historią najnowszą Polski?
Instytut wymaga reformy i to gruntownej. Można zaryzykować tezę, iż „broni się” dorobek naukowy i edukacyjny, czyli działalność BEP-u. Nie do końca „bronią się” natomiast piony archiwalny i śledczy, włączając w to biuro lustracyjne. Poraża bardzo niska skuteczność sprawdzania oświadczeń lustracyjnych. Zbyt wysokie i często nieuzasadnione są koszty, jakie ponosi Instytut w związku ze śledztwami dotyczącymi śmierci gen. Władysława Sikorskiego, a zwłaszcza zamachu na Jana Pawła II. Z moich doświadczeń wynika, że IPN powinien ewoluować w kierunku placówki naukowo-edukacyjnej, która zajmowałaby się badaniami, pamięcią i upowszechnianiem wiedzy o historii najnowszej. Jak Panowie wiedzą, nie zależy to jednak od nas – historyków, lecz od posłów, senatorów i innych organów władzy III RP – w najbliższym czasie czekają nas wybory zarówno nowej rady, jak i prezesa Instytutu.
Natomiast zagrożeniem jest utrzymanie obecnej struktury Instytutu. Ujmując to zagadnienie szerzej, wypada też stwierdzić, że należy stworzyć pewien element równowagi; mianowicie stworzyć pewną konkurencję dla IPN-u w wiodących ośrodkach akademickich, które również podejmują badania nad historią najnowszą. Daleki jestem od myślenia o życiu naukowym w kategoriach analogii z rynkiem, ale jakieś elementy konkurencji powinny w nim funkcjonować.
P.D.: Konferencja generowała silne emocje. Niemniej w toku obrad, z dnia na dzień, dało się zaobserwować złagodzenie emocji i zmniejszenie ilości wzajemnych docinków. Czy uważa Pan, że jest realna szansa na dialog pomiędzy pracownikami IPN-u a akademikami i ich wzajemną współpracę, czy było to tylko chwilowe uspokojenie będące skutkiem wyczerpujących obrad?
Miałem podobne wrażenie jak Pan. Agresja i złe emocje opuszczały nas w miarę przedłużania się konferencji. Jeśli wolno zaczerpnąć z retoryki pochodzącej z czasów „słusznie minionych”, panowała atmosfera wzajemnego zrozumienia i szacunku. Chciałbym, aby ta atmosfera na trwałe zagościła w środowisku historyków dziejów najnowszych. Nie jest to tylko problem obawy pracowników IPN-u przed bardziej lub mniej uzasadnioną krytyką, choć należy zauważyć, iż w środowisku tym przez wiele lat panowało uczucie samozadowolenia. Jest to także problem bojkotu IPN-u przez część historyków akademickich, który został po raz pierwszy publicznie wyartykułowany podczas tej konferencji. Część zaproszonych gości odmówiła udziału w konferencji, gdyż jej współorganizatorem był Instytut Pamięci Narodowej. Wydaje się, że marginalizuje się problemy, a górę biorą osobiste urazy czy animozje. Jeśli stanie się tak, że bojkot ten zostanie nazwany, a my jako środowisko historyków podejmiemy wspólne działania, aby go przezwyciężyć, będzie to, powiem nieskromnie, dowód sukcesu naszej konferencji.
Zobacz też:
- „Bez taryfy ulgowej” o dziesięcioleciu istnienia IPN-u – konferencja na Uniwersytecie Łódzkim;
- IPN - Inwigilacja, Pomówienia, Nagonka?
Redakcja: Roman Sidorski