„Solidarność”: zmarnowana i niezrozumiała opowieść
Media społecznościowe bywają niezłym papierkiem lakmusowym popularnej pamięci zbiorowej (przynajmniej w pewnym warstwach społecznych). 1 sierpnia, 11 listopada, 1 września, 3 maja czy 1 marca (ale również np. 19 kwietnia) „w Internecie” widzę, że jest rocznica – pojawia się więcej okolicznościowych grafik i treści, udostępnianych przez moich znajomych (nie tylko historyków). Co zobaczyłem w okolicach Dnia Solidarności i Wolności? Gdzieniegdzie jakieś pojedyncze zdjęcia z Sierpnia, najczęściej z Lechem Wałęsą w roli głównej, udostępniane i lajkowane przez osoby w wieku średnim i starszym. Dużo więcej uwagi przyciągnęła awantura o słowa pewnego ministra, który bardzo lubi zabierać głos, mógłby jednak czasem pomilczeć.
A przecież, pomyślałem, historia „Solidarności” to ważny element naszej dwudziestowiecznej historii. To dzieje dziewięciomilionowego ruchu społecznego, który przeorał komunistyczną Polskę, tchnął w Polaków wolność i, chociaż został rozjechany czołgami 13 grudnia 1981 roku, przyczynił się do obalenia komunistycznej dyktatury, nie tylko nad Wisłą, ale w całym bloku wschodnim. „Solidarność” to także jedna z największych marek Polski za granicą – w 1980 i 1981 roku (ale również w latach stanu wojennego) na nasz kraj skierował oczy cały świat, doceniając polskich ludzi pracy i opozycję demokratyczną. Do dziś wspomnienie o tamtej walce, uhonorowanej Pokojową Nagrodą Nobla, jest obecna w wielu państwach, i to nie tylko w USA czy Francji. W końcu – „Solidarność” to fundament, na którym zbudowano niepodległą i suwerenną III RP. Wszyscy dekodujemy symbol, jakim jest hasło napisane charakterystyczną czcionką. Europejskie Centrum Solidarności to ważny punkt na mapie muzealnej Polski. A więc, zacząłem się zastanawiać, czy dla nikogo to nie jest ważne?
Po chwili zastanowienia znalazłem odpowiedź na swoje pytanie. Mamy przecież postacie i środowiska, które lokują się w odniesieniu do „Solidarności”. Lech Wałęsa pełni funkcję „człowieka, który stanął na czele i obalił komunę”, a jego zwolennicy i obrońcy walczą w tej sprawie zawzięcie. Z drugiej strony, odwołanie się do lat 80. jest ważne również dla Jarosława Kaczyńskiego, który w swojej autobiografii stara się pokazać (w czym sekundują mu jego zwolennicy), że był wraz ze swoim bratem bliźniakiem ważnymi uczestnikami ruchu solidarnościowego. W końcu, tylu polityków i aktywnych uczestników życia publicznego ma swoje korzenie w „Solidarności”: Andrzej Gwiazda jest członkiem Kapituły Orderu Orła Białego, Henryka Krzywonos i Jan Rulewski to parlamentarzyści PO, Krzysztof Wyszkowski zasiada w Kolegium IPN, Władysław Frasyniuk ma być szefem think tanku KOD, a działacze przedsierpniowej opozycji od Antoniego Macierewicza do Adama Michnika wciąż są aktywni politycznie.
Jest tego dużo, jednocześnie zdaje się to być coraz bardziej puste. Co dziś podnieca nas w „Solidarności”, dziewięciomilionowym ruchu społecznym? To, czy Lech Wałęsa podpisywał porozumienia sierpniowe na pasku SB! Dzisiaj liczy się tylko to, czy jesteś w drużynie „Człowieka z Nadziei” czy tych mówiących o „Bolku”? Mitotwórstwo z jednej i demitologizacja z drugiej strony idą ze sobą pod rękę.
Brak w tym wszystkim miejsca na bardzo wiele wymiarów Sierpnia i „Solidarności”: związkowego, narodowego czy obywatelskiego. W kraju, który dał światu jeden z fenomenów ruchu pracowniczego, związki zawodowe są dziś w kryzysie – wielkie centrale okopały się w swoich bastionach (głównie państwowych), stopień uzwiązkowienia pracowników jest jednym z najniższych w Europie, a współczesny NSZZ „Solidarność” od wielu lat jest aktywnym żyrantem prawicowych projektów politycznych. Lata 80. i walka z komuną trafiła do wielkiej opowieści o walce o niepodległość Polski, chociaż nie budzi to takich emocji jak druga wojna światowa z powstaniem warszawskim na czele czy Żołnierze Wyklęci. Przecież w końcu „Solidarność” nie rozpoczęła żadnego powstania i z okrzykiem „Śmierć wrogom Ojczyzny” nie ruszyła do walki z bronią w ręku. A przecież to walka zbrojna określa polską historię – przekonał nas o tym spot telewizyjny wyprodukowany przez TVP w maju z okazji Dnia Flagi.
W końcu, mało kogo podnieca dziś historia „Solidarności” jako opowieść o walce o wolność, demokrację i samorządność. Niby wszyscy uważają ją za słuszną, niektórzy chcą „spełniać wolę suwerena”, inni chcą „bronić” demokracji. Szkoda, że to tylko maski, które przybiera się na potrzeby konfliktu politycznego. O tym, że obywatelskie dziedzictwo „Solidarności” nie jest sexy niech świadczy słabość społeczeństwa obywatelskiego, buta władzy odwołującej się do solidarnościowego etosu czy podstawowy dla tamtego ruchu szacunek dla człowieka. A także umiejętność budowania ponad podziałami światopoglądowymi czy społecznymi.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
„Solidarność” staje się więc chochołem – słomianym hasłem, o którym wszyscy mówią, ale nie ma ono treści zdolnej mobilizować kogoś więcej niż tylko entuzjastów. A na to wszystko patrzy młodzież, która, jak mi się wydaje, coraz mniej rozumie z fenomenu lat 1980-1981 i późniejszych. Co więcej – nie rozumie i dokonuje klasycznego wyboru nogami. Ta o światopoglądzie prawicowym wybiera opowieści o husarii czy Żołnierzach Wyklętych. Ta o postawach liberalno-lewicowych nie chodzi na marsze „obrońców demokracji” (na co zwracają uwagę organizujący je 50- i 60-latkowie) i nie kupuje współczesnej narracji o opornikach.
„Solidarność”, ta najlepsza, z lat 1980-1981 i czasu stanu wojennego (odłóżmy na chwilę spór o transformację), zasługuje na swoją żywą legendę. W końcu tworzyli ją ludzie, dla których ważna była wolność i godność. Ludzie, którzy potrafili poświęcić się dla Sprawy, ryzykując często nielegalną działalnością. Którzy potrafili porozumieć się ponad podziałami w walce z dyktaturą. Którzy byli romantykami, a jednocześnie potrafili być bardzo pragmatyczni. Przede wszystkim zaś byli młodzi, a więc bliscy dzisiejszym dwudziesto- czy trzydziestolatkom.
Dochodzę do wniosku, że nie da się opowiedzieć tej historii tylko i wyłącznie widząc twarz Lecha Wałęsy – nie ważne, czy patrzymy na nią przez pryzmat niedawnego filmu Andrzeja Wajdy czy akt z „szafy Kiszczaka”. Pan Prezydent ma swoje niewątpliwe zasługi dla Polski, choć ma na swoim koncie również liczne błędy. Nie zapominajmy o tym, jednocześnie zaś wyzwólmy się z pułapki mówienia o przeszłości tylko poprzez zużyte klisze. Bo w ten sposób historia „Solidarności” nie będzie żywą opowieścią, a klubem kombatanta, który po trzydziestu latach rozgrywa swoją walkę frakcyjną lub czci piękny mit z czasów młodości.
„Solidarność” jest dobrem wspólnym wszystkich Polaków, wielką nauką, o której warto jest pamiętać. Chciałbym, żeby w końcu udało się opowiedzieć o niej w sposób, który trafi do ludzi, dla których PRL to już historia. Wierzę, że każdy może znaleźć tu swojego bohatera – czy będą to młodzi antykomuniści i ksiądz Jerzy Popiełuszko, czy też lewicujący drukarze i Jacek Kuroń. A także, że pamiętając o różnicach, będziemy pamiętać również o tym co łączy. Bo właśnie na tym polega „Solidarność” (również ta pisana małą literą).
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.