Somalijscy piraci - bandyci czy ofiary?

opublikowano: 2016-07-24 16:20
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Somalijscy piraci rekrutowali się spośród zbrojnych grupy rozbójniczych działających na wodach okalających tzw. „Róg Afryki”. Piractwo to wciąż jedna z największych plag na morskich szlakach. Dlaczego to zjawisko tak bujnie rozkwitło wśród Somalijczyków?
REKLAMA

Somalijscy piraci: historia

Zarządca więzienia przepuścił nas przez bramę zwieńczoną drutem kolczastym, zamknął ją za nami i odszedł. Członkowie grupy roboczej złożonej z somalijskich piratów powoli odłożyli narzędzia i przyglądali się nam, stojąc w milczeniu. Wizyta dwóch białych facetów z kamerami stanowiła dla nich odmianę w codziennym taszczeniu pustaków i mieszaniu cementu na potrzeby rozbudowy stojącego na wzgórzu więzienia, w którym ta szóstka skazanych miała spędzić łącznie ponad sto lat.

Człowiek z karabinem na ramieniu, stojący na wieży strażniczej, zapalił papierosa, przyglądając się nam obojętnie.

Czułem, że powinienem coś zrobić, cokolwiek, by przerwać impas, może zacząć filmować. Wątpię jednak, by materiał o grupie więźniów stojących nieruchomo i wpatrujących się we mnie zapewnił mi jakieś nagrody.

Wtedy najwyższy z nich, najwyraźniej kapitan, jako że był starszy od reszty, wykrzywił usta w uśmiechu. „Wy BBC?” Podniósł do góry kciuk i uśmiechnął się do kamery. „Papieros?” Wyglądało na to, że bez tłumacza nic więcej sobie nie powiemy.

Poza kapitanem prawdopodobnie żaden z członków ekipy nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Ich niebieskie stroje więzienne podkreślały to, kim byli – zubożałymi młodymi Afrykanami, którzy dostrzegli szansę na odmianę swojego losu i postanowili z niej skorzystać. Z wyjątkiem jednego, który wyglądał na rozsierdzonego faktem naszej obecności i co chwilę wykonywał palcem gest podrzynania gardła, reszta nie sprawiała wrażenia dzikich rozbójników mórz. Być może odebrałbym ich inaczej, gdyby mierzyli do mnie z kałasznikowa, jednocześnie przeszukując moje rzeczy i sterując łodzią w kierunku somalijskiego brzegu, gdzie miesiącami byłbym przetrzymywany w charakterze zakładnika.

Mapa pokazująca zasięg ataków somalijskich piratów na statki handlowe w latach 2005-2010 (aut. Planemad; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

Jeszcze miesiąc przed tą wyprawą nie miałem pojęcia, jak złożony jest problem piractwa w rejonie Oceanu Indyjskiego. Czasem tylko docierały do mnie skróty wiadomości BBC na temat piratów porywających statki albo że sami zostali złapani. Pewnego dnia, przeglądając Facebook, trafiłem na album zdjęć zrobionych przez mojego przyjaciela, Ronny’ego Jumeau, ambasadora Seszeli przy ONZ, podczas wyprawy ze strażą przybrzeżną Seszeli. Niewiele myśląc, przedstawiłem ludziom w National Geographic luźny plan dotyczący stworzenia filmu dokumentalnego Pirates in Paradise ([Piraci w raju]). Gdy otrzymałem zielone światło, udałem się na Seszele w celu zebrania materiału.

Z pomocą Ronny’ego nasza opowieść tworzyła się sama. Gdyby tylko praca dziennikarza zawsze tak łatwo szła!

Podczas lotu patrolowego z udziałem sił obrony Seszeli mogłem się przekonać, jak dalece przydatne są kamery pokładowe. Materiał dowodowy zdobyty z ich zastosowaniem wielokrotnie pozwolił na skazanie domniemanych piratów. Wiedząc, że nie zdołają uciec, wyrzucali za burtę broń, by następnie podawać się za niewinnych żeglarzy, których zniosło z kursu. Ale nie zdawali sobie sprawy z faktu, że każdy ich ruch śledziły kamery znajdujące się na pokładzie samolotu krążącego w odległości kilku kilometrów.

REKLAMA

Istniało dziwne podobieństwo między załogą samolotu i piratami – wszyscy, z wyjątkiem południowoafrykańskiego pilota, mieli po około dwadzieścia lat i bronili swojego oceanu z młodzieńczą żarliwością. Zastanawiałem się, co by było, gdyby role się odwróciły, gdyby piraci urodzili się na Seszelach, a załoga samolotu w Somalii? Ilu z jej członków zostałoby piratami, licząc na poprawę swojego losu, a ilu z piratów przystąpiłoby do ochrony mórz?

Później, gdy filmowaliśmy przed budynkiem sądu w Victorii, trudno było sobie wyobrazić, że tych dwunastu mężczyzn, a wielu z nich nawet jeszcze chłopców, siedzących tam i palących na słońcu, należało do grupy, która powaliła na kolana świat transportu morskiego. Teraz mieli na sobie czyste, swobodne ubrania, zapewnione im przez służby więzienne. Byli dobrze odżywieni, a rany, których się nabawili w czasie wielu tygodni na morzu, zagoiły się. Niewiele różnili się od przechodzących Seszelczyków. Tylko kajdanki, którymi byli skuci po dwóch, zdradzały, że mieliśmy do czynienia z najbardziej poszukiwanymi przestępcami na świecie. Każdemu z nich groził wyrok ponad dwudziestu lat więzienia za piractwo.

Pirat somalijski, 2008 (fot. Jan van Rijn; domena publiczna)

Sędzia Duncan Gaswaga udzielił nam specjalnego pozwolenia na filmowanie procesu. Piraci siedzieli obojętnie w maleńkiej sali rozpraw, w której farba odchodziła od ścian, podczas gdy prawnicy roztrząsali zawiłe kwestie prawne. Wśród oskarżonych było wielu nastolatków. Jeden twierdził, że miał zaledwie dwanaście lat, i na więcej nie wyglądał. Oczywiście, żaden z nich nie miał też dokumentów. Gdy raz na jakiś czas poruszany był punkt wymagający ich uwagi, ścieśniali się wokół jedynego na sali tłumacza, który opisywał im sytuację.

W ramach przyjętej linii obrony piraci utrzymywali, że są prostymi rybakami, których wiatr zniósł z kursu. Fakt, że nie znaleziono na ich pokładzie żadnych żyłek, haczyków czy sieci ani lodu czy soli do zabezpieczenia połowów, zdawał się nie stanowić dla nich problemu.

W czasie, gdy sąd prowadził postępowanie, a prawnicy wszczynali dyskusje, ja wycelowałem kamerę w somalijskich oskarżonych. Wyglądało na to, że rozprawa w ogóle ich nie interesowała. Chwilami rozmawiali ze sobą po cichu, niektórym szkliły się oczy i przysypiali. Dwunastolatek zdawał się niczego nie rozumieć i to, co działo się dookoła, napełniało go obawą. To byli pierwsi domniemani piraci, z którymi miałem bezpośredni kontakt. Wyobrażałem sobie, że będę miał do czynienia z potworami, ale wyglądali całkiem zwyczajnie. Zacząłem się zastanawiać nad ich przeszłością.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Johna Boyle'a „Okup krwi. Historie z pierwszej linii frontu w walce z piractwem Somalii”:

John Boyle
oryginału: „Blood ransom stories from the front line in the war against Somali piracy”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
„Blood ransom stories from the front line in the war against Somali piracy”
Rok wydania:
2016
Okładka:
miękka
Data i miejsce wydania:
pierwsze
Format:
A5

Kim byli piraci, których działania obciążały światową gospodarkę na sumę dwunastu miliardów dolarów rocznie i którzy sprawili, że wody u wybrzeży Somalii należą do najniebezpieczniejszych na świecie? Czy byli jedynie młodymi ludźmi, którzy weszli na drogę piractwa z rozpaczy, czy też należeli do większej organizacji przestępczej?

Prokurator Michael Mulkerrins, który w tamtym czasie doprowadził do skazania większej liczby piratów somalijskich niż ktokolwiek inny, uważał ich za drobnych graczy w poważniejszej grze. „Żołnierze nie mają nic do stracenia. Słyszeliśmy opowieści o tym, że płacono im pięćset dolarów albo pierwszego na mostku nagradzano mercedesem. Jeśli im się powiedzie, zyskują pieniądze i szacunek pobratymców. Jeśli zawiodą, są spisywani na straty”.

Motorówka piracka na wodach somalijskich, 2006 (fot. U.S. Navy; domena publiczna)

Adwokat Tony Juliette był w stałym kontakcie z piratami, których reprezentował. Odniósł wrażenie, że pogodzili się z losem – być może otrzymywane jedzenie i to, jak ich traktowano w seszelskim więzieniu, były lepsze od cierpień, które spotkały ich wcześniej. „Przekonałem się, że to niezwykle prości ludzie, na których to, co ich czekało, nie robiło żadnego wrażenia. Choć uświadamiałem ich w kwestii powagi postawionych przed nimi zarzutów, wyglądało na to, że zbytnio nie przejmują się konsekwencjami, jakie każdy z nich może ponieść”.

Niczym hieny mórz somalijscy piraci odpływają na ponad tysiąc kilometrów od rodzinnych wybrzeży w poszukiwaniu ofiar. Gdy dochodzi do aresztowania, większość z nich ma otwarte rany powstałe w wyniku wystawienia na działanie słońca i morskiej wody. Wielu z nich jest niedożywionych. Nikt nie jest w stanie stwierdzić, ilu z nich zwyczajnie zaginęło na morzu, umarło z głodu po tym, jak skończyło się paliwo albo utonęło wraz ze swoimi łodziami. Ludzie ci muszą liczyć się z najgorszym, co może ich spotkać na Oceanie Indyjskim.

Na pokładzie okrętu flagowego operacji UE (EUNAVFOR) SPS Patino komandor porucznik Enrique Cubeiro powiedział mi, że piraci atakowali nawet tę wielką jednostkę. Przy falach sięgających trzech, czterech metrów, około czterdzieści pięć minut przed świtem, podpłynęli małą łodzią i próbowali dostać się na pokład, strzelając w okręt z kałasznikowów. Ślady po kulach zostały na pamiątkę. Ten doświadczony dowódca marynarki wyraził swoje zdanie na temat zdolności piratów do przetrwania: „Fakt, że tyle czasu trwają w takich warunkach na morzu, robi na mnie ogromne wrażenie”.

Jedna trzecia światowych transportów ropy naftowej przechodzi przez Zatokę Adeńską. Dla piratów to żyła złota i mogą się pochwalić spektakularnymi sukcesami. W 2009 roku saudyjski tankowiec MV Sirius Star, którego wartość wraz z ładunkiem oszacowano na około sto pięćdziesiąt milionów dolarów, został zwolniony po zapłaceniu okupu w wysokości trzech milionów. Rok później wypłacono kwotę znacznie wyższą. Za zwolnienie greckiego tankowca MV Maran Centaurus w roku 2010 piraci otrzymali dziewięć milionów dolarów okupu. Światowa opinia publiczna była równie wstrząśnięta faktem porwania przez piratów ukraińskiego statku MV Faina transportującego czołgi i broń. Po otrzymaniu okupu w wysokości ponad trzech milionów dolarów przywódca piratów powiedział: „…nie zapłacono wielkiej kwoty, raczej pokryje to tylko nasze koszty”.

REKLAMA

Somalijscy piraci mają też na swoim koncie znaczące porażki, takie jak w przypadku kontenerowca MV Maersk Alabama, porwanego w kwietniu 2009 roku przez czterech śmiałków.

MV Sirius Star, jeden z najcenniejszych statków pochwyconych przez somalijskich piratów (fot. William S. Stevens; domena publiczna)

Gdy stało się jasne, że piraci wdzierają się na pokład Alabamy, kapitan Phillips nakazał załodze ukryć się w bezpiecznym pomieszczeniu pod pokładem, z którego można było kontrolować pracę silników. Gdy Phillips wpadł w ręce piratów na mostku, załoga wyłączyła silniki i odcięła zasilanie, pozostawiając statek na łasce fal. Poszukując kryjówki załogi, przywódca piratów Muse wpadł w ręce starszego mechanika Mike’a Perry’ego. W wyniku szarpaniny Muse odniósł ranę kłutą dłoni. Tymczasem do miejsca zdarzenia zbliżały się amerykańskie okręty wojenne USS Bainbridge i Halyburton. Piraci zrozumieli, że najlepszym rozwiązaniem będzie porzucenie Alabamy i ucieczka łodzią ratunkową do somalijskich brzegów. Załoga zgodziła się na wymianę zakładników, Muse’a za Phillipsa, ale w ostatniej chwili piraci zmusili Phillipsa, by im towarzyszył. W trakcie impasu, który nastąpił pomiędzy siłami amerykańskimi i piratami w łodzi ratunkowej, na miejsce zostali zrzuceni żołnierze oddziałów SEAL Marynarki Stanów Zjednoczonych. Przywódca piratów Muse został zwabiony na pokład jednego z okrętów pod pozorem negocjowania bezpiecznej przeprawy piratów do Somalii. Żołnierze oddziałów SEAL, wykazując się wysokimi umiejętnościami strzeleckimi, jednocześnie zlikwidowali pozostałych trzech piratów znajdujących się w łodzi ratunkowej i uwolnili kapitana Phillipsa. Czwarty pirat, Abduwali Muse, do którego w tej książce będzie więcej odniesień, obecnie odsiaduje w Stanach Zjednoczonych wyrok trzydziestu trzech lat więzienia.

Trzy lata po zdarzeniu związanym ze statkiem Alabama znalazłem się na mostku innego kontenerowca operującego w tym rejonie, również należącego do floty Maersk. Filipiński kapitan pokazał mi swoją mapę. Zakreślił na niej ołówkiem punkty, w których doszło do zdarzeń z udziałem piratów. Było ich zaskakująco wiele, choć – póki co – jemu szczęśliwie udawało się uniknąć kłopotów. „Co wieczór modlimy się o bezpieczeństwo, bo to jest nasze życie. Piraci mogą się pojawić w każdej chwili. Nie wiemy, co nas spotka”.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Johna Boyle'a „Okup krwi. Historie z pierwszej linii frontu w walce z piractwem Somalii”:

John Boyle
oryginału: „Blood ransom stories from the front line in the war against Somali piracy”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
„Blood ransom stories from the front line in the war against Somali piracy”
Rok wydania:
2016
Okładka:
miękka
Data i miejsce wydania:
pierwsze
Format:
A5

Z pokładu baskijskiego tuńczykowca MV Alakrana przyglądałem się wyładunkowi olbrzymich tuńczyków. Jednostka ta wpadła już w ręce piratów w październiku 2009 roku. Trawler i jego trzydziestosześcioosobową załogę zwolniono po czterdziestu siedmiu dniach, po zapłaceniu okupu w wysokości rzekomo czterech milionów dolarów. Dwóch piratów, których złapano po wypłacie okupu, sądzono w Madrycie. Każdego z nich skazano na czterysta trzydzieści dziewięć lat więzienia. Tuńczykowiec w dalszym ciągu wykorzystywany jest do połowów na bogatych łowiskach zachodniego Oceanu Indyjskiego. Ma na swoim koncie drugi piracki atak, tym razem odparty przez znajdujący się na pokładzie uzbrojony oddział ochrony.

Żadna łódź nie jest bezpieczna, ale informacje o atakach na mniejsze jednostki nie przedostają się zwykle do mediów światowych.

Mało kto słyszał o Gilbercie Victorze, zwykłym skipperze trudniącym się przeprowadzaniem łodzi, a był on pierwszym Seszelczykiem, który wpadł w ręce piratów. Początkowo nie chciał zdradzić szczegółów dotyczących siedmiomiesięcznego okresu niewoli, kiedy znajdował się pod stałą kontrolą piratów, mierzących do niego z kałasznikowów. Ale gdy podczas naszej rozmowy wracały wspomnienia, po policzku spłynęła mu łza. Powiedział, że wywiad ze mną będzie ostatnim, jakiego udzieli. Chciał, by dano mu już spokój, by pozwolono mu o wszystkim zapomnieć.

Somalijscy piraci poddają się żołnierzom amerykańskim, 2011 (fot. U.S. Navy; domena publiczna)

Gilbert uważa, że określenie „piraci” jest zbyt łagodne. „To porywacze. W taki sam sposób porywa się samoloty. Należałoby nazywać ich somalijskimi porywaczami, bo nimi właśnie są”.

Również mało kto słyszał o Rolly’m Tambararze, siedemdziesięcioletnim dziadku. Piraci przejęli jego maleńki kuter, a jego samego przetrzymywali przez dwanaście miesięcy, traktując z całkowitą bezwzględnością.

Są także zakładnicy, o których nikt już nie pamięta, biedni żeglarze z krajów Trzeciego Świata. W dalszym ciągu przebywają w niewoli, porzuceni przez armatorów ich statków.

Jest jeszcze druga strona opowieści o piratach somalijskich. Korzenie piractwa sięgają ponad dwadzieścia lat wstecz, kiedy świat pozostawił Somalię samą sobie. Kraj pogrążył się w anarchii. Mówiąc najprościej, spadał w przepaść. W Somalii nie funkcjonowały struktury rządowe zdolne do ochrony wód terytorialnych kraju. W efekcie obce floty połowowe nielegalnie wyeksploatowały somalijskie łowiska. Ponadto, w sposób niekontrolowany zatapiano w morzu odpady toksyczne.

REKLAMA

Mała grupa somalijskich rybaków, określająca się mianem Straży Przybrzeżnej Somalii, w obliczu wizji utraty środków do życia, zaczęła podpływać do obcych statków i zajmować je w celu uzyskania okupu.

Takie były początki, ale z czasem proceder ten nabrał rozpędu. Piractwo zaczęło przynosić konkretne zyski.

Spotkałem się z Joelem Morganem, ministrem w seszelskim rządzie, który przewodzi walce swojego kraju z piractwem. Był bezkompromisowy. „Piractwo to przestępczość zorganizowana. Steruje nim międzynarodowa finansjera. Uczestniczą w tym ludzie powiązani z terroryzmem. Część osób, która bierze w tym udział, myśli wyłącznie o pieniądzach. Część uwikłanych w to osób z samej Somalii traktuje to jak inwestycję, bardzo intratny, choć ryzykowny, biznes”.

Finansowo piraci odnieśli pewne sukcesy, czego dowodem jest widoczny wzrost standardu życia w rejonach Somalii zamieszkałych przez piratów. Natomiast Bank Światowy szacuje, że w związku z działaniami piratów światowa gospodarka traci rocznie aż osiemnaście miliardów dolarów.

Koszty ubezpieczenia statków dramatycznie wzrosły, a wokół zjawiska piractwa wyrosła branża ochrony funkcjonująca na zupełnie nowych zasadach. Ponadto, po raz pierwszy w historii marynarki wojenne wszystkich mocarstw zjednoczyły się w walce przeciwko wspólnemu wrogowi – kilku tysiącom obszarpanych, bosych Somalijczyków w niewielkich łódkach. Te zmasowane działania międzynarodowych sił zdają się przynosić efekty – problematyczny rejon został odgrodzony pierścieniem okrętów wojennych i jest pod stałą obserwacją z powietrza. W żadnym wypadku problem nie został jednak rozwiązany.

Motorówka piracka przechwycona przez marynarkę holenderską, przechowywana w Marinemuseum Den Helder (fot. Nick-D; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

Minister Joel Morgan jest nastawiony pesymistycznie. „Problem piractwa narasta i jego charakter ewoluuje. I nie przestanie, jak długo będzie istniała możliwość porywania statków i ludzi oraz przetrzymywania ich dla okupu i jak długo struktury somalijskiego państwa będą nieudolne. Zasadniczo, istota problemu piractwa w Somalii tkwi na lądzie”.

Nasz film był już prawie gotowy, a ja pogrążyłem się w zadumie. Gdyby łowiska w pobliżu mojej nadmorskiej wioski zostały wyeksploatowane, gdybym widział, jak moja rodzina cierpi głód, a dzieci zapadają na różne choroby wywołane przez toksyczne odpady, czy ja również z rozpaczy wstąpiłbym na drogę piractwa?

Nasz film dokumentalny trafił do telewizji na całym świecie, a historia somalijskich piratów i ich ofiar dalej się rozwijała. Zwykle, gdy ukończę film, przechodzę do następnego projektu, ale tragiczne losy Somalii oraz wyjątkowe oblicze piractwa, będącego udziałem jej obywateli, przykuły moją uwagę. Chciałem dowiedzieć się więcej. Zależało mi na rozmowie ze skazanymi piratami, których sfilmowałem w więzieniu. Chciałem dowiedzieć się, co pchnęło ich do tego, by w maleńkich łódkach narażać życie na morzu.

Musiałem tam wrócić…

Tekst jest fragmentem książki Johna Boyle'a „Okup krwi. Historie z pierwszej linii frontu w walce z piractwem Somalii”:

John Boyle
oryginału: „Blood ransom stories from the front line in the war against Somali piracy”
cena:
39,90 zł
Tytuł oryginalny:
„Blood ransom stories from the front line in the war against Somali piracy”
Rok wydania:
2016
Okładka:
miękka
Data i miejsce wydania:
pierwsze
Format:
A5
REKLAMA
Komentarze

O autorze
John Boyle
W 2000 roku sprzedał swoją firmę prawniczą i został podwodnym filmowcem. Na Seszelach zrealizował dla „National Geographic” film dokumentalny o piractwie w Somalii. Materiały, uzupełnione informacjami zdobytymi podczas wywiadów,, wykorzystał podczas pisania „Okupu krwi. Historii z pierwszej linii frontu w walce z piractwem Somalii” (Medium, 2016).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone