Sowiecka architektura społeczna

opublikowano: 2016-01-02 09:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Nadieżda Mandelsztam i jej mąż - słynny poeta Osip Mandelsztam - poznali na własnej skórze czym była sowiecka architektura społeczna...
REKLAMA

Kiedyś, na samym początku lat trzydziestych, O.M. powiedział mi: „Wiesz, jeśli kiedykolwiek istniał wiek złoty, to był nim wiek dziewiętnasty. Tyle żeśmy tego nie wiedzieli”. Nie wiedzieliśmy rzeczywiście i nie rozumieli wielu rzeczy; drogo też za wiedzę o nich zapłaciliśmy. Dlaczego za poszukiwanie idealnych form życia społecznego ludzie zawsze muszą płacić tak straszną cenę?

Nadieżda Mandelsztam (domena publiczna)

Niedawno usłyszałam: „Wiadomo, że wszyscy, którzy chcieli dać ludziom szczęście, przynosili im wielkie nieszczęścia…”. Powiedział to młodzieniec, który nie chce zmian, żeby nie ściągnąć nowych nieszczęść na siebie i innych… Takich jak on są dziś tłumy, oczywiście w bardziej lub mniej zamożnych sferach. To młodzi specjaliści, przedstawiciele nauk ścisłych, których praca jest potrzebna państwu. Mieszkają w odziedziczonych po rodzicach mieszkaniach i mają po dwa, a nawet trzy czy cztery pokoje albo czekają na przydział ze swojego instytutu. Są przerażeni tym, co robili ich ojcowie, ale jeszcze bardziej boją się zmian. Marzą tylko o tym, żeby całe życie spokojnie siedzieć przy swoich maszynach liczących, nie myśląc o tym, do czego potrzebne są ich wyliczenia i do czego doprowadzą; czas wolny natomiast woleliby poświęcać temu, co lubią – literaturze, kobietom, muzyce albo podróżom na południe.

Kiedy stary dowcipniś Szkłowski dostał nowe mieszkanie, nie bez powodu mówił do innych szczęśliwców, którzy wprowadzili się do tego samego domu: „Teraz trzeba się modlić, żeby nie było rewolucji…”. Wiktor Borisowicz trafił w dziesiątkę: pułap szczęścia osobistego został osiągnięty. Teraz tylko się rozkoszować… Tylko spokój… Odrobina spokoju… Nam go zawsze brakowało.

Maksyma młodych specjalistów, niepragnących zmian, jest niesłychanie wygodna: istotnie, pogoń za doskonałością prowadzi do diabli wiedzą czego. Niedawno pewien starszy człowiek, który miał inne życie, niejedno przeszedł, aktywnie walczył o „nowe” – tyle że nie u nas – i dlatego zachował poczucie odpowiedzialności za rezultaty walki, przyznał: „Raz w życiu zapragnęliśmy uszczęśliwić lud i nigdy sobie tego nie wybaczymy”. Co prawda myślę, że sobie jednak wybaczy i za zasługi postara się wziąć z życia wszystko, co mu się należy… A tam na dole masy, o których nagadano tyle bzdur – chłopi nietknięci cywilizacją, zmechanizowani i tak dalej – łamią głowę, jak by tu dorobić do pensji, żeby też spokojnie przeżyć. Ten i ów myśli o własnym domu, że trzeba umocnić fundamenty albo kupić obuwie; a pozostali – raczej o ćwiartce. Skąd biorą pieniądze, żeby móc szukać zapomnienia w wódce?

REKLAMA

W Pskowie obok mnie mieszkał malarz pokojowy, dawny partyzant, starszy człowiek, jeszcze dzisiaj czystej wody stalinowiec. W dniach wypłaty klął od najgorszych brygadzistę, który go oszukał, a pod wieczór hałasował w korytarzu mieszkania komunalnego: „Patrzcie, jak mieszka Grigorij Siemionowicz: wszystko ma! Wszystko mu Stalin załatwił…”. Żona wciągała go do pokoju, gdzie mieszkali we czwórkę, i stamtąd nadal słychać było peany: „Mieszkanie dał, order dał, honory i szacunek dał… A kto dał, sami wiecie… Ceny obniżali…”. Rodzinne święta przebiegały u nich spokojnie: przychodziły szwagierki z mężami, wspominały walkę z kułactwem – uciekły wtedy z chutoru rodziców, najpierw jako pomoce domowe, a potem pracownice państwowe. Żona malarza – najbardziej przedsiębiorcza – w czasie wojny fińskiej pracowała w przyfrontowej stołówce bezpieki i pamięta tyle, że „Finowie są źli”. Wszyscy pili za Stalina i twierdzili, że przedtem, w czasach Stalina właśnie, mieli wszystko, a teraz są same braki… Pokiereszowani przez wojnę zięciowie i starsze kobiety z małymi dziećmi urodzonymi po wojnie… Żona malarza pomagała mi przez całą zimę, a wiosną z przyzwyczajenia doniosła na sąsiadkę, która wynajęła mi pokój – że mieszka u niej niezameldowana. Potem gorzko płakała, prosząc mnie o wybaczenie, i chodziła do cerkwi, żeby wymodlić odpuszczenie grzechu. Ta przeszłość ma jeszcze wielką siłę, ale pomału odchodzi. Jeśli tacy chcą jakichś zmian, to tylko powrotu młodości, która wydaje im się teraz cudowna, oraz tego, kto nauczył ich najprostszych formuł: „Dziękujemy za szczęśliwe życie”… Nawet muzykę mają – telewizor, przedmiot pierwszej potrzeby. Oczywiście uszczęśliwiono nas, ale nikt się za to nie bije w piersi.

REKLAMA
Osip Mandelsztam w więzieniu NKWD, 1938

Na początku wieku dwudziestego, tak jak to teraz widzę, pojawiło się przekonanie, że nadszedł już czas, by stworzyć doskonałe, wręcz idealne formy życia społecznego, które powinny, ba!, muszą zapewnić powszechne szczęście i pomyślność. Ideę tę zrodziły humanistyczne i demokratyczne tendencje wieku dziewiętnastego, ale to właśnie one okazały się przeszkodą w zaprowadzeniu sprawiedliwości społecznej – przecież wiek dziewiętnasty został zdemaskowany jako wiek podniosłych słów i kompromisowych działań, lawirowania i ogólnej niestabilności. Prawem kontrastu wiek dwudziesty zmierzał do celu drogą jak najprostszą i szukał zbawienia w żelaznej dyscyplinie, podporządkowując społeczeństwo autorytetowi. Wszystko budowano na przekór poprzedniemu stuleciu.

Pod jego koniec i na początku stulecia obecnego ludzie pragnęli organicznego ustroju i jednej idei, która ległaby u podstaw światopoglądu i całej ich działalności. Ukochane dziecię humanizmu – wolna myśl – podważało autorytety, zostało więc złożone w ofierze nowym ideałom. Racjonalistyczny program przemian społecznych wymagał ślepej wiary i posłuszeństwa. W ten sposób przywrócono autorytet i odwołano się do dyktatury. Entuzjazm nie jest pustym słowem. On istniał naprawdę. Dyktator silny jest tylko wtedy, gdy dysponuje kadrami ślepo wierzących wykonawców. Kupić ich nie można – to by było zbyt proste; ale jeśli już są, to można powiększyć ich szeregi, zwłaszcza wtedy gdy nie ma innych możliwości. Każda idea ma jednak początek, kulminację i schyłek. Kiedy nadchodzi schyłek, wszystko ulega bezwładowi: młodzieńcy bojący się zmian, spustoszeni duchowo ludzie pragnący jedynie spokoju, grupki staruszków przerażonych dziełem własnych rąk, wykonawcy najniższego szczebla bezmyślnie powtarzający wpojone im za młodu słowa.

Tekst jest fragmentem książki Nadieżdy Mandelsztam „Wspomnienia”:

Nadieżda Mandelsztam
cena:
49,99 zł
Rok wydania:
Warszawa, grudzień 2015
Okładka:
twarda
Liczba stron:
560 strony
Data i miejsce wydania:
Warszawa, grudzień 2015
Format:
135x210 mm

O.M. nigdy nie wyrzekał się humanizmu i jego wartości, ale i on musiał przejść długą drogę, żeby nazwać wiek dziewiętnasty „złotym”. Podobnie jak wszyscy jego współcześni, przewartościował dziedzictwo wieku dziewiętnastego i przedstawił mu własny rachunek. Myślę, że w formowaniu idei O.M. ogromną rolę grało osobiste doświadczenie, doświadczenie artysty, które równie mocno określa pojmowanie świata jak doświadczenie mistyczne. Dlatego w życiu społecznym też widział harmonijną zgodność poszczególnych części w ich podporządkowaniu całości. Nieprzypadkowo kulturę rozumiał jako ideę, która tworzy ład i architekturę procesu historycznego… Mówił o architekturze jednostki i o architekturze form społeczno-prawnych i ekonomicznych. Wiek dziewiętnasty odpychał go ubóstwem czy wręcz nędzą architektury społecznej; pisał o tym w swoich artykułach.

REKLAMA
Osip Mandelsztam (domena publiczna)

W demokracjach Zachodu, wyśmianych jeszcze przez Hercena, O.M. nie znajdował harmonii i wielkości, których oczekiwał. Marzyła mu się przejrzysta organizacja społeczeństwa, „drabina Jakubowa”, jak się wyraził w artykule o Czaadajewie i w Zgiełku czasu. Tę „drabinę Jakubową” poczuł w organizacji Kościoła katolickiego i w marksizmie, które jednakowo zafascynowały go jeszcze w szkole. Pisał o tym i w Zgiełku czasu, i w liście do swojego nauczyciela szkolnego Władimira Hippiusa, napisanym w Paryżu, dokąd pojechał na studia po ukończeniu szkoły Tieniszewa. I w katolicyzmie, i w marksizmie poczuł ideę organizacyjną wiążącą w całość budowlę. W roku dziewiętnastym w Kijowie powiedział mi, że najlepszy ustrój społeczny wyobraża sobie jako coś w rodzaju teokracji. Właśnie dlatego nie odstraszała go idea autorytetu, która zmieniła się we władzę dyktatorską. Niepokoiła go w tamtych latach chyba tylko organizacja partii. „Partia to odwrócony Kościół…”. To znaczyło, że partia budowana jest jak Kościół z jego posłuszeństwem wobec autorytetu, tyle że bez Boga… Porównanie z zakonem jezuitów jeszcze się wtedy nie narzucało.

To, że powstały nowe formy państwowości, dało się odczuć po wojnie domowej. Engels słusznie zauważył, że zawsze przoduje „przemysł śmiercionośny”. Świadczy o tym historia prochu, a w naszych czasach – rozbicie atomu. Dokładnie tak samo „przodują”, to znaczy najlepiej wyrażają ideę państwa i są dla niego najbardziej charakterystyczne, te instytucje, które zajmują się likwidacją ludzi w imię „architektury społecznej”…

REKLAMA

Pierwszym spotkaniem O.M. z nowym państwem była wizyta u Dzierżyńskiego i u śledczego, kiedy zabiegał w 1922 roku o aresztowanego brata. To spotkanie kazało mu zastanowić się mocno nad względną wartością „architektury społecznej” i jednostki ludzkiej. „Architektura” wówczas dopiero się rysowała, ale już widać było, że będzie niebywale monumentalna, bardziej niż piramidy egipskie. I nie można było jej odmówić jednolitości zamysłu. Młodzieńcze marzenie O.M. jak gdyby zaczęło się spełniać, on jednak, jak każdy artysta, nie tracił nigdy poczucia rzeczywistości, dlatego majestat państwowych form socjalizmu go nie olśnił, raczej przeraził.

Feliks Dzierżyński z żoną i synem w październiku 1918 roku

Do tego czasu odnosi się wiersz Wiek, w którym O.M. wraca do przeszłości i pyta, jak połączyć „kręgi dwóch stuleci”, oraz artykuł Humanizm a współczesność. Mowa jest w nim o tym, że miarą architektury społecznej jest człowiek, ale bywają epoki, które budują nie dla człowieka – „twierdzą, że nic ich nie obchodzi człowiek, że należy go użyć jak cegły, jak cementu, że budować należy z niego, a nie dla niego”. Jako przykład wrogiej człowiekowi architektury społecznej przytacza Asyrię i starożytny Egipt: „Asyryjscy jeńcy trzepocą się jak kurczęta pod nogami olbrzymiego władcy, żołnierze, uosabiający wrogą człowiekowi potęgę państwa, długimi włóczniami zabijają związanych Pigmejów, a Egipcjanie i egipscy budowniczowie traktują ludzką masę jak materiał, którego ma wystarczyć, który ma być dostarczony w każdych ilościach…”. Współczesność przypominała O.M. Egipt i Asyrię, ale jeszcze miał nadzieję, że przyszłe monumentalne formy nadciągającej państwowości zostaną złagodzone przez humanizm.

REKLAMA

Zachowały się dwie fotografie O.M. Na jednej widzimy młodego jeszcze człowieka w swetrze; ma poważną, zaambarasowaną twarz. Zdjęcie zrobione zostało w 1922 roku, kiedy O.M. po raz pierwszy odkrył asyryjską naturę naszej państwowości. Na drugim zdjęciu mamy starca z brodą. Te dwie fotografie dzieli tylko dziesięć lat, ale w 1932 roku O.M. już wiedział, w co zmieniły się jego młodzieńcze marzenia o pięknej „architekturze społecznej”, autorytecie i przezwyciężeniu dziedzictwa wieku dziewiętnastego. W tym czasie zdążył już powiedzieć o królu asyryjskim: „…przywłaszczył sobie moje powietrze. Asyryjczyk trzyma moje serce”463, i napisać wiersz „Żyjemy tu, nie czując pod nogami ziemi…”. Jeden z pierwszych powrócił do wieku dziewiętnastego, nazwawszy go „złotym”, chociaż wiedział, że nasze idee wyrosły z jednego z ziaren zasianych właśnie w owym wieku. Już pod koniec życia O.M. zdążył jeszcze raz przypomnieć sobie sławetną „architekturę społeczną” i pośmiać się z samego siebie: „Upiększał się znakomitym psim mięsem / Państwowy wstyd Egipcjan, / Nieboszczyków obdarzał różnymi różnościami / I sterczy głupstewkiem piramid… Obok gotyku żył, łobuzując / i gwizdał na pajęcze prawa / Bezczelny uczeń i kradnący anioł, / Niezrównany Villon François…”

A może naprawdę jesteśmy Asyryjczykami i dlatego tak obojętnie traktujemy masowe rzezie niewolników i jeńców, zakładników i nieposłusznych? Kiedy usłyszymy o kolejnej rzezi, mówimy do siebie: „Przecież to masowe zjawisko… Co na to można poradzić!”. Szanujemy masowe kampanie, akcje, plany, decyzje i rozporządzenia. Władcy asyryjscy też bywali dobrzy i źli, kto jednak powstrzyma władcę, który daje znak ręką, by wymordowano jeńców, albo pozwala architektowi wybudować sobie pałac?

A czy ci zabijani jeńcy nie byli przypadkiem tą masą, którą teraz nawzajem się straszymy? Wszędzie, gdzie panuje żelazna dyscyplina, tam pojawia się „masa”, ale ludzie zatrudnieni przy produkcji mają swoje życie i pozostają ludźmi. Zawsze wiedziałam, że szpital, fabryka, teatr – te zamknięte instytucje – żyją własnym, szczególnym, zupełnie ludzkim życiem, które ich wcale nie mechanizuje i nie czyni „masą”…

Tekst jest fragmentem książki Nadieżdy Mandelsztam „Wspomnienia”:

Nadieżda Mandelsztam
cena:
49,99 zł
Rok wydania:
Warszawa, grudzień 2015
Okładka:
twarda
Liczba stron:
560 strony
Data i miejsce wydania:
Warszawa, grudzień 2015
Format:
135x210 mm
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Nadieżda Mandelsztam
Rosyjska pisarka, filolog. Żona pisarza Osipa Mandelsztama, autorka Wspomnień.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone