Tomasz Słomczyński – „Delta. Przez Żuławy” – recenzja i ocena
Tomasz Słomczyński – „Delta. Przez Żuławy” – recenzja i ocena
Autor nie zamierzał pisać ani bedekera żuławskiego, ani przewodnika. Powstała osobista, subiektywna opowieść, której poświęcił blisko trzy lata. Jedni czytelnicy mogą uznać, że znajdą w niej zbyt mało menonitów, wiatraków, narzędzi rolniczych czy urządzeń hydrotechnicznych. Inni stwierdzą, że autor przesadził z liczbą cytatów, historiami obozowymi czy włączeniem w narrację tematu Wołynia. Jednak nie to jest najważniejsze. „Delta” to interesująca i udana próba zmierzenia się z trudną przeszłością najniżej położonego regionu w Polsce – uchwycenia pamięci, odpowiedzialności i procesu tworzenia nowej tożsamości na ziemi pełnej ludzkich dramatów.
Jednocześnie to chyba najciekawsza „tożsamościowa” książka Słomczyńskiego – a potrzeba takich publikacji pozostaje aktualna, o czym świadczy choćby niedawna dyskusja wokół wystawy Muzeum Gdańska pt. „Nasi chłopcy”. W porównaniu z „Kaszëbë” (2021) najnowsza praca reportera związanego z TVN24 wydaje się spójniejsza i sprawniej napisana, a całość dobrze puentuje rozdział o kształtującej się żuławskiej tożsamości. Tym razem pisarz unika wikłania się w bieżący polski spór polityczny (obecny miejscami w „kaszubskim” reportażu) i konsekwentnie skupia się na okresie II wojny światowej oraz jej następstwach.
Żuławy jawią się tu jako „krajobraz dla konesera” – płaski, pozbawiony gór, jezior i morza, zatrzymany w czasie, z powolnym rytmem życia. Takie jak na okładkowej fotografii: przestrzeń ciszy, rowerowych wycieczek, menonickich cmentarzy, poniemieckich zabudowań, malowniczych kanałów, zabytkowych kościołów i najczęściej podniszczonych domów podcieniowych. Zdecydowanie inne, znacznie spokojniejsze i mniej zadeptane przez turystów, niż sąsiednie Kociewie czy Kaszuby.
Na szczególną uwagę zasługują dwa uzupełniające się rozdziały: „Dziewczęta ze Stutthofu” i „Nie wiedzieli”. Pierwszy opowiada o dziewczynach z Nowego Dworu Gdańskiego, które pod koniec wojny zostały zaangażowane do pracy w obozie koncentracyjnym. Drugi dotyka problemu postawy „zwykłych Niemców” wobec nazistowskich zbrodni. Autor jest krytyczny wobec mieszkańców delty Wisły – jest przekonany, że korzystając na co dzień z pracy więźniów, musieli widzieć ich obecność i mieć świadomość skali zbrodni. W tym kontekście ważną postacią jest Irmgard Furchner, sekretarka ze Stutthofu, której okno wychodziło na plac apelowy, a która kilka lat temu, w wieku 96 lat, stanęła przed sądem. Lektura tej części książki prowokuje do stawiania fundamentalnych pytań o niemiecką odpowiedzialność: jeśli wiekowa urzędniczka została uznana za winną, to ilu jej rodaków powinno zostać tak samo ocenionych? Czy Żuławy zamieszkiwali także „dobrzy Niemcy”? Jeśli byli w mniejszości, to ilu ich było?
Warto też zwrócić uwagę na rozdział „Potop” – opowieść o zalanych w 1945 r. przez Niemców ziemiach, wejściu Armii Czerwonej i powojennym osadnictwie na depresji położonej na wschód od Gdańska. Wielokrotnie przerwane wały wymagały skomplikowanych prac, więc „potop” towarzyszący zmianie władzy i obecności Sowietów miał tu wymiar zarówno dosłowny, jak i metaforyczny. Podobnie jak cała literacka wędrówka, w którą Czytelnika zabiera Słomczyński („Wędruję przez Żuławy. W sensie dosłownym i metaforycznym”).
Dlaczego zatem warto sięgnąć po publikację wydaną przez Wydawnictwo Czarne w serii Sulina? Ponieważ „Delta” pomaga zrozumieć, jak skomplikowana i wielowarstwowa jest historia jednego z mniej znanych i rzadko odwiedzanych regionów w Polsce. To lektura, która nie tylko poszerza wiedzę, ale też prowokuje do refleksji nad wojennymi wyborami i odpowiedzialnością, a także kształtującą się tożsamością. Polecam uwadze!