Rodney Castleden – „Seryjni zabójcy” – recenzja i ocena

opublikowano: 2009-01-24 14:52
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Dostając w ręce tę książkę, która zakresem tematycznym obejmuje prawie dziesięć wieków, miałam wiele obaw, co do jej wartości merytorycznej. Napisana jest bowiem przez jednego tylko autora, co automatycznie wyklucza jego wyspecjalizowanie się „we wszystkim”. Zastanawiałam się, czy jest on człowiekiem na tyle kompetentnym, by omawiać tak wiele postaci pochodzących z tak wielu odmiennych okresów (najstarszy biogram dotyczy XI wieku, najnowszy – m.in. mordercy skazanego w latach 90. ubiegłego stulecia). Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy zaczytawszy się na pół nocy uświadomiłam sobie, że książka Castledanowi nawet się udała.
REKLAMA
Rodney Castleden
„Seryjni zabójcy”
cena:
45 zł
Wydawca:
Bellona
Okładka:
miękka
Liczba stron:
382
Format:
170x240
ISBN:
978-83-11-11463-0

„Seryjni zabójcy” to najnowsza pozycja Rodneya Castledena, autora znanego w Polsce z takich książek, jak „Wydarzenia, które zmieniły losy świata” czy „Wcielenia zła. Najgorsi ludzie świata”. W zeszłym roku ukazała się także pozycja „Krwawi mordercy, maniacy szaleni i nienawistni? Od starożytności do czasów współczesnych”, co generalnie unaocznia nam zakres zainteresowań autora. W przypadku „Seryjnych zabójców” Castledan posłużył się definicją seryjnego mordercy jako wytyczną dla zestawienia sześćdziesięciu pięciu biogramów postaci, które według niego wpisują się w pewien schemat. A więc obok zabójców powszechnie uważanych za seryjnych, jak Kuba Rozpruwacz czy Charles Manson, możemy znaleźć Wilhelma Zdobywcę czy Marię Tudor. Pytanie tylko, czy wrzucanie do jednego worka władców, którzy pragmatycznie zlecali morderstwa politycznych przeciwników, średniowiecznych i nowożytnych rozbójników oraz psychopatycznych sadystów i gwałcicieli, ma swoje uzasadnienie.

Drugie pytanie jest takie, czy książka z zakresu psychopatologii pisana przez amatora jest nam w ogóle potrzebna. Na polskim rynku istnieje bowiem już kilka pozycji z tego zakresu, których autorami są raczej psychiatrzy czy kryminolodzy, nieraz całe życie zajmujący się zagadnieniem morderców seryjnych, a więc ludzie o wiele bardziej kompetentni. Wystarczy wymienić chociażby książkę Giannangelo „Psychopatologia seryjnego morderstwa” czy „Seryjnych morderców” Czerwińskiego i Gradona.

Sam termin „morderca seryjny” powstał dopiero w połowie lat 70. i odnosi się do zabójców i gwałcicieli. Również autor we wstępie zarysowuje portret psychologiczny takiego zabójcy, jednak widać, że portret ten działa tylko w odniesieniu do końca XIX i całego XX w. Dlatego też ciężko jest mi przyjąć punkt widzenia Castledana, który pod ten sam schemat, co Teda Bundy’ego i Johna Wayne Gacy’ego, podpina Iwana Groźnego czy Henryka VIII.

Niehistoryk o historii

Muszę z całą szczerością przyznać, że część stricte historyczna generalnie jest w tej książce najsłabsza. A to od niej zaczynamy lekturę, i przewija się ona przez całość książki („Seryjni zabójcy” nie funkcjonują w układzie chronologicznym, ale tematycznym). Przyznam, że po pierwszym rozdziale książki (zatytułowanym “Krwiożerczy monarchowie i monarchinie”) miałam ochotę cisnąć ją w kąt, bo króciutkie biogramy kilku władców ani nic nie wnoszą do wiedzy o monarchach wyniesionej z liceum (o Krwawej Mary mówi się chyba jeszcze wcześniej), ani nie przedstawiają ich jako psychopatów, gwałcicieli, sadystów etc. Autor nie wysila się nawet do przypisania osoby do poszczególnego typu mordercy, które tak ładnie wymienia i opisuje we wstępie (czytamy tam m.in. o typie wizjonera, misjonarza czy zabójcy mordującego dla zaspokojenia żądzy). Nie dowiadujemy się więc tak naprawdę, dlaczego Castledan uznał za seryjnego mordercę np. Henryka VIII, bo z pięciu stron mu poświęconych wynika tylko, że zlecał zabójstwa, aby utrzymać się przy władzy.

REKLAMA
Gilles de Rais. Udowodniono mu 200 mordów, a przypisano – nawet 600.

Paradoksalnie, z powodu niewielkiego obycia historycznego autora, uważam za wielki atut to, że autor skupił się jednak bardziej na mordercach nam mniej więcej współczesnych, opisując „sławy” znane obiegowo (jako Rozpruwacz czy Berkowitz) oraz wynajdując takich, o których do tej pory się nie mówiło, niż na postaciach historycznych, o których niewiele nowego może nam powiedzieć. Choć przyznam się, że i z czasów dawniejszych udało mu się wyłuskać perełki, takie jak Gilles de Rais (XV-wieczny Jekyll i Hyde) czy Thomas Dun (XII-wieczny morderca dla zysków), co oczywiście bardzo się ceni.

Problem definicji

Całkowitym nieporozumieniem wydaje mi się część „Egzekutorzy”, poświęcona katom. Czy zawód kata można nazwać seryjnym mordowaniem? Czy ludzie Ci spełnili chociaż jeden z elementów profilu psychologicznego takiego zabójcy? A więc, czy morderstwo jest spowodowane patologią charakteru, np. patologiczną żądzą zupełnego panowania nad ofiarą? Taka patologia bowiem odróżnia seryjnego zabójcę od zabójców każdej innej maści. Tak więc, pomimo dość ciekawych biogramów (nie odkrywczych, po prostu ciekawych) wydaje mi się, że umieszczanie egzekutorów na liście seryjnych zabójców jest olbrzymim nagięciem definicji, nagięciem raczej niedopuszczalnym.

Równie niedopuszczalne jest umieszczanie morderców na zlecenie czy gangsterów (Al Capone) w książce poświęconej przecież zabójcom seryjnym. Wśród niewielu z nich bowiem możemy się dopatrzeć zachowania patologicznego, sadystycznego, ani też nie możemy nazwać ich psychopatami. Możliwe, że zdaniem autora te biogramy miały urozmaicić pozycję, jednakże tak jak stanowiłyby ciekawą część książki o mordercach w ogóle, tak w tej publikacji sprawiają, że całość staje się dość niespójna.

REKLAMA

„Seryjni zabójcy” są też książką dość niespójną pod względem informacji o poszczególnych osobach. Jednemu mordercy Castledan poświęca stronę, dwie, innemu ponad szesnaście. Wiadomo, że zaważyła tutaj dostępność źródeł. Sam autor w niektórych biogramach wspomina, że ze sprawą zapoznał się za pośrednictwem swojego ojca, który w kilku przypadkach był detektywem prowadzącym śledztwo w sprawie przywoływanego morderstwa (np. sprawa Johna Georga Haigha). Wtedy autor wnikliwie opisuje dzieciństwo, doszukując się w nim przyszłych zachowań sadystycznych i zboczeń seksualnych, opowiada o sposobach mordowania i pozbywania się ciała, a także ze szczegółami pisze o przebiegu procesu i skazaniu. Często nawet cynicznie podaje, co zabójca zażyczył sobie na ostatni posiłek.

Dla kogo NIE jest to książka?

Muszę oczywiście napisać, że książki zdecydowanie nie polecam nastolatkom i osobom nieco chwiejnym psychicznie. Castledan, chcąc być w miarę rzetelny przy opisie morderców, o których wie naprawdę sporo, opisuje nam, dość wnikliwie, idealne sposoby na zabójstwo czy też genialne sposoby na pozbycie się zwłok. Wiem, że te elementy są konieczne przy tego typu pracy, i doceniam drobiazgowość tych relacji, jednak mam obawy, czy w niewłaściwych rękach książka nie posłuży komuś za „poradnik seryjnego mordercy”. Jednakże myślę, że podawane przez autora sposoby były idealne przy śledztwach w latach 50.–80. XX wieku, teraz zaś, kiedy dane wszystkich karanych osób są w bazie komputerowej, odciski palców zbiera się pedantycznie, a wszechobecne badania DNA ułatwiają znalezienie sprawcy, te metody „zbrodni doskonałej” po prostu się zdezaktualizowały. Na szczęście!

REKLAMA

W tym momencie każdy ma prawo spytać, skąd w mojej ocenie tych pięć punktów, skoro krytykuję i krytykuję. A więc, autorowi można naprawdę wiele zarzucić i wiele mu wytknąć, ale faktem jest, że czytając, straciłam poczucie czasu, a przez wszystkie noce, kiedy czytałam książkę, nie potrafiłam zasnąć, wciąż na nowo wyobrażając sobie gwałty i tortury na ośmiolatkach, ćwiartowanie ludzi, zbieranie trofeów w postaci genitaliów, rozpuszczanie trupów w kwasie czy uśmiech skazanych już morderców podczas opowiadania wszystkiego, co zrobili na procesie. Muszę więc przyznać, że część dotycząca historii najnowszej jest wielce satysfakcjonująca, a informacje o mordercach w niej zawarte należą do grupy tych, które ciężko znaleźć w innych pozycjach czy choćby w internecie. To zadanie domowe Castledan odrobił niezwykle starannie.

Tak więc, bardzo trudno jednoznacznie ocenić „Zabójców seryjnych”. Jeśli spojrzymy na nią z perspektywy historyka, analizując warsztat badawczy, obycie merytoryczne czy wkład do najnowszej historiografii, to pozycja wypada dość słabo – zasługuje, góra, na 3 punkty. Ale jeśli poszukujemy lektury, która ma poruszać nasze emocje i uniemożliwiać spokojny sen przez wiele nocy, to książka ta jest wprost idealna. I jako taką oceniłabym ją na punktów siedem. A więc automatycznie, biorąc pod uwagę tę niejednoznaczność, „Seryjni zabójcy” dostali pięć punktów.

Podsumowując to wszystko, muszę stwierdzić, że książka, brutalna w swoich suchych faktach i pozbawiona wstawek autorskich typu „jak on mógł”, „to niewyobrażalne, żeby”, czy chociaż „dziwi nas”, stanowi pozycję dla osób zdecydowanie o twardych nerwach. To chyba dobrze dla książki, że zapada w pamięć, że dręczy i męczy, że pobudza do rozważań i rozmyślań. Szkoda tylko, że rozmyślania te należą do grupy moralno-etycznych, nie historycznych.

Książka trafi do księgarń 3 lutego 2009 roku. Jednym z jej patronów medialnych jest „Histmag.org” .

Książkę można zakupić w księgarni internetowej wydawnictwa Bellona S.A.

Zredagował: Kamil Janicki

Korektę przeprowadziła: Joanna Łagoda

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Agata Niegowska
Studentka historii na Uniwersytecie Jagiellońskim i ochrony dóbr kultury na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Od maja 2009 stała publicystka „Histmaga” i członek rady merytorycznej

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone