Ernesto Frers – „Sekretne muzeum. Tajemnice ukryte w dziełach sztuki” – recenzja i ocena

opublikowano: 2009-03-23 23:35
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
„Sekretne muzeum. Tajemnice ukryte w dziełach sztuki” to jedna z tych książek, które czyta się z zapartym tchem (żeby nie powiedzieć: chłonie), pomimo, że pozbawione są fabuły literackiej. To taka kompilacja ciekawostek ze świata sztuki, znanych bardziej lub mniej, zaskakujących, wzbudzających kontrowersję, lub po prostu wiadomości wartych posiadania przez laika. I szkoda tylko, że praca Ernesto Frersa to jedyna jego książka znana polskiemu czytelnikowi. Nie możemy więc w tym przypadku bazować na nazwisku czy dorobku autora, sięgając po nią. Na szczęście, sam tytuł jest na tyle przekonujący, by zainteresować. I na szczęście, idealnie oddaje zawarte w książce treści. W sumie więc rozczarowani nie jesteśmy.
REKLAMA
Ernesto Frers
Sekretne muzeum. Tajemnice ukryte w dziełach sztuki
cena:
45 zł
Wydawca:
Cyklady
Okładka:
twarda
Liczba stron:
244
Format:
150 x 230
ISBN:
978-83-11-11461-6

Na obwolucie możemy przeczytać o „tajemnicach”, których rozwiązaniu podjął się autor. „W czyją stronę kieruje ostrze noża Piotr w Ostatniej wieczerzy Leonarda da Vinci?”, „Czy katedra w Chartres skrywa tajemnicę templariuszy?” albo „Jakimi symbolami masońskimi posłużył się Mozart podczas komponowania Czarodziejskiego fletu?”. Interesujące, prawda? Bo to tak, jakby wyłuskać najbardziej kontrowersyjne perełki ze świata artystycznego i zamknąć je w jednej repertorium, po przeczytaniu którego moglibyśmy zabłyszczeć w towarzystwie twierdzeniem typu: „A wiecie że istnieje teoria na temat Sfinksa, jakoby rysy jego twarzy były lustrzanym odbiciem wizerunku, jaki tworzą plamy na powierzchni Marsa?” i oczywiście zyskać tym powszechne uznanie. I tak właśnie jest, że ta książka, w swych niewielkich rozmiarach nafaszerowana jest „nowinkami”, nawet nie tyle naukowymi, co po prostu teoriami różnych ludzi na różne dzieła, i chyba tylko jako taki „zbiór ciekawostek” należy ją odbierać, by uznać ją za książkę dobrą. Ale raczej takie było założenie autora, sądząc po tytule i po doborze dzieł.

Skarbnica ciekawostek

Oczywiście, jak każde dzieło z zakresu literatury popularno-naukowej, „Sekretne muzeum” ma swoje strony mocniejsze i słabsze. Książka dzieli się na cztery części: malarstwo, rzeźba, architektura i muzyka. Części te są nierównomierne, ale to raczej nie przeszkadza w odbiorze. Szkoda tylko, że ma się wrażenie „równi pochyłej” przy czytaniu, a więc od ezoterycznych interpretacji renesansowych obrazów, które rzeczywiście mogą zaprzeć dech w piersi, przez rozważania o tym, dlaczego Wenus z Milo nie ma rąk i o geniuszu Michała Anioła, który zamknął postać Dawida w jednej tylko bryle marmuru, kończąc na rozdziale zatytułowanym „Satanistyczny rock”, a więc rozdziale poświęconemu rock&rollowi i jego konotacjach z ezoteryką, satanizmem i narkotykami. I trochę szkoda, bo gdyby autor postawił na jakość a nie ilość, mógłby wyjść z tego kawałek dobrej literatury, a tak mamy tylko książkę na poziomie, o której raczej nikt za kilka lat nie będzie pamiętał. Co nie znaczy, że nie znajdziemy w niej momentów, które zachwycą nas interpretacją i których nie skomentujemy „Wow! To jest to!”. Po prostu, dział poświęcony malarstwu, występujący jako pierwszy, zachwyca świeżością i niebanalnością interpretacji, a więc chcąc nie chcąc chcielibyśmy być tak zaskakiwani do końca, a nie, delikatnie mówiąc, czuć po przeczytaniu niedosyt, jakby zdając sobie sprawę, że niektóre dzieła znalazły się w książce jakby przez przypadek, bo po prostu w ich omówieniu nie znajdujemy niczego nadzwyczajnego, niczego ze sfery ezoteryczno-transcendetalnej, a raczej widzimy, że niektórym twórcom na siłę wmawia się twórczość wyrastającą ponad realistyczne treści (jak choćby przy wspomnianym Dawidzie czy w przypadku Eskurialu).

Forma graficzna i układ książki są wielce satysfakcjonujące. Twarda oprawa, wysokiej jakości papier, bardzo dobre i liczne reprodukcje (trzy wkładki z kolorowymi zdjęciami plus wiele czarno-białych przy każdym z omawianych dzieł). Wiadomo jednak, że za jakość się płaci – jak na książeczkę takich rozmiarów 45 zł to jednak dość sporo, dobrze więc, że treściowo i merytorycznie praca Frersa wyszła z tego obronną ręką. A układ? Kilkustronicowy wstęp oraz wprowadzenie do każdego działu, dość ciekawa bibliografia (niestety, nieuzupełniona o polskie wydawnictwa), przekrojowy wybór omawianych dzieł (co się tyczy malarstwa, architektury i rzeźby, to wszystkie te przykłady są uzupełnione reprodukcją lub zdjęciem), częste notki biograficzne potraktowane pod kątem związków autorów z ezoteryką. Właśnie ta przekrojowość wybranych prac stanowi wielki atut książki, bo chociaż autor zastrzega we wstępie, że apogeum zawoalowanych treści przypada na średniowiecze i renesans, to pan Frers nie boi się poruszać choćby twórczości Dalego (tutaj Kolejowa stacja w Perpignan) by udowodnić nam, że nie zawsze obraz czy rzeźba przedstawia treści, które pozornie wydawałyby się odbiorcy istotą dzieła.

REKLAMA

Kod... Ernesto Frersa

Dla zobrazowania schematu, jakim posługuje się pan Frers warto przedstawić przykład analizy Ostatniej wieczerzy, która zakrawa prawie na Kod Leonarda da Vinci, oczywiście zbudowanej na solidniejszej podstawie naukowej. Otóż, obraz jest nam wszystkim tak znany, że raczej nie zastanowiliśmy się nigdy, że nie jest tak jednoznaczny, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Co gdyby uznać, za ewangeliami gnostyckimi, że Jakub (drugi od lewej strony) to młodszy brat Jezusa, który zamiast niego zmarł na krzyżu, a którego da Vinci namalował niemalże jako kopię Chrystusa umieszczonego w centrum? Gdyby przyjąć, że zamiast świętego Jana na uprzywilejowanym miejscu po prawicy Jezusa siedzi kobieta – Maria Magdalena – jego żona? I że święty Piotr trzyma nóż skierowany w jej stronę, chcąc ją zabić, by zostać niejako jedynym spadkobiercą Mistrza – zabijając Marię Magdalenę pozbyłby się naturalnej dziedziczki Chrystusa i jego nauki? Wszystkie te teorie wzbudzają oczywiście wiele polemik, można je przyjąć bezkrytycznie lub podejść do nich sceptycznie, faktem jest jednak, że taka interpretacja Ostatniej wieczerzy pobudza nas do zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę widzimy. Bo chociaż bezsprzeczna jest obecność autoportretu da Vinci w postaci Judy Tadeusza (w tym przypadku zastanawiające jest, że autor sam siebie umieścił plecami do Jezusa), to już umieszczanie świętego Graala (którego, de facto, w postaci materialnej na stole nie znajdziemy) w przestrzeni wyznaczonej rękawami Jezusa i Marii Magdaleny nie jest już tak niewątpliwa. Możemy więc uznać za autorem, że Ostatnia wieczerza jest rodzajem heterodoksyjnego katechizmu, który nie pozostawia wątpliwości co do związków da Vinci z wiedzą tajemną, albo wyśmiać tego typu odczytywanie dzieła, uznając je za naciągane, i odłożyć książkę na bok. Zaskakujące, że raczej jej nie odkładamy, ale czytamy dalej, zaciekawieni, co jeszcze kryje się za pozornie prostymi treściami Uczty Baltazara Rembrandta czy w prostej architekturze XVII-wiecznej willi Cornaro.

Jeśli więc potraktujemy tę książkę jako kompilację ezoterycznych interpretacji dzieł sztuki, „Sekretne muzeum” wydaje się być lekturą wartą zapoznania. Bo jest to jedna z tych pozycji, od których nie oczekujemy wyczerpujących naukowych rozpraw nad zagadnieniami ze sfery technologicznej, opisowej czy też historii danego obiektu, ale raczej vademecum amatora sztuki, ciekawego innego niż ogólnie przyjęte spojrzenia na dzieła znane bardziej lub mniej. I tak, jak wspomniałam, z interpretacjami Frersa (raczej nie autorskimi, ale skrupulatnie wyłuskanymi z dostępnej literatury) możemy się zgadzać lub nie, możemy je podważać, uznać za kontrowersyjne, możemy się nimi zachwycić, ale na pewno nie przejdziemy obok nich obojętnie. I chociaż tego typu wiedza na temat Melancholii I Durera (że dzieło obrazuje zagrożenia i satysfakcję płynące z intelektualnych poszukiwań, że umieszczona w tytule I nie oznacza liczby porządkowej, ale jest to łacińskie i – „odejdź”, że grafika ta stanowić miała magiczne zaklęcie oddalające od artysty tytułowy stan ducha) nie jest nam może niezbędna, to jednak na pewno wzbogaca nasze postrzeganie i rozumienie tej ryciny i sztuki w ogóle. Bo powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nie zawsze przedstawione treści są tym, czym się wydają z pozoru.

Zredagował: Kamil Janicki

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Agata Niegowska
Studentka historii na Uniwersytecie Jagiellońskim i ochrony dóbr kultury na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Od maja 2009 stała publicystka „Histmaga” i członek rady merytorycznej

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone