„Strzelisz bracie, to mało ci głowy nie urwie!” Broń pancerna we wspomnieniach polskich żołnierzy

opublikowano: 2009-03-24 01:54
wolna licencja
poleć artykuł:
Polski żołnierz miał sposobność używać praktycznie każdego typu broni wyprodukowanej przed i podczas drugiej wojny światowej. Co ważniejsze, korzystał z niej w rozmaitych sytuacjach i warunkach klimatycznych. Ci, którzy przeżyli zostawili po sobie wiele świadectw pozwalających spojrzeć z ciekawszej perspektywy na temat z pozoru nudny – broń przeciwpancerną.
REKLAMA

Zobacz też: 1 września 1939 roku i kampania wrześniowa - jak Niemcy zaatakowały Polskę?

Dla żołnierza podstawową umiejętnością jest opanowanie budowy i obsługi podstawowej broni powierzonej jego trosce i opiece – karabinu. Tylko niektórzy stają się specjalistami. Tak samo działo się podczas II wojny światowej. Na cały batalion piechoty tylko kilkanaście bądź kilkadziesiąt osób miało okazję obsługiwać karabin bądź też rusznicę przeciwpancerną, co czyni ich wspomnienia jeszcze cenniejszymi. Autorzy używali różnych stylów, od spokojnej chłodnej relacji po barwne opisy pełne swobodnego języka. Każda z nich pokazuje historykowi sferę nie ujętą w regulaminach – związanie się z nieporęczną bronią na śmierć i życie.

Pocisk przeszedł na wylot jak przez masło – karabin przeciwpancerny wz. 35

Kampania Wrześniowa obfitowała w wiele starć z niemiecką bronią pancerną. Ciężar walki z nią spoczywał na artylerii różnych kalibrów, ale często do akcji wkraczała tajna broń Wojska Polskiego, zwana dziś popularnie „urugwajem”. Była to broń, jak na owe czasy, bardzo nowoczesna. Dzięki doskonałej amunicji była w stanie przebić pancerz praktycznie każdego czołgu. Niestety, z racji klęski i powojennej polityki, niewielu żołnierzy Września mogło zostawić swoje wspomnienia dla potomnych w formie pisemnej. Jednak te, które ukazały się drukiem, dostarczają bezcennych informacji.

Najważniejsze dla nas są te pozwalające ocenić skuteczność karabinu. Najczęściej zapis wygląda podobnie do przytoczonej relacji: Porucznik Morawski z 4 szwadronu celnymi strzałami z karabinu przeciwpancernego unieruchomił dwa następne czołgi. Czasem są trochę bardziej „gorące”: Mam przed sobą kilka czołgów, w odległości około 400 m. Byłem wobec nich sam z plutonem. Wydałem rozkaz otwarcia ognia dopiero, gdy zbliżą się na 200 m. Trafiliśmy z kb ppanc trzy czołgi, które zaczęły się palić. Do wyskakującej załogi wystarczył ogień erkaemu i karabinków.

Najrzadsze są wspomnienia zawierające dokładniejszy opis ostrzelanego celu. Składało się na to kilka przyczyn, a najczęstszą z nich było opanowanie pola bitwy przez Niemców. Czasem jednak los dopisywał Polakom: Sam wyrwał strzelcowi rusznicę przeciwpancerną i otworzył ogień na bliskie czołgi. Po chwili udało mu się unieruchomić, a wreszcie zmusić do milczenia jeden z nich. Jak stwierdziliśmy po walce, w samotnym pojedynku człowieka z czołgiem zwyciężył por. Groniowski, gdyż od strzałów jego rusznicy, które wielokrotnie przebiły pancerz, legła cała załoga.

REKLAMA

Ci żołnierze, jak wielu im podobnych, przeprowadzili najważniejszy test każdej konstrukcji, czyli zastosowanie w prawdziwej walce. Dzięki nim w prosty i przejrzysty sposób opisano skutek lat starań polskich inżynierów, dopełniając w ten sposób tabele z danymi i opisy działania pocisku. Potwierdzają też osiągnięcie polskiego kontrwywiadu – Niemcy na czas nie dowiedzieli się o nowej broni i nie wzmocnili pancerzy swoich czołgów.

Istnieje też ciekawa relacja pochodząca z późniejszego okresu. Jej autorem jest pan Czesław Michurski posługujący się pseudonimem „Rom”, zastępca komendanta obwodu BCh. W trudnych warunkach konspiracyjnych ukrył tę nieporęczną broń, przywiązując ją do pala podtrzymującego stożek siana. Jako że nie znał właściwości karabinu, postanowił sprawdzić ja na improwizowanym poligonie: Zaopatrzyłem się przy tym w stary lemiesz od pługa, owinięty gazetą, jako cel próbnego przestrzelenia rzekomego czołgu. Ciemno było, choć oko wykol, lecz przytwierdzony sznurkami do wysokiej sosny lemiesz, owinięty w biały papier, widoczny był z odległości kilkudziesięciu metrów. Pamiętając, że w podchorążówce trafiałem do celu bez pudła, załadowałem jeden z pięciu dostarczonych naboi i... trafiłem w górną najgrubszą część lemiesza. Pocisk przeszedł na wylot jak przez masło i utkwił w pniu drzewa

Nie był to koniec historii tej broni, część służyła przez długi czas partyzantom różnych formacji jako broń przeciwpancerna i snajperska. Jeden egzemplarz być może wyjechał na zachód, przemycony przez góry, niestety brak o nim jakichkolwiek informacji.

Made in England – Boys...

Po zakończeniu Kampanii Wrześniowej Polacy wszelkimi drogami uciekali do Francji. Kraj ten nie posiadał jednak broni ppanc piechoty, polegając w tej dziedzinie na lekkich działkach 25mm. Dopiero po przejściu pod brytyjskie dowództwo polski piechur otrzymał broń przeciwczołgową. Tym razem był to karabin przeciwpancerny Boys.

Jego „rodowód” można wyprowadzić prawie że bezpośrednio od karabinu Tankgewehr z pierwszej wojny światowej. O ile sama konstrukcja wyglądała nowocześnie, to amunicja była przestarzała już w 1939 roku. Dla polskich żołnierzy był to jednak niewątpliwie pewien skok, nie zawsze pozytywny. Kb. ppanc. wz. 35 był w zasadzie powiększonym karabinem systemu Mauzera z dodanym hamulcem wylotowym. Boys natomiast posiadał własny sprężynowy opornik, zbiornik z olejem, wystający do góry magazynek, a przede wszystkim potężne kopnięcie. Brało się ono z jednej prostej przyczyny, a mianowicie strzelania silną amunicją 13.9X99B.

REKLAMA

Żołnierze zapoznający się z tą bronią mieli dość mieszane uczucia, jednak szybko nauczyli się korzystać z jej właściwości: Jest wśród nich karabin przeciwpancerny typu Boys. Jest to jedyna tu broń, której muszkę ustawia się nie pod cel, ale w sam jego środek. Karabin ten powoduje przy wystrzale piekielny huk, od którego długo dzwoni w uszach.(...)najmilszą rozrywką było wygarnąć niespodziewanie w latrynę, jeśli siedział tam któryś z kolegów(...)Największą uciechę sprawiał wojak niemiecki lub włoski. Wyrywali sobie wtedy wszyscy Boysa (...) żeby przygrzać facetowi. Nigdy jednak z powodu tego gorączkowego pośpiechu nie zdarzyło się, aby któryś z przeciwników odniósł szwank od naszego karabinu przeciwpancernego. Ale co się nakłaniał naszym pociskom, to się nakłaniał i napadał...

Komentarzy autorstwa kolegów, którym przerwano tak drastycznie ich chwilę samotności autor wspomnień niestety nie zamieścił.

Pod koniec wojny Boys, praktycznie nieskuteczny już od 1941 roku, został wyręczony z roli broni ppanc przez broń zwaną PIAT (o której za chwilę). Sam jednak nie zniknął z wyposażenia, służąc jako karabin wielkokalibrowy: Nawet rusznice przeciwpancerne poszły w ruch. Rozwalały węgły domów, jak sita dziurawiły żywe cele (...)Niemiecki „w Moerdijk szarpany” przyczółek mostowy na południowym brzegu Mozy przestał istnieć. Każda armia na świecie ma tendencję do „chomikowania” broni i amunicji, czy jest to dozwolone przez zwierzchników czy nie. W tym wypadku, wyszło to żołnierzom na dobre.

…i PIAT

PIAT (fot. Balcer, Licencja: CC ASA, źródło: Wikipedia).

Rok 1944 przyniósł polskim żołnierzom nową broń – wspomniany PIAT. Pełna nazwa to projector, infantry, anti-tank, czyli przeciwpancerny projektor piechoty; w uproszczeniu zwany miotaczem. Stanowił on potomstwo w prostej linii „Bombardy Blackerna”, jednej z rozpaczliwie konstruowanych broni z gorącego 1940 roku. Brytyjczycy zrezygnowali z silnego ładunku miotającego na rzecz sprężyny, dzięki której specjalny pręt wyrzucał pocisk z niewielkiego korytka. Przed strzałem strzelec poruszając całą obudową musiał ją napiąć. W teorii detonacja małego ładunku na dnie pocisku powinna napinać ją za strzelca, w praktyce jednak różnie to wychodziło. PIAT posiadał jednak znacznie większe możliwości penetracyjne niż Boys, dlatego żołnierze szybko polubili nową broń.

REKLAMA

Samo przezbrojenie i zapoznawanie się nie przechodziło bezboleśnie: Otrzymaliśmy nową broń o nazwie piat.(...) Krótko mówiąc piat to granatnik przeciwpancerny. Waży około 15 kilogramów.(...) Zaraz przy drugim strzelaniu „piętka” pocisku odskoczyła przy wybuchu w tył i zraniła w nogę Władka Jagiełłę. Składano rzecz jasna skargi na problemy ze sprężyną, ale doszukano się także innych wad: Dwa piaty jak rozprute apteki, biały dym, że go pewnie z piwnic Arnhem widać, co za samobójcza broń te piaty.

O broni przeciwpancernej, przede wszystkim granatniku PIAT, pisał w swoich wspomnieniach Profesor Maciej Bernhardt

Najciekawsze opisy tej broni pozostawili po sobie polscy powstańcy, do których docierały one drogą powietrzną. Pośród ton pyłu i brudu mechanizm sprężynowy miał sposobność do pokazania swoich wad w całej okazałości: Do tej każdej cholery powinni zrzucić brygadę mechaników!(...) Strzelisz bracie, to mało ci głowy nie urwie! A jak pocisk wyleci już z lufy, to się komora zamkowa tak zatka sprężyną, że żaden diabeł jej stamtąd nie wyciągnie!(...) Ja z tego strzelać nie będę. Nawet niezapiaszczone, przyprawiały swych właścicieli o ból głowy: _Cała sztuka polega na naciągnięciu sprężyny za pierwszym razem, która jest bardzo twarda. Z mojej piątki udaje się to tylko “Ostremu” i “Edwardowi”. Dużej siły wymaga również samo strzelanie z piata – trzymać go musi przy tym dwóch ludzi. Po każdym strzale sprężyna sama się już naciąga. Jak widać, była to dość szorstka miłość.

(...) strzela bardzo celnie, ale za to piekielnie głośno – PTDR i PTRS

Swoją porcję wspomnień pozostawili także żołnierze wchodzący w skład 1 i 2 Armii Wojska Polskiego, zmierzający do Polski ze wschodu, razem z Armią Czerwoną. Na wyposażenie otrzymali dwa rodzaje rusznic przeciwpancernych – PTRD-41 i PTRS-41. Obydwie konstrukcje strzelały amunicją 14.5X114. Różnice polegały na tym, że konstrukcja Diegtariewa działała prawie jak zwykły karabin piechoty, Simonowa była rusznicą samopowtarzalną. Zgodnie z obowiązującymi trendami, obie były maksymalnie uproszczone i pozbawione jakichkolwiek zbędnych elementów. Nie były to rzecz jasna „Wunderwaffe”, jednak pozwalały na zwalczanie transporterów i pojazdów rozpoznawczych, a w sprzyjających warunkach na uszkodzenie lub zniszczenie czołgu. Z czasem stały się bronią snajperską, przeciwsprzętową i przeciwlotniczą.

REKLAMA

Zapoznając się z relacjami żołnierzy z ww. jednostek, trzeba pamiętać o jednym. Dla przeciętnego czerwonoarmisty czy też członka „ludowego” WP każdy czołg był Tygrysem, a każdy StuG czy Jagdpanzer Ferdynandem. Z tego powodu bardzo trudno jest określić rzeczywistą skuteczność tej broni, acz nie odbiera to innych walorów tym relacjom.

Jak w każdym dobrym związku, ważne jest pierwsze wrażenie: _Najpierw ostre strzelanie z karabinu, pepeszy i rusznicy ppanc. (...) Strzelaliśmy w płytę z czołgu około 5 cm grubości. Odległość do celu 100 m. Pierwszy strzał i nadzwyczajne wrażenie (...) Okazało się, że rusznica ma doskonały amortyzator, zupełnie nie kopie, strzela bardzo celnie, ale za to piekielnie głośno. W relacji tej brak niestety jednego, mianowicie opisu warunków fizycznych strzelającego, bo tylko osoba mocno zbudowana mogła nazwać broń tego kalibru nie kopiącą. Relacje z frontu wyglądają zazwyczaj dość blado: _(...) z bliskiej odległości zniszczył z rusznicy jednego „tygrysa” Strz. Antoni Magryn (...) Został później postrzelony przez załogę unieruchomionego czołgu.

REKLAMA

Swoje przeżycia mieli okazję spisać też powstańcy, którzy otrzymali kilkaset sztuk tej broni. Trafiała do nich poprzez zrzuty, a także dzięki desantowi zza Wisły. W warunkach braków w każdej dziedzinie uzbrojenia, było to mile widziane uzupełnienie: Albo te ich karabiny przeciwpancerne, nazywają je peteery. Mieć takich parę sztuk i człowiek by gwizdał na czołgi. -Na lekkie. Podobno Panter ani Tygrysów one nie biorą.-Wszystko jedno, przydały by się. Jak słusznie zauważył cytowany powstaniec, poza transporterami i przestarzałymi czołgami włoskimi, niewiele pozostało pancernych celów w Warszawie do zwalczenia tą bronią. Niestety, czasem jej użycie skutkowało tylko i wyłącznie ujawnieniem swego stanowiska: St. strz. Stanisław Lipski „Staszek” leżał przy rusznicy radzieckiej (...) wypalił cały magazynek w kierunku nadciągającego czołgu, mierząc w nasadę wieży. Pięć pocisków błysnęło na pancerzu, maszyna stanęła i skierowała działo w kierunku ogrodzenia. Rąbnął pocisk, jeden i drugi.

Jak już wspomniałem, z czasem rusznice kierowano do innych celów. Dzięki nim nawet ukryty za solidną osłoną nieprzyjaciel nie mógł się czuć bezpieczny: Przecież rusznica przebija swoim 14-milimetrowym pociskiem około dwóch metrów sypkiego piasku. Można więc próbować przestrzelić bunkier. Mierzę poniżej kominka w nasyp. Strzał, potem drugi, trzeci... piąty. Wybiłem cały magazyn. Celowniczy popatrzał przez moje szkła. Wszystkie pięć pocisków trafiło w cel. Kominek przestał dymić. Opis, zgrabnie skonstruowany, ma rzecz jasna sugerować, że ludzie w ziemiance zginęli. Sam tekst dostarcza jednak dowodów na rzecz skromniejszą – albo rura odpadła od „kozy”, albo Niemcy przestali palić w piecu.

I co z tego wynika?

Powyższe wyliczenie w żadnym wypadku nie zamyka typów broni przeciwpancernej piechoty używanej przez żołnierzy polskich w kraju czy za granicą. Nie jest to nawet kompletny zbiór wszystkich relacji żołnierskich w tym temacie. W założeniu (mam nadzieję spełnionym) wybór różnych świadectw ma przypominać o jednym. Bardzo łatwo, badając dowolny rodzaj broni, ugrząźć w gąszczu regulaminów, tabel i wyników testów poligonowych. Są one o wiele łatwiej dostępne niż relacje, rozproszone po tysiącu i jednej książek, nie zawsze dostępnych i trudnych do wyłowienia pośród tysięcy innych, nie dających odpowiedzi na stawiane przez nas pytania. Tymczasem to służba polowa obnaża prawdziwe wady i zalety danej konstrukcji. Niekiedy są to drobne niedoróbki, czasem żołnierze przekonują się że ich broń jest całkowicie nieskuteczna. Najlepszym źródłem informującym o takich wypadkach są właśnie relacje żołnierzy, jako że nie wszystkie informacje, z różnych względów, docierają do wydawnictw oficjalnych.

Zobacz też

  1. Trudne początki słynnej „bazooki”

Bibliografia

  1. Dec Władysław, Narwik i Falaise, Warszawa 1958.
  2. Drozdowski Bohdan, Arnhem. Ciemne światło, Warszawa 1980.
  3. Instrukcja walki miotaczem przeciwpancernym Wzór I Wielka Brytania 1943 Przedruk sekcji wydawniczej APW, b.m.w., 1944.
  4. Juchniewicz Mieczysław, Szlakiem 36 Łużyckiego pułku piechoty, Warszawa 1959.
  5. Karaszewski Bogumił, Partyzancka broń, Warszawa 1980.
  6. Kaska Adam, Desant, Warszawa 1978.
  7. Konieczny Andrzej, Pelc-Piastowski Jerzy, Wisła ruszyła o świcie, Katowice 1984.
  8. Królikowski B., Ułańska jesień, Lublin 2002.
  9. Lesław M. Bartelski, Mokotów 1944, Warszawa 1986.
  10. Łyżwa Jerzy, Od Wisłoka do Czarnej Elstery, Warszawa 1959.
  11. Majewski Adam, Wojenne opowieści porucznika Szemraja, Lublin 1975.
  12. Pamiętniki żołnierzy baonu "Zośka". Powstanie Warszawskie, wybr. i opr. Tadeusz. Sumiński, Warszawa 1981.
  13. Radwański Tadeusz, Karpatczykami nas zwali, Warszawa 1978.
  14. Satora Kazimierz, Polski karabin przeciwpancerny wz. 35 (UR), [w:] „Wojskowy Przegląd Historyczny”, 2/156, Warszawa 1996.
  15. Wojciechowski Bronisław, W powstaniu na Mokotowie, Warszawa 1989.

Zredagował: Kamil Janicki

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Łukasz Męczykowski
Doktor nauk humanistycznych, specjalizacja historia najnowsza powszechna. Absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Miłośnik narzędzi do rozbijania czołgów i brytyjskiej Home Guard. Z zawodu i powołania dręczyciel młodzieży szkolnej na różnych poziomach edukacji. Obecnie poszukuje śladów Polaków służących w Home Guard.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone