Wyzwoleńcza Armia Podziemna (cz. II)

opublikowano: 2009-09-28 10:29
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Wyzwoleńcza Armia Podziemna (WAP), taką nazwę wymyśliła dla swojej tajnej organizacji kilkunastoosobowa grupa młodych ludzi z małego zachodniopomorskiego miasteczka Złocieniec, którzy nie zdając sobie chyba w pełni sprawy z możliwych konsekwencji swoich działań, postanowili podjąć czynny opór przeciwko sowietyzacji Polski. Za swą decyzję zapłacili słoną cenę, przechodząc brutalne śledztwa, ciężkie więzienie i obozy pracy.
REKLAMA

++<< Zobacz też pierwszą część artykułu++

Jarosław Leszczełowski jest historykiem-amatorem, hobbystycznie badającym historię regionalną Pojezierza Drawskiego. Jest autorem czterech książek („Ostatnie stulecie Falkenburga”, „Drawsko Pomorskie. Pojezierze Drawskie zaklęte w starej widokówce”, „Złocieniec. Przygoda z historią”, „Od nazistowskiej twierdzy do polskich koszar”). Niniejszy artykuł stanowi fragment kolejnej książki, która ukaże się pod koniec bieżącego roku. " Zobacz opis książek Jarosława Leszczełowskiego na stronie wydawnictwa Aljar. http://aljar.abc24.pl

Pokazowy proces

Śledztwo zostało zakończone, przyszedł czas na rozprawę. W akcie oskarżenia przeciwko członkom WAP czytamy:

Okres odbudowy zniszczonego kraju i walka o polepszenie stopy życiowej mas pracujących, to jednocześnie wzmożona walka klasowa z wszystkimi wstecznymi siłami reakcji i różnymi kategoriami wrogów Polski Ludowej. Nie jest odosobnionym przypadkiem, że reakcyjne koła wykorzystują do walki przeciwko ustrojowi Demokracji Ludowej wszystkie podatne elementy, które w ten czy inny sposób okazały swą wrogość i okryły się hańbą w stosunku do swojej Ojczyzny.

Pokazowa trzydniowa rozprawa odbyła się w dniach 23-24 lutego 1950 r. w Drawsku Pomorskim w dużej sali budynku starostwa. Gmach został szczelnie obsadzony funkcjonariuszami UB i MO z psami. Podobnie jak to miało miejsce na pokazowej rozprawie w złocienieckim kinie Mewa, na rozprawę spędzono starsze klasy ze szkół w Drawsku Pomorskim, Złocieńcu i Czaplinku.

W zasadzie odbyły się trzy oddzielne rozprawy, po których zapadły trzy wyroki. Pierwszego dnia na kary więzienia skazano: Mieczysława Lisowskiego, Apolinarego Klimaszewskiego, Sylwestra Wernera, Ludwika Ryttera, Tadeusza Gryglewicza, Zbigniewa Giluka, Teodora Drozda i Stanisława Szyszczakiewicza, drugiego dnia skazano: Henryka Buczka, Jana Lisieckiego, Stanisława Czermanowicza, Zygmunta Banaszka, Mieczysława Mazura i Jana Gorbacza. Odbyła się też trzecia rozprawa, na której rozpatrywano jedynie sprawę Adolfa Białostockiego. Według Tadeusza Gryglewicza ta trzecia rozprawa, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych, odbywała się przy drzwiach zamkniętych. Wyroki odczytano trzeciego dnia, to jest 24 lutego 1950 r.

Mieczysław Mazur, członek WAP. Zdjęcie z albumu rodzinnego udostępniła U. Ptak

Mieczysław Mazur dobrze pamięta jak prokurator wojskowy, ppor. Władysław Partyka rozpoczął proces słowami, których nigdy nie zapomni: Wysoki Sądzie, na ławie oskarżonych zasiedli dziś sami bandyci! Oni mieli zamiar w razie III wojny światowej wbijać żołnierzom bagnety w plecy. W swojej mowie zażądał bardzo wysokich, wręcz drakońskich wyroków: kara śmierci, dożywocie, 15 lat, 10 lat… Kary śmierci żądał dla Jana Lisieckiego m. in. za jego partyzancką działalność w województwie białostockim.

Oskarżeni mogli zatrudniać prywatnych adwokatów lub skorzystać z obrońców z urzędu. Wszyscy oskarżeni byli jednak przekonani, że proces jest farsą, a wyroki zostały uzgodnione już wcześniej przez UB.

Oddajmy jeszcze głos Mieczysławowi Mazurowi:

Proces nie był opisywany w lokalnej prasie tylko w Gazecie Krakowskiej. Rozprawa miała się odbyć wcześniej, ale skład sędziowski musiał zająć się szczecińską sprawą Robineau. Po ogłoszeniu wyroków na widowni widoczna była rozpacz naszych najbliższych i znajomych. Nie wszyscy jednak zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. W pewnej chwili na ławie oskarżonych kilku kolegów zachichotało. Z widowni ktoś powiedział: ‘Takie wysokie wyroki a oni się jeszcze śmieją.’ Tymczasem my myśleliśmy, że niedługo wybuchnie wojna i szybko wyjdziemy na wolność.

REKLAMA

Rozprawę prowadził Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie w składzie: przewodniczący kpt. Stanisław Longchamp, ławnicy: por. Jerzy Niklewicz i st. sierż. Jerzy Popiołek.

W pierwszym dniu rozprawy sąd uznał za winnych: Mieczysława Lisowskiego (19 lat), Apolinarego Klimaszewskiego (19 lat), Sylwestra Wernera (22 lata), Ludwika Ryttera (20 lat), Tadeusza Gryglewicza (20 lat), Zbigniewa Giluka (20 lat), Teodora Drozda (22 lata) i Stanisława Szyszczakiewicza (19 lat). Najwyższe wyroki 7 i 5 lat więzienia otrzymali Mieczysław Lisowski i Apolinary Klimaszewski. Obaj mieli usiłować siłą zmienić ustrój, Lisowskiemu zarzucono dodatkowo przechowywanie pistoletu od zimy 1946 r. do września 1949 r. Ponadto obaj przyjęli od Umeckiego legitymacje, co w oczach sądu czyniło ich rzeczywistymi członkami organizacji. Sylwester Werner miał czynić przygotowania do zmiany przemocą ustroju i wziął udział w dwóch zebraniach przestępczego związku pod nazwą WAP, za co został skazany na 3 lata. Identyczne zarzuty usłyszeli Zbigniew Giluk i Stanisław Szyszczakiewicz, którzy jednak na mocy wyroku mieli spędzić w więzieniu 2 lata. Taki sam wyrok został orzeczony w stosunku do Ludwika Ryttera i Tadeusza Gryglewicza, którym również zarzucono czynienie przygotowań do obalenia ustroju, przy czym podkreślono, że wzięli oni udział tylko w jednym zebraniu. Określenie czynić przygotowania do zmiany ustroju było łagodniejsze od zarzutu usiłowania siłą zmiany ustroju. Tę łagodniejszą formułę stosowano do oskarżonych, którzy nie mieli legitymacji członkowskich. Teodor Drozd miał spędzić w więzieniu rok i 6 miesięcy, gdyż zdaniem sądu wyraził jedynie chęć przynależności do WAP.

Sylwester Werner, członek WAP. Zdjęcie udostępniła K. Werner

W drugim dniu rozprawy osądzono kolejną grupę członków WAP: Henryka Buczka (21 lat), Jana Lisieckiego (23 lata), Stanisława Czermanowicza (17 lat), Zygmunta Banaszka (22 lat), Mieczysława Mazura (18 lat) i Jana Gorbacza (40 lat). Najpoważniejsze zarzuty dotyczyły Jana Lisieckiego, który był traktowany jako przywódca grupy. Prokurator żądał w jego przypadku kary śmierci. Zarzucano mu usiłowanie zmiany ustroju przemocą, nawoływanie do gromadzenia broni, werbowanie nowych członków, miał też nielegalnie przechowywać karabin systemu Mosin z bagnetem, granat obronny, rewolwer, pistolet maszynowy MP i amunicję. Ostatecznie Jan Lisiecki został skazany na 15 lat więzienia. Henryk Buczek otrzymał wyrok 8 lat więzienia za przynależność do WAP, wygłoszenie „referatu ideowego” oraz przechowywanie broni (rewolwer i pistolet maszynowy). Podobne zarzuty otrzymał Stanisław Czermanowicz, który oprócz działań na rzecz obalenia ustroju przechowywał ten sam karabin Mosin, pistolet maszynowy MP i dodatkowo rosyjską „pepeszę”, za co skazano go na 6 lat więzienia. Zygmunt Banaszek odpowiadał za udział w zebraniu WAP w lipcu 1948 r., za co musiał spędzić w więzieniu 2 lata. Banaszek zachowywał się bardzo dzielnie w śledztwie, dzięki czemu UB nie dowiedziało się nigdy o przynależności do WAP Henryka Mazura. Brat Henryka Mieczysław Mazur został natomiast skazany na 5 lat więzienia za przynależność do WAP oraz przechowywanie granatu obronnego i amunicji. Jan Gorbacz, który nie wyraził zgody na wstąpienie do WAP został skazany na 7 miesięcy więzienia za to, że nie doniósł władzom o istnieniu tej nielegalnej organizacji.

REKLAMA

Na trzeciej zamkniętej rozprawie osądzono Adolfa Białostockiego, który został skazany na 2 lata więzienia.

Podczas pobytu w więzieniu tragedię rodzinną przeżył Zygmunt Banaszek, którego żona zachorowała na gruźlicę i w maju 1951 r. zmarła. Władze więzienne bezdusznie nie udzieliły zgody młodemu więźniowi na udział w ceremonii pogrzebowej.

Okazuje się, że represje spadały również na rodziny członków WAP. Po procesie ojcu Mieczysława Mazura odebrano gospodarstwo rolne za to, że wychował syna – „bandytę”. Zabrano mu konie, krowy i cały dobytek. Ponadto przymusowo został zapisany do spółdzielni, gdyż trwał wtedy proces tak zwanej kolektywizacji wsi.

Więzienie

Tydzień po rozprawie wszystkich skazanych wywieziono do więzienia w Szczecinie, gdzie przebywali na tak zwanym oddziale wojskowym.

Mieczysław Mazur opowiedział mi, że w szczecińskim więzieniu dokonywano egzekucji. Zawsze, gdy to robiono, uruchomiano silnik traktora, żeby zagłuszyć strzały. Skazanych przywiązywano przed rozstrzelaniem do drewnianego słupa. Przechodził przez pomieszczenie z tym słupem za każdym razem, gdy szedł do łaźni. Słup miał duże zwężenie, które powstało na skutek oddanych strzałów do zabijanych w tym miejscu więźniów politycznych. Każdego tygodnia ktoś był w ten sposób pozbawiany życia. Informacje o egzekucjach i nowo przybyłych więźniach krążyły między celami dzięki stukaniu w metalowe rury z użyciem alfabetu Morse’a.

Odmowna odpowiedź Wojskowego Sądu Rejonowego w Szczecinie na wniosek Marii Gryglewicz o warunkowe zwolnienie syna z więzienia

Podobne wspomnienia ze Szczecina utkwiły w pamięci Tadeusza Gryglewicza:

_Po rozprawie wywieziono nas do więzienia w Szczecinie. Tam dostałem się do przepełnionej celi, gdzie powinno przebywać najwyżej ośmiu ludzi, a wtłoczono tam około trzydziestu. Spaliśmy na boku jeden przy drugim, poukładani jak cegły. Jeśli ktoś w nocy chciał się obrócić, musiał to głośno powiedzieć, żeby wszyscy na raz zrobili taki zwrot. Z więźniami z innych cel porozumiewaliśmy się stukając w rury przy wykorzystaniu alfabetu Morse’a. Pytaliśmy, kto kim jest. Dowiadywaliśmy się o kolegach w celach. Ta zabawa była niebezpieczna, bo w te rury stukała też służba więzienna, która poprzez taką prowokację próbowała zidentyfikować stukających i zdobyć inne informacje.

REKLAMA

Tadeusz Gryglewicz przebywał tylko dwa tygodnie w Szczecinie, potem został przeniesiony do ciężkiego więzienia we Wronkach, gdzie podobnie jak w Szczecinie cele były niemiłosiernie przetłoczone. Więzienie we Wronkach istniało już przed wojną, wtedy jednak w celach siedzieli pojedynczy więźniowie. Do tych jedynek po wojnie wpychano sześć osób.

We Wronkach Tadeusz Gryglewicz siedział w jednej celi z kapitanem 2. Korpusu, który walczył pod Monte Cassino. Wrócił do Polski, ponieważ mieszkała tutaj żona i dwoje dzieci. Nie zostawiono go jednak w spokoju, został aresztowany i skazany za rzekome szpiegostwo. Inny współtowarzysz niedoli był szeregowym służby zasadniczej, który pochodził z województwa kieleckiego. Nie spodobała mu się przeprowadzana w wojsku wymiana rogatywek na okrągłe czapki. Powiedział, że „ruskiej czapki” nie będzie nosił i rzucił okrągłe nakrycie głowy na ziemię. Aresztowano go za sponiewieranie munduru i godła państwowego, dostał 3 lata więzienia. Ponadto w tej samej celi siedzieli koledzy ze Złocieńca: Zygmunt Banaszek, Teodor Drozd i Henryk Buczek.

Z więzienia we Wronkach Tadeusz Gryglewicz został przewieziony do obozu pracy w Potulicach koło Inowrocławia. Warunki były tam lepsze niż we Wronkach, nie było tak ostrej dyscypliny i ciągłych szykan, ze strony służby więziennej. W oknach nie było też krat. Podobnie jak we Wronkach siedzieli tam tylko więźniowie polityczni, którzy zostali zakwaterowani w poniemieckich barakach. Prawdziwym utrapieniem były wielkie pluskwy.

Polski „archipelag gułag”

Wybrałem taki tytuł niniejszego podrozdziału ze względu na fakt, że złocienieccy członkowie WAP zwiedzili wiele obozów pracy przymusowej na terenie ówczesnej Polski. Mam świadomość, że tytuł ten nie do końca jest trafny, gdyż pomimo faktu, że polskie obozy dla więźniów politycznych były elementem komunistycznego aparatu przemocy, warunki w nich panujące były znacznie lżejsze od tych, jakie panowały w łagrach sowieckiego archipelagu gułag, opisywanego przez Aleksandra Sołżenicyna. Wprawdzie rzucają się w oczy liczne podobieństwa i można zaryzykować twierdzenie, że sowieckie obozy były niedoścignionym wzorcem dla polskich, jednak warunki klimatyczne i normy pracy były w Polsce bez porównania łagodniejsze. Przeżycie w sowieckich łagrach było bardzo trudne, zamęczono tam miliony niewinnych ludzi, czego na szczęście nie można powiedzieć o polskich obozach.

REKLAMA

Mieczysław Mazur po wyjeździe ze Szczecina przebywał około tygodnia w więzieniu w Goleniowie, skąd w 1951 r. został przeniesiony do obozu pracy w Rusku koło Strzegomia. Była to kopalnia gliny ogniotrwałej „Stanisław”. Pracowali tam tylko więźniowie polityczni. Rusko położone jest w powiecie świdnickim w województwie dolnośląskim. Obóz otaczały cztery wieże wartownicze i ogrodzenie z drutu kolczastego, rozciągnięte na słupach żelbetowych. Około 250 więźniów mieszkało w drewnianych barakach. Wewnątrz obozu służbę pełniła straż więzienna, a na zewnątrz ustawiono baraki wojsk KBW (Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego). Do pracy w kopalni więźniowie byli eskortowani przez oddział uzbrojonych po zęby żołnierzy KBW, wokół trasy przemarszu rozstawione były dodatkowo karabiny maszynowe.

Komendant obozu w Rusku miał zwyczaj odwiedzania obozu nocą w stanie nietrzeźwym. Robił wtedy apel częstokroć podczas mrozów lub ulewnych deszczów. Więźniowie stali godzinami w lichych drelichach i marzli, podczas gdy pijany komendant długo przemawiał. Był powszechnie znienawidzony przez więźniów. Spotkała go później nieoczekiwana zmiana losu. Pewnego dnia w więzieniu przeprowadzano obowiązkową akcję daniny narodowej. Więźniowie musieli zadeklarować jakieś świadczenia na tę okazję. Mieczysław Mazur oddał na przykład trzy dniówki i niewielką kwotę pieniędzy. Takie deklaracje darów na rzecz państwa wymuszano wypytując kolejno więźniów według listy:

W końcu wyczytano nazwisk niejakiego Mroczka, który na ponaglenie komendanta: „A Mroczek ile daje?”, odpowiedział hardo: „Mroczek nic nie daje, bo Mroczkowi nikt nigdy nic nie dał za darmo”. Strażnicy pochwycili go odciągnęli na bok, pobili i na rozkaz komendanta umieścili w karcerze. Mroczkowi kończył się wyrok i wyszedł wkrótce na wolność. Opuszczając obóz, odgrażał się po cichu komendantowi: „Policzymy się jeszcze”. Nie wiem jakie miał znajomości, w każdym razie po trzech dniach po jego wyjściu zniknął komendant. To, że został uwięziony dowiedzieliśmy się od nowo przybyłych więźniów z Wrocławia. Okazuje się, że w ich transporcie znajdował się dziwny więzień, który po usłyszeniu, ze transport jedzie do Ruska, wyskoczył z samochodu krzycząc, że on tam nie pojedzie, bo go tam zabiją.

Był to komendant obozu w Rusku, aresztowany prawdopodobnie za jakieś nadużycia gospodarcze.

Tadeusz Gryglewicz po pobycie w więzieniu w Potulicach został przeniesiony do kamieniołomów, które znajdowały się w Piechcinie koło Bydgoszczy:

REKLAMA

Dotychczas myślałem, że kamieniołomy znajdują się tylko w górach. Tymczasem na rozległej równinie ustawiono pięć drewnianych baraków, a niewidoczny na pierwszy rzut oka wapienny kamieniołom był w wielkim dole, ponad 600 metrów poniżej powierzchni ziemi. Zjeżdżały tam wózki, na które więźniowie ładowali kamienie wapienne. Tam gdzie wybrano już skały, zbierała się woda. Kamienie musiały być najpierw odstrzelone ładunkiem wybuchowym.

Na jednej zmianie pracowało ponad 200 więźniów, wydobyty przez nich kamień był kierowany do czterech wapienników, gdzie był wypalany. Pewną ilość kamienia wapiennego wykorzystywano też w pobliskiej cukrowni. Po każdym odstrzale na ziemi leżały ogromne bryły kamienne:

_Musieliśmy je rozbijać i ładować na wózki. Norma wynosiła 15 ton dziennie. Kiepskie jedzenie nie pomagało przy takiej pracy. Suchy chleb, kawa i rzadka zupa, a raz w tygodniu 10 dekagramów kiełbasy. Nie miałem więc wiele siły. Dodatkowy smalec mógłbym sobie kupić tylko w przypadku przekroczenia dziennej normy. Tymczasem olbrzymie kamienie nie dawały się łatwo rozbijać. Wkładałem całą siłę w uderzenia piętnastokilowym młotem, ale skutek był mizerny: trochę wapiennego pyłu. Załadowałem cztery wózki drobniejszych kamieni, a te wielkie leżały nietknięte. Byłem zmartwiony, do wypełnienia normy 15 ton było jeszcze bardzo daleko. Kiedy znowu bezskutecznie waliłem młotem w wielki kamień, podszedł do mnie atletycznie zbudowany facet o rudych włosach, który stwierdził sceptycznie: „Synu tutaj cię wszy zjedzą, jak będziesz tak robił”. „To niech pan spróbuje, jak jest pan taki mądry” – odrzekłem zirytowany. „Rąbałeś kiedyś drewno w lesie?” – zapytał. „Urodziłem się i wychowałem w lesie.” „No to w jaki sposób rąbałeś, żeby było lżej?”. „Drewno ma słoje i należy rąbać zgodnie z ich przebiegiem” – odpowiedziałem, nie mając pojęcia, do czego zmierza ta wymiana zdań. „Widzisz, kamień też ma swoje słoje. Przypatrz się tutaj”. Pochyliłem się i długo lustrowałem powierzchnię kamienia. Początkowo żadnego słoja nie widziałem, ale po chwili dostrzegłem cieniutką ciemniejszą nitkę na powierzchni głazu. „No widzisz, jest. Popatrz teraz, nie wezmę nawet rozmachu tyko opuszczę młot w to miejsce.” Opuścił ciężki młot i kamień rozpadł się na dwie części. „Teraz ty szukaj słoja”. „Tutaj chyba jest” – stwierdziłem zadowolony. „O widzisz, znalazłeś i teraz uderzaj. Wcale nie musisz robić takiego rozmachu, bo pourywasz sobie ręce”. Od tej pory zacząłem wykonywać normy.

Kiedy Tadeusz Gryglewicz zachorował, został skierowany do lżejszej pracy przy spuszczaniu wózków do podziemnego kamieniołomu. W obozie pracy w Piechcinie spędził łącznie dziewięć miesięcy. Wyrok dobiegł końca i można było wracać do Złocieńca.

Zaświadczenie o zwolnieniu z więzienia Tadeusza Gryglewicza

W 1991 r. na rozprawie rehabilitacyjnej w Szczecinie unieważniono wyroki, które spadły na członków WAP. Fakt ten umożliwił starania o odszkodowania, które zostały wypłacone. W wolnej Polsce przyszły też awanse oficerskie, tytuły Weteranów Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny i medale Pro Memoriał i Za Wolność i Niepodległość. Po czterdziestu latach przyszło więc zadośćuczynienie.

Bibliografia

  1. Palacz R. P., Pamiętać o peerelowskim gułagu, Tygodnik „Niedziela” edycja świdnicka 46/2008.
  2. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Szczecinie, wyrok w sprawie Sr-635/47.
  3. Wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Szczecinie, akta 27/50. Drawsko Pomorskie, 24 luty 1950 r.
  4. Wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Szczecinie, akta SR 28/50. Drawsko Pomorskie, 24 luty 1950 r.
  5. Akt oskarżenia z dnia 19 grudnia 1949 r. Drawsko Pomorskie.
  6. Postanowienie o umorzeniu śledztwa. IPN Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku, sygn. akt S 118/01/Zk, 15 luty 2002 r.
  7. Relacje ustne nagrane przez autora: Tadeusz Bosiacki, Tadeusz Gryglewicz, Teresa Leszczełowska, Weronika i Mieczysław Mazurowie, Krystyna Werner.

Zredagował: Kamil Janicki

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jarosław Leszczełowski
Historyk-amator, hobbystycznie bada historię regionalną Pojezierza Drawskiego. Autor czterech książek („Ostatnie stulecie Falkenburga”, „Drawsko Pomorskie. Pojezierze Drawskie zaklęte w starej widokówce”, „Złocieniec. Przygoda z historią”, „Od nazistowskiej twierdzy do polskich koszar”) i wielu artykułów w regionalnej prasie. Wydawca, współwłaściciel rodzinnej oficyny Aljar

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone