„Państwo i społeczeństwo. Szkice z historii religii, socjologii i polityki” (nr 1/2009) – recenzja i ocena

opublikowano: 2010-02-04 00:37
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Krakowska Akademia im. F. Modrzewskiego, mimo że istnieje od 10 lat, nie zdobyła dotąd szczególnej renomy jako placówka naukowa i badawcza, porównywalnej choćby z Akademią Humanistyczną w Pułtusku. Studenci innych krakowskich uczelni wciąż mają w zwyczaju prześmiewczo tłumaczyć dawną nazwę uczelni (Krakowska Szkoła Wyższa, KSW) jako: „Kup Sobie Wykształcenie”. Na ile takie podejście odpowiada rzeczywistości? Aby to sprawdzić, sięgnąłem po ostatni numer jednego z periodyków naukowych wydawanych przez Akademię.
REKLAMA
prasowy: Państwo i społeczeństwo
cena:
20 zł
Wydawca:
Oficyna Wydawnicza AFM (Krakowska Akademia im. Frycza Modrzewskiego), Księgarnia Akademicka
Rok wydania:
2009
Okładka:
miękka
Liczba stron:
206

„Państwo i społeczeństwo” to jedno z kilku czasopism Krakowskiej Akademii. Jego historia sięga niemal do momentu założenia uczelni, bowiem pierwszy numer ukazał się w 2001 roku. Początkowo periodyk był półrocznikiem, następnie kwartalnikiem. Ciężko powiedzieć jaki jest jego obecny status ‒ w numerze, który nadesłano do naszej redakcji „Państwo i społeczeństwo” wciąż jest określane jako kwartalnik, ale w 2009 roku poza numerem pierwszym nie ukazał się żaden kolejny. A przynajmniej żadnych informacji o nim nie można znaleźć na stronach uczelni, Księgarni Akademickiej czy Biblioteki Jagiellońskiej. Czyżby kryzys dopadł także Krakowską Akademię? Jeśli nawet, to po lekturze numeru 1/2009 „Państwa i społeczeństwa” jestem gotów stwierdzić, że zniknięcie czasopisma nie będzie szczególną stratną dla środowiska naukowego.

Podstawowe informacje

Jak czytamy we „Wprowadzeniu” prezentowany zbiór artykułów i recenzji odzwierciedla kierunki zainteresowań badawczych ich autorów oraz jest formą kwartalnego sprawozdania z życia naukowego Wydziału Politologii Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego (s. 3). Rzeczywiście niemal wszyscy autorzy są wykładowcami uczelni, choć nie tylko Wydziału Politologii. Dwóch ‒ Kamil Borkowski i Grzegorz Pawlikowski ‒ to doktoranci Akademii.

W tomie zamieszczono dziewięć artykułów oraz cztery recenzje. Tematyka, długość i charakter artykułów są bardzo różne. Większość dotyczy historii lub przynajmniej o nią zahacza. Jednolita jest epoka: wszystkie teksty, jak łatwo podejrzewać, licząc że ich autorami są politolodzy, dotyczą XX wieku, ew. końcówki wieku XIX. Dwa artykuły ‒ Lecha Nikolskiego i Jana Wiszniewskiego ‒ mają charakter czysto politologiczny i nie dotyczą historii, w związku z czym pominę je w tej recenzji.

Tom liczy 206 stron i kosztuje 20 zł, ale obecnie nie jest dostępny w sprzedaży na stronie Księgarni Akademickiej (w przeciwieństwie do wszystkich numerów z roku 2008). Jakość wydania jest raczej niska ‒ cieniutka okładka po jednokrotnej lekturze staje się kompletne wyświechtana, a tom zaczyna się rozklejać.

Historia emigracyjnej myśli politycznej po 1945 roku

Redaktor numeru, Stanisław Kilian, we wstępie stara się uporządkować ramy tematyczne. W tym celu podkreśla jedno z głównych zagadnień ubiegłorocznego „Państwa i społeczeństwa” ‒ historia polskiej myśli politycznej z naciskiem na działalność emigracji polskiej po 1945 roku. Zacznijmy od dwóch artykułów z tego zakresu.

Sam Kilian przygotował tekst Chiny w koncepcji „polityki polskiej” emigracyjnego Stronnictwa Narodowego. Artykuł jest o tyle interesujący, że przedstawia temat bardzo słabo znany. W zasadzie jest to szkic poświęcony poglądom jednej osoby ‒ prezesa emigracyjnego stronnictwa, Tadeusza Bieleckiego. W latach 60. sformułował on tezę, że wejście Chin w orbitę globalnej polityki niesie nadzieję zmiany sytuacji geopolitycznej na świecie, a pośrednio stwarza szansę dla kwestii polskiej (s. 91). Bielecki wierzył, że dzięki Chinom, być może sprzymierzonym z USA, Polska mogłaby uwolnić się spod dominacji rosyjskiej, za cenę akceptacji hegemonii chińskiej w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i stabilizacji (s. 96). Bielecki stwierdzał: spodziewam się obecnie dla naszej sprawy więcej od strony azjatyckiej i europejskiej niż amerykańskiej (s. 93). Nie zrażało go stanowcze odrzucanie przez przedstawicieli władz amerykańskich scenariusza, w którym gospodarcza współpraca z Chinami, dopiero co zawiązana za prezydentury Nixona, miałaby się rozwinąć w antyrosyjski sojusz militarny. Bielecki żył w istocie mrzonkami, ale paradoksy tego stylu myślenia politycznego i wynikające z tego niedojrzałe prognozy rozwoju sytuacji międzynarodowej spełniały funkcję wzmocnienia duchowego emigracji (s. 93). Co ciekawe niektóre elementy analiz Bieleckiego pojawiają sie także w dzisiejszych studiach politycznych ‒ w końcu jak nigdy żywy jest temat wejścia Chin do grona supermocarstw i kreacji nowego, wielobiegunowego systemu światowych potęg. Tyle tylko, że Bielecki o kilkadziesiąt lat za wcześnie przewidywał, że system bipolarny mógłby zostać uzupełniony o trzeciego gracza.

REKLAMA

Tekst Kiliana jest w mojej opinii najbardziej interesującym z zamieszczonych w zbiorze, choć pozytywnie odbieram także pracę Krzysztofa Grygajtisa pt. Twórcy programu politycznego paryskiej „Kultury”: przedstawiciele nurtu prometejskiego. Jest to w istocie zbiór biogramów kilku współpracowników Jerzego Giedroycia, których analizy polityczne zajęły poczesne miejsce w polskiej myśli politycznej (s. 56). W biogramach autor omawia przede wszystkim ich działalność publicystyczną i poglądy. Mamy tu Włodzimierza Bączkowskiego, Anatola Mühlsteina, Zbigniewa Brzezińskiego, Leopolda Ungera, Czesława Bieleckiego i Jerzego Pomianowskiego. Rozczarowuje nieco ogólność biogramów i brak nowych wniosków. W efekcie artykuł przyda się przede wszystkim nowicjuszom, którzy dopiero pragną się zaznajomić z kręgiem paryskiej „Kultury”. Wielka szkoda, że prof. Grygajtis nie położył nacisku na funkcję bibliograficzną tekstu. Np. w przypadku Pomianowskiego odnosi się niemal wyłącznie do dwóch jego książek, podczas gdy odwołanie się do innych publikacji i podanie ich adresów bibliograficznych w przypisach mogłoby mieć duże znaczenie dla młodych badaczy.

REKLAMA

Inne wartościowe artykuły

Interesujący jest artykuł Janusza Fałowskiego pt. Żydzi w parlamencie wiedeńskim ‒ z działalności poselskiej Emila Byka (1845-1906). Warto przypomnieć, że Fałowski jest także autorem książek na temat Żydów w parlamencie II Rzeczpospolitej: Mniejszość żydowska w parlamencie II Rzeczypospolitej (1922 – 1939) (Kraków 2006) oraz Posłowie żydowscy w Sejmie Ustawodawczym 1919 – 1922 (Częstochowa 2000). Tym razem przedstawił studium przypadku z nieco wcześniejszego okresu ‒ E. Byk należał do Żydów o poglądach asymilacyjnych, identyfikujących się z Polską. Działał w parlamencie galicyjskim, a następnie wiedeńskim. Wadą szkicu jest przede wszystkim ograniczona podstawa źródłowa. Przykładowo, autor pisze, że ówczesna prasa o orientacji syjonistycznej (s. 52) dokonywała negatywnej oceny jego działalności, ale podaje w przypisach artykułu tylko jedno galicyjskie czasopismo ‒ konserwatywny „Czas”.

Do wartościowych artykułów zaliczyłbym jeszcze bardzo krótki szkic Grzegorza Pawlikowskiego pt. Szkolnictwo ukraińskie w województwie lubelskim (1944-1946). Autor wyjaśnia, iż temat ten podjął, ponieważ najmniej znanym aspektem polityki narodowościowej władz polskich po 1944 roku wobec Ukraińców w ujęciu przedmiotowym jest zagadnienie szkolnictwa ukraińskiego, a terytorialnym województwo lubelskie (s. 131). Sytuacja Ukraińców na Lubelszczyźnie była znacznie trudniejsza niż w województwie rzeszowskim, gdzie sieć szkół odpowiadała charakterowi etnicznemu miejscowości. Tymczasem w województwie lubelskim dla 230-240 tysięcy Ukraińców utworzono zaledwie kilkanaście szkół. Tekst ma solidną podstawę źródłową, rozczarowuje natomiast swoją lakonicznością ‒ na pięciu stronach, co zrozumiałe, autor zdążył zaledwie zarysować temat.

I te, o których znacznie trudniej napisać dobre słowo...

Pozostałe trzy artykuły w zbiorze ‒ w mojej opinii ‒ reprezentują już znacznie niższy poziom. Jest to o tyle zaskakujące, że autorami dwóch są naukowcy z długim stażem i po habilitacji. W przypadku dr Danuty Waniek małą wartość tekstu można uznać za przykład częstego zjawiska. Krótko mówiąc: nie zawsze politolog potrafi wejść w buty historyka. Co jednak z dr. Kazimierzem Bankiem, który jest wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego i to w dziedzinie swojego artykułu?

REKLAMA

Zacznijmy od tekstu Pani Waniek, wpisującego się w główny temat numeru (historia myśli politycznej). Wykładowczyni Krakowskiej Akademii oraz profesor Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Warszawie przygotowała artykuł Ugrupowania polityczne a niepodległość. U źródeł polskiej państwowości w 1918 r. Już sam tytuł zaskakuje z dwóch względów: po pierwsze temat ten posiada niezwykle obszerną bibliografię, po drugie ‒ takie jego sformułowanie nadaje się raczej na książkę, niż artykuł w periodyku naukowym. Szczególnie, że nie jest to przegląd literatury, a tym bardziej studium wybranego przypadku. W istocie jest to rodzaj podręcznikowego wykład wydarzeń. Do jego sporządzenia autorkę sprowokowało zawłaszczenie historii przez prawą stronę sceny politycznej, która przyzwyczaiła się zwłaszcza do mitologizowania udziału swych politycznych protoplastów w staraniach o odrodzenie polskiej państwowości. W szczególności dotyczy to zamazywania roli i determinacji PPS w walce o niepodległość II Rzeczypospolitej oraz demokratycznego modelu państwa (s. 138). Powód dobry, jak każdy inny. Gorzej z realizacją. Jak już wspomniałem, temat ma bardzo bogatą literaturę ‒ sama liczba publikacji z okresu III RP idzie w setki. Tymczasem autorka opiera się na takich książkach, jak Historia Polski 1795-1918 A. Chwalby, Najnowsza historia polityczna Polski W. Pobóg-Malinowskiego czy Wielka historia Polski t. 8 A. Buszko. Pisanie artykułu w oparciu o podręczniki? Każde czasopismo ma swojej zasady, ale np. na „Histmagu” takiego tekstu byśmy nie przyjęli. Oczywiście w przypisach znajdziemy też kilka bardziej szczegółowych prac. Niektóre zaskakują prawie tak, jak wielokrotne cytowanie prof. Chwalby w odniesieniu do przeróżnych, odległych od jego specjalizacji tematów. Przykładowo przy fragmencie gdzie autorka stwierdza, że w swych wspomnieniach sam J. Piłsudski (s. 142) wspomniał, że ogniskiem polskiej myśli socjalistycznej były uniwersytety rosyjskie, przypis odnosi nas do... wspomnień L. Krzywickiego. Już pominę milczeniem liczne wzmianki w rodzaju „źródła informują, że”, gdzie brak jakiegokolwiek przypisu prowadzącego do jakichkolwiek źródeł.

Krótko mówiąc ‒ tekst o znikomej wartości. Naukowiec nie znajdzie w nim nic nowego, a student lepiej żeby sięgnął do podręczników przygotowanych przez specjalistów-historyków.

Na koniec ‒ dość kulawo o masonach

Na pewno lepiej od tekstu prof. Waniek wypada artykuł doktoranta, Kamila Borkowskiego pt. Aksjologiczne i prawne aspekty funkcjonowania wolnomularstwa wedle Kodeksu Prawa Kanonicznego i Kongregacji Nauki Wiary. W zasadzie mógłby się on nazywać znacznie prościej: Kościół Katolicki wobec wolnomularstwa od XVIII do XXI wieku. Szkic jest rzetelny i ‒ to podstawowa zaleta ‒ bardzo przejrzysty, ale zarazem nie wnosi do tematu nic nowego. Te same informacje znajdziemy w innych artykułach i książkach na temat wolnomularstwa. Sam Borkowski wymienia je zresztą w przypisach, od biedy można więc wykorzystać jego artykuł w roli przewodnika bibliograficznego. Ciekawostką w tekście jest opis działalności kardynała Ratzingera, obecnego papieża, względem masonerii. Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary odrzucał on stanowczo sugestie, jakoby w świetle nowego katechizmu, wprowadzonego w 1983 roku, członkostwo w organizacjach masońskich nie było potępiane (w katechizmie masoni nie pojawiają się z nazwy).

REKLAMA

Tekst można by uznać za po prostu przeciętny, gdyby nie kilka poważnych wpadek. Po pierwsze autor całkiem pomija (a można wręcz odnieść wrażenie, że ich nie zna) korzenie konfliktu na linii masoneria ‒ Kościół. O rewolucji francuskiej w tekście Pana Borkowskiego nie znajdziemy ani słowa. Zamiast tego czytamy: Wielu badaczy postrzega masonerię jako organizację ukrywającą pod płaszczykiem dziwacznych rytuałów i głoszonych oficjalnie szczytnych celów swoje prawdziwe oblicze szarej eminencji kontrolującej wszelkie dziedziny życia społecznego, politycznego, gospodarczego i kulturalnego. Według nich masoni, ponoszący odpowiedzialność za wszystkie przewroty i rewolucje, zmierzają do ustanowienia światowej republiki zarządzanej przez dyktat monopoli gospodarczych (...), za tolerancją religijną i synkretyzmem wyznaniowym wolnomularstwa ukrywać się ma natomiast bluźniercza doktryna lucyferiańska, która wypowiedziała wojnę chrześcijaństwu (s. 28). Nie ma tu żadnego przypisu i żadnych nazwisk. Panie Borkowski, czy aby na pewno można mówić o „wielu badaczach”? Słowo „badacz” sugeruje naukowca. A trudno mi uwierzyć, że rzesze poważnych naukowców wierzą w powyższe brednie. Prędzej należałoby napisać: „wielu zwolenników teorii spiskowych”. Podobne zdanie znajdziemy na samym końcu artykułu. Autor stwierdza tam, że rozłam w łonie Kościoła co do podejścia do masonerii według niektórych badaczy wskazuje na masońską infiltrację wysokich szczebli duchowieństwa katolickiego (s. 36). Tym razem autor funduje nam przypis, a w nim książki w rodzaju: W imieniu Boga. Śledztwo w sprawie zamordowania Jana Pawła I D. Yallopa, Nowy porządek świata ‒ odwieczny plan tajnych towarzystw W.T. Stilla, Rząd światowy. Globalizm, antykościół i superkościół P. Viriona, Nowy światowy ład M. Paradowskiego czy Nowotwory Watykanu H. Pająka. Na liście znajdziemy „pisarzy śledczych”, „demaskatorów tajemnic”, jednego nauczyciela języka polskiego i poetę oraz kontrowersyjnego księdza-nacjonalistę. O ile się nie mylę, żadna z tych osób nie jest historykiem a już tym bardziej nie posiada wyższego tytułu naukowego. Skąd więc słowo „badacze”? Czy „badaczem” jest każdy, kto ma coś do dodania od siebie w jakiejś sprawie?

REKLAMA

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Autor na wstępie (zaraz po powyższym cytacie na temat postrzegania masonerii przez „wielu badaczy”) stwierdza: Kościół katolicki wzbogaca powyższą opinię o pogląd, że (...) wolnomularstwo stanowi w swej istocie antykościół będący urzeczywistnieniem apokaliptycznej wizji Antychrysta. Z wielką chęcią zobaczyłbym współczesny dokument kościelny, w którym oficjalnie stawia się znak równości między Antychrystem i masonerią! Bo przecież zdanie, jak nic, napisano w czasie teraźniejszym. Dlaczego w takim razie w przypisie znajdziemy odniesienie do encykliki z 1829 roku?

I nie lepiej o świętych wojnach

Na koniec został nam jeszcze długi tekst dr. Banka, który otwiera recenzowany tom: Wojny religijne oraz postawy agresywne o podłożu religijnym. Autor postawił sobie za zadanie analizę (prezentację?) związków między religiami a wojną i postawami agresywnymi. Już jego założenia początkowe zaskakują (zdaniem autora jest rzeczą paradoksalną (s. 5), że wojna i religia idą w parze. Niby dlaczego?), a dalej jest tylko gorzej. Tekst nie wnosi, w mojej opinii, absolutnie nic nowego do tematu, nie ma też wartości analitycznej. Autor po prostu wymienia różne przykłady agresji na tle religijnym, nie próbując w żaden sposób dociekać jej przyczyn, realnych przesłanek, skali, źródeł fundamentalizmów, relacji władza-religia, problemu ewolucji religii i znaczenia istnienia bądź nie ośrodka centralnego itd. Artykuł jest, krótko mówiąc, wyliczanką. Do tego wyliczanką bardzo chaotyczną ‒ autor nie definiuje żadnych ram swojej pracy, po czym pisze o dosłownie wszystkim, od chińskiej sekty Falun Gong i zwalczaniu jej przez władze, przez liczbę współczesnych męczenników chrześcijańskich, po spór o budowę meczetu w Betlejem. Zapomina tylko podać fakty naprawdę ważne, np. wyjaśnić co rozumie pod pojęciem wojny religijnej/świętej wojny. W efekcie następujące zdanie po prostu nic nie znaczy: Znamiona świętej wojny mają też wydarzenia, jakie miały miejsce w sierpniu 1999 r. w Dagestanie (s. 17). Niestety tylko dr Banek wie, czym jego zdaniem są znamiona świętej wojny. Szkoda, że ani jeden raz autor nie próbuje zapytać: czy religia jest przyczyną czy tylko pretekstem?

REKLAMA

Pisze o tym w podsumowaniu, ale tylko w formie chwytliwego sloganu o ludziach mrocznych, pełnych wewnętrznej agresji i wrogości (s. 25). Pisze o działaniach junty w Birmie tak, jakby tamtejsi generałowie byli przywódcami religijnymi, a nie wojskowymi. Wspomina też, że Pervez Musharraf po przejęciu władzy w Pakistanie okazał się bardziej agresywny w sprawie Kaszmiru niż obalony premier (s. 19). Czy czasem autor nie pogubił się we własnym toku rozumowania? Sam zasugerował, że zamiana władzy z „religijnej” na „niereligijną” nie rozwiązuje problemów granicznych, a tym samym ‒ że niekoniecznie religia jest głównym lub jedynym czynnikiem w takich przypadkach.

Podobnie rzecz się ma w odniesieniu do Timoru Wschodniego. Autor stwierdza: Widać wyraźnie, jak ważny czynnik w tym konflikcie (...) stanowi podłoże religijne (s. 17). Może autor wyraźnie rzecz widzi, ale dlaczego nawet nie próbuje rozgraniczyć podłoża etnicznego i kulturowego od religijnego? Dlaczego nie wyjaśnia ich przenikania i współzależności? Identycznie ma się sprawa ze Sri Lanką i Tamilskimi Tygrysami. Dr Banek widzi tu wyłącznie czynnik religijny...

Godne pożałowania są uproszczone i nacechowane europocentryzmem, by nie powiedzieć dosadniej, poglądy autora na islam. Zdaniem Banka koncepcje politologów na temat czekającej nas globalnej wojny muzułmańsko-chrześcijańskiej (s. 13) wcale nie prezentują się nieprawdopodobnie. Dla niego religia muzułmańska to niemal religia terroru, bo jak stwierdza fakty są nieubłagane (s. 11). Jednym z faktów jest dla niego co następuje: O sile ruchów fundamentalistycznych w świecie arabskim świadczyć też może prosty fakt: R. H. Dekmejian w aneksie do książki „Islam in Revolution. Fundamentalism in the Arab World” wymienia i omawia blisko 100 (!) fundamentalistycznych organizacji muzułmańskich. I o co tyle hałasu? Autor straszy islamistami, podczas gdy np. liczba terrorystycznych i fundamentalistycznych organizacji żydowskich, proporcjonalnie do populacji, wcale nie jest mniejsza.

REKLAMA

Niektóre argumenty Banka dziwią w szczególności, bowiem ukazują zwyczajną nieznajomość faktów. Np. pisze on o wojnie religijnej na Bałkanach, której ogniskiem miałaby być m.in. muzułmańska Albania. Jakim cudem autor zapomniał, że Albania jest uważana za jedyny kraj, w którym powiodła się odgórna ateizacja (zob. Paul Mojzes, Albania: Religion Outlawed [w:] Religious Liberty in Eastern Europe and the USSR, New York 1992, s. 115-132) i w którym społeczeństwo niemal w całości odeszło od religii? Oczywiście pewne ożywienie religijne następowało w latach 90., ale jak można tak upraszczać sprawę i z kraju zateizowanego czynić wylęgarnię fundamentalistycznych terrorystów? Oczywiście dr Banek ma pełne prawo do swojego zdania ‒ rzetelność naukowa wymaga jednak przynajmniej odniesienia się do jednego z dominujących w debacie poglądów. W innym miejscu autor stwierdza, że współczesny fundamentalizm islamski i wynikający z niego agresywny terroryzm posiadają bardzo mocne i głębokie korzenie religijne. Przejawy terroryzmu można przecież dostrzec już w działalności muzułmańskiej sekty asasynów (s. 14). Już pomijam kontrowersyjność rozciągania terminu terroryzm na XI-XIII wiek. Przede wszystkim: jak badacz historii religii może głosić tak ograniczone sądy, wymieniając jedną sektę, ale pomijając wszystkie postępowe nurty islamu i wielką kulturową otwartość cywilizacji muzułmańskiej w średniowieczu? Kiedy pisze się „pod tezę”, zawsze można znaleźć argumenty. Ale przecież nie o to chodzi!

Uwag do artykułu Pana doktora miałbym jeszcze kilkadziesiąt, ale ta recenzja i tak jest już o wiele za długa. Dodam jeszcze tylko jedno pytanie retoryczne: ciekawe dlaczego wśród dziesiątek przykładów przemocy wynikającej z religii mamy te dotyczące muzułmanów, buddystów i hinduistów, ale autor niemal pomija „winy” chrześcijan?

A może okładka powinna być czerwona?

Tom wydany przez Krakowską Akademię im. Frycza Modrzewskiego zamknąłem z wyraźnym rozczarowaniem. Żaden artykuł mnie nie zachwycił, a trzy kompletnie mnie rozczarowały. Nawet najlepsze teksty wnoszą bardzo niewiele do debaty naukowej. I to chyba w pewnym stopniu świadczy o wkładzie w dorobek środowiska badaczy z krakowskiej prywatnej uczelni.

Słowem zakończenia jeszcze jedna refleksja. Zaskoczyło mnie, jak wyraźnie widać w tym politologicznym periodyku akcenty polityczne. Moim zdaniem zbyt wyraźnie, choć może mylę się, jako historyk a nie politolog. Dwóch autorów to politycy SLD (Krzysztof Janik i Lech Nikolski). Pierwszy z nich w recenzji swego autorstwa pisze w podsumowaniu o bezzasadności lustracji, a drugi analizuje stan systemu samorządowego w Polsce. Swoistym postulatem politycznym jest też tekst Danuty Waniek mający na celu „odbicie” historii z rąk zawłaszczającej ją prawicy. Nawet redaktor naczelny czasopisma to postać polityczna ‒ kojarzony z SLD, choć bezpartyjny, prezydent Krakowa Jacek Majchrowski.

Nie wiem czy jest planowany kolejny numer „Państwa i społeczeństwa”. Wiem natomiast, że naukowy poziom tego periodyku nie zachęca mnie by ponownie po niego sięgnąć.

Zobacz też

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Kamil Janicki
Historyk, były redaktor naczelny „Histmag.org” (lipiec 2008 – maj 2010), obecnie prowadzi biuro tłumaczeń, usług wydawniczych i internetowych. Zawodowo zajmuje się książką historyczną, a także publicystyką historyczną. Jest redaktorem i tłumaczem kilkudziesięciu książek, głównym autorem i redaktorem naukowym książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009) a także autorem około 700 artykułów – dziennikarskich, popularnonaukowych i naukowych, publikowanych zarówno w internecie, jak i drukiem (również za granicą).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone