Janusz A. Majcherek: Niech Polska wreszcie cieszy

opublikowano: 2010-11-10 10:08
wolna licencja
poleć artykuł:
O patriotyzmie, Polsce i dlaczego Polska męczy - z prof. Januszem A. Majcherkiem, filozofem i politologiem rozmawiają w imieniu portalu Histmag.org Agnieszka Rozner i Łukasz Grzesiczak.
REKLAMA

Histmag.org: Jak najogólniej opisać cnotę patriotyzmu?

Prof. Janusz A. Majcherek: Ja trzymam się źródłosłowu i uważam, że w tym przypadku trafnie oddaje on istotę rzeczy: patriotyzm to przywiązanie do ojczyzny (łac. patria). Można go nazwać miłością do ojczyzny, to jednak najwyższy diapazon tego pojęcia i odmiana patriotyzmu. Nie każdy jest zdolny kochać, a ponadto miłość to uczucie, zatem trudno je wywołać i trwale utrzymać. Wystarczy więc lojalność. Ale muszę zaznaczyć, że nie bardzo wierzę w istnienie cnót jako takich, zatem patriotyzm nie tyle rozumiem jako cnotę, ile jako postawę. Większy problem jest z pojęciem „ojczyzny”, bo jest ono wieloznaczne i wielowymiarowe. Uważam więc patriotyzm za uczucie czy postawę o różnych wymiarach i odmianach, ze względu na obiekt, ku któremu jest kierowany. Patriotyzm lokalny to też patriotyzm, bo mała ojczyzna to też ojczyzna.

HM: Na czym może się zasadzać – by odwołać się do terminu, którego użył kiedyś Wojciech Sadurski – patriotyzm w dobrych czasach?

JAM: Wyświechtany frazes głosi, że w czasach trudnych patriotyzm wymaga poświęcenia życia, a w czasach dobrych – pracy i płacenia podatków. W patriotyzmie jest jednak obecny aspekt miłosny, a miłość polega na pragnieniu, by kochanemu było z nami dobrze. Słynne i nadużywane czasami wezwanie Kennedy’ego, by nie pytać, co ojczyzna (w jego ujęciu – Ameryka) może dla ciebie zrobić, lecz co ty możesz zrobić dla ojczyzny, trafnie odzwierciedla ten aspekt. Patriotyzm czasów dobrych jest swego rodzaju nadwyżką, naddatkiem, superadditum, ponad odpowiedzialną troskę o siebie samego i wysiłek ponoszony dla siebie samego, tym, co robimy ponad wypełnianie zwykłych codziennych obowiązków. W czasach dobrych najlepiej znajduje wyraz w formule społeczeństwa obywatelskiego, które działa także – czy zwłaszcza – na poziomie lokalnym, a więc urzeczywistnia lokalną odmianę patriotyzmu, patriotyzm lokalny, patriotyzm małych ojczyzn. I to w czasach dobrych już jest dużo, bowiem troska o całość ojczyzny na co dzień przerasta możliwości zwykłego obywatela. Nie bardzo wiem, co mógłbym zrobić dla Szczecina czy Olsztyna i ich mieszkańców oraz jak miałbym to uczynić, ale mam kilka pomysłów dla Krakowa, popieram parę cudzych i staram się w ich realizacji dopomóc. Dlatego wybory samorządowe są tak istotne, bowiem temu sprzyjają. Lokalni patrioci to jedna z cenniejszych kategorii obywateli.

REKLAMA

HM: Czy idea poszanowania szeroko pojętej patrii ma jeszcze zastosowanie w spluralizowanych wielokulturowych społeczeństwach krajów europejskich, które po części zrzekły się swojej suwerenności na rzecz Unii Europejskiej?

JAM: Tak, podobnie jak idea patriotyzmu lokalnego w państwie. Stara stoicka wykładnia sytuowała człowieka w koncentrycznym kręgu wspólnot różnego zasięgu, począwszy od sąsiedzkiego, przez lokalny, państwowy, a na ogólnoludzkim (ludzkości) kończąc. To dobra interpretacja sytuacji człowieka we wszelkich wspólnotach. Ta europejska tworzy jeden z owych koncentrycznie ułożonych kręgów, ale nie eliminuje państwowego. Można być lojalnym Ślązakiem, Polakiem i Europejczykiem. Właśnie to stoicy nazywali kosmopolityzmem, a nie brak jakiejkolwiek lojalności czy przynależności, jak to się czasem dziś rozumie. Kosmopolita nie musi więc być wykorzenionym i wyalienowanym człowiekiem znikąd. Kaszub czy góral może być dobrym Polakiem, a Polak czy Niemiec dobrym Europejczykiem.

HM: Czy kosmopolityczny liberał zamieszkujący jedną z europejskich metropolii może być patriotą?

JAM: Oczywiście, choćby właśnie patriotą lokalnym, kochającym tę metropolię, w której żyje. Większość nowojorczyków kocha swoje miasto, ale czuje więź ze wspólnotami etnicznymi czy kulturowymi, które je zamieszkują. Mieszkaniec wielokulturowej metropolii powinien jednak zdawać sobie sprawę, że jest ona położona wewnątrz jakiegoś regionu, otoczona przez niego i związana z nim. Żadna metropolia nie jest samoistna i samowystarczalna, nawet Hongkong. Właśnie wielkie metropolie są bardziej otwarte na zewnętrzne otoczenie niż małe, ciasne, zamknięte wspólnoty – wiejskie czy małomiasteczkowe. Ich patriotyzm jest bardziej otwarty, w rozumieniu nawiązującym do pojęcia „społeczeństwa otwartego” Karla Poppera.

REKLAMA

HM: W krajach Zachodu hucznie obchodzi się święta narodowe, mają one jednak, jak się wydaje, nieco inny wymiar niż te rodzime. Czy w suwerennym, demokratycznym państwie istnieje potrzeba celebracji rocznicy dnia uzyskania niepodległości? Jaki inny wymiar, poza okazją do wątpliwej jakości przeglądu narodowych mitów, mogłoby zyskać to święto w naszym kraju?

JAM: Istotna różnica polega na tym, że w krajach zachodnich święta narodowe są obchodzone jako dni radosne i stwarzające okazję do zabawy, a u nas jako ponure i będące okazją do żałobnej celebry. Program typowych obchodów święta narodowego w Polsce obejmuje spotkania w kryptach, składanie wieńców na grobach, apele poległych, palenie zniczy itd. Od wielu lat już się na to zwraca uwagę, postuluje zmiany i niewiele z tego wynika. Jan Jakub Rousseau, skądinąd autor „Uwag o rządzie polskim”, wskazał (w „Liście o widowiskach”) na integracyjną rolę, jaką dla wspólnoty politycznej pełnią zabawy, capstrzyki, festyny i inne wesołe formy celebrowania świąt. Święto państwowe powinno się kojarzyć z radością, zabawą i w ogóle samymi przyjemnościami, aby i państwo w takich pozytywnych i miłych konotacjach osadzić. Z tego, że żyjemy w jakiejś wspólnocie, powinniśmy czerpać radość, satysfakcję i dumę, a nie boleść, cierpienie i strach. Uważam, że nawet nadmiar refleksji nie jest przy takich okazjach potrzebny, sama beztroska zabawa i radość są pozytywne i wystarczające. Obchody zaczynające się od złożenia kwiatów w kryptach i wieńców na grobach nieznanego żołnierza, a kończące się apelem poległych nie przyciągną i nie wciągną rozentuzjazmowanych obywateli.

HM: Jak polemizować z rozbudowaną ideą narodową, której rozpowszechnianie skutkuje mnożeniem się postaw ksenofobicznych, by nie powiedzieć kołtuńskich? Czy istnieją argumenty mogące zamknąć usta tym, którzy nieustannie podnoszą kwestie degeneracji narodu i zaszczucia jego „prawdziwych” przedstawicieli?

JAM: Ma to związek z fundamentalną pomyłką, mylącą patriotyzm, czyli miłość, lojalność czy choćby tylko szacunek do ojczyzny, z oddaniem, poświęceniem bądź tylko przywiązaniem do narodu. Stąd patriotyzm przeradza się w nacjonalizm, co jest równie częste, jak niebezpieczne. Państwo i naród to dwie osobne kategorie. Ojczyzna to współcześnie (przynajmniej w Europie) na ogół państwo narodowe, jest ona jednak czymś innym niż naród, jest wspólnotą polityczną, a nie etniczną. Jeśli autentycznie kocham ojczyznę i dobrze jej życzę, nie będę miał nic przeciwko temu, żeby poświęcali się czy choćby tylko pracowali dla niej ludzie niebędący tej samej co ja narodowości. Jeśli więc w moim kraju mieszkają lub przyjeżdżają do niego cudzoziemcy, by tu ciężko pracować (często przecież bezpośrednio dla mnie samego lub moich współobywateli, budując nam domy, sprzątając je, opiekując się naszymi starymi rodzicami czy małymi dziećmi itp.), to czemu miałbym być temu przeciwny? Jednak istnieje realny problem, wynikający stąd, że niektórzy gotowi są przyjeżdżać do mojego kraju (a jeszcze częściej do tych bogatszych) nie po to aby pracować i w ten sposób pomnażać jego bogactwo, lecz aby czerpać z bogactwa wytworzonego przez innych. Nie można na to przymykać oczu, zwłaszcza jeśli ich niechęć do pracy, a skłonność do czerpania z dobrobytu przez innych wypracowanego mają podłoże kulturowe, wynikają z kulturowo uwarunkowanej niechęci do pracy w ogóle – pracy dla innych (usługiwania innym) – albo ciężkiej, hańbiącej itp. Ksenofobia wyrastająca z prymitywnie, biologicznie czy rasowo rozumianej przynależności etnicznej jest niedopuszczalna i powinna być przez państwo zwalczana, lecz sprzeciw wobec kulturowo uwarunkowanej abnegacji czy tym bardziej pasożytnictwa – na dodatek powiązanych z nielojalnością lub wręcz wrogością do wspólnoty politycznej (państwowej), w której się żyje – ma niekiedy uzasadnione podstawy. Nie powinniśmy udawać, że Cyganie czy muzułmanie mieszkający w Europie takich problemów nie stwarzają, bo wówczas tylko zamiatamy problem pod dywan, a nie rozwiązujemy go. Przy najbliższej okazji wróci ze zdwojoną siłą. Zaznaczam: uprzedzenia lub choćby tylko zastrzeżenia formułowane wobec innych na podstawie ich rasy albo religii, a nawet całej kultury czy przynależności etnicznej, są niedopuszczalnym stosowaniem zasady zbiorowej odpowiedzialności. Ale udawanie, że nie dostrzegamy, iż terroryści atakujący naszą cywilizację to niemal wyłącznie Arabowie i muzułmanie, może prowadzić do rozciągania obawy i niechęci na Bogu ducha winnych Wietnamczyków czy Hindusów, a więc rozszerzać postawy ksenofobiczne, a nie zapobiegać im czy je osłabiać.

REKLAMA

HM: Głębokie antagonizmy ujawniające się z dość osobliwym natężeniem w ostatnim czasie na polskiej scenie politycznej każą obawiać się obchodów 11 listopada i kuriozów, jakich świadkami możemy być po raz kolejny. Czy jesteśmy póki co skazani na eskalację tego rodzaju zachowań?

REKLAMA

JAM: Patriotyzm jest pospolicie przerabiany na narzędzie do zwalczania, a nawet prześladowania przeciwników politycznych, którym się jego brak lub niedostatek zarzuca. To podobnie jak z moralnością – jeśli chce się pognębić politycznego przeciwnika, zarzuca mu się, że jest moralnie niegodny sprawowania funkcji politycznych, moralnie skompromitowany, moralnie odpowiedzialny za jakieś uchybienia itd. Podobnie jak walka polityczna jest wówczas ustawiona w kategoriach walki dobra ze złem, co wyraźnie wskazuje, po czyjej stronie należy się opowiedzieć, tak w przypadku wykorzystania patriotyzmu w tym celu jest ona interpretowana jako walka patriotów z renegatami. Jest taka trafna sentencja (podobno Samuela Johnsona) mówiąca, że patriotyzm bywa ostatnim schronieniem łajdaków. Już nieraz się do niej z przekonaniem odwoływałem i czynię to ponownie. Nie ma jednej formuły patriotyzmu, każdy może kochać i szanować ojczyznę oraz poświęcać się lub choćby tylko pracować dla niej w różny sposób. Poszanowanie tych różnic uchroniłoby nas od wielu niesnasek, konfliktów czy antagonizmów. Ale jeśli ktoś na ich podsycaniu buduje swoją strategię polityczną, to apelowanie do jego poczucia życzliwości czy wyrozumiałości wobec innych form patriotyzmu raczej nie odniesie skutku.

REKLAMA

HM: Jürgen Habermas sformułował jakiś czas temu pojęcie „patriotyzmu konstytucyjnego”, skupionego nie tyle na etnicznej idei narodu, ile na uniwersalnej płaszczyźnie poszanowania wspólnych obywatelskich praw i obowiązków. Czy tak pojęty patriotyzm mógłby stać się odpowiedzią na istotną potrzebę zagospodarowania nagromadzonych uczuć narodowych?

JAM: Niestety, jest to konstrukcja nieco zbyt wyrozumowana, too sophisticated, jak mówią Amerykanie. Znajomość, rozumienie konstytucji i jej poszanowanie to jednak oczekiwanie zbyt wygórowane w stosunku do większości zwykłych obywateli. Ja bardziej wierzę w uczucia, a patriotyzm to właśnie uczucie – miłość czy choćby tylko życzliwość, albo przynajmniej sympatia. Istnieje w teorii demokracji nurt interpretacyjny, który ujmuje ją jako system zarządzania uczuciami, ich organizowania, kanalizowania i pożytkowania – jego wyrazem jest np. książka Philippe’a Brauda pod zachęcającym tytułem „Rozkosze demokracji”. Ja sympatyzuję z tym nurtem i tą wykładnią, na ogół lekceważoną lub nawet zwalczaną przez politologów, bo uczucia są zbyt nieuchwytne, kapryśne, trudno mierzalne. Ponadto są ambiwalentne, bo wśród nich jest i nienawiść. Ale przecież istnienie nienawiści nie powinno budzić podejrzeń co do miłości, tylko dlatego że to też uczucie. Chodzi o to, aby uczucia negatywne zastępować pozytywnymi, nienawiść – miłością, niechęć – życzliwością, zawiść – sympatią. Życie w demokratycznym państwie powinno nam naprawdę dostarczać radości, przyjemności, a nawet rozkoszy. Krzysztof Varga użył kiedyś takiego powiedzonka „Polska męczy”, które niestety trafnie oddaje sposób przeżywania i doznawania polskości przez wielu obywateli. Chciałbym móc użyć z przekonaniem sformułowania „Polska cieszy” i mam nadzieję, że doczekam czasów, gdy nie będzie ono odrzucane z kpiną i sarkazmem. Bardziej w to wierzę niż w nieco wydumany patriotyzm konstytucyjny.

11 listopada 2010:

Korekta: Bożena Pierga

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Łukasz Grzesiczak
Łukasz Grzesiczak – rocznik 1981. Absolwent filozofii UJ, próbuje skończyć bohemistykę na UJ. Przygotowuje doktorat o Europie Środkowej w Instytucie Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Pracował jako piarowiec kultury, asystent senatora oraz wydawca on-line w portalu społecznościowym. Czechofil, dziennikarz, recenzent kulturalny – obecnie współpracuje m.in. z tygodnikiem „Przegląd”, czeskim magazynem „Listy”, „Nową Europą Wschodnią”, „Witryną czasopism” i portalem „polis.edu.pl”. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Newsweeku”, „GW”, „Dzienniku Zachodnim”, „Twórczości” i „Lampie”. Jego proza ukazywała się na łamach „Pograniczy”. Tłumaczy z języka czeskiego i słowackiego. Uwielbia kawę, domino, Milana Kunderę i The Clash. Bloguje na http://kostelec.blox.pl

Wszystkie teksty autora
Agnieszka Rozner
Politolog, filozof, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, doktorantka na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone