Alexis Jenni – „Francuska sztuka wojny” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-01-23 11:58
wolna licencja
poleć artykuł:
Miłość bywa często przyrównywana do wojny. Pierwsza z tych dwóch dziedzin stereotypowo przypisywana jest Francuzom. Książka Alexisa Jenniego „Francuska sztuka wojny” pokazuje, że i druga z nich nie jest obca temu narodowi.
REKLAMA
Alexis Jenni
Francuska sztuka wojny
nasza ocena:
4/10
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Sonia Draga
Rok wydania:
2013
Liczba stron:
544
Format:
15 x 21 cm
ISBN:
978-83-7508-721-5

„Francuska sztuka wojny” to nowość na polskim rynku wydawniczym – ale tylko na polskim. Z powodzeniem debiutowała na francuskim w roku 2011, otrzymując praktycznie „z marszu” jedną z ważniejszych nagród literackich we Francji – Nagrodę Goncourtów. Została ponadto odnotowana przez wiele mediów europejskich i światowych. W moim odczuciu atmosfera towarzysząca publikacji tej książki związana jest z procesem rozliczania się mocarstw zachodnioeuropejskich ze spadkiem po kolonialnej przeszłości. Autor skupia się bowiem na historii wciąż żywej i budzącej kontrowersje nad Sekwaną.

Alexis Jenni podszedł do tematu w dość nowatorski sposób. W tym wypadku nie ma mowy o pracy chociażby popularnonaukowej, tudzież reportażu. Czytelnik, któremu przyjdzie sięgnąć po produkt Soni Dragi (polskiego wydawcy), otrzymuje ponad pięciusetstronicową powieść. Konstrukcja książki nawiązuje do czegoś w rodzaju wspomnień wojennych. Młody, dość typowy (taki przynajmniej wydał się mnie) Francuz praktycznie przez przypadek – przy poszukiwaniu pracy – spotyka weterana wojen kolonialnych, jakie toczyła Republika po 1945 roku, czyli konfliktów w Indochinach i Algierii. Coś, co początkowo miało być zwyczajną pracą, zresztą tymczasową, szybko przeistacza się w najnowszą historię polityczną i militarną Francji, zresztą bardzo krytyczną.

Można powiedzieć, że „Francuska sztuka wojny” jest książką gadaną. Stary weteran opowiada, opowiada i opowiada, czasem dopytywany co nie co przez swojego współrozmówcę. Nie jest jednak cenzorem dla swej historii. Pokazuje prawdę brutalną, bez żadnych ubarwień, bez patosu. Wojny kolonialne i krach Imperium Francuskiego został tu odmalowany bardzo dosadnie.

W tym miejscu ciekawi mnie jedna rzecz. Z czego korzystał autor przy pisaniu swej debiutanckiej powieści? Z jakich materiałów źródłowych? Z jakich książek, a może czyich wspomnień? Informacji na ten temat polskie wydanie nie zawiera, w postaci chociażby wstępu czy posłowia. Internet także nie pomógł mi znaleźć odpowiedzi na te pytania. Nie chcę bynajmniej zarzucać tu autorowi ubarwiania czy przekłamania historii. Ogólny obraz wojen jest w gruncie rzeczy zawsze taki sam. Morderstwa, rabunki i gwałty są chlebem powszechnym tej femme fatale, przez którą miliony traciły i będą tracić życie. Stąd nie bardzo rozumiem też robienia z tego jakiejś nadzwyczajności. Czy nie było innych równie krwawych konfliktów? Armia francuska na przestrzeni dziejów była bez skazy, rycerska? Napoleon maszerował na Moskwę, utrzymując praworządność i dyscyplinę w szeregach swych wojsk? Siepacze Joanny d’Arc nie rabowali i nie mordowali bezbronnych?

REKLAMA

Opinia publiczna zachwyciła się tym swoistym roznegliżowaniem prawdy o Imperium, ale powiedzieć trzeba szczerze, że był to efekt wcześniejszego tej prawdy zakłamywania. Społeczeństwo francuskie po prostu dojrzało do powiedzenia sobie wprost tych wszystkich okropności, a książka poruszająca tę tematykę na tym zyskała, trafiając jednocześnie w moment, w którym na rynku dostrzec można popyt na takie właśnie treści.

Powieść napisana została stylem prawdziwie epickim – niestety nie w dobrym znaczeniu tego słowa. Autor faktycznie skrupulatnie odmalowuje obraz upadającego Imperium we wspomnieniach starego żołnierza, zresztą w bardzo filmowy sposób. Niepotrzebnie sili się przy tym na swoisty patos, nieco paradoksalnie zresztą brzmiący przy bardzo krytycznej przecież wymowie tej książki.

Mnie „Francuska sztuka wojny” nie zachwyciła. Problem bilansu imperiów kolonialnych został tu zdecydowanie spłycony, przedstawiony w bardzo jednostronny sposób. Ponadto zostało poczynione to dość siermiężnym stylem. Czytelnikowi zainteresowanemu ogólnie procesem upadku mocarstw kolonialnych poleciłbym raczej „Imperium” Nialla Fergusona lub bardziej krytyczną pracę Adama Hochschilda „Duch króla Leopolda”. Obie są według mnie bogatsze w treść i napisane przystępnym językiem.

Z przykrością muszę stwierdzić, że nie bardzo nawet wiem, komu polecić tę książkę. Ewentualnie mogę zachęcić do niej osoby, które wcześniej już interesowały się tematyką upadku mocarstw europejskich – bardziej jednak w celu zapoznania się ze swoistym sposobem patrzenia nań przez współczesnych pisarzy, niż w poszukiwaniu jakiegoś rewolucyjnego novum w tym temacie.

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jakub Dorosz-Kruczyński
Uczeń klasy maturalnej XXVII LO im. Tadeusza Czackiego w Warszawie, finalista XXXIX Olimpiady Historycznej ze specjalizacją XX wiek. Miłośnik kotów, książek, kobiet i kolei (litery „k” w ogóle). Interesuje się historią (sic!), polityką, literaturą wszelaką.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone