Andrzej Chwalba, Wojciech Harpula – „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?” – recenzja i ocena
Andrzej Chwalba, Wojciech Harpula – „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?” – recenzja i ocena
Trzeba przyznać, że nie maleje moda na prezentowanie historii „ludowej”, a więc z perspektywy chłopów, robotników, mieszczan itd. Problem w tym, że dzieje warstw niższych są ukazane na podstawie ucisku, opresji czy pańszczyzny. Tego typu książki są często zideologizowane i pisane pod tezę. Dlatego Andrzej Chwalba i Wojciech Harpula zdecydowali się nie tylko na przedstawienie losów mieszkańców wsi w skali makro, ale przede wszystkim opisania „chłopskiego mikroświata” z ich obyczajami, sposobem myślenia, postrzegania rzeczywistości – od zarania państwowości do początków XXI wieku.
Na całość lektury składają się dwadzieścia cztery hasła, które są szczegółowym wglądem w dzieje chłopskie. Skąd się wzięły charakterystyczne podziały społeczne i czy na pewno ci, którzy uważali się za szlachtę w czasie zaborów, byli nią w rzeczywistości? Z pomocą przychodzą autorzy recenzowanej publikacji. Od pierwszych stron zauważymy, że polskim panom nie zależało na poprawie losu mieszkańców wsi. Blokowali jakiekolwiek próby upowszechnienia edukacji, gdyż chłop żyjący w ciemnocie był łatwiejszy do kontrolowania, jak piszą autorzy „Chama i pana”. Ponadto wyedukowani chłopi mogli stać się w przyszłości orężem antypańskim, więc nie było w ich interesie, aby masy uczyły się i dostąpiły awansu społecznego. Zresztą wśród samego chłopstwa również panował opór przed oświatą: Mój ojciec się nie uczył, to i ja nie muszę; chłopska rzecz: pług, cepy i radło, a nie obiecało (abecadło); tych szkół to nic dobrego nie wyjdzie, jeno rozpusta i chłopczysko pójdzie na nic, zmarnuje się i tyle – powtarzano od jednej do drugiej wsi. Oprócz tego Chwalba i Harpula obalają mit kaganka oświaty niesionego przez inteligencję dla uciemiężonego ludu.
Im szybciej Europa Zachodnia się cywilizowała, tym bardziej postęp na ziemiach polskich szedł w odwrotnym kierunku. Mianowicie w 1772 roku Jean-Jacques Rousseau trafnie scharakteryzował stosunki społeczne w Rzeczypospolitej: Naród polski składa się z trzech stanów: szlachty, która jest wszystkim; mieszczan, którzy są niczym; chłopów, którzy są więcej niż niczym. Jeśli ktoś myśli, że było inaczej, to lektura „Chama i pana”, szybko wyprowadzi z tego błędu. Najoczywistszym przykładem stosunków pańsko-chłopskich była kultury przemocy, którą doświadczały rzesze chłopów z pokolenia na pokolenie. Karanie i bicie było na porządku dziennym: Chłop nie robi z dobrej woli bez chłosty i groźby, niczego nie wykonuje porządnie i tylko pod groźbą kary przyspiesza pracę, gdy kary ustaną, i on ustaje – pisał poeta Sebastian Klonowic. Natomiast Andrzej Frycz-Modrzewski podkreślał: Jeśli kara ma przynieść oczekiwane skutki, musi być uznana za normę. Kara miała utrzymywać poddanych w nieustannym strachu, bo gdy przestaną się bać, mogą zwrócić się przeciwko panu. Jeśli nie bijesz swoich poddanych, to oni pobiją ciebie – przeczytamy na kartach książki.
Chłopa porównywano do bitego psa, ponieważ pies jest posłuszny dopiero wtedy, gdy jest bity. Dzięki temu łasi się i pokornieje. Jeszcze dalej poszedł myśliciel epoki stanisławowskiej, Franciszek Salezy Jezierski pisząc, że chłop niczym się od bydląt nie różni. A skoro uważano, że chłopi to zwierzęta, to musieli mieć inne niż ich panowie mózg, serce, układ pokarmowy, kości czaszki. Byli nawet i tacy, co twierdzili, iż status pana jest następstwem obecności złota w organizmie, gdyż u chłopa można znaleźć jedynie żelazo i miedź. Takich poglądów ze strony „jaśnie oświeconych” pada w książce więcej. Myślano, że ciąża szlachcianek mogła trwać nawet do dwunastu miesięcy, a z tego względu, iż panie od chłopek, rodziły dzieci wyposażone w inne przymioty ciała i ducha. Pan mógł chłopu zrobić krzywdę, a chłopu nie wolno było nawet musnąć „pańskiego odzienia”.
Do historii przeszedł incydent, gdy wielmożny pan wracając z suto zakrapianej imprezy, wpadł do stawu. Jeden z chłopów wyjął niedoszłego topielca z wody. Pan za uratowanie życia, kazał wypłacić nagrodę, ale również skazał na chłostę biedka za to, że miał czelność złapania za „pańskie kudły”. Jeszcze inną ciekawostką był nakaz, że chłop musiał pić tylko w lokalu swojego pana i wyłącznie jego trunki. Złamanie tej reguły mogło zakończyć się chłostą. Mało tego, panowie określali ceny trunków i wyznaczali – ile chłop musi wypić alkoholu w ciągu roku. Nazywano to narzutem. Jeśli włościanin nie zrealizował planu, to ludzie pana przynosili „gorzałę” do jego chaty, a następnie rozlewali alkohol na podłogę i kazali podatek zapłacić. Brak wyegzekwowanej kwoty, oznaczał tradycyjnie chłostę. Morał z tego był taki: Czy chłop chciał, czy nie chciał pić – pić musiał. Szacuje się, że w XVII-XVIII wieku średnio wypijano 5-6 litrów wódki (miała wtedy maksymalnie 20–25%), czyli jakieś 2 litry czystego spirytusu.
Takich anegdot wzbogacających książkę Andrzeja Chwalby i Wojciech Harpuli jest całe mnóstwo. A to tylko zaledwie część problemów, z jakimi chłopi musieli się zmagać. Najpoważniejszym z nich była pańszczyzna będąca symbolem zniewolenia. Autorzy wyjaśniają przy tym, dlaczego chłopstwo darzyło carat szacunkiem, a polską szlachtę oraz całą inteligencję walczącą o wyzwolenie spod zaborów, uważało za wrogów. Po prostu autorami zmiany dla 80% społeczności polskiej, którą było uwłaszczenie chłopów, nie byli Polacy, a właśnie Aleksander II i Dmitrij Milutin. Dzięki temu Romanowowie potrafili zyskać lojalność polskiego chłopstwa w stopniu większym niż polskie elity.
Oczywiście pod tym wszystkim kryła się nie tylko chęć nadania chłopom upragnionego skrawka ziemi, ale przede wszystkim antagonizowania ludności na polskich ziemiach. Jeśli więc panowie walczyli o obalenie dobrego rosyjskiego władcy i przywrócenie dawnego państwa, to chłopi nie mieli w tym żadnego interesu, aby ich wspierać, bo nigdy od nich niczego nie otrzymali. Nie wierzyli w dobre intencje powstańców listopadowych, styczniowych, socjalistów, narodowców czy działaczy ruchu ludowego. Skoro nie ufali sąsiadowi zza miedzy, to dlaczego mieli ufać wykształconym chłopom? W związku z tym, chłopstwo nie identyfikowało z polskością, ponieważ utożsamiało ją z pańskością. W rezultacie przez większość XIX wieku byli obojętni na sprawy narodowe i jak słusznie zauważają autorzy, chłopi byli antypolscy, gdyż byli antyszlacheccy.
Ogromną wartość książki stanowi wyjaśnienie pojęć, które współcześnie mają zdecydowanie inne znaczenie, niż dwieście czy trzysta lat temu – „byle do wiosny”, „na saksy”, „ciota”, „szabesgoj”, „gwałt”, „darmocha”, „bandosi”. Zostają nam przypomniane mało znane fakty z życia chłopskich bohaterów i figur, jak Michał Drzymała, Bartosz Głowacki, Jakub Szela. Czytając publikację wydaną przez Wydawnictwo Literackie łatwiej zrozumiemy dzieła filmowe, których akcja dzieje się na polskiej prowincji jak np. „Znachor”, „Chłopi”, „Sami swoi”, czy „Konopielka”. Gdy niektórzy chłopi wprowadzali płodozmian, kosę zamiast sierpa, żelazny pług zamiast drewnianej sochy – śmiano się z nich. Kiedy gospodarz wieszał w domu firanki czy kładł drewnianą podłogę albo kupował zegarek – cała wieś z niego szydziła. A później i tak znajdowali naśladowców, tylko to wszystko wymagało czasu.
Słynne spory o miedzę, o krowi ogon, który pojawił się na pastwisku sąsiada, o gruszę, której owoce spadały na drugą stronę płotu, o konia, który wszedł na łąkę sąsiada – czy to nie brzmi znajomo? Tego typu konflikty były codziennością mieszkańców wsi, a nie tylko pretekstem do konstruowania konfliktu w literaturze i kinematografii.
Podczas lektury Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli nasuwać się będzie wiele pytań. Dlaczego ludzie wywodzący się z niższych sfer społecznych, którzy osiągnęli sukces, wstydzą się swoich wiejskich korzeni? Czemu wielu przedstawicieli ze świata polskich elit intelektualnych, jawiących się jako otwarci, tolerancyjni, empatyczni – gardzą tak zwanym „ciemnogrodem”, wywodzącym się ze wsi. Powodów jest wiele i książka „Cham i pan” może przynieść odpowiedzi, które trafią nie raz w samo sedno jałowych konfliktów w naszym kraju: Po kolejnych wyborach liczni publicyści powtarzają bezrefleksyjnie diagnozę wyniku: „Głupi, biedni, z małych ośrodków zagłosowali na X, wykształceni, bogaci, z większych ośrodków zagłosowali na Y”, a internetowa (choć nie tylko internetowa) opinia publiczna jest pełna epitetów pod adresem „motłochu”, „bydła”, „prymitywów” i „plebsu”. Cham i Pan wciąż żyją w polskiej duszy?