Andrzej Dudziński – „Jamestown. Nowa Polska” – recenzja i ocena
Niewiele jestem w stanie powiedzieć o autorze recenzowanej książki, panu Andrzeju Dudzińskim. To scenarzysta, miłośnik Kaszub oraz pisarz. Na podstawie fragmentarycznych źródeł postanowił on pokazać, jak przy pracy i pomysłowości Polaków rodziła się angielska kolonia w Jamestown.
Trzeba przyznać, że pomysł jest interesujący. XVII wiek. Oto grupa rzemieślników, pochodzących w większości z Pomorza, zostaje zwerbowana jako osadnicy. Cel wiadomy: rozwój panowania angielskiej korony (jeszcze nie brytyjskiej – unia angielsko-szkocka to pieśń roku 1707). I jak to zwykle bywa, emigranci przepełnieni marzeniami zderzają się z rzeczywistością.
Już w Londynie stają oko w oko z realiami. Dowiadują się, że nie mają być osadnikami, przysługuje im bowiem status niewolników. Oczywiście Anglicy – jako naród gentlemanów – mają na to kulturalne określenie o nazwie „praca kontraktowa”, polegająca na 7-letnim czynie społecznym na rzecz kolonii. W końcu dług za przejazd i zaopatrzenie trzeba spłacić, a pensje w XVII wieku do zbyt wysokich nie należą.
Najsmutniejszy w całej tej sytuacji jest udział rodaka w jej zorganizowaniu. Otóż mieszkający w Anglii Polak, jako szef miejscowej agencji pracy, organizuje kompanii virgińskiej pracowników. Oczywiście dostaje za to sute prowizje i nie ma specjalnie skrupułów w wykorzystywaniu naiwności nadwiślańskich Słowian. No cóż, jak widać, nabijanie w butelkę upojonych marzeniami o emigracji zarobkowej Polaków przez ich własnych rodaków ma długą tradycję…
Na szczęście wśród wyniosłych Anglików jest jeden uczciwy – niejaki John Smith, niedoszły mąż pewnej młodej księżniczki indiańskiej o imieniu Pocahontas. Daje on Polakom nadzieję na nowe życie. Ale Smith jest wyjątkiem – zazwyczaj perfidni Synowie Albionu tylko czekają na wykorzystanie naiwnych i pracowitych Polaków.
Nie chcę podważać kompetencji pana Dudzińskiego, jednak odnoszę wrażenie, że „Jamestown – Nowa Polska” nie należy do książek wysokich lotów. Postacie są mocno sztampowe – mamy wyraźny podział na podstępnych i kłamliwych Anglików, złych Niemców oraz uczciwych aż do przesady Polaków (wyjąwszy oczywiście agenta kolonialnego – no ale ten mógł się zanglicyzować w ciągu wielu lat mieszkania w Londynie).
W tle pojawiają się oczywiście Indianie, którzy wpierw strzelają do wszystkiego, co białe, a później zdejmują na pewien czas z tarczy strzelniczej naszych rodaków. Oczywiście nie brakuje wątku miłosnego, w końcu każdy, w kim płynie polska krew, smali cholewki do najpiękniejszej dziewczyny w dorzeczu rzeki James, nieważne czy ma holenderską chustkę na głowie czy pióra we włosach. Ale i to nie odrywa Polaków od marzeń o założeniu własnej kolonii – mitycznej Nowej Polski.
Autor wpadł na ciekawy pomysł, przejrzał dostępne źródła i nakreślił intrygującą wizję udziału Polaków w powstawaniu angielskich kolonii w Nowym Świecie. Ale – z całym szacunkiem dla niego – pomysł to nie wszystko. Na dobrą powieść składa się kilkanaście innych elementów: dialogi (niestety w „Jamestown” lekko, że tak to ujmę, drewniane), ciekawe postacie (te są niestety albo czarne albo białe – brak mi w nich szarości) oraz opis realiów. Nad tymi elementami w książce należało o wiele bardziej popracować.
Jeśli ktoś jest ciekaw wizji udziału Polaków w wielkich odkryciach geograficznych, niechaj śmiało sięga po książkę. Nie będę do niej już bardziej zniechęcał... Mam mocno wyśrubowane wymagania wobec powieści historycznych, a „Jamestown” wiele brakuje, by je spełnić.
Zobacz też:
- Czy Kolumb był Polakiem? - wywiad z Manuelem Rosą;
- Tadeusz Kościuszko będzie miał swój park w Ohio;
- Znaleziono miejsce ślubu Pocahontas?.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska