Artur Wójcik: Sarmatyzm to nasze dziedzictwo

opublikowano: 2025-05-29, 13:29
wszelkie prawa zastrzeżone
Sarmatyzm to pewien fenomen, który wciąż budzi sprzeczne emocje. Dlaczego polska szlachta uważała się za potomków Sarmatów, zamieszkujących niegdyś tereny nad Morzem Czarnym i jaki wpływ pogląd ten miał na dzieje naszego kraju? O tym wszystkim pisze Artur Wójcik w swojej najnowszej książce „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku”.
reklama
Artur Wójcik, historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, popularyzator historii, autor najbardziej kontrowersyjnego bloga historycznego w polskim internecie Sigillum Authenticum, autor licznych publikacji, w tym m.in. książki „Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków” (fot. mat. pras. Wydawnictwa Znak).

Magdalena Mikrut-Majeranek: Twoja najnowsza publikacja to nieszablonowe ujęcie sarmatyzmu. W książce znajdziemy rozdziały poświęcone m.in. sarmatyzmowi od kulis, sarmackiej girl power czy Sarmatom w erze MTV, ale i genealogicznemu coming outowi. Piszesz z dystansem, nieustannie odwołując się do innych tekstów kultury. Pokazuje to, że temat nadal jest atrakcyjny i obecny w świadomości współczesnego pokolenia. Co przyciąga nas do sarmatyzmu?

Artur Wójcik: To jest ciekawe pytanie. Generalnie utarło się, że sarmatyzm bywa postrzegany negatywnie. Kojarzony bywa wyłącznie z pijaną szlachtą, kontuszami. Jednakże obecnie mamy do czynienia z renesansem zainteresowania sarmatyzmem. Po części też dlatego, że wyraża on pewną tęsknotę do dawnej potęgi Rzeczypospolitej. Jednak spory wpływ na zainteresowanie tym tematem miał serial „1670” Netflixa. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to serial historyczny, a naszą rozmowę moglibyśmy poświęcić omawianiu błędów, jakie pojawiają się w produkcji. Jednak wydaje mi się, że nie o to w tym wszystkim chodzi, ponieważ krytyka współczesnej Polski została ubrana właśnie w taki historyczny kostium. Widać pewne podobieństwa, analogie i wydaje mi się, że to jest ten fenomen. W historii wszystko już było. Nic nowego nie wymyślimy – no, chyba że zagładę świata. Uważam, że sarmatyzm ma zarówno złe, jak i dobre strony. W książce starałem się to zniuansować, pokazać sarmatyzm w różnych odsłonach, opisać, ale nie oceniać.

Korneli Szlegel, Polonez pod gołym niebem

Prolog rozpoczynasz nawiązaniem właśnie do wspomnianego serialu „1670”  i słów głównego bohatera. Muszę zatem zapytać, czy ta produkcja była inspiracją do podjęcia tematu sarmatyzmu? A może książka powstała w kontrze do popularnego dziś zwrotu ludowego?

Książka jest inspirowana serialem. Rozmowy z Wydawcą na temat jej powstania toczyłem kilka tygodni po premierze „1670”. Uznałem, że produkcja ta będzie stanowiła pewną bazę, ale w publikacji nie będę pokazywał błędów, które popełnili realizatorzy, przedstawiając dzieje mieszkańców Adamczychy. Starałem się omówić i rozwinąć wątki poruszane w serialu. Jednak moja książka to nie tylko opowieść o szlachcie. Opisuję też dzieje mieszczan i chłopstwa, ponieważ to oni stanowili przeważającą część społeczeństwa doby XVII i XVIII wieku.

Dodatkowo obecnie mamy do czynienia z apogeum tak zwanego zwrotu ludowego. Mam jednak wrażenie, że temat wiedzy o historii Polski został upolityczniony. Popadamy ze skrajności w skrajność, dobierając odpowiednie do tezy źródła i pisząc m.in. o niewolnictwie chłopów wykorzystywanych przez szlachtę. Ja staram się pokazać społeczeństwo pełne kontrastów, przedstawić tę różnorodność, ponieważ nie wszędzie chłopi byli wykorzystywani, nie w każdym regionie mieli tak zły status. Dlatego też mogę potwierdzić, że książka powstała jako odpowiedź na publikacje związane z tzw. ludowym zwrotem, w tym do książki Kamila Janickiego.

reklama
Sianokosy, Adam Ciemniewski.

Piszesz, że sam masz swoją Adamczychę. Wracając zatem do kwestii genealogicznego coming outu, powołujesz się na słowa Mateusza Wyżgi z książki „Chłopstwo. Historia bez krawata”, które głoszą, że „odkrywanie własnych korzeni to nie tylko fascynująca przygoda, lecz także klucz do głębszego zrozumienia osobistej historii”. A co Tobie dało odkrycie własnych korzeni?

Jestem absolwentem studiów historycznych, w związku z tym siłą rzeczy musiałem się zainteresować genealogią, ponieważ na zaliczenie jednego z przedmiotów musiałem sporządzić drzewo genealogiczne. Do czasu rozpoczęcia prac nad tą książką moje korzenie nie były dla mnie tak istotne jak teraz. Posiadam pole. Co prawda nie jest uprawiane, ale jest. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, jakie były dzieje osób, do których należało ono wcześniej. Udało mi się stworzyć drzewo genealogiczne i wskazać na ciągłość dziedziczenia do pierwszej połowy XVIII wieku. Jeśli pytasz o to, co dało mi odkrycie własnych korzeni, to na pewno większą wiedzę i świadomość.

Mówiąc o historii, najczęściej opowiadamy o wielkich wydarzeniach historycznych i politycznych oraz o znanych postaciach, które miały olbrzymi wpływ na dzieje Polski i świata, ale zapominamy o tej codzienności, o historii zwykłych ludzi. Dlaczego? Dlatego, że to nudne. Codzienność jest niezajmująca, prozaiczna, a przez to chłopi byli nieobecni w historii, ale nie oznacza to, że byli nieproduktywni. Nie różnili się od nas, mieli swoje imiona i nazwiska. Dla mnie ważne jest to, aby historia o nich usłyszała. Zachęcam każdego do tego, aby badał swoje korzenie, poznając dzieje rodziny. Bardzo łatwo jest szafować informacjami o ucisku, niewolnictwie, ale ja proponuję, żebyśmy zaczęli od siebie i dziejów swojej rodziny.

A co z kwestią „samofolkizacji” polskiej przeszłości?

Na pojęcie to uwagę zwraca Marcin Napiórkowski, pisząc o tworzeniu wyobrażonej wizji przodków, która w rzeczywistości nie obejmuje „nas” jako ogółu, a jedynie niewielki wycinek społeczeństwa, jakim była szlachta.

Gdy jako historyk mówię o „naszych przodkach”, „naszych zwycięstwach” czy „naszej kulturze”, najczęściej odnoszę się do elity i pomijam inne grupy społeczne, które również tworzyły świat dawnej Rzeczypospolitej. Potęga i wielkość, tak często przypisywane przez staropolskich pisarzy Rzeczypospolitej, w dzisiejszych czasach budzą podejrzenia – nie tylko z uwagi na dorabianie fantazmatycznej przeszłości sięgającej antyku. Może to być wynik negatywnych skojarzeń z ekstremizmami, które współcześnie są nam dobrze znane. Potępienie Sarmacji i sarmatyzmu jest zatem paradoksem. W końcu dawne czasy i dawna mentalność były skutkami epoki, w której działały mechanizmy znane w całej ówczesnej Europie.

Artur Wójcik
„Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku”
cena:
79,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Premiera:
04.06.2025
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-8367-821-4
EAN:
9788383678214
reklama
Ubiory szlachty polskiej, około 1620 roku, autor nieznany.

W naszym przypadku problemem stało się to, że mit sarmacki – przez swoją wyjątkowość i zamknięcie na zmiany – nie przetrwał próby czasu i pozostawił w narodowej pamięci zarówno nostalgię, jak i poczucie porażki. Na historię nie można się obrażać, bo to jest nasza historia. Mamy swoje chwalebne momenty, ale mamy też i te mniej chlubne czy negatywne. Wszystkie zebrane razem tworzą dopiero pewien obraz naszych dziejów. Wspólne zarówno dla sarmatów, jak i dla nam współczesnych jest to debatowanie, politykowanie. Polityka odgrywa w naszym życiu dużą rolę i będzie odgrywać.

W publikacji stawiasz też pytanie o to, czy chłopi byli niewolnikami Sarmatów, wspominając również o losie czarnoskórego niewolnika z Ameryki, który miał nie różnić się od losu chłopa z Rzeczypospolitej.

To nawiązanie do filmu „Kos” Pawła Maślony. W książce odwołuję się do różnych tekstów kultury i form. Jednym z omawianych dzieł jest właśnie wspomniany film. Nie jest to produkcja dokumentalna, ale fabularna, a reżyser ma prawo do swojej interpretacji i inwencji twórczej. Nie ma wątpliwości, że w przypadku zarówno czarnoskórych amerykańskich niewolników, jak i staropolskiego chłopa krzyżują się trudne doświadczenia przemocy na różnych szerokościach geograficznych. Uważam jednak, że status chłopa polskiego, chłopa pańszczyźnianego w Rzeczypospolitej różnił się znacznie od statusu niewolnika amerykańskiego. Wydaje mi się, że jako społeczeństwo mamy problem z tym, że nie do końca rozumiemy, czym różni się pańszczyzna od niewolnictwa, dlatego tak ważna jest edukacja i popularyzacja historii.

Wspominasz też, że zdarzało się i tak, że nierzadko pańszczyznę musiała odpracowywać sama szlachta.

Na Mazowszu można było spotkać się ze specyficzną sytuacją, w której głównym właścicielem ziemi było duchowieństwo. Z biegiem lat Kościół uzyskał na tych terenach liczne przywileje, potwierdzane przez kolejnych królów Rzeczypospolitej w XVI i XVII wieku. Na mocy tych upoważnień Kościół uzależnił od siebie drobną szlachtę, która nie tylko podlegała jego jurysdykcji, lecz także była zmuszana właśnie do odrabiania pańszczyzny. Na terenach przygranicznych wschodniej Rzeczypospolitej szlachta z kolei musiała sama uprawiać ziemię, brakowało bowiem chłopów do pracy. Taka sytuacja miała miejsce na przełomie XVI i XVII wieku na Podolu, w starostwie barskim, znanym z późniejszej konfederacji barskiej. Podobne zjawisko dało się zaobserwować na obszarze Wielkiego Księstwa Litewskiego w połowie XVIII wieku.

reklama

Z kolei na Żuławach chłopi byli bardzo zamożni i mieli nawet własną służbę. Były też regiony pełne patologicznych zachowań, gdzie ucisk był na porządku dziennym. To jednak tylko jedna z wielu barw tamtej epoki. Przemoc jest czymś z definicji złym, jednakże pamiętajmy, że były epoki, jak średniowiecze czy nowożytność, które były po prostu epokami przemocy, a przemoc dotykała każdego w mniejszym lub większym stopniu. Możemy się z tym nie zgadzać, ale tak było. Musimy mieć tę świadomość niuansów historycznych.

Król Stefan Batory ze szkofią w kołpaku.

Przemoc widoczna jest także w wymierzanych wówczas karach m.in. za fałszowanie sarmackich korzeni, czego dopuścić się miała niejaka Agnieszka Machówna z Kolbuszowej, choć jej prawdziwe personalia nie są znane. Skazano ją w 1681 roku na szarpanie piersi kleszczami oraz ścięcie…

Tak i takich spraw było mnóstwo. Mamy inną wrażliwość i obecnie takie kary wydają się nam abstrakcyjne, ale mieszkańcy XVII-wiecznej Rzeczypospolitej musieli się mierzyć z takimi realiami życia. Dlatego też moim zdaniem najważniejsza jest dziś rzetelna edukacja historyczna o tym jak dawniej traktowano ludzi, jakie zachowania były dopuszczalne, jak kształtowały się relacje społeczne. Nie zapominajmy też o krytycznym myśleniu.

Powstaje coraz więcej ciekawych prac, książek, ale i innych form przekazywania wiedzy związanych z nowymi mediami. Mam tutaj na myśli podcasty, filmy publikowane na YouTube czy w innych mediach społecznościowych. Nie mówiąc o tym, nie zmienimy historii. Niekoniecznie powinniśmy wchodzić w głośne polemiki. Raczej powinniśmy się skupiać na edukowaniu. Możemy wyciągać konkretne dokumenty wskazujące na pewne zachowania, ale to nie jest kierunek, w którym należy podążać.  Potrzebny jest nam szerszy kontekst. I właśnie to miałem na uwadze przystępując do pisania książki.

Wiele już napisano na temat sarmatyzmu, ale wydaje mi się, że to taka studnia bez dna. Sukcesywnie wydawane są kolejne edycje źródeł historycznych, omawiane są kolejne dokumenty. Jednak to wszystko wymaga sporych nakładów pracy, a nie wszyscy piszący książki zadają sobie taki trud i wybierając drogę na skróty, dobierają akurat takie źródła, które pokazują, że chłopi byli niewolnikami, a szlachta była gorsza od kapitalistów. Można też wybrać inne dokumenty, pokazując zgoła odmienny obraz. I to jest właśnie kwestia rzetelności naukowej. Trzeba znaleźć złoty środek i przedstawić całe spektrum zachowań, a nie tylko te wybrane.

Artur Wójcik
„Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku”
cena:
79,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Premiera:
04.06.2025
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-8367-821-4
EAN:
9788383678214
reklama

Sarmaci to nie tylko mitologia i zjawisko kulturowe, które fascynuje badaczy różnych dziedzin nauki. To także istotny element historii Polski, wpływający na jej dzieje i naszą współczesną tożsamość oraz jej konsekwencje. A jakie mity związane z sarmatami wciąż pokutują w zbiorowej świadomości?

Sądzę, że to wynik różnych obrazów, które pojawiają się i pojawiały w rozmaitych dziełach kultury. Nie chciałbym występować jako prokurator przeciwko trylogii Henryka Sienkiewicza, ponieważ może gdyby nie on i jego twórczość, to w ogóle nie poruszalibyśmy teraz tematu sarmatyzmu. Wydaje mi się, że wykreowany przez niego obraz tamtej Rzeczypospolitej na długi czas zapadł w naszej świadomości. Być może kolejnym obrazem, który zapisze się w pamięci, będzie ten ukazany w serialu „1670”, a który ukazuje zupełnie inną stronę historii. Wiadomo, że chcemy odwoływać się do chwalebnej historii, pokazując wielkie osiągnięcia, sukcesy, zwycięstwa. Musimy jednak odróżniać historię od rekonstrukcji historycznej i mieć świadomość, że tego typu produkcje nie są filmami dokumentalnymi.

Jeżeli chodzi o mity i fałszywe przekonania o sarmatach, które wciąż są powielane, to warto powiedzieć o kwestii związanej z ustrojem politycznym. Gdyby faktycznie byłby to tak patologiczny ustrój, jak się go dziś opisuje i liberum veto zaważyłoby na naszej historii, to Rzeczpospolita nie przetrwałaby tak długo. Zaważyłby na tym brak możliwości przeprowadzenia reform, które usprawniłyby funkcjonowanie kraju. Zresztą znamy to doskonale nie tylko z historii.

Obecnie nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć, czym była ta jednomyślność. Nawet jeśli ktoś zgłaszał jakiś protest, to nie było tak, że mówił „liberum veto” i sejm był kończony, a posłowie rozjeżdżali się do swoich domów. Mamy wiele przykładów wskazujących na to, że pomimo sprzecznych interesów, dogadywano się. Używano też różnych środków, aby przekonać nieprzekonanych, bądź aby wycofali się z liberum veto. Zdarzało się i tak, że zgłaszający sprzeciw musieli uciekać.

Stanisław Żółkiewski przedstawia królowi Zygmuntowi III na sejmie w 1611 r. pojmanych braci Szujskich, obraz autorstwa Tomasza Dolabella, ok. 1640 r.

Kolejną ciekawą kwestią jest sprawa związana z Władysławem Sicińskim, uznawanym za pierwszego posła, który zastosował liberum veto, zasadę, która w kolejnych dekadach miała stać się jedną z przyczyn destabilizacji Rzeczypospolitej i przyczynić się do jej upadku. Poseł z Upity miał to uczynić podczas sejmu w 1652 roku, powołując się na zasadę jednomyślności, aby nie zgodzić się na przedłużenie obrad, kiedy czas regulaminowy minął. Zgodzono się na jedną prolongatę, ale na drugą Siciński nie wyraził już zgody. Było to pierwsze w dziejach Rzeczypospolitej zerwanie sejmu z powodu protestu jednego posła, co uznaje się za początek nadużywania zasady jednoosobowego sprzeciwu, czyli liberum veto. Tak jednak w rzeczywistości nie było. Zgodnie z artykułami henrykowskimi sejm nie mógł trwać dłużej niż sześć tygodni. W 1591 roku doprecyzowano, że ma trwać dokładnie czterdzieści trzy dni. Z kolei w 1633 roku zakazano prolongaty obrad sejmowych, którą uznano za sprzeczną z prawami i obyczajami Rzeczypospolitej.

reklama

Już przed sprzeciwem Sicińskiego w 1652 roku zdarzały się sytuacje, w których sejm rozchodził się bez uchwalenia konstytucji, czyli uchwał. Po regulaminowym czasie obrad posłowie po prostu je opuszczali, niezależnie od konkluzji czy uchwalonych ustaw. Za panowania Zygmunta III Wazy miało to miejsce sześć razy, za Władysława IV – trzy razy, a za Jana Kazimierza – siedem razy . Jeśli posłowie w ogóle się na coś zgadzali, to zazwyczaj na jednodniową prolongatę. Istnieją też opowieści o tym, że urządzano wycieczki, aby zobaczyć zwłoki Władysława Sicińskiego, trupa z Upity owianego czarną legendą, który stał się w historiografii wygodnym kozłem ofiarnym.

Innym mitem, z którym się nie zgadzam, jest ten związany z wyłącznie negatywnym obrazem sarmatyzmu, mówieniem, że to wszystko, co najgorsze. To mocno naciągane.

Zmumifikowane zwłoki Władysława Sicińskiego, posła z Upity w kościele w Upicie, XIX w.

Sarmatyzm nadal rozpala wyobraźnię współczesnych badaczy i nie tylko. Wiele osób tłumaczy swoje zachowanie właśnie powoływaniem się na sarmackie obyczaje. A jak można podsumować to, w jaki sposób sarmatyzm wpłynął na dzieje kraju i funkcjonowanie Rzeczypospolitej Obojga Narodów?

Sarmatyzm to termin określający rzeczywistość kulturową, w której funkcjonowała Rzeczpospolita Obojga Narodów. To styl życia, który wpływał na każdą dziedzinę ówczesnego funkcjonowania: politykę, filozofię, literaturę czy sztukę, czyli nasze dziedzictwo. Związany jest on z szeregiem postaw, zwyczajów, tradycji i niewątpliwie doprowadził do wykształcenia się pewnej kultury politycznej.

Nie jestem zwolennikiem hurrapatriotycznych historii, jednakże nie mamy w swojej historii pewnych grzechów, które na sumieniu mają inne narody europejskie. Oczywiście możemy iść w stronę wymachiwania szabelką, albo w stronę bardziej rzetelną, ale możemy też zanegować to wszystko kompletnie. Brakuje nam jednak historii zwyczajności, codzienności. Pamiętajmy, że sarmatyzm czy dziedzictwo sarmackie to nie tylko szlachta, ale też mieszczanie i chłopi, którzy też tworzyli tę kulturę.

Pogdybajmy nieco – a co by było, gdyby nie było sarmatyzm? Czy zaważył na naszej kulturze i dziejach?

Historia nie lubi próżni. Sądzę, że gdyby nie było sarmatyzmu, to pojawiłoby się coś innego. Gdyby szlachta nie wybrała drogi historiograficznej związanej ze starożytnymi sarmatami, to może obrałaby drogę lechicką? Pozostawiam to zagadnienia otwarte do dalszej dyskusji. Przypomnę tylko, że nie stosowano wówczas krytyki źródeł, wierzono w rozmaite fantastyczne opisy i przyjmowano je za pewnik.

Dziękuję serdecznie za rozmowę!

Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Znak.

Artur Wójcik
„Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku”
cena:
79,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Premiera:
04.06.2025
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-8367-821-4
EAN:
9788383678214
reklama
Komentarze
o autorze
Magdalena Mikrut-Majeranek
Doktor nauk humanistycznych, kulturoznawca, historyk i dziennikarz. Autorka książki "Henryk Konwiński. Historia tańcem pisana" (2022), monografii "Historia Rozbarku i parafii św. Jacka w Bytomiu" (2015) oraz współautorka książek "Miasto jako wielowymiarowy przedmiot badań" oraz "Polityka senioralna w jednostkach samorządu terytorialnego", a także licznych artykułów naukowych. Miłośniczka teatru tańca współczesnego i dobrej literatury. Zastępca redaktora naczelnego portalu Histmag.org.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone