Bóg tak chciał – krótka historia krucjat

opublikowano: 2017-05-18 13:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
„Deus lo vult!” – z tym zawołaniem na ustach na wojnę o Ziemię Świętą ruszali krzyżowcy z całej Europy. Choć historia starć pomiędzy islamem a chrześcijaństwem nie zaczęła się w XI wieku, to dopiero od apelu papieża Urbana obowiązek zbrojnej walki w imię religii na trwałe i tak wyraźnie wpisał się w kulturę rycerską. Stał się też nową wykładnią sensu życia w średniowieczu – skoro taka jest Boża wola, kto śmie się jej sprzeciwić?
REKLAMA

Zobacz też: Wyprawy krzyżowe – historia krucjat i sławni krzyżowcy

Synod w Clermont

Religijna motywacja bywa niezwykle silnym imperatywem, zdolnym poruszyć i skłonić do działań i poświęceń nie tylko jednostki, lecz także wielotysięczne rzesze. Trudno jednak sądzić, że spośród tysięcy krzyżowców – szczególnie w latach późniejszych – wszystkimi kierowała szczera chęć oddania się sprawie religii. Uczeni od lat − od wieków wręcz − spierają się o przyczyny organizowania krucjat, doszukując się przede wszystkim pozareligijnych motywów. Bo przecież duchowe uniesienie byłoby zbyt banalnym wytłumaczeniem, a jeśli nawet mowa papieża na synodzie w Clermont natchnęła rycerstwo, to była jednak zbyt słabym paliwem, by napędzać ich nie tylko przez następne lata, lecz także wieki.

Po pierwsze ekonomia?

Mimo atrakcyjności wizji zbawienia, doczesne tu i teraz jest zbyt ważne, aby go lekceważyć. Właśnie aspekt ekonomiczny historycy wskazują jako jedną z ważniejszych przyczyn organizowania ruchu krucjatowego. W XI wieku – przynajmniej na zachodzie Europy – feudalna układanka posiadłości ziemskich była już stosunkowo kompletna. Na tyle przynajmniej, że młodsi synowie panów nie mieli widoków na odziedziczenie odpowiedniego terytorium i byli skazani albo na karierę duchowną (także nie dla wszystkich dostępną), albo wegetację niegodną wysokiego urodzenia. A ponieważ arystokratyczna ambicja nie pozwalała pogodzić się z utratą dotychczasowej pozycji, szukali powodzenia na wojnie.

Urban II oraz bracia de Bouillon, przywódcy pierwszej krucjaty

Warto przyjrzeć się najważniejszym postaciom pierwszej krucjaty – to wtedy wytworzył się pewien archetyp krzyżowca, przez którego pryzmat zwykło się patrzeć na wyprawy krzyżowe. Rajmund z Tuluzy, Boemund z Tarentu, Gotfryd z Bouillon, Stefan Henryk z Blois, Robert Krótkoudy z Normandii – to pierwszoplanowi krzyżowcy. Ilu z nich było młodszymi synami bez widoków na spadek? Tylko Rajmund – z tym że kiedy ruszył do Palestyny miał już 54 lata, dwa lata wcześniej po śmierci swego starszego o rok brata został hrabią Tuluzy. To oczywiście przywódcy wyprawy i trudno byłoby oczekiwać, że zostaną nimi awanturnicy bez pozycji, majątku i prestiżu. Pytanie tylko, czy rzeczywiście sytuacja młodszych synów była aż tak niepewna, że zmuszała ich do podjęcia ryzyka nie tylko wojny z dala od ojczyzny, lecz w ogóle podróży na Bliski Wschód.

Ryzykiem porównywalnym do dalekiej wyprawy było pozostawienie majątku – choćby i niewielkiego. Nawet zakładając szczęśliwy powrót, po latach zmienić mógł się lokalny układ polityczny, posiadłość mogła zostać zaniedbana lub, niebroniona przez suwerena, rozgrabiona przez sąsiadów. Powierzenie nad nią pieczy rodzinie nie gwarantowało należytej opieki, a co gorsza – zwrotu.

REKLAMA

Sama wyprawa wymagała funduszy, a więc wydrenowane przez krzyżowca na ten cel włości mogły po prostu nie podnieść się z przyczyn ekonomicznych. Dobrym wyjściem mogło okazać się oddanie dóbr w opiekę Kościołowi. Była to gwarancja, że ziemie nie popadną w ruinę, a nikt obcy ich nie zagarnie. W ten sposób majątki kościelne rosły, bo wielu rycerzy nie wróciło z wyprawy, a ci, którym się to udało, często pozostawiali włości dotychczasowym dzierżawcom.

Zapewne wielu rycerzy liczyło na zdobycie majątku i ziemi w Lewancie. Ziemia Święta wszak musiała być tak cudowna, jak głosiły miejskie legendy i plotki. To przecież stamtąd pochodziły towary luksusowe (jedwab, kosztowności itd.). Ale rzeczywistość Bliskiego Wschodu szybko weryfikowała te nadzieje. Na otrzymanie posiadłości na zdobytych terytoriach mogli liczyć tylko nieliczni. Zresztą można też przypuszczać, ze większość wcale nie miała zamiaru zostawać. Zmarły niedawno brytyjski badacz wypraw krzyżowych Jonatan Riley-Smith wyliczył, że zaledwie ok. 17,5 proc. uczestników pierwszej krucjaty zostało Lewancie.

Krak de Chevaliers (fot. (Ergo) , na licencji Creative Commons Attribution 2.0 Generic)

Apel Urbana II, który wyraźnie wskazał wroga i wzniosły cel, dawał poczucie sensu. A przy tym – nie wprost – składał obietnicę zdobycia pozycji i majątku w Lewancie. Doszukiwanie się zatem chęci przejęcia ziemi jako podstawowej motywacji krzyżowców jest słuszne i niesłuszne zarazem. Słuszne, bo rzeczywiście na to liczono; był to jakby cel poboczny, w niczym nie uchybiający wzniosłości walki za wiarę. A nawet wręcz przeciwnie, wspierający ją, bo trzeba wszak było mieć za co walczyć. Byłby to więc zarazem korzystny finansowo rezultat walki z niewiernymi oraz jej niezbędny element. Niesłuszna byłaby za to teza, że krzyżowcy cynicznie wykorzystywali religię do celów ekonomicznych. Ówczesna religijność miała bowiem nieco merkantylny charakter, a relację z Bogiem uważano za transakcję wiązaną, w której obie strony miały coś zyskać. Dobrą ilustracją takiego poj-mowania religii jest zjawisko handlu odpustami − rezultatem takich „transakcji” było zapewnienie życia wiecznego.

REKLAMA

Tekst pochodzi z najnowszego numeru miesięcznika „Mówią wieki”:

„Mówią wieki”
cena:
Data i miejsce wydania:
Maj 2017

Nova militia

Zdobycie Jerozolimy w 1099 roku było zadaniem łatwiejszym niż jej utrzymanie. Chrześcijańska enklawa pośród arabskich osiedli – ba, niechrześcijanie stanowili przecież większość mieszkańców świętego miasta – wymagała wymyślenia na nowo etosu krzyżowca. Doraźne porywy religijno-wojenne, choć się sprawdziły, były jednak tylko epizodami, a zagrożenie ze strony poprzednich władców nie zmalało. Wręcz przeciwnie, należało się liczyć z kontynuacją wojny. Większość krzyżowców planowała jednak wrócić do Europy. Ci nie tak znów liczni, którzy zdecydowali się zostać – a może raczej ci, którym udało się tu zdobyć pozycję i majątek – nie byliby w stanie oprzeć się islamowi.

Jerozolima średniowieczna

Nowy etos wymyślił dla nich cysterski mnich Bernard z Clairvaux, uważany za autora reguły zakonu templariuszy. Wyłuszczył go w traktacie De laudae novae militiae, czyli O pochwale nowego rycerstwa z 1129 roku:

Rycerz Chrystusowy to krzyżowiec, który prowadzi podwójną walkę: z ciałem i krwią oraz mocami piekielnymi. [...] Swoją pierś przyoblekł w kolczugę, a duszę okrył pancerzem wiary. Za tą podwójną zbroją nie obawia się już ani człowieka, ani szatana. Idźcie zatem rycerze śmiało naprzód, idźcie z sercem nieustraszonym przepędzić wszystkich wrogów Krzyża Chrystusowego! [...] Jakże chwalebny jest powrót rycerza po zwycięskim boju! A jak błogosławiona jego męczeńska śmierć w walce!.

Warto zwrócić uwagę na sekwencję zdarzeń: Bernard nie wymyślił rycerza-zakonnika, lecz opisał, usystematyzował i pochwalił rodzące się zjawisko. Jego inicjatorem był Hugo de Payns, rycerz z Szampanii, który pozostał w Ziemi Świętej po pierwszej krucjacie, aby chronić pielgrzymów.

Św. Bernard z Clairvaux (domena publiczna)

W krótkim czasie przyłączyli się do niego kolejni (w tym wuj Bernarda André de Montbard), tworząc zalążek nowego rodzaju zgromadzenia, nazwanego później Ubogimi Rycerzami Chrystusa, a po otrzymaniu siedziby w świątyni Salomona – templariuszami. Za ich przykładem szli następni, zakładając kolejne zgromadzenia rycerzy-zakonników z joannitami i Krzyżakami na czele.

Od tego czasu obowiązek walki za wiarę stał się ważnym elementem rycerskiego etosu. Nawet jeśli pasowany nie zdecydował się wstąpić do jednego z zakonów rycerskich, to powinien przynajmniej raz odbyć wyprawę – eufemistycznie nazywaną pielgrzymką – przeciwko niewiernym. Niekoniecznie do Ziemi Świętej – w niedługim czasie znalazły się bliższe cele. Wojsko zebrane pod religijnymi sztandarami było pod szczególną opieką Stwórcy (przynajmniej we własnym przekonaniu) i stało się wygodnym narzędziem do realizacji polityki nie tylko wobec świata pozachrześcijańskiego. Władcy mogli wykorzystać zarówno jego status, jak i religijne uniesienie oraz przekonanie do powołania do walki o wyższe cele. To musiało prowadzić do wypaczenia idei krucjatowej. Pod hasłami obrony wiary prześladowano zatem m.in. albigensów w Langwedocji w latach 1209–1229. To wtedy, podczas oblężenia Béziers, papieski legat Arnaud Amauri wyrzekł znane i haniebne słowa: zapytany o to, w jaki sposób rozpoznać katarów wśród innych mieszkańców miasta, odpowiedział: Caedite eos! Novit enim Dominus qui sunt eius! ([Zabijcie ich! Bóg rozpozna swoich!]).

REKLAMA
Ludwik IX Święty, portret autorstwa El Greco (1590-1600, domena publiczna).

Znamienne, że ważny udział w wojnach z albigensami miał król Francji Ludwik VIII Lew (ojciec ostatniego monarchy, który zaangażował się w ruch krucjatowy, Ludwika IX Świętego). Zginęło wtedy co najmniej kilkanaście tysięcy chrześcijan, których Kościół uznał za heretyków, a do 1321 roku inkwizycja ostatecznie rozprawiła się z albigensami. Ponad dwa stulecia po masakrach albigensów machina krucjatowa znów została uruchomiona z wielkim rozmachem przeciwko innym europejskim heretykom, którzy odważyli się zinterpretować Pismo Święte inaczej niż wykładnia papieska – czeskim husytom. Tu jednak trafiła kosa na kamień i twardzi Czesi dzielnie walczyli z wojskami Zygmunta Luksemburskiego, odpierając w latach 1420–1427 cztery krucjaty i ścigając krzyżowców aż do Bawarii czy Brandenburgii.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru miesięcznika „Mówią wieki”:

„Mówią wieki”
cena:
Data i miejsce wydania:
Maj 2017

Pokusie wykorzystania krzyżowców do celów pozareligijnych nie oparło się też samo papiestwo. Szczególnie w okresie rywalizacji o inwestyturę możliwość wskazywania, kto zasługuje na miano krzyżowca – a co za tym idzie: kto w tej walce uzyska zbawienie − a kto będzie potępiony miało zasadnicze znaczenie. Dlatego papieże chętnie szafowali ekskomuniką i wezwaniami do „podjęcia krzyża” przeciwko rozmaitym władcom, szczególnie w Italii. Religia była wykorzystywana jako narzędzie polityczne nie po raz pierwszy i nie ostatni. A echem tego była likwidacja i proces zakonu templariuszy, za którym stały nie powody religijne, lecz czysto polityczne i ekonomiczne – król Francji chciał po prostu położyć rękę na ogromnym majątku. Notabene majątku, który mnisi rycerze zbili na działalności krucjatowej.

REKLAMA

Błędy i wypaczenia

Za pierwsze wypaczenie idei wypraw krzyżowych można uznać tzw. krucjatę ludową. Tuż po apelu Urbana II, zanim zebrało się rycerstwo, kaznodzieja Piotr z Amiens zdołał poderwać masy chłopów i mieszczan (choć nie brakowało też rycerzy) do wyprawy do Ziemi Świętej i wyzwolenia jej dzięki żarliwej wierze. Ruszając z Kolonii, prowadził ze sobą 20 tys. ludzi (z czego dużą część stanowiły kobiety i dzieci), których w żaden sposób nie można nazwać armią. Po drodze dołączali nowi. Rezultatem takiej ekspedycji ciągnącej przez Europę były spustoszone osiedla i pogromy Żydów. Zaniepokojeni władcy krajów leżących na szlaku „pielgrzymów” wysyłali przeciwko nim wojska, dochodziło do regularnych bitew i oblężeń. 1 sierpnia 1097 roku wyprawa dotarła do Konstantynopola. Cesarz Aleksy chciał jak najszybciej pozbyć się kłopotliwego ciężaru i Bizantyńczycy sprawnie zorganizowali transport przez Bosfor. W październiku krucjata została zniszczona przez wojska Kilidż Arslana pod Civetot. Ci, którzy nie, zginęli trafili do niewoli.

Krucjata dziecięca (mal. Gustave Doré)

Do kolejnej kuriozalnej „wyprawy krzyżowej” doszło w 1212 roku – przeszła ona do historii pod nazwą krucjaty dziecięcej. Były to dwie wyprawy, francuska i niemiecka, w które ruszyły dzieci pod przewodnictwem małoletnich „proroków” Stefana z Cloyes i Mikołaja z Kolonii. Mieli oni doznać rzekomego objawienia i zaczęli głosić, że dzieci zdołają wyzwolić Jerozolimę z rąk muzułmanów przez samą swą niewinność. Łącznie Europę przemierzyło kilkadziesiąt tysięcy dzieci, po drodze dając liczne dowody braku niewinności. Wyprawa dotarła do śródziemnomorskich portów (głównie Marsylii i Genui), skąd sprytni kupcy przetransportowali jej uczestników prosto na targi niewolników.

Największym jednak wstydem okryli się uczestnicy czwartej krucjaty, która zamiast do Ziemi Świętej, realizując interesy doży weneckiego, najpierw spustoszyła konkurencyjny dla Wenecji Zadar, a następnie zdobyła i dwukrotnie ograbiła Konstantynopol. Utworzono wówczas Cesarstwo Łacińskie, którym władali frankijscy krzyżowcy. Efemeryczne państwo istniało do 1261 roku, kiedy tron w Konstantynopolu przejęła rodzima dynastia Paleologów. Sojusz między Bizancjum a Zachodem, który wydawał się w obliczu zagrożenia tureckiego czymś naturalnym, okazał się tylko grą interesów.

REKLAMA
Państwa krzyżowców na Bliskim Wschodzie po traktacie w Jaffie w 1229 r. (źr. Muir's Historical Atlas, 1911, domena publiczna).

Na pojawieniu się nowej powinności rycerskiej skorzystał szczególnie niemiecki zakon rycerski, który także powstał w Ziemi Świętej – Krzyżacy, czyli Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Jeden z jego wielkich mistrzów Hermann von Salza (1210–1239) był wybitnym politykiem i dyplomatą. Szybko się zorientował, że obecność w Lewancie nie ma przyszłości i przeniósł interesy oraz siedziby zakonu do Europy – ostatecznie do Prus. Tam Krzyżacy pod hasłami walki z poganami zbudowali własne państwo, które wkrótce stało się centrum krucjatowym, na niemal 200 lat dając europejskiemu rycerstwu możliwość wypełnienia obowiązku krucjatowego bez ryzykownej i kosztownej wyprawy do Palestyny. Wyprawy na pogańskich Prusów i Litwinów stały się w XIII i XIV wieku wręcz modne, a Krzyżacy uruchomili sprawne zaplecze logistyczne przyjmując jako swych gości „pielgrzymów” z zachodniej Europy i organizując dla nich krucjaty północne. Do czasu, aż pod Grunwaldem otrzymali wyraźną informację, że ta część świata została już schrystianizowana.

Nawet najszczytniejsze idee nie są odporne na zniekształcenia. Zazwyczaj jest to tragifarsa, a skierowanie wojsk krzyżowych przeciw chrześcijanom jest tego dobitnym przykładem. Ogromne zaangażowanie europejskich sił − nie tylko militarnych − w wojny w Ziemi Świętej ostatecznie niewiele przyniosło korzyści cywilizacji chrześcijańskiej. Nigdy się już tego nie dowiemy, ale znakiem tego, że dyplomacją można osiągać dużo więcej, jest wyprawa cesarza Fryderyka II. Chociaż w 1229 roku udało mu się odzyskać Jerozolimę i koronować się na króla, często jego ekspedycji nie zalicza się do krucjat. Hohenstauf bowiem zdobył ją w wyniku negocjacji z egipskimi Ajjubidami. Na ironię zakrawa fakt, że w tym czasie na Fryderyku ciążyła ekskomunika nałożona przez papieża Grzegorza IX.

Warto przeczytać:

  • Thomas Asbridge, Pierwsza krucjata. Nowe spojrzenie, Rebis, Poznań 2006
  • Piotr Biziuk, Hattin 1187, Bellona, Warszawa 2004
  • Bernard Hamilton, Baldwin IV. Król trędowaty, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2014
  • Nicholas Hooper, Matthew Bennett, Atlas sztuki wojennej w średniowieczu 768–1487, Bellona–Marabut, Warszawa–Gdańsk 2004
  • Malcolm C. Lyons, David E.P. Jackson, Saladyn, PIW, Warszawa 2006
  • Regine Pernoud, Templariusze, Marabut, Gdańsk 1996
  • Edward Potkowski, Zakony rycerskie, Bellona, Warszawa 2005
  • Steven Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych, t. 1–3, PIW, Warszawa 1987.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru miesięcznika „Mówią wieki”:

„Mówią wieki”
cena:
Data i miejsce wydania:
Maj 2017
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Andrzej Brzozowski
Historyk, redaktor Magazynu Historycznego „Mówią wieki”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone