„Bój to jest nasz ostatni”. Zarys historii intelektualnej komunizmu: dojrzałość
Zobacz też: „Bój to jest nasz ostatni”. Zarys historii intelektualnej komunizmu: początki
Upadek caratu był ogromnym szokiem, który na arenie międzynarodowej spotkał się z ambiwalentną reakcją: z jednej strony lewica powitała go z entuzjazmem i z uniesieniem, z drugiej jednak odczuwano niepokój i niepewność – wszak Rosja wydawała się być marnym kandydatem na prowodyra postępowych przemian społecznych. Ale nawet środowiska nielewicowe patrzyły z ogromnym zaciekawieniem na rozwój sytuacji w nowo tworzącym się państwie.
1917. Dylemat rewolucji
Bolszewicy odnieśli sukces nie tylko dlatego, że przejęli władzę, ale głównie dlatego, że władzę tę zdołali utrzymać. To właśnie stąd brała się legitymizacja państwa radzieckiego w oczach zachodnioeuropejskich intelektualistów lewicowych. Prędko jednak zetknęli się oni z dylematem, który miał się stać prawdziwym cierniem w szlachetnej idei komunizmu i nierozwiązywalnym dylematem, rozsadzającym od wewnątrz wiarę w supremację ZSRR i komunizmu.
Dylemat ten rysował się tak: podstawowym celem rewolucji musi być umocnienie i obrona jej zdobyczy poprzez zniszczenie kontrrewolucji. Klasy posiadające nie poddadzą się bez walki, dlatego niezbędna jest pewna doza terroru i represji w celu samoobrony. Jak twierdził polski komunista Jakub Berman, „rewolucja to nie jest herbatka po południu” i ofiary po prostu muszą paść. Nie ma omletu bez rozbijania jajek. I owszem, pięć, pięćdziesiąt albo nawet pięćset osób – taka liczba ofiar w imię rewolucji nie wydaje się wzbudzać większych oporów moralnych. Zniszczenie „wrogów ludu” to podstawa. A pięć tysięcy zabitych „wrogów ludu”? Pięćset tysięcy? Pięć milionów? Gdzie przebiega granica słusznego i niesłusznego terroru i skąd wiadomo, że wszyscy wrogowie zostali już wytrzebieni? Co jeśli część z nich jest przebiegła i sami podają się za komunistów, aby zniszczyć system od środka? Kto może nam dać absolutną i stuprocentową pewność, że tak nie jest?
Usprawiedliwienie minimalnej nawet dozy represji otwierało drzwi do logicznej pułapki bez wyjścia. Duża część intelektualistów zawzięcie broniła wczesnych represji komunistycznych, widząc w nich zaporę przed kontrrewolucją. Problem w tym, że ofiary rosły liczebnie, przechodząc w tysiące, dziesiątki i setki tysięcy, a razem z tymi liczbami rosła konfuzja i niepewność. Pojedynczy intelektualiści i sympatycy zaczęli nieśmiało dystansować się od tego ustroju dopiero wtedy, gdy ofiary głodu i represji urosły do milionów. Ale nawet i wtedy część wierzyła, że cały ten terror ma jednak sens i chciała bronić systemu do końca. Z kolei ci, którzy się od niego odcięli, mieli i tak ogromne wyrzuty sumienia – czyż nie wspierali zbrodniczego reżimu przez długie lata ludzkich cierpień?
Z tego dylematu nie było wyjścia. Na ten sam problem natknęli się rewolucjoniści francuscy z końca XVIII wieku. Dopiero gdy terror zaczął zataczać absurdalnie i abstrakcyjnie szerokie kręgi, część zaczynała dostrzegać zbrodniczość całego przedsięwzięcia. A najgorsza była niemożność wytyczenia jasnej linii między usprawiedliwioną samoobroną a szaleńczym festiwalem terroru. Granica ta przebiegała w sposób zupełnie niezauważony, niemożliwy do zaobserwowania. Po pewnym dopiero czasie można było zauważyć, jak bardzo wzniosłe, humanistyczne ideały nie przystają do okrutnej rzeczywistości. Ale kiedy człowiek zaczynał to rozumieć – było już za późno i straconych żyć ludzkich nie można było przywrócić.
Początki ZSRR były więc pod pewnym względem wciąż niewinne. Na wczesną fazę terroru patrzono ze zrozumieniem i z entuzjazmem. Zimne otrzeźwienie i przerażenie miało przyjść o wiele później.
1920. Przygaszona nadzieja
Latem 1920, po nieudanej ofensywie Józefa Piłsudskiego, otworzyła się droga do rozszerzenia rewolucji na resztę Europy. Celem bolszewików nie była Polska, lecz Berlin i Paryż – dwie najpotężniejsze siedziby europejskiego życia intelektualnego, kulturalnego i politycznego. Polska miała niesamowitego pecha, stając na drodze do dwóch najważniejszych europejskich stolic, ale wyszła cało z opresji w trakcie słynnej bitwy warszawskiej i powstrzymała pochód rewolucji.
To, co dla Polaków było świętem, przez długi czas miało być dla sporej części europejskiej radykalnej lewicy opłakiwaną, straconą szansą na wcielenie najpiękniejszych ideałów humanizmu w życie. Zdaniem wielu komunistów to właśnie w 1920 roku została zaprzepaszczona szansa na ewolucję komunizmu i jego „ucywilizowanie”. Co ważne, refleksja taka pojawiła się dopiero po wielu latach, kiedy zbrodniczość komunizmu stała się oczywista. Stanowisko takie zajmował chociażby czołowy ideolog stalinowski w Polsce, Roman Werfel. Warto przyjrzeć się jego argumentacji.
Do rewolucji bolszewickiej doszło w Rosji, kraju pozbawionym jakichkolwiek tradycji demokratycznych, przeżartym przez mentalność carskiego autokratyzmu i samodzierżawia, despotycznym i zacofanym. Było czymś oczywistym, że rodząc się w takich warunkach, komunizm sam przyjmie tego typu formę – wynaturzoną, despotyczną i zbrodniczą. Rok 1920 stanowił wielką szansę na to, że po rozgoszczeniu się w tak zacnych, humanistycznych stolicach jak Paryż i Berlin, komunizm wchłonie oraz zaadaptuje znaczną część europejskiej tradycji i kultury i sam stanie się reżimem nieco bardziej cywilizowanym. Jeśli państwo radzieckie rozszerzyłoby się na Francję czy Niemcy, to zacofany i autorytarny pierwiastek rosyjski zacząłby stopniowo tracić na znaczeniu, a do głosu doszłyby tendencje socjaldemokratyczne i umiarkowane. Powstrzymanie rewolucji oznaczało skazanie komunizmu na „kiszenie się” w sosie samodzierżawia i odizolowanie go od postępowych nurtów europejskich. Krótko mówiąc – sami sobie wyhodowaliśmy tego potwora, a mogliśmy go byli wychować na kulturalnego panicza.
Taka argumentacja ma bardzo wątpliwą wartość historyczną. Równie możliwe, że tendencje komunistyczne znalazłyby wspólny język z dopiero co tworzącym się nazizmem i utworzyły totalitaryzm, jakiego świat jeszcze nie widział. Żaden z tych scenariuszy nie miał jednak okazji się sprawdzić: po roku 1920 komuniści musieli porzucić nadzieję na eksport rewolucji i skoncentrować się na obserwowaniu ZSRR. Porażka oznaczała również, że ZSRR pozostał wyspą komunizmu na wrogim mu oceanie kapitalizmu, co zmuszało go do pozycji defensywnej i stałej obrony przed wrogami. To kolejny argument, który miał padać w obronie radzieckiego reżimu.
Histmag potrzebuje Twojej pomocy! Wesprzyj naszą działalność już dziś!
1920–1939. Rosnące wątpliwości
Po okresie czerwonego terroru, od roku 1921 nastał w ZSRR okres względnego odprężenia, czyli NEP-u (Nowej Polityki Ekonomicznej), który miała dać odrobinę wytchnienia radzieckiej gospodarce po wymagającym okresie wojny domowej i komunizmu wojennego. W 1929 roku polityka ta została jednak zarzucona i Józef Stalin, nowy władca absolutny ZSRR, rozpoczął brutalny program przymusowej kolektywizacji, która miała ponieść na dłuższą metę definitywną porażkę i zakończyć się śmiercią głodową co najmniej czterech milionów ludzi.
Jakby nie było tego dość, od 1936 roku w ZSRR rozpoczął się okres wielkich czystek, czyli bezwzględnego terroru politycznego. Dziennie rozstrzeliwano co najmniej tysiąc osób – to liczba, która nawet w tak rozległym kraju jak Rosja robi wielkie wrażenie.
W tym okresie coraz więcej lewicowych intelektualistów zaczynało mieć wątpliwości co do sensowności radzieckiego projektu. Mimo to otwarte odcięcie się od ZSRR było cały czas aktem odwagi i stanowiskiem nietypowym. Tego typu odważnych intelektualistów było niewielu. W 1930 roku Ignazio Silone osiadł w Szwajcarii, gdzie ogłosił swoją opozycję wobec Józefa Stalina i Kominternu. André Gide odciął się od komunizmu na początku wielkiej czystki, w 1936 roku, a Arthur Koestler dopiero w 1938 roku. Wszyscy oni spotykali się z ostracyzmem ze strony swoich dotychczasowych przyjaciół i sprzymierzeńców. Chociaż zdali sobie sprawę ze swojego błędu dość późno, to i tak byli krok przed swoimi ówczesnymi znajomymi z kawiarni.
Odcięcie się od komunizmu było trudne nie tylko z powodów intelektualnych, ale także bardziej pragmatycznych. Okres lat 30. XX wieku był czasem skrajnej polaryzacji politycznej w Europie. Cały kontynent podzielił się na dwa obozy. Wbrew pozorom nie były to obozy liberalnej demokracji i totalitaryzmu. Były to raczej obozy reakcji i postępu. Co ciekawe, w tym drugim mieściły się zarówno Wielka Brytania, Francja, jak i ZSRR – przy czym to na ZSRR patrzono jak na prowodyra postępu i problematyczny, ale jednak wzór do naśladowania. To, co działo się za cenę krwi w ZSRR, powinno się ziścić także w Europie, przy czym w sposób o wiele bardziej cywilizowany.
Nie było miejsca na szarość, była tylko czerń i biel, reakcja i postęp. Jeśli krytykowałeś ZSRR, to równocześnie wspierałeś Niemcy Hitlera. W tych warunkach wielu intelektualistów wolało trzymać język za zębami. Teraz szykowała się ostateczna konfrontacja ze złem ostatecznym – Rzeszą hitlerowską, więc: wszystkie ręce na pokład! Na niuanse i rozliczenia czas będzie potem. Wiara w komunizm cały czas trzymała się mocno, chociaż ziarno niepewności zaczęło wzrastać.
1939–1945. Huśtawka nastrojów i euforia. Stalin miał jednak rację
23 sierpnia 1939 roku (wraz z wynikającym z nim 17 września tego samego roku) był bardzo trudnym dniem dla większości sympatyków komunizmu. Mogłoby się wydawać, że na dobre padł mit o postępowej i szlachetnej roli ZSRR w świecie i reżim ten, jako sojusznika Hitlera, można było już na dobre spisać na straty. Wierzący komuniści stanęli pod ostrzałem i mieli problemy, aby obronić kraj swoich marzeń.
Dlatego też atak III Rzeszy na ZSRR 22 czerwca 1941 roku był dla komunistów (szczególnie polskich) wydarzeniem ekstatycznym. Przebywająca we Lwowie Wanda Wasilewska na wieść o ataku Hitlera z samego rana zameldowała się do miejscowej komórki partyjnej, pytając, jak może pomóc. Dostała karabin, z którym dziarsko maszerowała cały dzień po Lwowie. Po zajęciu miasta przez Niemców przedostała się do Kijowa, gdzie zaczęła pracę organizacyjną. Przez cały ten okres przeszła jednak metamorfozę – pełna energii, entuzjazmu i radości stała się jedną z głównych animatorek frontu antyhitlerowskiego i gorącą rzeczniczką frontu słowiańskiego popierającego władzę radziecką. Jej przemówienia były pełne emocji i naprawdę poruszały serca.
Ten entuzjazm sprawił, że w inny sposób zaczęto patrzeć na początkową współpracę niemiecko-rosyjską. Stalin okazał się być geniuszem strategii: w 1939 roku doskonale wiedział, że ZSRR jest zbyt słabe, aby iść na konfrontację z Hitlerem, i postanowił zgodzić się na pragmatyczny kompromis, zbierając siły do ostatecznej walki z III Rzeszą. Wszystko było doskonale przemyślane i nie było innego wyjścia. Teraz, w 1941 roku, armia i przemysł radziecki były wystarczająco przygotowane do wojny i wszystko wróciło do normy. Biel i czerń powróciły, zniknęła ambiwalencja.
Jeśli rok 1941 był momentem entuzjazmu, to w 1945 roku ekstaza sięgnęła zenitu. Polacy mają nieco inne wspomnienie tego okresu: po początkowym chwalebnym wyzwalaniu ziem polskich armie radzieckie dokonały znacznych dewastacji, wracając z Berlina latem oraz jesienią 1945 i – co gorsza – postanowiły w znacznej mierze na ziemiach polskich pozostać. Zachodnioeuropejscy intelektualiści czy nawet prości sympatycy lewicy patrzyli jednak przez zupełnie inny pryzmat. Oto po całym tym niedowierzaniu, wątpieniu, krytykowaniu i kręceniu nosem okazało się, że wszyscy byli w błędzie. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich zatriumfował w sposób jednoznaczny i całkowity – okazał się być jedyną siłą w Europie zdolną pokonać Hitlera. Dokonał tego, czego nie zdołały dokonać skompromitowane demokracje liberalne. Francja upadła, Wielka Brytania wygrała wojnę tylko formalnie, a skala jej zniszczeń była niebotyczna. Związek Radziecki poniósł ciężkie straty w ludziach, ale pozostał niewzruszonym gigantem.
Okres tuż po 1945 brytyjski historyk Tony Judt określił mianem „rusofilii”. Związek Radziecki zdobył moralną legitymizację i udowodnił, że droga obrana przez Stalina była słuszna. Stalingrad stał się symbolem rozwiewającym wszelką wątpliwość i zmazującym wstydliwą ranę moskiewskich procesów lat 30. Tego typu nastroje szczególnie mocno dały się we znaki Francuzom, którzy w pierwszych latach powojennych w zasadzie wyłącznie wychwalali ZSRR. Jeszcze w czerwcu 1947 roku wybitny francuski intelektualista François Mauriac został w dzienniku „Le Populaire” określony mianem zdrajcy za krytykę ZSRR. Inni spośród nielicznych sceptyków, jak Raymond Aron, znajdowali się na marginesie głównego dyskursu intelektualnego we Francji.
Zobacz też kolejną część tekstu
Histmag potrzebuje Twojej pomocy! Wesprzyj naszą działalność już dziś!
Bibliografia:
- Bauman Zygmunt, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Sic!, Warszawa 2000.
- Hobsbawm Eric, Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840-2011, Krytyka Polityczna, Warszawa 2013.
- Hobsbawm Eric, Wiek Rewolucji 1789-1848, Krytyka Polityczna, Warszawa 2013.
- Judt Tony, Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944–1956, Krytyka Polityczna, Warszawa 2012.
- Judt Tony, Pensjonat pamięci, Czarne, Wołowiec 2012.
- Leszczyński Adam, Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943-1980, Krytyka Polityczna, Warszawa 2013.
- Shore Marci, Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem, Świat Książki, Warszawa 2008.
- Shore Marci, Nowoczesność jako źródło cierpień, Krytyka Polityczna, Warszawa 2012.
- Torańska Teresa, Oni, Omnipress, Warszawa 1990.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz